Spindler Erica - Bestsellers [Arlekin] - Stan zagrożenia.pdf

(2475 KB) Pobierz
Cause for alarm
248756425.006.png
Spindler Erica
Stan zagrożenia
248756425.007.png 248756425.008.png
PROLOG
Waszyngton, 1998
Senny mrok otulał modną waszyngtońską dzielnicę i tylko mdłe
światło ulicznych la ta rni oraz srebrzyste promienie księ ż yca rozjaśniały
fasady luksusowych rezydencji. Przejmująco chłodne, wilgotne powie-
trze przesiąknięte było zapachem gnijących liści. W tę listopadową noc
czuło się, ż e jesień nieodwołalnie przegrała z zimą.
Ubrany na czarno mę ż czyzna, bardziej podobny do zjawy ni ż do ż y-
wego człowieka, szedł po schodkach do wejścia jednego z domów. Ru-
chy miał pewne i oszczędne, jak ktoś, kto przywykł do tego, by nie rzu-
cać się w oczy.
John Powers pokonał wreszcie ostatni stopień i stanął u drzwi domu
swej byłej kochanki, a następnie wyjął klucz spod kamiennej donicy.
Wiosną i latem rosły w niej kolorowe, słodko pachnące kwiaty, teraz
ju ż zwiędnięte i poczerniałe od mrozu.
Ot, zwyczajna kolej rzeczy: wszystko, co ż yje, kiedyś umiera i
przemienia się w ohydną nicość.
John delikatnie otworzył drzwi i wszedł do środka.
To było łatwe, zbyt łatwe. Przez ostatnie lata, korzystając z tego sa-
mego klucza, przewinęło się tu tak wielu mę ż czyzn, ż e Sylwia powinna
jednak bardziej uwa ż ać.
Ale ostro ż ność nigdy nie była mocną stroną Sylwii Starr.
John musiał teraz ustalić, ile osób przebywa w domu, gdzie dokład-
nie się znajdują i co robią. Z salonu dobiegało tykanie starego zegara, a
z poło ż onej nieco dalej jednej z sypialni dochodziło głośne chrapanie
głęboko uśpionego mę ż czyzny. O ile mo ż na było wnioskować z odgło-
sów, facet wcześniej sporo wypił.
248756425.009.png 248756425.001.png
Młode lata miał ju ż dawno za sobą, a przy tym nie dbał o kondycję,
nie był więc najpewniej w stanie sprostać seksualnym potrzebom tak
bardzo wymagającej i nieustannie spragnionej erotycznych doznań
Sylwii.
Jego strata. Powinien był wrócić przed nocą do grubej, oddanej ż ony
i niewdzięcznych bachorów. A tak po ż egna się z tym światem tylko
dlatego, ż e znalazł się tu w nie odpowiedniej chwili.
Zbli ż ając się do pierwszej sypialni, John wyciągnął pistolet. Ta mała
półautomatyczna broń kalibru 5,6 mm nie wyró ż niała się ani siłą ra ż e-
nia, ani nie dodawała groźnego splendoru dzier ż ącemu ją w dłoni mę ż-
czyźnie, jednak była łatwa do ukrycia, a przede wszystkim – zabijała.
Co za ró ż nica, czy człowieka zamienia się w trupa za pomocą opromie-
nionego
złowrogą sławą magnum, czy te ż niepozornej pukawki?
Powers kupił ją, jak cały swój bogaty arsenał, na czarnym rynku, i
dziś jeszcze miał zamiar sprawić jej kąpiel w nurtach Potomacu.
Wszedł do sypialni byłej kochanki. Półnaga Sylwia le ż ała obok mę ż-
czyzny. Nawet się nie pofatygowali, ż eby przykryć się wymiętą i po-
skręcaną pościelą.
Wpadające przez szparę światło księ ż yca słało się na śnie ż nobiałej,
pełnej kobiecej piersi.
Podszedł do śpiącego mę ż czyzny i przyło ż ył lufę tu ż nad jego ser-
cem. Bezpośredni kontakt z ciałem miał zarówno zmniejszyć odgłos
strzału, jak i spowodować natychmiastową śmierć ofiary. John był fa-
chowcem i zawsze unikał zbędnego ryzyka.
Nacisnął spust. Śpiący mę ż czyzna otworzył oczy, a jego ciało wy-
prę ż yło się. Rozwarł usta, próbując chwycić powietrze, i zagulgotał,
gdy ż krew napłynęła mu ju ż do gardła.
Sylwia natychmiast oprzytomniała i gwałtownie usiadła.
John pozdrowił ją, nie pamiętając ju ż o tamtym facecie.
– Cześć, Sylwio.
Przeraźliwie piszcząc, zaczęła się cofać, a ż w końcu dotknęła pleca-
mi wezgłowia łó ż ka. Patrzyła to na Powersa, to na konającego kochan-
ka, a jej piersi unosiły się wysoko przy ka ż dym oddechu.
– Wiesz, po co przyszedłem, prawda? – mruknął.
– Mów zaraz, gdzie ją znajdę.
248756425.002.png 248756425.003.png
Sylwia poruszyła bezgłośnie wargami. Z najwyższym wysiłkiem
opanowała atak histerii. John westchnął, obszedł łó ż ko i stanął tu ż przy
byłej kochance.
– Spokojnie, słoneczko. Weź się w garść i nie patrz w tamtą stronę. –
Wziął ją pod brodę i zmusił, by na niego spojrzała. – No, kotku. Wiesz,
ż e nie mógłbym cię skrzywdzić. Gdzie jest Julianna?
Usłyszawszy imię swojej dziewiętnastoletniej córki, Sylwia szarpnę-
ła się do tyłu, zerknęła na le ż ącego obok faceta, który właśnie przestał
rzęzić, a potem na Johna. Widział, ż e próbuje zapanować nad wzburzo-
nymi emocjami.
– Wie... wiem wszystko – wyjąkała.
– To dobrze. – Usiadł przy niej na łó ż ku. – Więc rozumiesz, ż e mu-
szę ją znaleźć.
Zaczęła trząść się tak gwałtownie, ż e wyczuł ruch materaca. Prawą
rękę uniosła do ust.
– I... ile, John?! Ile miała lat, kiedy pierwszy raz zakradłeś się do jej
łó ż ka?!
Uniósł brwi, zdziwiony i rozbawiony tym wybuchem wściekłości.
– Próbujesz zgrywać teraz dobrą matkę? Nie pamiętasz, jak chętnie
pozbywałaś się jej z domu, zadowolona, ż e twój kochanek ma ochotę
odegrać rolę czułego tatusia? Przynajmniej miałaś trochę czasu dla sie-
bie, co?
– Ty sukinsynu! – Ścisnęła w dłoni wymięte prześcieradło. – Wcale
nie chciałam, ż ebyś ją uwiódł! Zaufałam ci, a ty...
– Jesteś kurwą, Sylwio – przerwał jej. – Masz w głowie tylko przyję-
cia i facetów, którzy mogą ci kupić jakąś błyskotkę. Julianna nic dla
ciebie nie znaczyła. Była jeszcze jedną błyskotką, a potem sposobem na
to, ż eby kupić ludzki szacunek.
Sylwia rzuciła się na niego z pazurami, ale bez trudu sobie z nią po-
radził. Tyłem dłoni uderzył ją prosto w nos, tak ż e głowa kobiety odbiła
się od drewnianego wezgłowia. Spojrzała na niego półprzytomnie, a on
przystawił broń do jej szyi, jakby chciał wyczuć lufą oszalały puls.
– Sylwio, nie tylko pieprzenie łączy mnie z Julianną. To coś więcej,
chocia ż wątpię, abyś była w stanie to zrozumieć. Nauczyłem ją ż ycia. –
Pochylił się w jej stronę, kierując lufę w stronę mózgu.
Wyczuł strach, który mieszał się z intensywnym zapachem krwi i
wydzielin. Słyszał go w jej dzikim oddechu, nad którym nie była w
248756425.004.png 248756425.005.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin