Hamilton_Laurell_-_Meredith_Gentry_02_-_Pieszczota_nocy.pdf

(1071 KB) Pobierz
10429010 UNPDF
LAURELL K. HAMILTON
PIESZCZOTA NOCY
(Przełożył: Piotr Grzegorzewski)
Dla J., który wlewał we mnie
hektolitry herbaty i po raz pierwszy
był świadkiem procesu tworzenia książki.
Co więcej wciąż mnie kocha - wszyscy,
którzy są mężami lub żonami artystów
wiedzą, że niełatwa to sztuka.
PODZIĘKOWANIA
Shaunie Summers, mojej nowej redaktorce, dziękuję za jej profesjonalizm.
Podziękowanie należy się również Darli Cook, która pomogła zrobić korektę tej
książki, kiedy już nie było na to czasu. Mojej cierpiącej w milczeniu grupie pisarskiej:
Tomowi Drennanowi, Rhettowi MacPhersonowi, Deborah Millitello, Marelli Sands,
Sharon Shinn i Markowi Sumnerowi dziękuję za cierpliwość okazaną wtedy, gdy mój
świat rozpadł się na kawałki, po czym poskładał na nowo.
ROZDZIAŁ 1
Światło księżyca pomalowało pokój na setki odcieni szarości, bieli i czerni.
Dwaj mężczyźni leżący w łóżku byli pogrążeni w głębokim śnie. Spali tak mocno, że
kiedy wyswobodziłam się z ich objęć, ledwie się poruszyli. Moja skóra błyszczała w
księżycowej poświacie. Krwista czerwień moich włosów wyglądała jak czerń.
Ponieważ było chłodno, włożyłam jedwabny szlafrok. Mogą to sobie nazywać
słoneczną Kalifornią, ale późno w nocy, kiedy świt jest ledwie odległym marzeniem,
zimno przenika do szpiku kości. Zwłaszcza w grudniu. Gdybym była teraz w domu, w
Illinois, za oknem widziałabym śnieg, a w płucach czuła mroźne powietrze.
Wiatr wpadający przez okno za moimi plecami przynosił zapach eukaliptusa i
oceanu. Nad brzegiem oceanu można umrzeć z pragnienia. Od trzech lat stałam nad
jego brzegiem i codziennie po trochu umierałam. Jednak nie z pragnienia, a z
tęsknoty. Jestem Meredith NicEssus, członkini Dworu Faerie, jedyna księżniczka
elfów, jaka przyszła na świat na amerykańskiej ziemi. Kiedy zniknęłam jakieś trzy lata
temu, stałam się sensacją dnia. Ludzie widywali zaginioną amerykańską księżniczkę
elfów równie często jak Elvisa. I to na całym świecie. A ja w tym czasie przebywałam
w Los Angeles. Jako Meredith Gentry (dla przyjaciół Merry) pracowałam w Agencji
Detektywistycznej Greya zajmującej się zjawiskami paranormalnymi oraz magią.
Powszechne jest przekonanie, że istota magiczna w normalnym świecie
umiera. Nie do końca odpowiada to prawdzie. W moich żyłach płynie tyle ludzkiej
krwi, że przebywanie w otoczeniu metalu wcale mi nie szkodzi. Niektóre z istot
magicznych mogłyby dosłownie uschnąć w mieście stworzonym przez człowieka.
Większość z nas potrafi jednak w nim przetrwać. Może nie jesteśmy szczęśliwe, ale
jakoś żyjemy. Umierają tylko te, które wiedzą, że nie wszystkie motyle są naprawdę
motylami. Te, które widziały na nocnym niebie istoty o pokrytych łuską skrzydłach,
zwane przez ludzi smokami lub demonami, te, które widziały sidhe przejeżdżające na
rumakach utkanych z marzeń i światła gwiazd.
Nie byłam na wygnaniu; uciekłam ze strachu przed zamachem. Moja magia nie
była na tyle silna, by mnie mogła skutecznie chronić. Uciekając, ocaliłam życie.
Ocaliłam życie, lecz utraciłam coś innego. Utraciłam dom.
Teraz, opierając się o parapet, czując zapach oceanu, spoglądałam na dwóch
mężczyzn leżących w łóżku i wiedziałam, że jestem w domu. Obaj byli sidhe i obaj
pochodzili z Dworu Unseelie, którym mogłabym rządzić któregoś dnia, gdybym
zdołała tylko umknąć zamachowcom.
Rhys leżał na brzuchu. Jedna ręka zwisała mu bezwładnie z łóżka, druga tkwiła
pod poduszkami. Białe loki opadały mu na nagie plecy. Prawą stronę twarzy miał
przyciśniętą do poduszki i dlatego nie było widać, że nie ma oka. Uśmiechał się przez
sen. Jest po chłopięcemu przystojny i taki pozostanie na zawsze.
Nicca leżał skulony na boku. Po przebudzeniu jego twarz jest przystojna,
prawie piękna; we śnie ma twarz cherubinka. Wygląda tak niewinnie i delikatnie...
Nie jest tak muskularny jak Rhys. Mimo że jego ręce są szorstkie od władania
mieczem, a pod gładką jak aksamit skórą leżą twarde jak skała mięśnie, nie jest tak
silny jak inni strażnicy. To bardziej dworzanin niż wojownik. Ma ponad sześć stóp
wzrostu, z czego większość przypada na długie nogi. Jego skóra ma kolor mlecznej
czekolady, a proste włosy, które sięgają do kolan, są ciemnobrązowe niczym liście,
które leżały długo w poszyciu leśnym. W rozświetlanym jedynie blaskiem księżyca
mroku nie widziałam wyraźnie jego pleców ani ramion. Tymczasem to jego plecy
właśnie kryją największą niespodziankę. Jego ojciec musiał być jakąś istotą ze
skrzydłami motyla. Syn wprawdzie nie odziedziczył po nim skrzydeł, genetyka
obdarzyła go za to ogromnym znamieniem w ich kształcie, przypominającym tatuaż,
jednak o barwach o wiele bardziej od niego intensywnych. Całe jego plecy i pośladki
pokryte są tym wielobarwnym malowidłem.
Obaj mężczyźni spoczywali w mroku, tak że wyglądali jak dwa cienie owinięte
w pościel, jeden blady, drugi ciemny. Był jednak ze mną ktoś o jeszcze ciemniejszej
skórze.
Drzwi do sypialni otworzyły się bezdźwięcznie i - tak, jakbym go przywołała
myślami - do pokoju wślizgnął się Doyle. Zamknął za sobą drzwi równie cicho, jak je
otworzył. Nigdy nie rozumiałam, jak on to robi. Gdybym ja otworzyła drzwi,
narobiłabym hałasu. Doyle jednak, kiedy chce, potrafi nadejść równie bezszelestnie i
niedostrzegalnie jak noc. Na dworze królewskim nazywało się go Ciemnością
Królowej albo po prostu Ciemnością. Królowa zwykła mawiać: „Gdzie moja
Ciemność? Dajcie mi moją Ciemność”. I ktoś krwawił albo umierał. Teraz Doyle jest
MOJĄ Ciemnością.
Wspomniałam już, że Nicca ma skórę koloru brązowego. Nie zdążyłam
wspomnieć, że Doyle jest cały czarny. Nie czernią ludzkiej skóry, ale ciemnością
nocnego nieba. On nie zniknął w ciemności pokoju, ponieważ jest jeszcze ciemniejszy
niż cienie rzucane w blasku księżyca; był mrocznym kształtem sunącym w moim
Zgłoś jeśli naruszono regulamin