36
J
ego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Szerokie usta zaciśnięte. Szare oczy zimne jak kamyki.
— Pod ścianę. — Znad było po nim rutynę dawnego gliniarza.Zrewidował mnie i obmacał Robin. Krzyknęła zaskoczona.
Ze swego miejsca widziałem Toma Creedmana, trzymającego Morelanda. Sądząc po jego zakrzywionych palcach uchwyt musiał być bolesny, ale Moreland nie dawał tego po sobie poznać. Wpatrywał się w mokrą od potu i deszczu twarz Creedmana, który przyłożył mu do piersi lufę pistoletu.
— Chłopcy z Maryland — powiedziałem. — Na gościnnych występachna morzach południowych.
Czarne wąsiki Creedmana uniosły się w grymasie zaskoczenia. Haygood obrócił mnie z zadziwiającą delikatnością. Jego rozszczepiony podbródek zdawał się wystarczająco szorstki, by naostrzyć na nim nóż.
Uśmiechnąłem się.
— Dlaczego mnie pan odwraca, panie władzo?Drgnął mu policzek.
Przyłożył mi lufę do serca i poklepał Robin po szyi. Leniwie osunął rękę na jej pierś. Muskając. Ściskając.
Robin zamknęła oczy. Haygood nie przestawał jej dotykać, wpatrując się we mnie.
Rzuciłem okiem na Creedmana. Woda spływała mu z kapelusza i zalewała oczy. Wzdrygnął się, a Haygood odsunął się od Robin.
— Nigdy dotąd nie spotkałem ludożercy — powiedziałem. — Kto pociąłciało? A może zrobiliście to obaj?
— Odpieprz się — odezwał się Creedman.
— Spokój — powiedział Haygood, nie wiadomo do kogo się zwracając-Creedman zmarszczył brwi i już się nie odezwał.
Odgłosy deszczu nasiliły się; musieli otworzyć jakiś właz prowadzący z zewnątrz. Znaleźli tunel dzięki pozostawionym przeze mnie otwartym drzwiom i płycie w podłodze laboratorium.
264
Prawdopodobnie zeszli na dół i natrafili na pajęczynowe drzwi Nie mogąc ich sforsować wrócili po własnych śladach, okrążyli mur i zjawili się z przeciwnej strony.
Deszcz zagłuszał muzykę rozbrzmiewającą w bawialni. Nadal słyszałem brzęczenie generatora.
— Chłopcy z Maryland — powtórzyłem. — Reporter kupił od gliniarzainformacje o morderstwie i obydwaj zostali wyrzuceni. Reporter znalazł sobiepracę u Stasher—Laymana i załatwił robotę dla gliniarza. Musieli byćdobrymi przyjaciółmi.
Creedman chciał coś powiedzieć, ale uciszyło go spojrzenie Haygooda, który trzymał pistolet nieruchomo i lustrował jaskinię beznamiętnym wzrokiem.
— Zasłużyliście się dla firmy — powiedziałem — więc wysłano was dopracy w lepszym klimacie. Czy jednak w firmie wiedzą, że powielacie tumorderstwo, przez które popadliście w tarapaty w poprzednim miejscu?Krojąc kobiety na kawałki i udając, że je zjadaliście? A może nie udawaliście?Wspomniałeś, że jesteś świetnym kucharzem, Tom.
— Co to jest? — zapytał Haygood. — Schron przeciwlotniczy?
— Czy nie sądzicie, że skoro ja wiem o Maryland, wiedzą też inni?Creedman spojrzał na Haygooda.
Haygood lustrował jaskinię.
— Nie wiedzą jednak, że część opowieści Toma jest tylko jego pobożnymżyczeniem. Opowiedziałeś mi, że ofiarę zgwałcono, a to nieprawda. Czyżbyśmiał kłopoty z potencją?
Creedman spurpurowiał i mocniej uchwycił Morelanda.
— Schron przeciwlotniczy? — powtórzył Haygood.
— Tunel dostawczy Japończyków — wyjaśnił Moreland. — Moje małesanktuarium.
Jego oczy omijały wejście do bawialni.
— Co tu trzymasz?
— Stare meble, ubrania, trochę książek.
— Obejrzyjmy to sobie.
— Nie ma tu nic ciekawego, Anders.
— Nie szkodzi, chodźmy się rozejrzeć. — Haygood popchnął nas lufąspluwy i zwrócił się do Creedmana: — Przyprowadź go tutaj.
Creedman popchnął Morelanda i doktor podreptał naprzód.
— Wy dwaj przodem — zarządził Haygood, gdy nas mijali. Spojrzał nawąskie przejście i zmarszczył brwi. — I bez niespodzianek, doktorze. Jak cośsię stanie, zabiję dziewczynę.
Creedman nie oponował. Policyjne doświadczenie Haygooda dodawało niu pewności siebie.
Powróciłem myślą do dnia naszego przyjazdu na wyspę. Haygood patroszący rekina ze spokojną pewnością siebie.
Haygood i Skip Amalfi.
Czy Skip służył tylko jako kamuflaż, by Haygood mógł się snuć bez celu
265
KotylionM