Elizabeth Moon - Czyny Paksenarrion - 1 - Córka Owczarza.pdf

(3172 KB) Pobierz
751764124.004.png
Elizabeth Moon
Czyny Paksenarrion
Córka Owczarza
( Sheepfarmer’s Daughter)
Tłumaczenie Jerzy Marcinkowski
751764124.005.png 751764124.006.png 751764124.007.png
Prolog
W niskim, kamiennym domu owczarza, wysoko na wzgórzach za
Trzema Jodłami, nad kominkiem wiszą dwa miecze. Jeden jest bardzo
stary i lekko wygięty, raczej z żelaza niż stali, ciemny jak saganek, wykuty
– jak głosi legenda – przez kowala ze Skalnego Brodu i należący ongi do
Kanasa, w ręku którego posmakował w swoim czasie krwi orków
i zbójców. Drugi jest zgoła inny: długi i prosty, ostry i z najlepszej stali:
srebrzysty i połyskujący błękitem nawet w żółtawym blasku ognia. Na
gałce rękojeści wyryto znak świętego Girda, a wąsy gardy zostały
wdzięcznie wygięte i inkrustowane złotem.
Dzieci tego domostwa patrzą na oba miecze z podziwem, a podczas
długich zimowych nocy stary Dorthan, siwobrody ojciec ojców, wyjmuje
z rzeźbionej skrzyni zwój, który otrzymał wraz z mieczem i odczytuje go
głośno całej rodzinie. Najpierw jednak przypomina im o dniu, gdy zjawił
się odziany w biel nieznajomy starzec o rzadkich, siwych włosach
i przywiózł mu skrzynię oraz obnażony miecz, wiszący teraz nad
kominkiem.
– Zatrzymaj to – ozwał się obcy – na pamiątkę twej córki Paksenarrion.
Chce, żebyś je wziął, lecz nie musiał z nich korzystać. – I choć przyjął
wodę z ich studni, nie powiedział nic więcej o Paksenarrion. Czy żyje czy
też leży pogrzebana z dala od domu; czy powróci, czy nie.
Czytany przez Dorthana zwój zatytułowany jest Słowo o Paksenarrion
Dorthansdotter z Trzech Jodeł i zawiera wiele opowieści o przygodach
i odwadze. Całą rodzinę przejmuje dreszczem opis Paksenarrion podczas
bitwy – najmniejsze dzieci przytulają się wtedy do kolan Dorthana i patrzą
na jej miecz na ścianie. Są pewne, że świeci lekko, słysząc te opowieści.
I zawsze pytają, jaka była. Czy taka, jaką opisuje ją zwój? Zawsze taka
duża i odważna? A Dorthan przypomina sobie jej twarz tej nocy, gdy
odeszła i milczy. Jeden z braci myśli o długonogiej dziewczynie
uganiającej się za zabłąkanymi owcami, najmłodszy pamięta zapach jej
włosów i to, jak nosiła go na ramionach. Prócz tego została im tylko
legenda.
– Nie żyje – mówią jedni. – Musi, gdyż inaczej nie przysłałaby swojego
miecza.
– Nie – zaprzeczają inni. – Nie jest martwa. Odeszła tam, gdzie nie
potrzebuje tego miecza.
A Dorthan przeskakuje do zakończenia zwoju, które niczego nie
wyjaśnia... gdyż Słowo jest niedokończone, urywa się nagle w samym
751764124.001.png
środku strofy.
Najmłodsze z dzieci wspięło się po stołku na stół, a stamtąd na
kominek, by dotknąć odważnie rękojeści obu mieczy... a potem zeszło na
dół śnić o pieśniach i bitwach.
751764124.002.png
Rozdział pierwszy
– A ja ci mówię, że pójdziesz! – zagrzmiał rosły owczarz, Dorthan
Kanasson. Sięgnął przez stół, lecz jego córka Paksenarrion odskoczyła
przed mocarnym ramieniem i pomknęła do sypialni. – Pakse! – ryknął,
wysuwając ze szlufek szeroki, skórzany pas. – Pakse, chodź tu
natychmiast! – Jego żona, Rahel, i trójka młodszych dzieci kulili się pod
ścianą. W sypialni panowała cisza. – Pakse, lepiej będzie, jak przyjdziesz.
Chcesz pójść na własny ślub ze szramami na grzbiecie?
– Nigdzie nie pójdę! – nadeszła gniewna odpowiedź.
– Przekazałem twe wiano. W najbliższą niedzielę poślubisz Fersina
Amboissona. A teraz wychodź, zanim ja tam wejdę.
Pojawiła się nagle w wylocie korytarza, dorównująca mu wzrostem,
lecz szczuplejsza, z długimi, jasnymi włosami związanymi w ciasny
warkocz. Przebrała się w rzeczy starszego brata – narzuconą na jej własną
koszulę, skórzaną tunikę i spodnie z samodziału.
– Mówiłam ci, żebyś nie dawał wiana. Mówiłam, że nie wyjdę za
Fersina. Ani za nikogo innego. Nie zrobię tego. Odchodzę.
Dorthan nie spuszczał z niej wzroku, owijając pas wokół prawicy.
– Jedyne miejsce, do którego się udasz, ty zuchwała dziewucho, to łoże
Fersina.
– Proszę, Dorthanie... – zaczęła Rahel.
– Cisza! To twoja wina. Powinna była tkać w domu, a nie uganiać się
po wrzosowiskach i polować z chłopakami.
Szare oczy Paksenarrion zalśniły.
– Wszystko w porządku, mamo, nie martw się. Pewnego dnia
przypomni sobie, że to on tak często posyłał mnie ze stadem. Odchodzę,
ojcze. Przepuść mnie.
– Po moim trupie – burknął.
– Jeśli będzie trzeba... – Paksenarrion doskoczyła do kominka, sięgając
po stary miecz Kanasa. Gdy zrywała go z gwoździ, na jej ramiona spadł
pierwszy cios. Obróciła się do Dorthana z mieczem w ręku, opromieniona
blaskiem płomieni. Rękojeść dobrze leżała w jej dłoni. Przestraszony
mężczyzna odskoczył, wymachując bezładnie pasem. Paksenarrion
skorzystała z okazji i pobiegła do drzwi. Otworzyła je szarpnięciem
i wyskoczyła na dwór. Ścigał ją rozwścieczony ryk i pytające głosy ze
stodoły, gdzie pracowali jej starsi bracia, lecz dziewczyna nie zwolniła,
dopóki nie dotarła do muru granicznego okalającego pola jej ojca. Tam
cisnęła miecz dziadka na ziemię.
751764124.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin