Barnett Jill - Tęsknoty.pdf

(836 KB) Pobierz
42468298 UNPDF
ILL B
B ARNETT
ARNETT S
S TADLER
TADLER
T T ĘSKNOTY
ĘSKNOTY
T YTUŁ ORYGINAŁU
SURRENDER A DREAM
J J ILL
Prolog
Mussel Slough, okręg Tulare, Kalifornia 10 maja 1880.
Słońce prażyło niemiłosiernie. Z niebieskiego kalifornijskiego nieba lał się żar
wypalający szczeliny w spękanej glinie rowów irygacyjnych. A zaledwie cztery godziny
wcześniej te z trudem wykopane rowy puchły od wody z jeziora Tulare, wody przynoszącej
błogą ulgę szerokim łanom bujnej pszenicy. Złote kłosy pięły się odważnie ku słońcu z
wyjątkiem miejsca, gdzie schowali się dwaj czternastoletni chłopcy.
Willie Murdoch podczołgał się naprzód, wyciągając zabawnie szyję ponad głową
kolegi.
- Psst! Montana! Widzisz coś?
- Nie. Ale jak zamkniesz jadaczkę, to może usłyszę. - Montana Creed zdjął
sfatygowany kapelusz i otarł pot z czoła. Odrzuciwszy do tyłu niesforną czuprynę, przyłożył
ucho do gorącej ziemi. Monotonne brzęczenie much krążących mu wokół głowy zawisło
nieruchomo w upalnym powietrzu. Ale Montana czekał dalej.
Minęło kilka długich, milczących i skwarnych minut, zanim z dala rozległ się tętent
końskich kopyt.
- Jadą - szepnął chłopiec, odwracając się do Willie’ego.
Obaj chłopcy wychylili się nieco, usiłując wypatrzyć cokolwiek w labiryncie
wysokich pszenicznych kłosów. Nad drogą wzbił się tuman rdzawego kurzu. Chmura pyłu
dotarła do niewielkiego wzniesienia, na którym pojawił się nagle jeździec na koniu oraz dwa
powoziki, zmierzając wyraźnie w stronę farmy Creedów.
- To szeryf Pole - szepnął Willie wskazując głową samotnego jeźdźca. - A tamci?
- W pierwszej bryczce jedzie ten pośrednik, co skupuje ziemie dla kolei, ale tamtych z
drugiej widzę po raz pierwszy w życiu. - Montana przymrużył oczy, żeby się lepiej przyjrzeć.
Nie dostrzegł jednak nic, co mogłoby mu ułatwić identyfikację. Obaj nieznajomi byli ubrani
w ciemne wełniane płaszcze i białe koszule przybrudzone rdzawym kurzem. W stetsonach z
płaskimi rondami nie różnili się zupełnie od grupy uzbrojonych osadników, która wyjechała
nagle zza stodoły pod wodzą ojca Montany, Artemusa Creeda.
Nikt się nie odezwał. Dwunastu jeźdźców zagrodziło przejazd. Czarne bryczki stały
równolegle obok siebie, na twarzy szeryfa pojawił się nerwowy grymas, a jego koń
przestępował niespokojnie z nogi na nogę.
- Przywiozłem nakaz wysiedlenia dla Artemusa Creeda - powiedział szeryf,
podchodząc wolno do jeźdźców.
- To ja nazywam się Creed - odparł szczupły, wysoki mężczyzna, wysuwając się do
przodu.
- Nakazem sądu federalnego musi pan natychmiast opuścić tę ziemię.
Montana - nadal ukryty w pszenicy - wstrzymał oddech z wrażenia. Jego ojciec uniósł
prawe ramię i wycelował rewolwer w szeryfa.
- Nigdzie się stąd nie ruszę - oświadczył.
- Szeryfie, przecież pan wie, że Liga Osadników zaskarżyła nakaz - odezwał się Bill
Murdoch, ojciec Willa. - Tę sprawę już za miesiąc rozstrzygnie Sąd Najwyższy. Czy nie
można do tego czasu zaczekać z egzekucją wyroku? - Murdoch zsunął kapelusz na tył głowy.
- Pracowaliśmy w dolinie przez osiem długich, trudnych lat. Kolej obiecała nam ziemię po
dwa dolary i pięć centów za akr, a tymczasem wyprzedaje ją nam sprzed nosa po czterdzieści
dolarów. Nie zapłacimy takich pieniędzy, a oni nie powinni od nas tego żądać. Inni osadnicy
wydali pomruk aprobaty.
- Ja tylko wykonuję swój obowiązek. W świetle prawa kolej, jako właściciel tej ziemi,
może ją sprzedać każdemu, kto zechce za nią zapłacić. - Szeryf wskazał mężczyznę w drugim
powozie. - No i pan Crow zapłacił.
Crow rozparł się wygodnie na siedzeniu, odsłaniając kaburę.
- Według kolei to właśnie do niego należy ziemia, a pan, panie Creed, musi
natychmiast stąd zniknąć.
Szczęknęły odwodzone kurki dwunastu rewolwerów. Osadnicy nie zamierzali się
wycofać. Pośrednik z pierwszego powozu milczał, ale Crow zamienił po cichu kilka uwag z
przyjaciółmi.
Montana patrzył, jak jego ojciec zbliża się do szeryfa i - asekurowany przez
osadników, którzy trzymali intruzów na muszce - wyrywa mu dokument, podpala róg zapałką
i rzuca papier na suchą ziemię.
- Żaden przekupny sędzia nie zabierze mi farmy! Oddajcie lejce, to wywieziemy was
stąd żywych! - krzyknął Creed.
Nieuzbrojony szeryf wymienił znaczące spojrzenie z agentem siedzącym w
pierwszym powozie. Pośrednik wzruszył ramionami, po czym oddał Artemusowi broń oraz
lejce.
W tej samej chwili ojciec Willa podjechał do drugiego powozu.
- Oddaj broń - powiedział patrząc na Crowa.
Crow - rewolwerowiec wynajęty przez kolej - miał na wszystko jedną odpowiedź.
Podniósł dubeltówkę i zdmuchnął jednym strzałem twarz Billa Murdocha.
Willie krzyknął rozpaczliwie, a Montana nakrył go własnym ciałem, by zrozpaczony
chłopiec nie pobiegł do ojca. Malcy walczyli zacięcie, przetaczając się po ziemi - Willie pod
wpływem szoku, Montana wiedziony instynktem, żeby ocalić swego najlepszego przyjaciela.
Nie zauważyli, że drugi rewolwerowiec padł na ziemię, nie widzieli również, jak
Crow błyskawicznie pakuje dwie kule w brzuch Coleya Jacksona, wypala do Johanna
Swensona, przedziurawią głowę Bena Burnetta, rozrywa krtań Rosa Parkera i trafia prosto w
pierś ojca Montany.
Siła wystrzału zwaliła Artemusa z konia. Leżąc na ziemi, z pewnością zauważył syna,
bo próbował wstać i pobiec w pole, a także krzyknął coś, co brzmiało jak ostrzeżenie.
Crowowi skończyły się naboje. Rzuciwszy bezużyteczny rewolwer na ziemię, bandyta złapał
dubeltówkę i pozbawił Creeda życia jednym celnym strzałem w plecy. W niespełna dwie
minuty udało mu się zabić sześciu ludzi i uciec w pole pszenicy.
Wokół zaległa cisza tak śmiertelna, że chłopcy zaprzestali walki. Montana - nadal
przygważdżając przyjaciela do ziemi - patrzył z przerażeniem na zakrwawione ciało ojca,
leżące zaledwie trzy metry dalej. Willie - któremu rozpacz dodawała sił - strząsnął go z siebie
i rozejrzał się za Crowem.
Wypatrzywszy go w połowie pola, natychmiast rzucił się w pościg.
Montana nie mógł się poruszyć. Był wciąż w stanie silnego oszołomienia i jeszcze nie
w pełni rozumiał, co się właściwie stało. W końcu podniósł się z trudem, odetchnął głęboko i
pobiegł za Willem pszenicznym szlakiem. Will - żylasty i szybki - mknął przez pole jak wiatr,
a Montana za wszelką cenę starał się go dogonić... Z zaciśniętymi pięściami wypadł z pola,
jednym skokiem przesadził rów irygacyjny i dawał właśnie susa na drugi kwadrat pszenicy,
kiedy usłyszał strzał.
Aż zadzwoniło mu w uszach - ktoś, kto strzelał, znajdował się w pobliżu. Stanął jak
wryty, czekając na kolejny odgłos, ale słyszał tylko bicie własnego serca.
Gdy jednak wszedł głębiej w pole, rozległ się huk. Za koleiną rozdzielającą parcele
stał Willie. Płakał, a ręce, w których trzymał rewolwer, drżały mu tak bardzo, że nie mógł
wycelować. Crow zdążył już tymczasem przeskoczyć przez następny rów. Willie’emu nie
udało się go trafić. Gdy bandyta dotarł do końca kanału, Montana zauważył błysk metalu,
więc skoczył instynktownie, aby osłonić Willie’ego, a wtedy rewolwer Murdocha wypalił. W
tej samej chwili Crow odwrócił się na pięcie i strzelił.
On chybił, Willie trafił.
Chłopcy padli zdyszani na gorącą, spękaną ziemię. Montana otworzył oczy i poszedł
za wzrokiem Willie’ego. W wyschniętym rowie leżało zakrwawione ciało Crowa. Montana
puścił przyjaciela i usiadł, próbując pochwycić trochę gorącego powietrza, które wysuszało
mu usta i parzyło gardło. Pod powiekami również czuł palenie - do oczu napłynęły mu łzy.
Na twarzy Willa malował się wyraz smutku i bólu. Młody Murdoch przeżywał podobne
cierpienia.
Chłopcy razem dorastali, łączyły ich wspólne zabawy i bijatyki. Obaj czcili
bałwochwalczo swoich ojców, obaj stali się mimowolnymi świadkami ich śmierci.
Usiedli obok siebie na skraju pola i zapłakali.
W dwa dni później odbył się pogrzeb ofiar tragedii w Mussel Slough. Kolej ukryła
prawdę, a pierwsze artykuły na temat strzelaniny ukazały się w prasie kontrolowanej przez
właścicieli spółki. Z reportaży wynikało wyraźnie, że osadnicy to zbóje i mordercy, którzy
wdarli się bezprawnie na terytorium stanowiące cudzą własność. Inne gazety usiłowały
przedstawić własną interpretację wydarzeń, ale w świetle prawa wina leżała i tak po stronie
zabitych. Mimo wszystko opinia publiczna wyraźnie trzymała stronę osadników - owych
ciężko pracujących farmerów i ranczerów, zwiedzionych przed laty fałszywymi obietnicami
kolei. To oni bowiem uprawiali marną, jałową ziemię i doprowadzili ją do rozkwitu.
W Tulare nikt już więcej nie ośmielił się stawić czoło spółce. Obawiano się
powszechnie, że w razie buntu pojawi się więcej takich jak Crow. Liga Osadników
zrezygnowała z apelacji w Sądzie Najwyższym z braku funduszy. Niektórzy zapłacili
czterdzieści dolarów za akr ziemi zakontraktowanej po dwa i pół.
Biedniejszych oraz rodziny zastrzelonych wyeksmitowano.
Ludzie nie przeszli jednak obojętnie wobec wydarzeń w Mussel Slough. Ponad
dwieście powozów różnego rodzaju jechało za karawanem z trumnami ofiar. W dniu
pogrzebu zrodziła się nienawiść do kolei.
Montana Creed patrzył z niewielkiego wzniesienia, jak powozy, fury i bryczki ruszają
w drogę powrotną do domu. Został mu tylko koń ojca i parę drobiazgów. W torbie
przytroczonej do siodła znajdował się nóż z rękojeścią z kości słoniowej, kamea, fotografia
rodziny - z której nie został przy życiu nikt oprócz chłopca - a także kilimek wyhaftowany
przez panią Creed tuż po przyjeździe do Kalifornii.
Matka Montany umarła w rok później wskutek ukąszenia przez grzechotnika, ale
kilimek zajmował szczególne miejsce w sercu chłopca i jego ojca, potomka ubogich
dzierżawców, głęboko wierzącego w to, że bogactwo jednostki i narodu pochodzi z roli.
Wzorzysta tkanina odzwierciedlała marzenia Creedów, gdyż wyszyło na niej motto: „Nasze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin