RP040. Field Sandra - W krainie fiordów.doc

(544 KB) Pobierz

 

 

 

Sandra Field

 

W krainie fiordów

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kristine czuła się w tym mieście jak u siebie w domu. choć Oslo od Kanady dzieliły tysiące mil. Rodzice wyjechali z Norwegii, gdy miała trzy latka. Wychowała się na farmie wśród kanadyjskich lasów. A jednak ta północna metropolia, leżąca nad wielkim fiordem, wtopiona w łańcuch wzgórz i lasów, była jej dziwnie znajoma.

Szła niespiesznie przez Karl Johansgate, sławny handlowy deptak, oglądając kolorowe witryny sklepowe i zatłoczone ogródki niezliczonych restauracji. Jasny, lipcowy wieczór ściągnął na ulice tłumy rozkoszujące się łagodną letnią atmosferą. Kristine spoglądała na wesołe, rozgadane twarze, ignorując pełne uznania spojrzenia mężczyzn, śledzące ją spod ogródkowych parasoli. Jej umysł coraz bardziej zaprzątała myśl o apetycznej kanapce i szklance chłodnego piwa, lecz wiedziała, że ceny w tym miejscu nie są na jej kieszeń.

Jeszcze rano, na granicy, zastanawiała się, czy nie zawrócić do Szwecji. W głębi duszy obawiała się powrotu do miejsca swoich narodzin i tego, co może tam odkryć. Dlatego cieszyła się, że znalazła w sobie odwagę, by przejechać pod szlabanem z czerwono - biało - niebieską flagą.

Minęła dokazujących na chodniku klaunów i grupę ubranych w kolorowe stroje boliwijskich Indian, śpiewających tradycyjne pieśni. Marząc o polse, czymś w rodzaju norweskiego hot doga, lub o pieczonych ziemniakach, oferowanych przez ulicznych sprzedawców, Kristine zatrzymała się na chwilę, by posłuchać egzotycznej muzyki. Rozkoszowała się poczuciem wolności, jakie dawał jej ten długi, ciepły wieczór i wiadomość, iż kuzyn Harald, u którego się zatrzymała, wróci dopiero w weekend.

Kolejny uliczny sprzedawca usiłował jej wcisnąć dorodną różę o morelowym odcieniu. Potrząsnęła głową i z uśmiechem, niepewnie, odparła: nci takk. Żałowała, że nie zdążyła się poduczyć języka przed przyjazdem - teraz byłoby jej o wiele łatwiej. Ba, przecież do zeszłej soboty, kiedy to zadzwoniła do Haralda, nie miała pewności, czy w ogóle tu przyjedzie...

Z eleganckiego, zbyt drogiego dla niej baru dobiegały dźwięki jazzu. Gdy go minęła, zza budynków wyłoniła się zieleń niewielkiego parku. Słyszała dochodzący z oddali śpiew. Nie mogła sobie pozwolić na jedzenie w lokalach, lecz ogromną radość sprawiało jej samo obserwowanie ludzi i ulic. Zwłaszcza ludzi tego kraju, z którym łączyły ją więzy krwi. Tym chętniej ruszyła w kierunku parku.

W ciągu ostatnich dwóch lat Kristine podróżowała wiele po Indiach, Tajlandii. Turcji i Grecji. W żadnym z tych miejsc nie pozwoliłaby sobie na samotny, nocny spacer po parku. Tutaj, w Norwegii, czuła się całkowicie bezpieczna, niemal jak w domu. W jej umyśle w dalszym ciągu toczyła się walka. Przyjazd tutaj nie był jedyną decyzją, jaką musiała podjąć. W Fjaerland, w małej osadzie, leżącej wiele mil na północ od Oslo, mieszkał dziadek ze strony ojca. Czy powinna go odwiedzić? Nie mogła zbytnio zwlekać z decyzją, bo pieniądze topniały szybciej, niż się spodziewała. Jeszcze chwila, a będzie musiała szukać pracy. Zatopiona w rozważaniach, Kristine weszła do parku i zanurzyła się w ciemnawą alejkę.

Nagle tuż przed nią z mroku wyłoniła się postać rodem z horroru, z pomalowaną na biało twarzą, krwistoczerwonymi, zastygłymi w uśmiechu ustami i oczami w grubych, czarnych obwódkach. Czarny kostium rozpływał się wśród nocnych cieni i upiorna maska klauna zdawała się wisieć w powietrzu. Poczuła silne szarpniecie za torebkę. To nie był senny koszmar! Kristine zobaczyła męskie dłonie z brudem za paznokciami. Niewiele myśląc, cisnęła resztkę lodów napastnikowi w twarz i nabrała powietrza, by krzyknąć - lecz wtedy inna brudna dłoń zakryła jej usta.

A więc jest ich dwóch! Jak mogła być tak głupia, lak niewiarygodnie naiwna? Palce napastnika wpijały się w jej policzek. Czuła intensywną woń szminki i nikotyny. Jeszcze parę lat wcześniej w podobnej sytuacji uległaby panice, jednak podczas ostatnich podróży nauczyła się pewnych pożytecznych obronnych sztuczek. Udając strach, przywarła do napastnika, sięgając jednocześnie po nożyczki do paznokci, które zawsze nosiła w kieszeni. Zręcznym ruchem dźgnęła w rękę pierwszego mężczyznę, który odskoczył, wyjąc z bólu, i niemal jednocześnie kopnęła drugiego, stojącego za nią. Philippe, który nauczył ją tej sztuczki w czasie podróży po Turcji, nie miał sobie równych w sztukach walki, choć wyglądał jak cherubinek z obrazów Rafaela.

Kopniak zadziałał. Poza tym miała dużo szczęścia, bo klaun, przeklinając po norwesku, potknął się o metalową ławeczkę i przewrócił w krzaki. Kristine nabrała powietrza w płuca i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak potrafiła. Pierwszy z rabusiów rzucił się na nią z pięściami, lecz zdołała się uchylić i uniknąć ciosu. Ponownie skierowała ku niemu swą niepozorną, lecz jakże skuteczną broń. Gdy ostrze wbiło się w ciało, szarpnął się tak, że oboje stracili równowagę. Wy - puściła z ręki nożyczki, ale ta chwila wystarczyła jej, by wyrwać się z łap napastnika i skoczyć między drzewa.

Kristine poczuła na policzku smagnięcie gałęzi, bolesne niczym strzał z bicza. Była pewna, że rabusie ruszą w pościg. Kluczyła miedzy drzewami, potem wybiegła na parkową alejkę - i wpadła prosto w objęcia czekającego tam mężczyzny. Była przerażona, lecz nie poddała się. Philippe nauczył ją jeszcze jednej rzeczy.

- Pamiętaj - powtarzał - jedne nożyczki nie wystarcza. Wcześniej czy później możesz się znaleźć w prawdziwych opałach.

W tylnej kieszeni spodni nosiła więc scyzoryk. Zanim kolejny prześladowca zdążył wykonać jakikolwiek ruch, sięgnęła do kieszeni i wbiła ostrze w jego nagie ramię. Jęknął z bólu, lecz nie wycofał się. Mocnym chwytem złapał ją za ramiona, szybko mówiąc coś po norwesku. I to był błąd. Kristine podwinęła nogę, celując kolanem w czułe miejsce. Jednak reakcja nieznajomego była szybsza i kolano trafiło w pustkę.

- Stop! - sapnął. - Usiłuję pani pomóc. Je suis un ami... ein Freund.

Zamarła i cofnęła sięgające ku jego oczom palce. Nagle dotarło do niej, że ten facet nie ma na sobie przeklętego kostiumu klauna. Nie walczył, starał się jedynie chronić przed jej obronnymi posunięciami.

- Co pan powiedział? - wykrztusiła. Nadal czuła na ramionach ciepło jego rąk.

- Usiłuję pani pomóc - powtórzył po angielsku. - Zdaje się jednak, że to niezbyt rozsądne z mojej strony. Wołała pani o pomoc?

- Tak, wołałam. Myślałam, że pan jest jednym z nich. To znaczy jednym z tych, którzy mnie zaatakowali. - Zadrżała. Pod drzewami było ciemno i nadal nie miała pewności, czy może mu ufać.

- Chodźmy na ulicę, tam jest więcej światła - powiedział, jakby czytał w jej myślach. Bez wahania wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku wyjścia z parku.

Kristine poczuła nagle, ze ma nogi jak z waty. Potykając się, podążała za swoim wybawcą. Gdy wyszli w krąg światła latarni, zauważyła, że jest wysoki i barczysty, a ruchy ma stanowcze i szybkie.

Wyszli na wąską uliczkę, przy której stały masywne, kamienne budynki. Zatrzymali się pod najbliższą latarnią, udekorowaną malowniczo koszami pełnymi kwiatów. Nieznajomy, nadal trzymając Kristine, odwrócił się ku niej i w milczeniu taksował wzrokiem od stóp do głów.

Zobaczył młodą kobietę średniego wzrostu, ubraną w jasnozieloną koszulkę i szorty koloru khaki. Nie była umalowana. Światło lśniło na jasnych włosach i odbijało się w błękitnych, szeroko otwartych z przerażenia oczach. Ich zadziorny błysk i uniesione kąciki ust świadczyły o kobiecości, której nie musiała w żaden inny sposób podkreślać.

Z kolei Kristine, patrząc na swego wybawcę, stwierdziła. że bez przeszkód mógłby pozować do zdjęć reklamujących Norwegię jako kraj wikingów. Tak jak ona należał do blondynów o niebieskich oczach, lecz na tym podobieństwo się kończyło. Miał włosy ciemniejsze, choć spłowiałe od słońca, a oczy lśniły stalowoszarym odcieniem, niczym morze w mglisty dzień. Nos miał prosty, ładnie zarysowane usta i mocną, męską szczękę.

Przeciągająca się cisza skłoniła Kristine do dalszych rozważań. Z pobieżnej obserwacji wyglądu nieznajomego wynikało, że niewątpliwie ma męski urok, i to w niepokojącym nadmiarze.

- Dziękuję za pomoc - zaczęła, uwalniając dłoń.

- Zdaje się, że pani doskonale poradziła sobie beze mnie.

- Twarz Norwega nie wyrażała żadnych emocji. Mówił po angielsku z niemal idealnym akcentem.

- Ja... Myślałam, że mnie gonią - wykrztusiła Kristine, uświadamiając sobie, że znów cała drży.

- Kto to był?

- Chcieli mi wyrwać torebkę. Byli przebrani za klaunów.

- Wzdrygnęła się. - To było straszne, jak zły sen.

- Od razu widać, że pani nie jest stad. Co też pani przyszło do głowy, by się włóczyć nocą po parku? Owszem, Oslo należy do najbezpieczniejszych miast Europy, ale w dzisiejszych czasach kieszonkowcy i narkomani są wszędzie.

- Zazwyczaj nie jestem aż tak beztroska - Naprawdę głupio postąpiłam - odparła, czując, że ten człowiek zasługuje na uczciwą odpowiedź.

- Więcej niż głupio. Po prostu bezmyślnie! Jest pani młodą, bardzo atrakcyjną kobietą i najprawdopodobniej ci dranie nie poprzestaliby na kradzieży.

Kristine hardo spojrzała mu w oczy.

- Dopiero co powiedział pan, że nieźle sobie z nimi poradziłam.

- Ha! Nie tylko nierozsądna, lecz także nieustraszona

- skomentował z przekąsem.

- Już mówiłam, że zazwyczaj się tak nie zachowuję.

- Wiec dlaczego dzisiaj było inaczej?

- To już nie pańska sprawa - burknęła, zaciskając pięści. Niespodziewanie poczuła chłód wpijającego się w dłoń scyzoryka i z przerażeniem przypomniała sobie, jak ugodziła swego wybawcę w ramię. Skonsternowana wyciągnęła rękę i chwyciła go za nadgarstek. - Pewnie pana zraniłam... Proszę mi pokazać ramię.

Zrolowany rękaw odsłaniał długą szramę, z której sączyła się krew.

- Boże, jak mi przykro... - powiedziała nerwowo. - Nie chciałam panu zrobić krzywdy.

Zauważył, że ma smukłe palce i nic nosi pierścionków.

- Ich też tak pani potraktowała? - zapytał tonem, którego nie potrafiła zinterpretować.

Spojrzała na niego z figlarnym błyskiem w oku, zapominając o strachu.

- Miałam przy sobie nożyczki do paznokci - odparła - i zrobiłam z nich odpowiedni użytek.

Brwi mężczyzny zabawnie podjechały do góry. Nie odrywał wzroku od twarzy Kristine.

- Czy nosi pani także przy sobie zestaw pierwszej pomocy, żeby opatrywać rany tych, którzy stanęli w jej obronie?

- Niestety, nie wzięłam apteczki na spacer, ale zatrzymałam się jakieś pięć minut drogi stąd. Może pan wpadnie do mnie i pozwoli mi przemyć i opatrzyć skaleczenie? Jestem to panu winna, - Wypowiedziane słowa odbijały się echem w jej głowie. To szaleństwo. Kristine. myślała gorączkowo. Powinnaś uciekać przed tym mężczyzną szybciej, niż uciekałaś przed klaunami.

Uprzejmie skłonił głowę.

- Dziękuję. A tak przy okazji, nazywam się Lars Bronstad.

- Kristine Kleiven.

- To chyba norweskie nazwisko?

- Tutaj się urodziłam - wyjaśniła. - Możemy już iść?

- Ale nie mówi pani po norwesku.

Nikomu nic zamierzała opowiadać o swoim dzieciństwie, a już zwłaszcza zabójczo przystojnym nieznajomym.

- Mieszkam w Kanadzie od trzeciego roku życia - wyjaśniła niechętnie. - A pan mieszka w Oslo?

- Nieustraszona, nierozsądna i tajemnicza - westchnął, kręcąc głową.

- Każdy ma jakieś tajemnice.

- To fakt - zgodził się dziwnie łatwo. Nie zamierzała go wypytywać.

- Mieszka pan w Oslo? - powtórzyła.

- Konkretnie w posiadłości mojego dziadka na północ od miasta. To miejsce nazywa się Asgard. Rozumie pani, pradziadek miał aspiracje.

- Obawiam się, że nie rozumiem.

- Asgard to dawne określenie domu bogów ze skandynawskich wierzeń.

- W takim razie powinni dać panu na imię Thor! - zachichotała.

- Stary bóg Thor był prymitywnym osiłkiem, który nie grzeszył inteligencją. Wątpliwy to komplement, panno Kleiven.

- Mów mi po imieniu, dobrze?

- Chętnie, Kristine. Zatrzymałaś się w Oslo?

- Nie mam jeszcze konkretnych planów - odparła wymijająco. - Na szczęście mogę pomieszkać u mojego kuzyna, Haralda.

Rozmawiając o wysokich cenach mieszkań i kosztach utrzymania, doszli do eleganckiego, kamiennego budynku, gdzie na czwartym piętrze mieściło się mieszkanie Haralda. Gdy wchodzili po schodach, Kristine zaczęła całować pochopnego zaproszenia Larsa Bronstada. Nigdy dotąd nie zachowywała się tak beztrosko. Miała wrażenie, że Oslo wywiera na nią zgubny wpływ. A może nawet nie samo miasto, tylko pewien mężczyzna o uroku wikinga. Zawahała się z ręką na klamce.

- Kuzyn niedługo wróci.

- Możesz zostawić otwarte drzwi, jeśli będziesz się przez to czuła bezpieczniej - powiedział z uśmiechem Lars.

Gdy zerkała na niego przez ramię, światło padło na jej policzek, lekko opuchnięty od uderzenia napastnika.

- Czy oni cię uderzyli? - zapytał ze złością mężczyzna i delikatnie musnął palcami zaczerwienione miejsce.

- Nic takiego, drasnęła mnie gałązka, kiedy przed nimi uciekałam...

- Przyłożę ci lód.

Odwróciła się, otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. I zamknęła je. Doskonale rozumiała, że jej poczucie bezpieczeństwa przy Larsie Bronstadzie nie ma nic wspólnego z otwartymi drzwiami.

Kristine nie zdążyła jeszcze poznać swojego kuzyna. Haralda, lecz sądząc po mieszkaniu, był człowiekiem zamożnym. Dębowe podłogi i antyki kontrastowały z wszechobecnym, iście twórczym bałaganem. Zauważyła także, iż jeździ na nartach, gra w tenisa, nie stroni od piwa i - sądząc po koronkowym szlafroczku wiszącym na drzwiach w łazience - ma przynajmniej jedną dziewczynę o równie ekstrawaganckich upodobaniach.

A jednak Lars Bronstad od razu zdominował swoją postacią przestronny salon Haralda. Zresztą i on sprawiał wrażenie człowieka zamożnego: miał na sobie szyte na zamówienie, płócienne spodnie, dopasowaną koszulkę i skórzane, eleganckie pantofle. W niczym nie przypominał Andreasa, Billa czy Philippe'a - włóczykijów, którzy towarzyszyli jej w podróżach. Nie chodziło tylko o to, że był starszy i wyglądał jak chodząca definicja męskości. To było coś więcej.

- Napijesz się zimnego piwa? - zapytała uprzejmie.

- Chętnie - odparł, nie odrywając wzroku od obrazu zdobiącego marmurowy kominek. - Twój kuzyn ma niezły gust.

Poszli do kuchni, gdzie nalała piwa do kufli. Z pokoju gościnnego wzięła apteczkę.

- Lars, zanim wypijemy, chodźmy na chwilę do łazienki, to przemyję ci ranę - zaproponowała.

- Wyglądasz na zmęczoną. Kiedy przyjechałaś do Norwegii, dzisiaj? - zapytał stojąc w drzwiach. Skinęła głową. - Nie byłaś tu od dzieciństwa?

- Zgadza się.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin