Berg Carol - Rai-Kirah 02 - Objawienie (GTW).doc

(2177 KB) Pobierz

 


Tytuł oryginału:

REVELATION

Copyright © 2001, 2006 Carol Berg, Warszawa 2006.

Projekt okładki:

Gabriela Becla i Zbigniew Tomecki

Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe

Wydanie I

Wydawca:

ISA Sp. z o.o.

Tłumaczenie:

Anna Studniarek

Korekta:

Aleksandra Gietka-Ostrowska

Skład:

KOMPEJ

 

ISA Sp. z o.o.

AL Krakowska 110/114

02-256 Warszawa

tel./fax (0-22) 846 27 59

e-mail: isa@isa.pl

ISBN: 978-83-7418-074-0

 

Dla Ginny, Jane i Shirley -

przyjaciółek i rzemieślniczek,

moich oczu i sumienia.

I dla Andrew, pierwszego fana i oddanego wielbiciela.


Rozdział l

Verdonne była piękną dziewczyną, śmiertelniczką, która zdobyła serce boga władającego lasami. Pan drzew pojął Verdonne za żonę, a ona urodziła mu pięknego i zdrowego syna imieniem Valdis. Zaś śmiertelni mieszkający wśród drzew cieszyli się ze związku jednej z nich i boga. - Opowieść o Verdonne i Valdisie przekazana pierwszym spośród Ezzarian, gdy przybyli oni do krainy drzew.

Nie jestem Wieszczem. Teraz gdy zrobiłem coś, co trudno sobie nawet wyobrazić, nie wiem, co mnie czeka. Wierzę... mam nadzieję... że to będzie jedność. Przez szesnaście długich lat myślałem, że oszaleję - byłem wtedy niewolnikiem i wierzyłem, że nie ujrzę już tych, których kochałem. Lecz sądzę, że bogowie lubią płatać nam figle. Ledwo odzyskałem zdrowe zmysły i pewność siebie, mój świat znów zaczął się rozpadać, a skoro już wkroczyłem na ścieżkę wiodącą ku samozniszczeniu, nie potrafię znaleźć sposobu, aby się zatrzymać.

* *

- Nie ruszaj się - powiedziała szczupła dziewczyna, opatrując moje krwawiące ramię. Przemyła głębokie cięcie kawałkiem płótna moczonego w teravine, piekącym lekarstwie, które z pewnością przygotował jakiś derzhyjski kat. Jej dłoń była zaskakująco ciężka jak na kogoś o tak wiotkiej sylwetce, lecz już wiedziałem, że jej delikatny wygląd jest równie boleśnie zwodniczy jak żelaznej drzazgi.

- Wszystko, czego chcę, to łyk wody i własne łóżko - odparłem, odpychając jej dłoń i sięgając po leżący na podłodze szary płaszcz. Pomarańczowe światło gasnącego ognia lśniło ciepło na gładkim kamieniu. - Krwawienie ustało. Ysanne postara się to uleczyć.

- Niemądrze jest oczekiwać od królowej, że zajmie się niezabandażowaną raną, odniesioną w czasie walki z demonem. Przynajmniej dopóki nie urodzi się jej dziecko.

- Zatem zrobię to sam. Nie narażę na niebezpieczeństwo dziecka... naszego dziecka. - Spędzanie każdej chwili z kimś, kto uważa cię za zwyrodnialca, nie należy do przyjemności. Może byłoby mi łatwiej ignorować Fionę, gdyby nie była aż tak dobra we wszystkim, co robiła. Precyzyjnie i rozważnie tkała zaklęcia oraz doskonale znała prawa i obyczaje. Każdy jej ruch ręki, każde spojrzenie i słowo było naganą za mój brak cnoty, więc nieustanne uczucie gniewu i frustracji wywoływało we mnie poczucie winy.

- Mimo to rana powinna zostać zabandażowana, nim opuścisz świątynię. Prawo mówi...

- Fiono, nie dostanie się do niej żadna trucizna. Dobrzeją oczyściłaś, za co jak zwykle ci dziękuję. Lecz jest środek nocy. Przez trzy dni stoczyłem trzy walki, a jeśli się pospieszę, to przed następną prześpię się na czymś innym niż kamienna posadzka. Ty też potrzebujesz odpoczynku. Nie możemy pozwolić sobie na pomyłkę.

Zapiąłem płaszcz na ramionach. Choć noc była przyjemnie ciepła, deszcz szepczący wśród otaczających otwartą świątynię dębów szybko by mnie ochłodził, a to groziło skurczami. Wciąż byłem rozgrzany po zaciekłej walce w krajobrazie, przy którym środek pustyni Azhaki wyglądał jak wiosenny ogród.

- Jak sobie życzysz, mistrzu Seyonne - odparła, marszcząc z nie smakiem nos i krzywiąc usta w znanym mi grymasie dezaprobaty. Zabrała swoje woreczki z ziołami i lekarstwami, zwitek czystego płótna i podłużne drewniane pudełko, w którym schowałem srebrny sztylet i okrągłe lustro używane przeze mnie do walki z demonami. - Dokończę oczyszczania i inwokacji.

Wywołała we mnie poczucie winy, które niemal wystarczyło, by skłonić mnie do pozostania i pomocy w czynnościach, które według ezzariańskiego obyczaju Strażnik i Aife powinni wykonać wspólnie, by upewnić się, że w świątyni nie zachował się żaden ślad demona. Bez trudu mogłem sobie wyobrazić, jak dodaje to ostatnie wykroczenie do wydłużającej się listy moich przewinień. Lecz perspektywa zejścia Fionie z oczu choćby na kilka chwil sprawiała, że chętnie opuściłbym znacz nie więcej niż tylko kilka bezsensownych rytuałów. Docierałem do punktu, w którym nie można już dłużej udawać, choćby miało to sprawić, że moje życie stanie się żałosne. Byłem bardzo zmęczony.

Pełnym nagany gestem Fiona rzuciła garść liści jasnyru na tlące się popioły ogniska; słodko-gorzki dym przepłynął obok mnie prosto w deszczową noc. Mimo wciąż padającej mżawki, późnej pory i gorącego pragnienia, by znaleźć się w łóżku obok żony, podążyłem doskonale znaną mi ścieżką po otwartej przestrzeni. Oddychałem głęboko - świeży zapach nocy działał jak balsam na obolałe, poranione ciało i ściśnięte kłopotami serce. Deszcz... świeża trawa... żyzna czarna ziemia... gnijące liście dębu. Melydda - prawdziwa moc, czarodziejstwo - w każdym liściu i źdźble. Ezzaria. Nasza błogosławiona kraina. Podziękowałem w myślach dziedzicowi cesarstwa, jak to robiłem zawsze, gdy chodziłem leśnymi ścieżkami albo siedziałem na zielonych, łagodnych zboczach wzgórz.

Od czasu nocy pomazania nie rozmawiałem z Aleksandrem. Podczas gdy moje dni zajmowała odbudowa Ezzarii i wznowienie wojny z demonami, jego los zawiódł w najdalsze zakątki rozległego imperium. Minęły prawie dwa lata od chwili, gdy połączyliśmy jego siłę i moją moc, by pokonać Gai Kyalleta, władcę demonów, i zniweczyć khelidzki spisek mający na celu osadzenie na Lwim Tronie cesarza zarażonego demonem. Gdy myślałem o szalonym i aroganckim księciu, nie mogłem powstrzymać uśmiechu, co było chyba najdziwniejszym efektem naszej szalonej przygody. Jak często niewolnik zaczyna kochać swego pana jak brata, a pan odwzajemnia miłość darami zmienionego serca i najcudowniejszą krainą na ziemi?

Ścieżka wspinała się na wzgórze; z jego szczytu popatrzyłem na zalesioną dolinę, gdzie światła lamp lśniły niczym maleńkie klejnoty na zwoju czarnego aksamitu. Gdybym zbiegł w dół, po kwadransie utonąłbym w blasku ognia, ciepłych kocach, kochanych ramionach i ciemnych włosach rozjaśnionych czerwono-złotym światłem. Lecz jak zawsze gdy chodziłem tą ścieżką, usiadłem na wapiennym urwisku, wyglądającym jak ząb wystający z kości ziemi. Choć przestałem wierzyć, że mogę walczyć bez pomocy - próba wewnątrz duszy Aleksandra nauczyła mnie przynajmniej tego - nadal potrzebowałem chwili samotności, gdy walka dobiegała końca. Czasu, by krew rozpalona płomieniem zaklęć ostygła. Czasu, by niezwykła koncentracja niezbędna do walki z demonem zmieniła się w zwykłą percepcję spokojnego świata. Czasu, by złagodzić ciężar, jakim było życie pełne przemocy - nawet w szlachetnym celu. A po szesnastu latach niewoli, podczas której nie mogłem sobie pozwolić na życie poza chwilą obecną, gdyż zatonąłbym w bólu istnienia, chwile gdy siedziałem, spoglądałem w dół i radowałem się oczekiwaniem, były wprost niebiańską przyjemnością. Jak to miało miejsce przez ostatnich kilka miesięcy, podczas tych krótkich chwil starałem się zapomnieć o gniewie, frustracji i oburzeniu, zanim wyruszyłem do domu, do Ysanne. Przez pół życia byłem niewolnikiem Derzhich. Zostałem pojmany, gdy miałem osiemnaście lat, a rozrastające się cesarstwo Derzhich w końcu pochłonęło Ezzarię. Przez wiele lat bólu i upokorzeń moje życie stanowiło esencję tego, co mój lud uznawał za nieczyste. Ezzariańskie prawo uważało nieczystość za otwartą drogę dla zemsty demonów i dlatego nawet kiedy Aleksander mnie uwolnił, miałem być ignorowany... a właściwie martwy. Żadnemu Ezzarianinowi nie wolno się było do mnie odzywać ani żadnym gestem uznawać mojego istnienia, słyszeć żadnego słowa, które płynęło z moich ust, abym nie zaraził ich swoim skażeniem, co zagroziłoby naszej tajemnej wojnie. Jedynie siła argumentów wnuczki mojego nie żyjącego mentora i mojej żony, królowej Ezzarii, przekonała moich rodaków, że okoliczności bitwy z władcą demonów były tak niezwykłe, że zasłużyłem na wyjątkowe traktowanie.

Jesienią roku mojego uwolnienia i powrotu przenieśliśmy się z powrotem do odległej, południowej krainy, którą Aleksander nam oddał, i wróciliśmy do służby, o której niewielu ludzi poza granicami Ezzarii w ogóle miało pojęcie. Znów zostałem Strażnikiem Ezzarii, który wędrował w udręczonych duszach po ścieżkach zaklęć utkanych przez Aife i tam stawiał czoła demonom, które doprowadzały swe ludzkie ofiary do szaleństwa lub karmiły się ich złem. I tak oto w wieku trzydziestu pięciu lat powróciłem do życia w tym samym miejscu, w którym się skończyło, gdy miałem lat osiemnaście.

Jak się spodziewałem, niektórzy z rodaków nie byli zachwyceni moim powrotem i przysięgali, że sprowadzę katastrofę na Ezzarię. Nigdy się jednak nie spodziewałem, że głosy te będą tak silne, iż zostanie mi przydzielony obserwator, który będzie za mną podążał w każdej chwili każdego dnia, czekając, aż się potknę, popełnię błąd, okażę najmniejszy ślad opętania. W ciągu minionego roku ponad dwieście razy walczyłem z demonami. Bywały dni, gdy wstępowałem w portal Aife, nadal krwawiąc po poprzedniej walce, dni podobne do trzech ostatnich, gdy spałem zawinięty w płaszcz na podłodze świątyni, ponieważ dostaliśmy wieści, że przygotowano kolejną walkę, znaleziono kolejną udręczoną duszę, która potrzebowała naszej pomocy. Ile czasu zajmie, nim udowodnię, że jestem tym, za kogo się uważam - człowiekiem ani lepszym, ani gorszym od innych, próbującym znaleźć sens w swoim dziwacznym życiu? Do tego czasu miała mi towarzyszyć Fiona.

Zupełnie jakbym myślami wezwał swoją nemesis, w ciszy zabrzmiały zdecydowane kroki, a między drzewami pojawiło się ostre żółte światło, przebijając mrok. Kroki zatrzymały się u podstawy wzgórza, choć Fiona nie mogła przecież widzieć mnie ze ścieżki.

- Rytuały zostały dopełnione, mistrzu Seyonne. Będę na moście o świcie.

- Oczywiście, że tak. Nie potrzebowałem przypomnienia. - Po chwili ciszy kroki znów zabrzmiały i wkrótce ucichły w oddali. Westchnąłem i owinąłem się ciaśniej płaszczem.

Gorliwą młodą Aife wyznaczyła na mój cień Rada Mentorów. Już wystarczająco mnie drażniło, kiedy obserwowała i słuchała, jak uczę kandydatów na Strażników, gdy widziałem, jak pracowicie zapisuje, kiedy pomijam rytuały, które uznałem za bezsensowne, lub też opowiadam, jak moje przekonania zmieniły się przez lata niewoli, choć w efekcie moje zaangażowanie się pogłębiło, a wiara wzmocniła. Nie potrafiłem ukryć, że zrozumiałem, iż kwestie dobra i zła, czystości i skażenia są o wiele bardziej skomplikowane niż precyzyjne definicje z ezzariańskiej tradycji. Nadszedł jednak dzień, gdy moja żona nie mogła już być moim partnerem, ten niezwykły dzień, gdy się dowiedziałem, że będziemy mieli dziecko. Kobiecie noszącej dziecko nie wolno było ryzykować kontaktu z demonem - dziecko nie miało barier ochronnych - i dlatego związek rozpoczęty, gdy mieliśmy piętnaście lat, musiał się skończyć aż do dnia porodu. Ale radość tego dnia szybko zmieniła się w gorycz, gdy dowiedziałem się, że nie mogę sam wybrać następczyni Ysanne.

Życie Strażnika zależało od Aife - od jej umiejętności tkania zaklęć, które tworzyły namacalną rzeczywistość z materii ludzkiej duszy, od jej zrozumienia, które techniki są dla niego najlepsze, od wytrzymałości w podtrzymywaniu portalu do chwili, gdy Strażnik mógł odejść zwycięski lub uciec przed porażką. A Rada nie tylko nie pozwoliła mi wybrać, ale jeszcze połączyła mnie z Fioną. Wściekłem się. Nie mogłem jednak się sprzeciwić, gdyż w ten sposób potwierdziłbym wszystko, co mi zarzucano.

- Fiona jest najbardziej uzdolnioną spośród Aife - mówiła mi Ysanne za każdym razem, gdy przychodziło wezwanie, a ja musiałem ją zostawić, by udać się do świątyni i Fiony. - Nie pozwoliłabym, żeby ktokolwiek inny dla ciebie tkał. Już niedługo.

I rzeczywiście, gdy spojrzałem w dół, na światła migoczące w spokojnym lesie, ta myśl odegnała wszystkie inne. Pewnej nocy, już nie długo, kiedy zejdę z tego wzgórza do doliny, w której wśród drzew stał bezpiecznie nasz dom, znajdę dowód, że rzeczywiście otrzymałem wszystko, czego może zapragnąć mężczyzna. Nasze dziecko urodzi się w Ezzarii. Kiedy o tym myślałem, nie pozostawało już miejsca na gniew.

Zeskoczyłem z kamiennej półki i ruszyłem w dół zbocza. W połowie drogi zatrzymałem się, by poprawić opatrunek Fiony na rozciętym ramieniu. Rana znów zaczęła krwawić i czułem spływający strumyk wilgoci. Nie ma powodu, bym martwił tym Ysanne.

Podczas tej przerwy usłyszałem dochodzący z pewnej odległości słaby krzyk, ledwie słyszalny w chlupocie deszczu o ścieżkę, stukocie ciężkich kropli spadających z drzew, rozbryzgujących się i zbierających we wgłębieniach ziemi. Przesunąłem dłonią po oczach, przechodząc na ostrzejsze zmysły, wyczulone do widzenia i słyszenia na większą odległość, przez bariery i zaklęcia. Słyszałem jednak tylko konia galopującego daleko za naszym domem.

Niespokojnie ruszyłem dalej. Porzuciwszy błotnistą ścieżkę, która biegła wokół doliny, ruszyłem prosto po stromym zboczu, przedzierając się przez gęste, mokre liście. Swędzenie między łopatkami przybierało na sile. Migoczące światło lampy szydziło ze mnie, gdy uchylałem się przed gałęziami i ślizgałem na błocie. Omijając dłuższą drogę przez mostek, przeskoczyłem nad strumieniem na dnie parowu, szeptem otworzyłem bariery zaklęcia i wbiegłem po drewnianych schodach. Zdyszany wpadłem do dużej, wygodnej komnaty w prywatnej części rozległej rezydencji królowej. Nikogo tam nie było.

Rdzawe i ciemnozielone poduszki na krzesłach, tkany dywan, żałobny kamień w kształcie bochenka chleba, proste wyposażenie z dębu i sosny, gobeliny opowiadające historię Ezzarii, cenne księgi historii i wiedzy, które zostały zabrane na wygnanie i z powrotem - wszystko wyglądało tak samo, jak przed trzema dniami, gdy ostami raz je widziałem. Lampa o kloszu z różowego szkła stojąca przy oknie paliła się jak zawsze, gdy mnie nie było. Wszystko było w porządku. Ysanne się po łożyła. W ostatnich tygodniach łatwo się męczyła, a wiedziała, że nie zostanę dłużej niż to konieczne. Mój niepokój jednak nie znikł. Dom nie spał. Na kominku z pomarańczowych węgli cicho strzelały iskry. Ktoś tu był nie dalej jak przed godziną. Przy drzwiach stała laska z jesionowego drzewa. Pozostał jeszcze zapach nieznanych osób. I inne zapachy - ostra woń jagód jałowca i ciemny, ziemny zapach pluskwicy, używanej do leczenia. Ysanne...

Zgasiłem lampę i na palcach wszedłem do sypialni. W środku było ciemno, przez otwarte okna dochodził szmer deszczu. Ysanne leżała na boku; odetchnąłem, gdy położyłem dłoń na jej policzku i poczułem ciepło. Ale nie spała. Oddychała płytko. Ukląkłem na podłodze obok niej, odgarnąłem jej z twarzy ciemne włosy i pocałowałem ją.

- Wszystko w porządku, ukochana?

Nie odpowiedziała, a gdy pogłaskałem ją po ramieniu i pocałowałem wnętrze dłoni, poczułem drżenie tuż pod skórą.

- Zrzucę z siebie te mokre rzeczy i ogrzeję cię - powiedziałem.

Milczała. Zdjąłem przemoczone ubranie, niezbyt starannie starłem z siebie błoto i obwiązałem ranę czystym płótnem. Potem położyłem się obok żony, przytuliłem ją... i odkryłem, że już nie nosi dziecka. - Słodka Verdonne!

Myśląc, że rozumiem wszystko, i przygotowując się na łzy, smutek i powolną wędrówkę od cierpienia do akceptacji, wyszeptałem słowo zaklęcia i przywołałem delikatne srebrne światło. Ysanne zamrugała fiołkowymi oczami, jakby spała, dotknęła dłonią mojego policzka i uśmiechnęła się.

- W końcu wróciłeś! Tęskniłam za tobą. Kiedy Garen powiedział, że przygotowali trzecią bitwę i nie masz czasu wracać do domu, niemal zwinęłam nasze koce i poduszki i zaniosłam je do świątyni, żebyśmy chociaż przez chwilę mogli spać razem.

- Ysanne...

- A co to? - Usiadła i zdjęła mój pospiesznie zawiązany bandaż. - Powinieneś pozwolić, żeby Fiona nad tym popracowała. Nie ze względu na truciznę demonów, ale żeby szybciej zaczęło się leczyć... na dworze pada, a ty jesteś taki zmarznięty.

- Ysanne, powiedz mi, co się stało. Ktoś powinien po mnie posłać. Jak mogli zostawić cię samą?

Wyskoczyła z łóżka, zapaliła lampę i wyjęła skrzyneczkę, w której trzymała leki. Próbowałem ją powstrzymać, zmusić ją do rozmowy, lecz ona upierała się, że opatrzy ranę, wypowiadając każde słowo inwokacji i modlitw oczyszczających. Kiedy skończyła, wstała, żeby posprzątać bałagan, lecz ja wziąłem ją za zakrwawione ręce i przytrzymałem na miejscu.

- Powiedz mi, co się stało z naszym dzieckiem, Ysanne. Urodziło się... martwe? Musisz mi powiedzieć.

Ale ona otworzyła szeroko fiołkowe oczy i wpatrywała się we mnie, jakbym stracił rozum.

- Zostałeś ranny w głowę, kochany? Jakie dziecko?

* *

- Nie chciała o tym rozmawiać, Catrin. Odepchnęła mnie, mówiła, że jestem bardzo zmęczony i musiało mi się coś przyśnić, że myślałem o Garenie, Gwen i ich maleństwie. Potem w ogóle odmówiła rozmowy. Martwię się o jej rozum. - Odepchnąłem stojący na stole nietknięty kielich wina. - Powiedz mi, co mam zrobić. Nie mogę tego pojąć.

Ciemnowłosa kobieta w białej koszuli nocnej postukała palcami w wargi.

- Rozmawiałeś z kimś jeszcze?

- Próbowałem z Nevyą. Twierdziła, że przez te trzy dni nie przyjmowała żadnych porodów. Aleksander powiedział mi kiedyś, że jestem najgorszym kłamcą na świecie, że żółknę, a moje powieki drżą. Ale te kobiety są o wiele gorsze. Daavi utrzymywała, że nie może z nikim rozmawiać o zdrowiu królowej. Z nikim? Catrin, jestem jej mężem. Czemu ze mną nie rozmawiają? Zachowują się, jakby Ysanne wcale nie spodziewała się dziecka. - Gwałtownie potarłem kark, próbując przebić się przez duszącą mgłę niepewności.

Catrin wstała, splotła ramiona na piersi i wyjrzała przez okno na szarzejące niebo.

- A jaka jest według ciebie prawda?

- Myślę, że dziecko urodziło się martwe, oczywiście... albo urodziło się żywe i zaraz umarło. Nie wiem. A co mam myśleć?

- Może na to pytanie powinieneś odpowiedzieć na początku.

W głowie miałem mętlik. W ogóle nie spałem, lecz poddałem się i poszedłem do Catrin, gdy Ysanne zasnęła godzinę przed świtem, nie odpowiedziawszy na ani jedno z moich pytań. A teraz Catrin, po której spodziewałem się bezpośrednich wypowiedzi, również owijała w bawełnę.

- Chodź, przyjacielu, wyciągnij się przy kominku i prześpij choć trochę. Właściwe odpowiedzi przyjdą do ciebie, jeśli przestaniesz wymyślać własne.

- Catrin, czy moja żona spodziewała się dziecka, czy nie? Odpowiedz mi.

Jej ciemne oczy były spokojne, choć pełne współczucia.

- Nie mogę ci tego powiedzieć, Seyonne. Ale wiem jedno. Nie oszalała. A teraz prześpij się trochę, a potem idź do domu i powiedz, jak bardzo ją kochasz. - Położyła dłoń na moim czole, a wtedy fala wyczerpania odebrała mi ostatnie siły.

I oczywiście, jak to często bywało, Catrin miała rację. Gdy strach i smutek opuściły mnie na tyle, że zdołałem zasnąć, uświadomiłem sobie, co się stało. Dziecko było martwe niezależnie od tego, czy jeszcze oddychało. Nasze dziecko urodziło się demonem.

Rozdział 2

My, Ezzarianie, niewiele wiemy o swoim pochodzeniu. Dziwne to jak na lud tak pogrążony w wiedzy tajemnej, lecz właściwie nie mamy żadnej tradycji dotyczącej naszych początków; tylko mit o naszych bogach i dwa zwoje zapisane zaledwie tysiąc lat temu, na początku wojny z demonami. W czasach przed tymi zapisami znaleźliśmy jakoś drogę do Ezzarii, ciepłej, zielonej krainy pełnej głębokich lasów i rozległych wzgórz, która zdawała się żywić wyjątkową mocą, zwaną przez nas melyddą. W tym czasie odkryliśmy sposób, by uwalniać ludzkie dusze od zniszczenia demonicznym opętaniem.

„Zwój rai-kirah" uczył nas o demonach - pozbawionych dusz i ciał istotach, które same w sobie nie były złe, lecz karmiły się ludzkim przerażeniem, szaleństwem i złą śmiercią. Pismo mówiło, że demony żyją w skutych lodem krainach północy i wracają tam, by się odradzać po tym, jak zostaną wyrzucone przez nas z ciał swoich nosicieli. Jeśli nie chcą odejść, zabijamy je - niechętnie, gdyż czujemy, jak świat się kurczy, wypada z równowagi przez towarzyszący ich śmierci wybuch mocy.

„Zwój proroctwa" ostrzegał nas przed skażeniem i zalecał czujność, by rai-kirah nie podążył ścieżką naszej słabości i nie splamił też naszych dusz. W rym zwoju Wieszcz imieniem Eddaus opisał walkę trwającą do końca świata i starcie, w którym wojownik o dwóch duszach zmierzy się z władcą demonów. Eddaus nie wspomniał, że wojownik o dwóch duszach to tak naprawdę dwaj ludzie, derzhyjski książę i czarodziej-niewolnik, Aleksander i ja. Razem walczyliśmy i odnieśliśmy zwycięstwo. Po przepowiedni dotyczącej tego starcia proroctwo gwałtownie się urywa. Zapis dalszej wizji, jaka została udzielona naszym przodkom, zaginął lub został zniszczony wraz z innymi pismami.

Z tych dawnych czasów poza zwojami pozostały tylko dwa artefakty: oryginały srebrnego noża, który po przeniesieniu przez portal może zostać zamieniony w dowolną broń, i zwierciadła Lumena, okrągłego lusterka zdolnego sparaliżować demona, pokazując mu jego odbicie. Wszystkiego innego dowiedzieliśmy się z własnego bolesnego doświadczenia. Choć o naszej historii mogliśmy powiedzieć niewiele, na własne oczy widzieliśmy dowody, dlaczego musimy to robić - straszliwe konsekwencje opętania, któremu nikt się nie przeciwstawił. Poza nami niewiele osób na świecie posiadało prawdziwą moc i nikt z nich nie miał pojęcia o rai-kirah. Pochowaliśmy nasze pytania, gdyż nie mieliśmy innego wyjścia. Żaden zwój, zapis ani doświadczenie nie wyjaśniało przerażającej rzeczy, która przydarzyła się naszemu dziecku - przytrafiało się to jednemu dziecku na kilkaset. Noworodek nie stawiał demonowi żadnych ograniczeń, dlatego nie można ich było od siebie oddzielić. A nawet gdybyśmy wiedzieli, jak oddzielić istotę dziecka od demona, nie dało się stworzyć stabilnego portalu do nowo narodzonej duszy - tak małej, tak niedoświadczonej, tak chaotycznej. Mimo to nie odważylibyśmy się pozwolić żyć demonowi między nami, a nasze prawo nakazywało się go pozbyć. Nigdy zbytnio się nad tym nie zastanawiałem. Do chwili kiedy taki los stał się moim udziałem.

* *

- Zabiła nasze dziecko. - Siedziałem na dywaniku przed kominkiem Catrin, a popołudniowe słońce wpadało przez otwarte drzwi.

Przespałem kilka godzin i obudziłem się z przekonaniem, że aby odwrócić los, wolałbym walczyć z pięćdziesięcioma demonami na raz. Cały byłem zdrętwiały. W duszy czułem pustkę. Mogli mi odciąć rękę i nawet bym tego nie poczuł. Catrin wcisnęła mi w dłoń kubek i zmusiła do wypicia jego zawartości, a ja nie mogłem nawet powiedzieć, czy napój był słodki czy gorzki, gorący czy zimny. Byłem tak zagubiony i podatny na wpływy, jak kłęby kurzu wirujące w promieniach słońca.

- Zostawiła je nagie na skale, by zajęły się nim wilki, a teraz wszyscy udają, że nigdy nie istniało - mówiłem rozżalony. - Usuwają nawet wspomnienia, gdyż nie wiedzą, co z tym począć. Jak mogła to zrobić? Mówimy, że samobójstwo to obraza bogów. A dzieciobójstwo? Dziecko nie może uczynić nic złego.

Zabierając mi kubek, Catrin przyłożyła palec do ust i delikatnie pokręciła głową. Lecz ziarno gniewu zasiane w chwili, gdy Fiona objęła swoją straż, zaczęło rosnąć, jakby herbata Catrin tylko je podlała.

- A teraz próbuje tej sztuczki ze mną - ciągnąłem. - Mam przekonać siebie, że nie wykorzystałem mocy, by dowiedzieć się, że będziemy mieć syna? Mam przeżyć resztę życia udając, że nie czuję bicia jego serca? Nie zrobię tego, Catrin. Cieszyliśmy się cudem życia stworzonego z naszej miłości i wiary, a teraz ona mówi, że nawet nie mam prawa czuć smutku. Moja żona zamordowała naszego syna, a ja mam tego nie zauważyć?

Catrin siedziała przede mną na podłodze. W kącie za jej plecami znajdował się gładki, szary blok kamienia żałobnego; dziewięć świec płonęło, by ogrzewać dusze jej dziadka i dawno zmarłych rodziców. Przerwałem jej popołudniową medytację. Ujęła moje dłonie w swoje.

- Spałeś, Seyonne. Śniły ci się straszne sny. Jak powiedziałam ci wcześniej, na sny nic nie mogę poradzić.

Zatem Catrin również postanowiła żyć w kłamstwie. Lecz nim zdołałem zaprotestować, położyła mi palec na ustach.

- Teraz przez chwilę musisz pomyśleć o czymś innym - powiedziała. - Przyszła wiadomość od Poszukiwacza z Capharny. Za trzy godziny będą gotowi. Czy zdołasz walczyć? Czy wystarczająco odpocząłeś?

Minęła chwila, nim zrozumiałem, co do mnie mówi. Wobec zniszczenia własnej rodziny cały świat stał się mało ważny.

- Walczyć? - Starcie z demonem. Sieć zaklęć, jakie Ezzaria rozciągnęła przez świat, pochwyciła kolejnego demona. Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Jak ktokolwiek mógł sądzić, że tego dnia będę zdolny do walki?

- Fiona mówi, że to skomplikowana sprawa, handlarz niewolników. Jeśli nie ty...

Czemu akurat dzisiaj? Zamknąłem oczy i usiłowałem się pozbierać. Nie było nikogo innego.

- Oczywiście, zrobię to.

Trzy godziny. Ledwo wystarczy, aby się przygotować. Smutne życie musi poczekać.

- Gdybyś tylko mogła mi z tym pomóc... - Podwinąłem rękaw koszuli i kazałem jej rozluźnić mocno zawiązany bandaż, który Ysanne założyła mi na ramię. Lepiej zaryzykować lekkim krwawieniem, niż ograniczać sobie swobodę ruchów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin