Libba Bray - Magiczny Krąg 02 - Zbuntowane Anioły.pdf

(1562 KB) Pobierz
663350246 UNPDF
Libba Bray - Magiczny Krąg 02
ZBUNTOWANE ANIOŁY
1
Czyż wszystko, co sę zda, jako sen we śnie jeno trwa?
Edgar Allan Poe, przeł. Włodzimierz Lewik
Z czyjej pokusy był ów bunt nikczemny?
To wąż piekielny; on to był, którego
Podstęp zrodzony z zawiści i zemsty
Oszukał matkę ludzi, gdyż go pycha
Z Niebios strąciła, a wraz z nim zastępy
jego aniołów zbuntowanych, z których
Pomocą pragnął wzbić się w wielkiej chwale
Ponad równymi sobie i uwierzył,
Że Najwyższemu dorówna, gdy zechce
Opór Mu stawić; mając ów cel dumny
Rozpoczął wojnę bezbożną w Niebiosach,
Przeciw tronowi i królestwu
Boga Bój tocząc próżny.
Moc najwyższa wówczas
W dół go strąciła i runął płonący
W bezdenną zgubę żaru i ruiny
Ohydnej, aby tam zostać. (...)
O książę, wodzu mocarzy na tronach.
Którzy do boju wiedli serafinów
Pod twym dowództwem i nieustraszeni
Wiekuistemu Władcy Niebios groźni
Byli potęgą uczynków straszliwych.
Każąc Mu walczyć o Swe panowanie;
2
Czy nas pokonał los, moc czy przypadek.
Zbyt dobrze widzę I płaczę nad owym
Strasznym zdarzeniem, co upadkiem smutnym
I klęską zgubną z Nieba nas strąciło,
A wszystkie nasze mocarne zastępy
Pośród ruiny rzuciło pokotem,
Tak zniweczone, jak się bogów niszczy
I ich substancję niebieską, albowiem
Umysł i dusza są niezwyciężone;
Powróci wkrótce dzielność, choć przepadła
Chwała, a wieczna niedola pożarła
Całą szczęśliwość'. (...)
Warto władać w piekle, bowiem lepiej
Być władcą w piekle niż sługą w Niebiosach.
Lecz czemu naszym wiernym przyjaciołom,
Współtowarzyszom i wspólnikom
W klęsce Leżeć bez czucia nadal zezwalamy
W tym zapomnienia morzu, nie wzywając
Ich, by dzielili nasz los w tej nieszczęsnej
Siedzibie lub by raz jeszcze powstali
I broń uniósłszy, spróbowali znowu.
Czy czegoś jeszcze nie aa się odzyskać
W Niebiosach lub utracić w piekle.
John Milton, Raj utracony. Księga I, przeł. Maciej Słomczyński
3
7 grudnia 1895
Oto wierna i prawdziwa relacja z najważniejszych wydarzeń minionych sześćdzięsięciu dni,
pióra Kartika, brata Amara, lojalnego syna sprzysiężenia Rakshana. Przedstawię też dziwne
nawiedzenie, którego doświadczyłem pewnej zimnej angielskiej nocy, a które wzbudziło we
mnie ogromną nieufność. Aby zacząć od początku, muszę cofnąć się do połowy października,
do zajść tuż po tamtym nieszczęściu.
Gdy wreszcie opuściłem lasy za Akademią Spence dla Młodych Dam, zaczęło się ochładzać.
Sokół przyniósł mi list od Rakshanów, którzy żądali natychmiastowego przyjazdu do
Londynu. Miałem się trzymać z dala od głównych traktów i upewnić się, iż nikt nie podąża
moim śladem. Przez kilka mil podróżowałem z cygańskim taborem, lecz resztę drogi
pokonałem pod osłoną drzew i szerokiej peleryny nocy.
Podczas kolejnego postoju, gdy byłem wyczerpany podróżą i półżywy z chłodu i głodu -
niewielką porcję prowiantu spożyłem dwa dni wcześniej - a mój umysł osłabł z osamotnienia,
lasy zaczęły płatać mi figle. W tym stanie przerażało mnie każde wołanie lelka, a trzask
gałązki łamanej kopytem sarny brzmiał w moich uszach jak jęki niespokojnych dusz
barbarzyńców zamordowanych wieki temu.
Przy świetle ogniska przeczytałem kilka stronic mojej jedynej książki - egzemplarza Odysei
- w nadziei, że losy bohatera natchną mnie męstwem, gdyż nie czułem już ani pewności
siebie, ani odwagi. W końcu zmorzył mnie sen.
Nie był to sen spokojny. Śniła mi się trawa, poczerniała jak w pogorzelisku. Wokół
widziałem tylko kamienie i popiół. Na tle czerwonego jak krew księżyca rysowała się
sylwetka samotnego drzewa, a daleko w dole ogromna armia nieziemskich istot wznosiła
okrzyki wojenne. Poprzez zgiełk dotarł do mnie ostrzegawczy głos mego brata, Amara: „Nie
zawiedź mnie, bracie. Nie ufaj ... I tu sen się zmienił. Pojawiła się ona. Pochylała się nade
mną,, a jej złotorude włosy tworzyły aureolę na tle jasnego nieba.
- Twój los jest związany z moim - wyszeptała. Schyliła się jeszcze niżej, a jej usta zawisły
nad moimi. Czułem ich delikatne ciepło. Przebudziłem się szybko, ale byłem zupełnie sam.
Ognisko dogasało, a las rozbrzmiewał nocnymi odgłosami drobnej zwierzyny szukającej
schronienia.
Przybyłem do Londynu niemal zagłodzony. Rakshana nie przekazali mi instrukcji, gdzie ich
szukać, więc nie wiedziałem, dokąd iść. Zresztą to oni zawsze odnajdywali mnie. Gdy tak
błąkałem się wśród tłumów spacerujących po Covent Garden, unoszący się w powietrzu
zapach placków nadziewanych mięsem węgorza, gorących i słonych, prawie doprowadził
mnie do obłędu. Już miałem podjąć ryzyko i ukraść jeden, kiedy pod murem zauważyłem
4
mężczyznę palącego cygaro. Wyglądał jak zwykły przechodzień. Był przeciętnej postury,
ubrany w ciemny garnitur i kapelusz, pod lewym ramieniem trzymał starannie złożoną
poranną gazetę. Miał zadbane wąsy, a jego policzek przecinała długa brzydka blizna.
Czekałem, aż odwróci wzrok, żebym mógł bezpiecznie zwinąć placek, zacząłem udawać
zainteresowanie parą ulicznych komediantów. Jeden żonglował nożami, podczas gdy drugi
czarował tłum. Wiedziałem, że trzeci kręci się w pobliżu, uwalniając ludzi od ciężaru portfeli.
Znów spojrzałem w stronę muru, ale mężczyzna zniknął.
Nadszedł czas, by uderzyć. Trzymając rękę pod płaszczem, sięgnąłem w stronę sterty
parujących bułek. Już niemal miałem jedną w dłoni, gdy niepostrzeżenie obok mnie pojawił
się mężczyzna spod muru.
- „Gwiazdę Wschodu trudno odnaleźć" - powiedział cichym, lecz wyraźnym głosem. Dopiero
wtedy dostrzegłem szpilkę w klapie marynarki: maleńki miecz ozdobiony czaszką. Symbol
Rakshanów.
Podekscytowany, odpowiedziałem słowami, których się po mnie spodziewał:
- „Lecz świeci ona jasno dla tych, którzy jej szukają".
W geście bractwa Rakshana podaliśmy sobie prawe dłonie i przykryliśmy je lewymi.
- Witaj, nowicjuszu, czekaliśmy na ciebie. - Pochylił się i szepnął mi na ucho: - Musisz nam
wiele wyjaśnić.
Nie wiem, co dokładnie wydarzyło się później. Ostatni widok, jaki zapamiętałem, to
sprzedawczyni bułek z mięsem chowająca monety do kieszeni. Poczułem ostry ból z tyłu
głowy, a cały świat zawirował i rozpłynął się w czerni.
Gdy odzyskałem przytomność, znajdowałem się w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu.
Zmrużyłem oczy, oślepiony blaskiem wysokich świec ustawionych w kręgu wokół mnie. Mój
towarzysz zniknął. Głowę rozsadzał mi koszmarny ból, lecz moją czujność wyostrzył lęk
przed nieznanym. Gdzie ja się znalazłem? Kim był ten mężczyzna? Skoro należał do
Rakshanów, to czemu zostałem zdzielony w głowę? Nadstawiłem uszu, nasłuchując
dźwięków, głosów - jakichkolwiek wskazówek, mogących mi podpowiedzieć, gdzie się
znalazłem.
- Kartiku, bracie Amara, nowicjuszu bractwa Rakshana... -Głos, głęboki i mocny, dochodził z
góry, lecz widziałem tylko świece i absolutną ciemność za nimi.
- Kartiku - powtórzył głos, najwyraźniej domagając się odpowiedzi.
- Tak? - wychrypiałem z trudem.
- Niech rozpocznie się trybunał.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin