Winters Rebecca - Pierwsza gwiazdka Sary.pdf

(524 KB) Pobierz
Microsoft Word - Winters Rebecca - Pierwsza gwiazdka Sary.doc
Rebecca Winters
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Pierwsza gwiazdka Sary
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Dobranoc, Brooke. I wielkie dzięki za świąteczną premię. Nawet
nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Wesołych świąt!
- Dobranoc, Dave. Cała przyjemność po mojej stronie. Wesołych
świąt! Złóż ode mnie życzenia wszystkim w domu. Do zobaczenia w
poniedziałek.
Zanim Brooke Longley zdążyła zamknąć drzwi za swoim
ulubionym pracownikiem, do sklepu wpadł tuman śniegu. W ciągu
jednego tygodnia nad West Yellowstone - małym miasteczkiem w
stanie Montana - dwa razy szalała burza śnieżna. Teraz zanosiło się na
trzecią.
Mimo że stary szafkowy zegar wskazywał dopiero pięć minut po
siódmej, wydawało się, że dochodzi północ. Była wigilia Bożego
Narodzenia. W wigilijny wieczór nikt nie przychodzi kupować
sportowych ubrań. Brooke zdecydowała się zamknąć sklep wcześniej
niż zwykle.
Za kilka godzin w pobliskim pubie jej znajomi wydawali
bożonarodzeniowe przyjęcie. Brooke uległa namowom swojej
przyjaciółki Julii Morton i - trochę wbrew sobie - obiecała pojawić się
w pubie. Była to świetna okazja do spotkania z Julią, która mieszkała
ze swoim mężem, Kyle'em, na drugim końcu miasteczka.
- Brooke! - Julia upomniała ją stanowczo. - Rozumiem, że nie
chcesz mieć do czynienia z mężczyznami, ale zerwane zaręczyny
wcale nie upoważniają cię do zrywania kontaktów z innymi ludźmi.
Musisz przyjść, bo inaczej wszyscy pomyślą, że całkiem
zdziwaczałaś.
Wobec takiego postawienia sprawy, Brooke nie miała wyjścia.
Postanowiła pojawić się na przyjęciu, a po godzinie wrócić do domu.
Była pewna, że jej wysłużony, ale niezastąpiony dżip wytrzyma każdą
pogodę. Zerknęła na termometr. Minus dwa stopnie. Do rana
temperatura spadnie do minus dziesięciu, pomyślała, gasząc światło i
zamykajac drzwi sklepu. W zeszłym roku było podobnie.
Dzięki Bogu, że to nie jest zeszły rok! Dzięki Bogu, że nie czeka
już na Marka, jak wtedy.
Rok temu Brooke i Mark zamierzali się pobrać. Wyznaczyli już
datę ślubu - dwa dni po Bożym Narodzeniu. W samą Wigilię
zadzwonił telefon. Okazało się, że jej narzeczony nie przyjedzie na
święta. A właściwie, że wcale już nie przyjedzie. Oznajmił, iż spotkał
inną. Miał nadzieję, że Brooke go zrozumie. W końcu lepiej zerwać
zaręczyny, niż się rozwodzić, prawda?
Miesiąc później jej ojciec umarł niespodziewanie na zawał serca i
Brooke została zupełnie sama. Był to chyba najgorszy czas w jej
życiu. Z trudem wyobrażała sobie dalszą egzystencję w opuszczonym
domu.
Ale życie toczyło się dalej. Brooke musiała przejąć rodzinny
interes. Pracowała ciężko, ale dzięki temu sklep prosperował coraz
lepiej. Dzisiaj ze zdumieniem zauważyła, że od tamtych koszmarnych
dni dzieli ją całe dwanaście miesięcy, podczas których wiele się
zmieniło: skończyła dwadzieścia sześć lat i zawarła nową przyjaźń -
właśnie z Julią, która przeprowadziła się do West Yellowstone z Great
Falls. Znajomość była tym cenniejsza, że wszystkie koleżanki Brooke
po skończeniu szkoły wyjechały do większych miast lub wręcz do
innych stanów.
Brooke przebijała się przez zaspy w kierunku pubu i błogosławiła
botki z foczej skóry, które chroniły ją przed zimnem. Zamieć
przybierała na sile. Jeszcze chwila, a żaden samochód nie przedrze się
przez zwały śniegu! Rozejrzała się dokoła. Wydawało się, że świat
pokryty białym puchem zamarł w bezruchu. Było pięknie - pod
warunkiem, że miało się dokąd pójść.
Nagle usłyszała dźwięk, który do złudzenia przypominał płacz
dziecka. Przystanęła i spojrzała w stronę, z której dobiegał.
Niemożliwe! - uznała. To musiał być wiatr. Ruszyła przed siebie
wąską ścieżką wydeptaną w śniegu. Byle szybciej schronić się w
ciepłym wnętrzu!
Ale kiedy przeszła na drugą stronę ulicy, cichutkie zawodzenie
rozległo się znowu. Brooke stanęła bez ruchu, nasłuchując. Tym
razem nie miała wątpliwości. To był płacz dziecka - śmiertelnie
przerażonego dziecka. Tylko skąd wzięło się tutaj dziecko? Uznała, że
płacz dochodzi z bocznej uliczki, i ruszyła w tamtą stronę.
Uszła zaledwie kilka kroków, kiedy zauważyła małą osóbkę
walącą pięściami w okno sklepu z indiańską biżuterią Harmona
Clarka. Sklep był zamknięty - Harmon, podobnie jak Brooke, dzisiaj
wcześniej skończył pracę i na pewno był już na swoim ranczu albo na
przyjęciu w pubie.
Brooke podeszła bliżej. Osóbka okazała się dziewczynką liczącą
nie więcej niż pięć lat. Łkając, powtarzała jakieś imię, ale nie można
było jej zrozumieć. Brooke z przerażeniem zobaczyła, że mała ma
gołe nogi i tenisówki. Byle jaka sukienczyna i cienka jak papier
wiatrówka na pewno nie chroniły jej przed zimnem. Jeszcze chwila, a
zamarzłaby tutaj na śmierć! Brooke natychmiast uklękła przy
dziewczynce i wzięła ją w ramiona.
- Mam na imię Brooke - powiedziała uspokajającym tonem. -
Chcę ci pomóc. Kogo szukasz, maleńka?
Dziewczynka wyrwała się i dalej waliła rączkami w szybę.
Wydawało się, że mówi o jakimś Charliem.
- Kochanie, tam w środku nikogo nie ma. Chodź ze mną. Pomogę
ci znaleźć Charliego.
- Nieee! - rozległ się rozdzierający krzyk. - Nie pozwól Charliemu
mnie zabrać.
Brooke nie miała wątpliwości - mała panicznie bała się
mężczyzny o imieniu Charlie. Nie wahając się ani chwili, wzięła
dziewczynkę na rękę i biegiem ruszyła w stronę swojego sklepu. Byle
szybciej dotrzeć do ciepłego miejsca! I do telefonu. Kilka razy omal
nie upadła, ale nie wypuściła z objęć drżącego ciałka.
- Wszystko będzie dobrze - szeptała przez całą drogę. - Nie martw
się.
Równocześnie wymyślała dziesiątki scenariuszy wyjaśniających
sytuację, w której znalazło się to bezbronne, zastraszone stworzenie,
ale były one tak niedorzeczne, że odrzucała je jeden po drugim.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin