Tytuł oryginału ANYWHERE ELSE.doc

(1157 KB) Pobierz

Tytuł oryginału ANYWHERE ELSE

Copyright © 2001 by Natalie Fields

Projekt graficzny okładki Robert Maciej


Skfad i łamanie „KOLONEL"


Rozdział l


 


For the Polish translation Copyright © 2002 by Wydawnictwo ELF

For the Polish edition Copyright © 2002 by ELF

Wydanie I

ISBN 83-89278-21-9


JNicole Taylor i jej przyjaciółka Sara Brocket wyszły z domu towarowego na Bernard Street i widząc ludzi, w panice uciekających przed ulewą, która musiała rozpo­cząć się niedawno, cofnęły się i znów weszły do ciepłego wnętrza sklepu.

-               Ohyda - rzuciła Nicole, strzepując z kurtki krople
deszczu. -1 pomyśleć, że w Nowym Jorku wczoraj był upał.

-               Skąd wiesz? - spytała Sara.

-               Rozmawiałam przez telefon z Dominiąue. - Starsza
siostra Nicole przed rokiem wyszła za mąż i wyjechała na
Wschodnie Wybrzeże. - U niej są upały, a u nas tylko
patrzeć, jak spadnie śnieg.

-               Nie przesadzaj. Mamy dopiero wrzesień.

-               W zeszłym roku śnieg spadł już na początku paź­
dziernika - przypomniała przyjaciółce Nicole.


Natalie Fields

-              Gdybyś mieszkała na Florydzie, zazdrościłabyś tym,
którzy mają u siebie prawdziwą zimę.

-              Może, ale dwa miesiące ze śniegiem wystarczyłyby
mi w zupełności. - Nicole skrzywiła się i dodała: - Dla­
czego akurat ja muszę mieszkać w mieście, w którym zima
trwa dłużej niż wiosna, lato i jesień razem wzięte?

-              Nie tylko  ty - zauważyła  Sara, uśmiechając   się.
Znała już na pamięć śpiewkę przyjaciółki o tym, jacy to
szczęśliwi są ludzie żyjący w Nowyrn Jorku, San Francisco,
w Miami, gdziekolwiek, byle nie w Spokane, niewielkim
mieście na wschodzie stanu Waszyngton. - To co, będzie­
my tu sterczeć czy pójdziemy pooglądać ciuchy? A może
kosmetyki?

Nic tak nie poprawia dziewczętom humoru jak buszo­wanie w dziale kosmetyków, a ulewa na dworze tak przygnębiła Nicole, że Sara postanowiła coś z tym zrobić. Chwyciła przyjaciółkę za ramię i pociągnęła w głąb domu towarowego.

Pół godziny później, już w znacznie lepszych nastrojach, przesiąknięte perfumami, którymi opryskiwały swoje nad­garstki, tak że w ogóle nie były już w stanie rozróżniać zapachów, postanowiły wyjść na zewnątrz i sprawdzić, czy przestało padać.

-              Cześć! - usłyszały, kiedy przechodziły obok stoiska
z najbardziej ekskluzywnymi kosmetykami.

Obie odwróciły się jednocześnie i zobaczyły Chrisa Penningtona, który stał obok bardzo wytwornej kobiety, rozmawiającej właśnie z ekspedientką.

Chłopak, wyraźnie tym znudzony, podszedł do dzie­wcząt.


Wszędzie tam, gdzie mnie nie ma

-              Mama prosiła, żebym z nią tu wszedł, i obiecała, że
nie zajmie jej to więcej niż pięć minut, a sterczę tu już
ponad pół godziny.

Nicole cofnęła się nieznacznie, obawiając się, że Chris padnie, kiedy poczuje mieszankę kilkunastu rodzajów perfum i wód toaletowych, którymi skropiły się przed chwilą.

-              Weszłyśmy tu, żeby się schronić przed deszczem -
wyjaśniła i na wszelki wypadek cofnęła się jeszcze o krok.

Matka Chrisa odebrała tymczasem od ekspedientki torbę z zakupami i rozejrzała się za synem.

-              Tu jestem, mamo! - zawołał.

Pani Pennington uśmiechnęła się do dziewcząt, a te grzecznie skinęły jej głowami.

-              Będę musiał już lecieć - rzekł Chris. - Cześć.
Nicole i Sara patrzyły za nim bez słowa.

-               Nie mówiłaś mi, że tak dobrze go znasz - odezwała
się Sara, kiedy chłopak i jego elegancka matka zniknęli
im z oczu.

-               Bo go prawie nie znam - odparła Nicole. - W tym
roku zapisał się do naszego kółka fotograficznego i kilka
razy był na spotkaniach - wyjaśniła, lecz jej przyjaciółka
nie wydawała się przekonana. - To wszystko, uwierz mi -
zapewniła ją.

-               Podobno jego ojciec jest dyplomata czy kimś takim
i siedzi w Europie - powiedziała Sara.

-               Słyszałam coś o tym, ale nie chce mi się wierzyć, że
facet może rozbijać się po świecie, podczas gdy jego żona
i syn siedzą w takiej zapadłej dziurze jak Spokane.

-              Teraz naprawdę przesadziłaś - rzuciła Sara, która


Natalie Fields

zwykle narzekania przyjaciółki kwitowała uśmiechem, czasem jednak irytowała ją niechęć, jaką ta żywiła do swojego rodzinnego miasta.

-              Przepraszam - bąknęła Nicole i ruszyły do wyjścia
z domu towarowego. Kiedy znalazły się na ulicy, z trudem
powstrzymała się, żeby nie wspomnieć o tym, jak pięknie
teraz musi być w Los Angeles. Tu, w Spokane, wciąż lało
jak z cebra. - Wracamy do środka czy urządzamy sobie
wyścig do samochodu? - Kiedy zaraz po lekcjach wcho­
dziły do domu towarowego, na Bernard Street, jak zwykle

0              tej porze dnia, trudno było znaleźć miejsce do par­
kowania, zostawiła więc starą toyotę, którą przejęła po
Dominiąue, gdy ta wyjeżdżała do Nowego Jorku, na
sąsiedniej ulicy.

-              Ja kupiłam już wszystko, co chciałam - odparła Sara.
wskazując na torbę z zakupami. - Ale może wrócimy

1              dasz się jednak namówić na tę czerwoną bluzkę. Wy­
glądałaś w niej naprawdę rewelacyjnie.

No, może nie rewelacyjnie, ale całkiem nieźle, przyznała w duchu Nicole. Bluzka podobała jej się na tyle, że była już niemal o krok od złamania obietnicy, którą złożyła sobie w duchu tego dnia, kiedy siostra wyjeżdżała do Nowego Jorku - że nie wyda na ciuchy ani centa z pie­niędzy zaoszczędzonych z kieszonkowego i tych zarobio­nych w weekendy. Żegnając Dominique na lotnisku w Se-attle, pomyślała, że im bardziej będzie oszczędzać, tym szybciej wyrwie się ze Spokane.

Pomyślała wtedy coś jeszcze i potem nie było dnia, żeby ta myśl do niej nie wracała. Bardzo kochała starszą siostrę, a jednak nie potrafiła zwalczyć w sobie zazdrości.


Wszędzie tam, gdzie mnie nie ma

Bo czy to sprawiedliwe, że ktoś, kto nigdy nie marzył

0              tym,   żeby  opuścić  rodzinne  miasto,   wyjeżdżał  na
stałe  do  Nowego  Jorku,   podczas  gdy  ona,  pragnąca
tego jak niczego innego na świecie, wciąż musiała tkwić
w Spokane?

Stojąc na deszczu, Nicole zrobiła w głowie szybki rachunek. Miała na koncie tysiąc dwadzieścia trzy dolary. Gdyby kupiła bluzkę za trzydzieści pięć dolarów, miałaby znów poniżej tysiąca. Zadowolona, że oparła się pokusie, podjęła decyzję.

-              Nie ma co czekać, aż przestanie padać - powiedzia­
ła. - Biegniemy do samochodu.

Trzy minuty później, zdyszane i mokre, siedziały w jej toyocie. Po włączeniu silnika i uruchomieniu na maksimum dmuchawy i ogrzewania tylnej szyby czekały chwilę, aż para zniknie z okien samochodu i będzie przez nie cokol­wiek widać, i dopiero wtedy ruszyły.

Sara pochyliła się do radia i zaczęła kręcić gałką, ale przez chwilę ze starego odbiornika wydobywały się tylko trzaski. Nie dała jednak za wygraną i wreszcie usłyszały znajomy głos prezentera lokalnej rozgłośni.

-              Wita was Doug Hilyard z Radia Spokane...
Nicole natychmiast sięgnęła do gałki, przekręciła ją

1              z jednego gośnika - bo drugi był popsuty - popłynęły
dźwięki latynoskiej muzyki.

Nagle pociągnęła nosem. Mdły zapach pomieszanych ze sobą perfum, który w dużym pomieszczeniu domu towarowego i na dworze nie był aż tak przenikliwy, w zamkniętym samochodzie, wzmocniony jeszcze wilgocią mokrych ubrań, wydał jej się nie do zniesienia.


Natalie Fields

-              Co on sobie o nas pomyślał? - rzuciła.

Sara, która w milczeniu pogrążyła się w myślach, dopiero po chwili zorientowała się, że przyjaciółka coś mówi.

-              Kto? - zapytała

-              No, Chris.

Sara jednak dalej nie wiedziała, w czym rzecz.

-             Nie czujesz, jak trącimy tymi perfumami? - zdziwiła
się Nicole.

-             A, o to ci chodzi. - Sara wciągnęła głęboko powietrze
przez nos. - Chyba trochę przesadziłyśmy - przyznała
i roześmiała się,

-             Nie wiem, co cię tak bawi. Chris pomyślał pewnie,
że jesteśmy jakimiś kretynkami.

Sara przez chwilę patrzyła podejrzliwie na przyjaciółkę, w końcu uśmiechnęła się ironicznie.

-             Zastanawiam się, dlaczego właściwie obchodzi cię
to, co myśli chłopak, którego, jak twierdzisz, prawie nie
znasz.

-             Co chcesz przez to powiedzieć? - obruszyła się
Nicole.

-             Nic,., naprawdę nic.

Wjechały w ulice, przy której obie mieszkały, i nie było już czasu na drążenie tego tematu. Nicole przy­hamowała, zjechała na pobocze przy domu przyjaciółki i zatrzymała się.

Sara przez chwilę jeszcze siedziała, jakby chciała odwlec moment wyjścia na deszcz, w końcu jednak zapięła bluzę aż po brodę i sięgnęła do klamki.

- Cześć, do jutra - rzuciła i zdecydowanie otworzyła

10


Wszędzie tam, gdzie mnie nie ma

drzwi, ale po chwili zamknęła je i dodała: - Coś ci powiem. Jak byś sobie kupiła tę bluzkę, byłabyś teraz w lepszym humorze. - Przerwała i widać było, że waha się, czy mówić dalej. - Wbiłaś sobie do głowy, że musisz wyjechać ze Spokane. Nie rozumiem wprawdzie, dlaczego ci się wydaje, że w każdym innym miejscu byłabyś szczęśliwsza, ale nawet jeśli tak myślisz, to nie jest to powód, żeby zatruwać sobie życie przez najbliższe dwa lata. Bo przecież dopóki nie skończysz szkoły, musisz tu żyć. - Znów zamilkła, tym razem na dłużej. - Jeżeli masz ochotę robić z siebie cierpiętnicę - odezwała się w końcu -to twoja sprawa, ale czy nie przyszło ci do głowy, że inni muszą znosić te twoje humory? I wierz mi, że czasami nie jest to proste.

Nicole słuchała jej w milczeniu. Nie próbowała protes­tować, zaprzeczać czy tłumaczyć się, bo zdawała sobie sprawę, że przyjaciółka ma rację.

Przez jakiś czas w samochodzie, w którym szyby zaraz po wyłączeniu silnika znów zaparowały, panowała cisza.

-              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin