016. Greene Jennifer - Noc myśliwego.pdf
(
791 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - JENNIFER GREENE.doc
JENNIFERGREENE
Noc
myśliwego
Harlequin
Toronto•NowyJork•Londyn
Amsterdam•Ateny•Budapeszt•Hamburg
Madryt•Mediolan•ParyŜ*Sydney
Sztokholm•Tokio•Warszawa
ROZDZIAŁPIERWSZY
Wszystkotrwałowbezruchu.Bladyświtoświetlał
nagie drzewa, puste pola i białą jak prześcieradło
pokrywęśnieŜną.Słupekrtęciwskazywałzerostopni,
alesilnywiatrsprawiał,Ŝetemperaturawydawałasię
dobredwadzieściastopniniŜsza.ZtrudemmoŜnabyło
oddychać. KaŜdy ruch sprawiał ból. Tanner czuł się
piekielniezmęczonyiprzemarznięty...itowszystkoz
powodusowy.
Przekląłwduchu,widząc,jakptakporazkolejny
odskoczyłpięćmetrówdalej.Sowaświetniewiedziała,
Ŝepróbowałjąpodejśćiniemiałazamiaruwpaśćmu
wręce.Mimoranpotrafiłautrzymaćtakidystans,Ŝe
niemógłjejdopaść.RakietyśnieŜneiponadpółmet
rowawarstwaświeŜegopuchuutrudniałymuszybkie
ruchy.
Co za noc. Tanner przywykł do wyczerpania i
mrozu, nie znosił natomiast upokorzeń. JuŜ od
czternastugodzinbezskuteczniepróbowałprzechytrzyć
wielkiegoptaka.Choćsowaniemogłalataćnajej
uszkodzonymskrzydlewidaćbyłoplamyzmarzniętej
krwi i tak bez trudu z nim wygrywała. Gdyby nie
byłataknieprawdopodobniepiękna,dawnodałbyjej
spokój.
Na jej czysto białej szacie widać było tylko parę
karmelkowych cętek. Kulista głowa przylegała do
równie kulistego tułowia, szyja ginęła w pierzu.
RozłoŜone skrzydła miały co najmniejpółtora metra
rozpiętości. Półtora metra śnieŜnobiałej, królewskiej
szatyzpiór,półtorametrapiękna,dumyipotęgi.
5
6
NOCMYŚLIWEGO
Spojrzała na niego ogromnymi, nieustraszonymi,
Ŝółtymi oczami. Czekała, aŜ spróbuje się zbliŜyć,
wyzywałago.
Zdołał wypłoszyć ją z ostatniego zagajnika na
otwartepole.Terazniemiałagdziesięukryć.Przyjęła
to z obojętnością. Unosiła swą beczkowatą pierś w
cięŜkim oddechu. Była wyczerpana. Mimo to
mrugnęła na niego szyderczo. Dzika i dumna, nie
miała zamiaru poddać się Ŝadnej słabości. Wolała
zginąć,niŜdaćsięschwytać.
Ajednakmusiałjązłapać,inaczejzpewnościąby
zdechła.
Woddalidostrzegłogrodzonepastwiskoibudynki
gospodarczedwiestajnieorazdomzprzyległościami.
Farma leŜała przy granicy z Kanadą. Rzeka Rainy
stanowiła naturalną linię graniczną. W pościgu za
wiwąTatuaesdwMkęotoiająptz&ksocŁYlNie.obawiał
się, Ŝe zabłądzi, znał tę okolicę jak własną kieszeń.
Polowałteraznaprywatnymterenie,leczniewielesię
tymprzejmował.Śniegszybkozasypywałślady,aotej
porze i przy tej temperaturze nie było wokół Ŝywej
duszy.
Nie mógł kontynuować pościgu w nieskończoność.
NiechodziłotylkooodmroŜenie.Wpłucachczułból
wywołany oddychaniem mroźnym powietrzem. Coraz
gorzejwidział.Ztrudemporuszałsięnasztywniejących
nogach,apraweudozaczynałychwytaćskurcze.Tanner
odczuwałjuŜswetrzydzieścisiedemlat.
Mięśnie wcześniej niŜ kiedyś odmawiały mu po
słuszeństwa.Wydawałomusię,Ŝekarabinnaramieniu
waŜytonę.
Mimotoruszyłnaprzód,równiecichoibezlitośnie,
jak prześladowany przezeń drapieŜnik. ZbliŜył się.
Straszyłptakaswymludzkimzapachem.
Sowa cofnęła się jeszcze bardziej. Od rogu stajni
dzieliłojątylkojakieśpięćmetrów.Jejostrydziób,
NOCMYŚLiWEGO
7
wyraźnie widoczny nawet z takiej odległości, nie
budziłwnimobaw..Myślałraczejoukrytychwśniegu
szponach. Sowy nie uŜywają w walce dziobów, ich
broniąsąszpony,zdolnedozabijaniairozdzierania.
Chwyconenimizwierzęmamizerneszanseucieczki.
Od strony stajni doleciał powiew wiatru. Sowa
zamarła.WprawdzieTannerniepoczułjeszczezapachu
koni,aleonanapewnojewyczuła.KonieisowyŜyją
wpokoju,leczmimotoinstynktowniezareagowałana
nieoczekiwany zapach, jak na nowe zagroŜenie. Z
wściekłościąspojrzałanaTannera.
Siedźspokojnie,kochana.Siedźspokojnie...
Tanner,niczymkochanek,wyszeptywałczułesłowa,
choć ledwo mógł poruszać zdrętwiałymi wargami.
Nieprzestającmówić,zdjąłzramieniakarabinioparł
go o ścianę stajni. Włóczenie się po lasach północy
bez broni byłoby głupota lecz w tej chwili karabin
tylkokrępowałmuruchy.
Naszczęściezapachkonizdezorientowałsowę.Nie
uciekała.TannerzbliŜyłsięokrokwjejkierunku,po
chwilizaryzykowałjeszczejeden.
No dobrze, kochana. Siedź spokojnie, jeszcze
tylkochwilę.PrzecieŜwcalesięmnienieboisz,prawda?
Jesteśranna,kochanie...
Gdypokonałkolejnepółmetra,sowazdeterminacją
nastroszyłasięirozłoŜyłaszerokoskrzydła.
Wyszeptałjej,comyśliodurnych,upartychbabach
zmózgiemwielkościziarnkagrochuiwyraziłwątp
liwość co do jej szlechetnego pochodzenia oraz
moralności.Przeklinałwtrzechjęzykachrównocześnie
po angielsku, hiszpańsku i francusku cały czas
uŜywając najczulszego i najbardziej pociągającego
tonu,najakipotrafiłsięzdobyć.
Zaklęcianiewielemupomogły,alenaglezzastajni
wyszła jakaś kobieta. Nie dostrzegł jej przedtem.
UsłyszałtylkośniegskrzypiącypodbutamiizauwaŜył
$
NOCMYŚLIWEGO
bladycieńnadchodzącyzodległegokrańcastajni.Nie
zwracałnaniąuwagi,wtejchwiliobchodziłagotylko
sowa. Teraz miał szansę. Sowa zwróciła głowę W
kierunku,z któregodochodziłnowy zapach,iwtym
parnymmomencieTannerrzuciłsięnanią.
Chwycił ją mocno pod skrzydła i uniósł do góry.
Starał się trzymać jak najdelikatniej, lecz sowa
skrzeczałazwściekłościąipróbowaławydziobaćmu
oczy.Szponyprzebiłyrękawiczkiiwbiłysięwciało.
Usiłowałtrzymaćjątak,bynieuszkodzićzranionego
skrzydłajeszczebardziej,leczwskutektegoniemógł
sobie z nią poradzić. Zdołała uwolnić jedną nogę i
pazurami zaczęła drzeć w strzępy jego puchową
Kurtkę. Z piskiem miotała się na wszystkie strony.
Mimo swego ogromu wydawała się leciutka. Puste
KościimasapierzawaŜyłyniewiele.Choćtaklekka,
Stawiała zdecydowany ocót, zhyt duŜy jak. na jedną
paręrąk.
Powiedz,jakcipomóc!
Usłyszał głos tej kobiety, lecz wciąŜ nie mógł jej
dostrzec. Spokój w jej głosie uderzył go dopiero
później. W tej chwili walczył z szamoczącym się,
dzikimkłębempierza.
Zdejmijpłaszcz!krzyknąłdoniejostrymtonem.
Płaszcz?
Szybciej!Zdejmijpłaszczizarzućjejnagłowę.
Tylkodelikatnie.Noszybciej,docholery!
Zrobiła, co chciał, i jak chciał „do cholery"
szybko. Sowa uspokoiła się natychmiast, ale serce
Tannerawdalszymciąguwaliłojakoszalałe.Ztrudem
łapał oddech. W nagłej ciszy miał wreszcie okazję
przyjrzećsięnieznajomej.
Wydawała się wysoka i koścista. Bez płaszcza
trzęsłasięzzimna.Mocnozacisnęłasplecioneramiona.
Miała na sobie róŜowy sweter z koronkowym koł
nierzem,całkowicieniepasującydoroboczychdŜinsów
Plik z chomika:
kubolina12310
Inne pliki z tego folderu:
017. Greene Jennifer - Ślub po latach.pdf
(645 KB)
007. Major Ann - Złocistowłosy.pdf
(551 KB)
016. Greene Jennifer - Noc myśliwego.pdf
(791 KB)
009. Buck Carole - Zawsze jest czas na milosc.pdf
(589 KB)
012. Major Ann - Wróć do mnie.pdf
(594 KB)
Inne foldery tego chomika:
Regał 001
Regał 002
Regał 003
Regał 004
Regał 005
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin