Maddox Roberts John - Conan dezerter.txt

(438 KB) Pobierz
JOHN MADDOX ROBERTS
   
   
   
CONAN DEZERTER
   
TYTU� ORYGINA�U CONAN THE MARAUDER
PRZE�O�Y� MAREK MASTALERZ

ROZDZIA� 1
   
   Przed sob� mia� wzg�rza, wydaj�ce si� g�rami w por�wnaniu z kar�owatymi wynios�o�ciami Zachodu. Za nimi ci�gn�y si� prawdziwe g�ry. Bielej�ce rz�dy szczyt�w pi�trzy�y si� coraz wy�ej ku Parajamowi, zwanemu Coko�em Bog�w lub Dachem �wiata.
   Za sob� zostawi� step � morze traw, ci�gn�ce si� od morza Vilayet po odleg�y Khitaj i od pomocnej granicy Vendhii po sosnowe puszcze dalekiej P�nocy. By�a to kraina niewielu rzek, kt�re znika�y w okresie pory suchej. Wtedy te� uschni�te trawy, pod wp�ywem pioruna lub ludzkiej beztroski, cz�sto zamienia�y si� w przera�aj�ce oceany ognia. Bezkresn� r�wnin� przemierzali prawie wy��cznie koczownicy, lecz jej po�udniowy skraj przecina�y odwieczne szlaki karawan, ��cz�ce ziemie Zachodu i Wschodu. W miejscach gdzie by�o pod dostatkiem wody, powsta�y s�awetne grody handlowe: Lakhmashi O Srebrnych Bramach, gdzie kuto cenne metale przed wywiezieniem ich na zach�d i wsch�d; Malikta, gdzie kupczono odwa�anymi na cetnary klejnotami, szlachetnymi kamieniami, per�ami i nefrytem; Bukrosha, gr�d kadzide� i przypraw; wreszcie dumna Sogaria, gdzie miejscowi rzemie�lnicy barwili khitajskie jedwabie pigmentami z Vendhii i wysp Zachodniego Oceanu oraz prz�dli z nich cudowne tkaniny.
   Zmierzaj�c niespiesznie na zach�d, Conan rozmy�la� o tych dalekich grodach. Przez lata nas�ucha� si� wielu opowie�ci o miastach le��cych tam, gdzie krzy�owa�y si� szlaki karawan. M�wiono o nich przy ogniskach Kozak�w, w jaskiniach stanowi�cych siedziby mieszka�c�w himelia�skich wzg�rz oraz na o�wietlonych l�ni�cymi gwiazdami pok�adach galer Czerwonego Bractwa. Wsz�dzie tam marzono o spl�drowaniu tych bogatych miast, lecz dziel�ce je olbrzymie po�acie stepu mog�a pokona� jedynie dobrze zorganizowana wyprawa, prowadzona przez przewodnik�w karawan. Obleganie miasta znajduj�cego si� u kresu tak dalekiego marszu by�o jednak niepodobie�stwem.
   Cymmeria�ski �owca przyg�d mia� nadziej�, �e gdy w ko�cu powiedzie go w t� stron� jego niespokojny duch, odwiedzi te stepowe ostoje cywilizacji. Obecnie jednak nosi� si� z my�l� o powrocie do zachodnich kr�lestw. Przy��czy� si� na jaki� czas do prymitywnych �upie�c�w z wysokich g�r, lecz w ko�cu zat�skni� za gwarnymi metropoliami hyboryjskich kr�lestw. Zamierza� dowiedzie� si�, w kt�rym z nich szykuje si� wojna, i wst�pi� do armii, w kt�rej na pewno znalaz�oby si� miejsce dla do�wiadczonego oficera.
   Cymmerianin jak zwykle podr�owa� z niewielkim baga�em. Zhaibarski n� o ostrzu szerokim, d�ugim jak miecz i ostrym jak brzytwa, tkwi� w pokrytej cyzelowanymi t�oczeniami, sk�rzanej pochwie przy szerokim pasie nabijanym srebrnymi �wiekami. Wytarta r�koje�� �wiadczy�a, �e bro� cz�sto by�a w u�yciu. Z przodu, zza pasa wystawa�a r�koje�� zakrzywionego sztyletu. Na bluz� Conan w�o�y� lekk� kolczug� tura�skiej roboty, pokryt� chroni�c� przed rdzewieniem, cieniutk� warstw� srebra. G�ste czarne w�osy Cymmerianina skrywa� stalowy he�m z kolcz� os�on� na kark. Poniewa� pora roku by�a ciep�a, barbarzy�ca mia� na sobie jeszcze tylko sanda�y i przepask� na biodrach. W wisz�cym przy siodle ko�czanie znajdowa� si� kr�tki �uk z drewna i rogu oraz strza�y z lotkami z orlich pi�r.
   Jad�c przed siebie, Conan rozwa�a�, dok�d si� uda�. Po paru dniach jazdy dotar�by do po�udniowego wybrze�a morza Vilayet na ziemie, o kt�re toczy�y si� liczne wojny mi�dzy Turanem i Iranistanem. Spotka�by tam swoich starych przyjaci�, Kozak�w, kt�rzy przygarn�liby go do swoich ognisk i namiot�w. Musia�by jednak przeci�� tura�skie terytorium, a nie mia� ochoty wpa�� w �apy patroli kr�la Yezdigerda. Nie przejmowa� si� jednak zbytnio tak� ewentualno�ci�. Kto�, kto w�ada� afghulskimi plemionami, nie mia� trudno�ci z unikaniem nazbyt licznych, wlok�cych si� noga za nog� oddzia��w cywilizowanej konnicy.
   O tym w�a�nie rozmy�la� Conan podczas d�ugich godzin podr�y na zach�d. Za siod�em wi�z� owini�ty w zapasowy p�aszcz ekwipunek obozowy, krzesiwo i �ywno�� na kilka dni. By� to zapas na czarn� godzin�, poniewa� �ywi� si� przewa�nie upolowan� zwierzyn�. Dotkliwie brakowa�o mu zapasowego wierzchowca. Uk�szenie jadowitego w�a pozbawi�o go luzaka nied�ugo po wjechaniu na step. Surowa kraina by�a bezlitosna dla pieszych, lecz na razie nie zamartwia� si� tym. Musia� tylko oszcz�dza� jedynego wierzchowca, dop�ki nie zdob�dzie zapasowego. Gdyby do tego czasu przytrafi�o si� mu nieszcz�cie, by�by zdany wy��cznie na w�asne nogi.
   Sz�stego dnia, gdy na stepie panowa�a ranna szar�wka, Conan zrolowa� skromny dobytek i zagarn�� stop� dogasaj�ce w�gle niewielkiego ogniska. Osiod�a� konia i ju� szykowa� si� do wsiadania, gdy jego orli wzrok dostrzeg� ruch na wschodnim horyzoncie. Oko mniej bystre ni� Conana nie dostrzeg�oby niczego, jednak on na tle krwawej tarczy wstaj�cego s�o�ca wypatrzy� pi�ciu je�d�c�w. Prowadzili wiele koni, przynajmniej po cztery lub pi�� na jednego.
   Conan napi�� na pr�b� ci�ciw� �uku, w�o�y� go z powrotem do ko�czanu i wsiad� na konia. By� mo�e je�d�cy mieli pokojowe zamiary, lecz nie do�y�by obecnego wieku, czyni�c takie za�o�enia. Znalaz�szy si� w siodle, zmusi� wierzchowca do �wawego k�usa na zach�d. Galop na razie by� zb�dny. Je�li intruzi zamierzali go �ciga�, mia� niewielkie szans� wymkn�� si� im, oni bowiem mogli przesiada� si� na kolejne konie, podczas gdy Conan by�by skazany na jednego, coraz bardziej znu�onego wierzchowca.
   S�o�ce wspina�o si� coraz wy�ej po b��kitnej opo�czy nieba. Barbarzy�ca zatrzymywa� si� od czasu do czasu, by sprawdzi�, czy je�d�cy nadal pod��aj� jego �ladem. Do po�udnia konni zmniejszyli o po�ow� odleg�o�� dziel�c� ich od Cymmerianina, lecz gdy obejrza� si� nast�pnym razem, nie dostrzeg� ich. Wzruszy� ramionami, pomy�lawszy, �e by� mo�e przestali si� nim interesowa� i ruszyli w swoj� stron�.
   Gdy s�o�ce rozpocz�o d�ug� w�dr�wk� ku zachodowi, Conan dostrzeg� ruch po lewej i zme�� w ustach przekle�stwo. Zbli�a�o si� do niego dw�ch je�d�c�w. Byli kilkaset krok�w od niego i z ka�d� chwil� zmniejszali dziel�cy ich dystans. Cymmerianin zacz�� skr�ca� w prawo i spostrzeg�, �e z tej strony nadje�d�a ku niemu pozosta�ych trzech m�czyzn. Zosta�o mu tylko jecha� prosto przed siebie. Spi�� wierzchowca do ra�nego cwa�u, staraj�c ods�dzi� si� od prze�ladowc�w.
   Wypatruj�cego dogodnej drogi ucieczki barbarzy�c� trapi�o pal�ce pytanie, jak je�d�cy zdo�ali go niepostrze�enie wzi�� w kleszcze? Najwyra�niej dobrze znali t� po�a� stepu. Trawiasta kraina nie by�a zupe�nie p�aska, lecz �agodnie pofalowana. Korzystaj�c z os�ony naturalnych nier�wno�ci terenu, prze�ladowcy zbli�yli si� do Conana, po czym zmusili go do jazdy pod d�ugi stok, na kt�rym jego ko� szybko si� m�czy�. Cymmerianin zastanawia� si�, z kim ma do czynienia. Gdy je�d�cy znale�li si� bli�ej, dostrzeg�, �e trzech z nich ma na sobie sk�rzane zbroje. Dw�ch pozosta�ych by�o nagich, z wyj�tkiem przepasek biodrowych i si�gaj�cych po kolana but�w z filcowanej sk�ry. Przez plecy mieli przewieszone zakrzywione szable, a u ich siode� zwisa�y �uki wi�ksze ni� bro� Conana.
   Hyrka�czycy! Rozpozna� ich po nakryciach g��w � wysokich spiczastych czapach ze zwisaj�cymi nausznikami. Cymmerianin stwierdzi�, �e nale�� do jednego z po�udniowo�zachodnich plemion. Gdy przygl�da� si� m�czyznom w zbrojach, ujrza�, jak jeden z nich przeskakuje z gracj� ze zm�czonego konia na luzaka. S�usznie powiadano, �e Hyrka�czycy to najlepsi je�d�cy na �wiecie.
   Teraz wiedzia�, przed kim ucieka, ale dlaczego? Z pewno�ci� prze�ladowcy nie zamierzali goni� go przez ca�y dzie� tylko po to, by zdoby� jego konia. Na pewno zorientowali si�, �e nie bardzo by�o co kra��. By� mo�e traktowali to jako rozrywk�. Conan przysi�g� sobie, �e je�li go dopadn�, naucz� si�, jak wysoka jest cena takiej zabawy.
   Gdy boki wierzchowca zacz�y unosi� si� jak kowalskie miechy, Cymmerianin zmuszony by� przyzna�, �e dalsza ucieczka jest bezcelowa. M�g� co najwy�ej zgoni� dzielne zwierz� na �mier� i by� zmuszonym stan�� do walki pieszo. Rozejrzawszy si�, Conan stwierdzi�, �e w okolicy brak jest dogodnego wzniesienia. Przyhamowa� konia, wyci�gn�� �uk, za�o�y� strza�� na ci�ciw� i obr�ciwszy si� w siodle, strzeli� w najbli�szego ze �cigaj�cych.
   Prze�ladowca mia� okr�g�� tarcz� z vendhia�skiej stali, na barbarzy�sk� mod�� ozdobion� dooko�a futrem. Gdy strza�a Conana pomkn�a ku niemu, uni�s� tarcz� niemal leniwym gestem i z �atwo�ci� zas�oni� si� przed pociskiem. Cymmerianin spr�bowa� ponownie, tym razem mierz�c w jednego z je�d�c�w bez zbroi. M�czyzna odbi� strza�� z r�wn� �atwo�ci� co poprzednik. Pocisk poszybowa� ku innemu je�d�cowi, kt�ry te� uchyli� si� przed nim bez wysi�ku.
   � Na Croma! � zakl�� Conan.
   W por�wnaniu z tymi lud�mi jego starzy towarzysze broni, Kozacy, byli dzie�mi, je�li chodzi o walk� konno. Cymmerianin zastanowi� si�, dlaczego Hyrka�czycy nie korzystaj� ze swoich �uk�w, i natychmiast odpowiedzia� sobie na to pytanie. �ywy wi�zie� m�g� by� im przydatny tylko w jednym celu. U�miechn�� si� ponuro. Nim zaci�gn� go na targowisko niewolnik�w, czeka ich ci�ka przeprawa. Zatrzyma� konia i wyci�gn�� n�. Chocia� Hyrka�czycy byli wy�mienitymi �ucznikami i niedo�cig�ymi je�d�cami, mieli opini� marnych szermierzy.
   � Chod�cie, pogadajmy jak m�czy�ni! � zawo�a� Conan, przesuwaj�c palcem po ostrzu zhaibarskiego no�a. � Mam tu argument, kt�rym przewietrz� wam czaszki!
   Je�d�cy zacz�li k�usem zatacza� wok� niego szeroki kr�g. Wywijali czym� w d�oniach tak szybko, �e Conan nie m�g� dojrze�, co to za bro�. Cymmerianin nie traci� czasu, staraj�c si� mie� r�wnocze�nie wszystkich prze�ladowc�w w polu widzenia. Liczy�, �e s�uch podpowie mu, kt�ry zbli�y si� za bardzo. Na jego korzy�� dzia�a�o jedno: wiedzia�, �e przeciwnicy chc� pozostawi� go przy �yciu. On sam nie �ywi� wobec nich r�wnie dobrodusznych zamiar�w.
   Jeden z je�d�c�w krzykn��. Conan dostrzeg� co� cienkiego, d�ugiego i poczu� ucisk na ramio...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin