Mr Perfect.rtf

(2241 KB) Pobierz

mr

Perfect

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Denver, 1975

 

        — To śmieszne! — Kobieta przycisnęła torebkę tak mocno, że zbielały jej knykcie, i łypnęła na dyrektora szkoły. — Twierdzi, że na wet nie dotknął tego chomika, a moje dziecko nie kłamie. Co za pomysł!

        J. Clarence Cosgrove był dyrektorem szkoły Ellington Middle już od sześciu lat, a nauczycielem od dwudziestu. Obcował dość często z zagniewanymi rodzicami, lecz ta wysoka, chuda kobieta i chłopiec siedzący spokojnie obok doprowadzali go do szału. Nie znosił używać uczniowskiej gwary, ale oboje byli naprawdę zdrowo świrnięci. Choć wiedział, że to strata czasu, zdecydował się na polemikę.

        — Jest świadek…

        — Pani Smith zmusiła go na pewno, żeby to powiedział. Jacob nie zrobiłby przecież krzywdy chomiczkowi. Prawda, kochanie?

        — Nie, mamusiu. — Głos brzmiał niemal anielsko i słodko, lecz oczy pozostały zimne i nieruchome. Dzieciak wpatrywał się w pana Cosgrove tak, jakby chciał sprawdzić, jakie wrażenie wywrze na nim tak stanowcze zaprzeczenie.

        — A nie mówiłam! — wykrzyknęła triumfalnie kobieta.

        — Pani Smith… — Dyrektor nie ustawał w wysiłkach.

        — …znienawidziła Jacoba już od pierwszego dnia. To ją powinien pan przesłuchać, a nie moje dziecko. — Kobieta ze złości zacisnęła usta. — Rozmawiałam z nią dwa dni temu o tych brudach, jakie wbija dzieciom do głowy. Powiedziałam, że nie mam wprawdzie wpływu na to, co mówi innym, ale absolutnie sobie nie życzę, aby w obecności mojego dziecka poruszała… — zerknęła niespokojnie na Jacoba — …tematy związane z seksem. I dlatego go oskarżyła.

        — Pani Smith cieszy się naprawdę znakomitą reputacją. Nigdy by…

        — A jednak! Proszę mi nie opowiadać, do czego ta kobieta nie byłaby zdolna, skoro fakty wyraźnie temu przeczą. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wyszło na jaw, że to ona zabiła tego chomika!

        — Przecież chomik należał do niej. Przyniosła go do szkoły, aby nauczyć dzieci…

        — To niczego nie zmienia. Dobry Boże! W końcu to był tylko duży szczur — powiedziała gniewnie matka Jacoba. — Nie rozumiem tego całego zamieszania, nawet jeśli Jacob rzeczywiście zabił chomika, czego oczywiście nie zrobił. A teraz ona go prześladuje. Prześladuje! I ja na to nie pozwolę. Albo pan sam się zajmie tą nauczycielką, albo ja to zrobię.

        Pan Cosgrove zdjął okulary i przetarł szkła, po prostu po to, aby się czymś zająć. Tymczasem myślał intensywnie, w jaki sposób zneutralizować truciznę sączoną przez tę kobietę, zanim będzie za późno. Polemika nie wchodziła w grę. Rozmówczyni praktycznie nie dopuszczała go do słowa.Zerknął na Jacoba. Dziecko wciąż nie spuszczało z niego anielskiego spojrzenia, choć oczy pozostawały zimne.

        — Czy mogę porozmawiać tylko z panią? — spytał.

        Wydawała się zdziwiona.

        — Po co? I tak mnie pan nie przekona, że moje biedactwo…

        — Chwileczkę — przerwał, z trudem kryjąc satysfakcję, iż tym razem to on wpadł jej w słowo. – Proszę — dodał, mimo że już i tak przekroczył granice dobrego wychowania.

        — No dobrze — odparła niechętnie, nie ukrywając irytacji. — Jacob, kochanie, wyjdź na zewnątrz. Stań tuż przy drzwiach, żeby mama cię widziała.

        — Dobrze, mamo.

        Pan Cosgrove podniósł się z krzesła i stanowczym ruchem zamknął za nim drzwi. Przerażona faktem, że dziecko zniknęło jej z oczu, kobieta uniosła się na krześle.

        — Proszę usiąść — nakazał dyrektor tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Bardzo proszę.

        — Ale Jacob

        — Jest całkowicie bezpieczny. — Z satysfakcją odnotował kolejny sukces w dziedzinie przerywania, poprawił się na krześle, podniósł z biurka pióro i zaczął nim uderzać o suszkę. Szukał jakiegoś dyplomatycznego sposobu, by wreszcie przekazać matce Jacoba rezultat swoich przemyśleń. Żaden ze znanych mu sposobów nie wydawał się jednak wystarczająco dyplomatyczny dla tej kobiety, toteż postanowił po prostu nie owijać niczego w bawełnę.

        — Czy myślała pani kiedyś o tym, by zapewnić Jacobowi jakąś pomoc? Dobry psycholog…

        — Oszalał pan? — syknęła i gwałtownie zerwała się z miejsca. Na jej twarzy malowała się wściekłość. — Jacob nie potrzebuje psychologa. Nic mu nie dolega. To ta jędza stwarza problemy, nie on. Wiedziałam, że spotkanie z panem to strata czasu. Musi pan trzymać jej stronę.

        — Pragnę jedynie dobra Jacoba — odparł, z trudem panując nad głosem. — Chomik to ostatni incydent, nie pierwszy. Niewłaściwe zachowanie Jacoba zdecydowanie wykracza poza kanon uczniowskich figli.

        — Inne dzieci są o niego zazdrosne — odparła kobieta oskarżycielskim tonem. — Te małe dranie bez przerwy mu dokuczają, a ta jędza nigdy go nie broni. Jacob wszystko mi opowiada. Jeśli pan naprawdę myśli, że dopuszczę do tego, że moje dziecko nadal zostanie w tej szkole i będzie prześladowane, to…

        — Ma pani rację. — W konkurencji przerywania rozmowy i tak już prowadził, ale był to wymarzony moment, by po raz kolejny wpaść jej w słowo. — Inna szkoła byłaby rzeczywiście idealnym wyjściem. Jacob jakoś tu nie pasuje. Mógłbym pani polecić dobrą szkołę prywatną…

        — Proszę się nie fatygować — warknęła, zmierzając w kierunku drzwi. — Nie rozumiem, z jakiego powodu miałabym polegać na pańskiej opinii. — Zadawszy ów cios na pożegnanie, otworzyła na oścież drzwi i chwyciła Jacoba za ramię. — Idziemy, kochanie. Już nie będziesz musiał tutaj wracać.

        — Tak, mamo.

        Pan Cosgrove podszedł do okna. Matka i syn wsiedli do starego, dwudrzwiowego pontiaca z żółtą karoserią i plamami rdzy na lewym błotniku. Osiągnął na razie jedynie cel doraźny — udało mu się obronić panią Smith — lecz zdawał sobie doskonale sprawę z tego, ile jeszcze problemów mogły sprawić osoby, które wyszły przed chwilą z jego gabinetu. Niech Pan Bóg ma w opiece radę pedagogiczną szkoły, którą zamierza wybrać Jacob. Może jednak stwarzało to również pewną szansę na interwencję specjalisty, zanim będzie za późno.

        Dopóki kobieta nie wyjechała poza teren szkoły, w samochodzie panowała groźna, pełna napięcia cisza. Na widok znaku „stop” przystanęła i uderzyła Jacoba w twarz tak mocno, że dziecko rąbnęło głową w szybę.

        — Ty draniu — syknęła przez zęby. — Jak śmiesz mnie w ten sposób poniżać! To przez ciebie zostałam wezwana do gabinetu dyrektora, który rozmawiał ze mną jak z kompletną kretynką. Chyba wiesz, co cię czeka w domu, prawda? Prawda? — wrzasnęła.

        — Tak, mamo. — Twarz dziecka była zupełnie pozbawiona wyrazu, lecz w oczach błysnęło coś na kształt radości.

        Chwyciła kierownicę obiema rękami, jakby chciała ją zgnieść.

        — Będziesz idealny, nawet gdybym musiała cię pobić! Słyszysz? Mój syn musi być idealny.

        — Tak, mamo — odparł Jacob.

 

 

 

 

Rozdział 1

Warren, Michigan 2000

 

        Bella Swan obudziła się w nie najlepszym humorze. Jej najbliższy sąsiad, zakała otoczenia, wrócił do domu około trzeciej nad ranem, bardzo hałasując. Nawet, jeśli jego samochód miał tłumik, to owo praktyczne urządzenie już dawno przestało funkcjonować. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że sypialnia Belli znajdowała się po tej samej stronie, co podjazd sąsiada i nawet naciągnięta na głowę poduszka nie mogła zagłuszyć ryku ośmiocylindrowego pontiaca. Sąsiad zatrzasnął drzwiczki, zapalił na ganku lampę umieszczoną w ten sposób, by świeciła prosto w oczy osobie leżącej naprzeciwko twarzą do okna, nie domknął wewnętrznych drzwi, które odbiły się przez to trzykrotnie od framugi, w kilka minut później wrócił na ganek i wszedł z powrotem do domu, najwyraźniej zapominając o lampie — świeciła jeszcze długo potem, jak zgasły światła w kuchni.

        Gdyby wiedziała o tym sąsiedzie, zanim jeszcze dokonała transakcji, nabyłaby z pewnością inną posesję. Choć sprowadziła się tutaj zaledwie przed dwoma tygodniami, ten okropny facet zdążył już obrzydzić jej pierwszy w życiu dom.

        Był pijakiem. Ale dlaczego nie upijał się na wesoło? — myślała kwaśno Bella. Nie, musiał być ponurym, zgryźliwym, do tego stopnia niesympatycznym gburem, że Bella bała się nawet wypuścić kota, ilekroć on był w domu.

        BooBoo w zasadzie nie był jakimś szczególnym kotem — w dodatku nie jej własnym — lecz mama Belli darzyła go naprawdę ogromnym sentymentem. Dlatego Bella nie mogła dopuścić do tego, by pod jej kuratelą doznał jakiejkolwiek krzywdy. Bella nie śmiałaby spojrzeć rodzicom w oczy, gdyby BooBoo zniknął lub co gorsza rozstał się z tym światem podczas ich pobytu na wymarzonych wakacjach w Europie.

        siad miał natomiast powody, by żywić urazę do BooBoo od czasu, gdy odkrył ślady jego łap na szybie i masce auta. Na podstawie jego reakcji można by jednak sądzić, że jeździ nowym rolls—royce'em, a nie starym, poobijanym pontiakiem.

        Pech sprawił, że oboje wychodzili do pracy w tym samym czasie. To znaczy Bella sądziła do tej pory, że gburowaty sąsiad wychodzi do pracy. Może jeździł po prostu po alkohol, a jeśli w ogóle pracował, to o bardzo dziwnych porach.

        Niemniej w dniu, kiedy wypatrzył ślady łap na samochodzie, Bella próbowała być dla niego miła. Posunęła się nawet do uśmiechu, co nie przyszło jej wcale łatwo po tym, jak sąsiad miał do niej pretensje o to, że przyjęcie, jakie urządziła z okazji kupna domu, zakłóciło mu sen. O drugiej po południu! Gbur nie zwrócił jednak uwagi na pokojowy uśmiech.

        — Może by tak pani trzymała tego zwierzaka z daleka od mojego auta — wrzasnął, wyskakując z samochodu, choć dopiero zdążył usadowić się za kierownicą.

        Uśmiech zamarł jej na twarzy. Bella nie lubiła marnować uśmiechów, szczególnie dla takich nieogolonych, nieuprzejmych prostaków o przekrwionych oczach. Miała wprawdzie w zanadrzu ostrą replikę, ale ugryzła się w język. W końcu była zupełnie nowa w tej okolicy, a już zdążyła popaść w konflikt z najbliższym sąsiadem i ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, była wojna. Postanowiła dać raz jeszcze szansę dyplomacji, choć podczas oblewania nowego domu taktyka ta nie przyniosła spodziewanych efektów.

        — Bardzo mi przykro — odparła, siląc się na spokój. — Spróbuję go pilnować. Zresztą opiekuję się nim tylko pod nieobecność rodziców, więc już niedługo go oddam. Jeszcze tylko pięć tygodni.

        Warknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi i wśliznął się z powrotem do auta, a potem odjechał z rykiem silnika. Bella nadstawiła ucha. Karoseria pontiaca była w strasznym stanie, ale mechanizmy działały bardzo sprawnie.

        Pod maską kryło się najwyraźniej sporo koni mechanicznych. Dyplomacja nie odniosła skutku. A teraz sąsiad, który miał do niej pretensje o zakłócenie popołudniowej drzemki, znów budził o trzeciej nad ranem całą okolicę wyciem tego przeklętego auta. Porażona taką niesprawiedliwością, Bella poczuła nagłą ochotę, by stanąć pod jego drzwiami, przycisnąć palec do dzwonka i nie odrywać go, dopóki winowajca nie zerwie się z łóżka.

        Problem polegał jednak na tym, że trochę się go bała. Nigdy przed nikim nie tchórzyła, lecz w towarzystwie tego człowieka naprawdę czuła się nieswojo. Nie znała nawet jego nazwiska, gdyż — choć spotkali się już dwukrotnie — żadna z tych okazji nie sprzyjała wymianie personaliów. Bella wiedziała jedynie, że sąsiad wygląda dość nieciekawie i nie ma chyba stałego zajęcia. W najlepszym przypadku mógł być pijakiem, a pijacy są często nieprzyjemni i kłopotliwi. W najgorszym — był zamieszany w jakieś nielegalne interesy, co do tej listy przymiotników dodawało jeszcze jeden, a mianowicie „niebezpieczny”.

        Potężny, dobrze zbudowany, miał ciemne włosy ostrzyżone niemal tak krótko jak skinhead. Za każdym razem, gdy go spotykała, wyglądał, jakby się nie golił co najmniej od dwóch dni. Wszystko to razem, łącznie z przekrwionymi oczyma i okropnym charakterem, świadczyło aż nadto wyraźnie o nadużywaniu alkoholu.

        Jego wzrost i muskularna budowa ciała wzmagały lęk Belli. Sąsiedztwo wydawało się spokojne, lecz ona nie czuła się bezpiecznie, mieszkając tuż obok takiego człowieka.

        Mamrocząc coś pod nosem, wstała z łóżka i zasunęła rolety, choć zazwyczaj nie zasłaniała okien na noc. Budzik nigdy jej nie budził — słońce zawsze.

        Świt działał znacznie lepiej niż jakiekolwiek dźwięki. Wielokrotnie zdarzało się jej znaleźć budzik na podłodze, co znaczyło, że terkot pobudził ją do walki, lecz nie zmusił do wstania. Teraz miała tylko przejrzyste firanki, a za nimi rolety, które unosiła natychmiast po zgaszeniu światła. Gdyby tego dnia spóźniła się do pracy, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin