Roberts Nora - Wakacyjna miłość (2000) 01 - Impuls.pdf

(368 KB) Pobierz
Nora Roberts - Impuls
Rozdział 1
Wiedziała, Ŝe to czyste szaleństwo. I właśnie to najbardziej jej się podobało. Postąpiła lekkomyślnie,
dziwnie, niepraktycznie, zaskakująco - lecz jeszcze nigdy w Ŝyciu nie czuła się tak wspaniale. Z balkonu hotelowego
apartamentu Widziała rozległą połać plaŜy oraz cudownie błękitne wody Morza Jońskiego, na których zachodzące
słońce kładło czerwone smugi.
Korfu. JuŜ sama nazwa brzmiała tajemniczo, fascynująco. A ona, praktyczna i stateczna Rebeka Malone,
naprawdę tutaj była, chociaŜ przedtem prawie nie ruszała się z Filadelfii. Teraz znalazła się w Grecji, i to na
egzotycznej wyspie Korfu, w jednym z najpiękniejszych miejsc w Europie.
Jej szef był przekonany, Ŝe czasowo postradała zmysły. Edwin McDowell z firmy McSDowell, Jableki &
Kline nie był w stanie zrozumieć, dlaczego młoda, obiecująca dyplomowana księgowa rezygnuje z posady w jednym
z najlepszych biur rachunkowych w Filadelfii. Miała dobrą pensję, wysokie premie, a nawet niewielkie okno w
swoim maleńkim biurze.
A jednak zrezygnowała.
Przyjaciele i współpracownicy przypuszczali, Ŝe przeŜyła jakieś załamanie nerwowe. W końcu to nie jest
normalne, zwłaszcza u kogoś takiego jak Rebeka, Ŝeby porzucać pewną, doskonale płatną pracę, nie mając widoków
na lepsze stanowisko.
A jednak złoŜyła dwutygodniowe wymówienie, uprzątnęła biurko i radośnie dołączyła do armii
bezrobotnych.
Kiedy zaś sprzedała mieszkanie wraz z całym wyposaŜe niem - co do ostatniego mebla i rondla - wszyscy
utwierdzili się w przekonaniu, Ŝe całkiem jej odbiło.
Tymczasem Rebeka nigdy nie czuła się zdrowsza i bardziej rozsądna niŜ teraz. Wszystko, co miała,
mieściło się w jednej walizce. Zlikwidowała inwestycje poczynione dla obniŜenia podatku i polisy emerytalne.
SpienięŜyła kwity depozytowe i pozbyła się aparatury stereo, bez której kiedyś nie wyobraŜała sobie Ŝycia.
Od sześciu tygodni nie spojrzała nawet na kalkulator!
I oto po raz pierwszy - i być moŜe jak dotąd jedyny - czuła się całkowicie wolna. Nie ciąŜyły na niej Ŝadne
obowiązki, nie goniły jej terminy, nigdzie nie musiała się śpieszyć. Nie wzięła ze sobą budzika. Nawet nie miała
budzika! Szaleństwo? Nie. Po prostu dopóki moŜe, będzie czerpała z Ŝycia pełnymi garściami i zobaczy, co świat ma
jej do zaoferowania.
Śmierć ciotki Jeannie, ostatniej Ŝyjącej krewnej Rebeki, stała się dla niej punktem zwrotnym. Nastąpiła ona
nagle i niespodziewanie. Ciotka pracowała cięŜko przez większość swojego sześćdziesięciopięcioletniego Ŝycia,
zawsze punktualna i niezawodna. Praca kierowniczki biblioteki była dla niej wszystkim. Nie opuściła ani dnia, nie
zaniedbała Ŝadnego obowiązku. Rachunki zawsze płaciła na czas. Dotrzymywała wszystkich obietnic.
Nie raz mówiono Rebece, Ŝe wrodziła się w starszą siostrę swojej matki. Mimo dwudziestu czterech lat
wiodła spokojne, monotonne Ŝycie, niczym stara panna. Tymczasem droga ciocia Jeannie zmarła dwa miesiące po
przejściu na emeryturę, kiedy zaczęła planować dalekie podróŜe i cieszyć się zasłuŜonym odpoczynkiem.
śal Rebeki zamienił się w gniew, następnie we frustrację, a potem z wolna zaczęło do niej docierać, Ŝe ona
sama znajduje się na tej samej drodze co ciotka. Chodziła do pracy, kładła się spać, przyrządzała zdrowe posiłki,
które zjadała potem w samotności. Miała kilkoro przyjaciół, którzy zawsze w trudnej sytuacji mogli na nią liczyć.
Nieodmiennie znajdowała dla nich najlepsze, najpraktyczniejsze rozwiązania wszelkich problemów, sama natomiast
nigdy nie obarczała ich swoimi kłopotami, poniewaŜ ich nie miewała. Rebeka była dla nich niczym bezpieczny port
podczas sztormu.
Nie znosiła tego i powoli zaczynała nienawidzić siebie samej. Musiała coś z tym zrobić.
I właśnie zrobiła. Nie była to wszakŜe ucieczka, lecz raczej wyrwanie się na "wolność. Przez całe Ŝycie
postępowała tak, jak od niej oczekiwano, i starała się nie robić wokół siebie zamieszania. W szkole, z powodu
chorobliwej wręcz nieśmiałości, od towarzystwa rówieśników wolała ksiąŜki. W college'u starała się za wszelką
cenę spełnić nadzieje, pokładane w niej przez ciotkę, więc zajmowała się wyłącznie studiami, rezygnując z Ŝycia
towarzyskiego.
Zawsze dobrze radziła sobie z rachunkami, bo teŜ zawsze myślała logicznie, była dokładna i cierpliwa.
Łatwo jej przy szło, moŜe nawet zbyt łatwo, poświęcić się właśnie rachunkom, poniewaŜ w tej dziedzinie, i tylko w
tej, czuła się naprawdę, pewnie.
Teraz zamierzała odkryć w sobie prawdziwą Rebekę Malone. W ciągu tych tygodni lub miesięcy wolności,
jakie ją czekały, chciała się dowiedzieć wszystkiego o kobiecie, która się w niej kryła. MoŜe z kokonu wcale nie
wydobędzie się piękny motyl, ale Rebeka miała przynajmniej tę nadzieję, Ŝe ktokolwiek się z niego wyłoni,
zdobędzie jej sympatię, a moŜe nawet szacunek.
Kiedy skończą się pieniądze, znajdzie kolejną pracę i znów będzie szarą, praktyczną Rebeką. Na razie
jednak była bogata, wolna i gotowa na wszelkie niespodzianki.
No i głodna. Uświadomiła sobie bowiem, Ŝe od dawna nic nie jadła.
Stephen zwrócił na nią uwagę, kiedy tylko weszła do re stauracji, chociaŜ nie była jakąś oszałamiającą
pięknością. Piękne kobiety widuje się dość często i nic w tym nadzwyczajnego, kiedy na ich widok odwracają się
głowy i wyostrzają spojrzenia. Jednak w tej kobiecie, w jej sposobie poruszania się, było coś szczególnego -
wyglądała tak, jakby rzucała światu wy zwanie, oczekiwała czegoś niezwykłego. Znieruchomiał i spojrzał na nią
uwaŜniej.
Jak na kobietę była wysoka. Raczej koścista niŜ szczupła. Brak opalenizny świadczył o tym, Ŝe niedawno
tu przyjechała albo Ŝe unikała słońca. Jasna letnia sukienka podkreślała biel ramion i pleców oraz kontrastującą z
nimi kruczą czerń krótko przystrzyŜonych włosów.
Zatrzymała się, jakby chciała wziąć głęboki oddech. Ste phen niemal usłyszał jej pełne zadowolenia
westchnienie. Potem uśmiechnęła się do kelnera i poszła za nim do stolika, ruchem głowy odrzucając w tył proste
włosy.
Jej twarz była bardzo miła, budząca sympatię. Bystra, in teligentna, pełna Ŝycia, z szarymi, niemal
przezroczystymi oczami, których wyraz wcale jednak nie był bezbarwny. Znów uśmiechnęła się do kelnera,
roześmiała się z czegoś, co powiedział, a potem rozejrzała się po sali. Sprawiała wraŜenie bardzo szczęśliwej.
Wtedy go dostrzegła. Kiedy jej spojrzenie pierwszy raz spoczęło na nieznajomym, stojącym przy barze,
odezwała się w niej dawna nieśmiałość. Rebeka natychmiast odruchowo uciekła wzrokiem w bok. Przystojni
męŜczyźni nie raz jej się przyglądali - choć prawdę mówiąc, nie zdarzało się to zbyt często - a ona nigdy nie potrafiła
reagować na to z taką swobodą, a moŜe nawet wyrachowaniem, jak większość jej rówieśniczek. Zaczęła więc
studiować kartę dań, Ŝeby ukryć chwilowe zmieszanie. Stephen uśmiechnął się nieznacznie i juŜ miał wyjść z
restauracji, kiedy nagle zmienił zamiar. Właściwie nie wiedział, czego tak zrobił. To był impuls. Oto ku własnemu
zaskoczeniu skinął ręką na kelnera, a kiedy ten spiesznie podbiegł, Polecił mu coś szeptem. JuŜ po chwili kelner
niósł butelkę szampana do stolika nieznajomej.
- Z pozdrowieniem od pana Nickodemusa. - Nachylił się nad nią i ustawił przed nią wąski kielich na
wysokiej, smukłej nóŜce.
- Och... - Rebeka podąŜyła za wzrokiem kelnera i spoj rzała na męŜczyznę przy barze. - Ale ja... - zaczęła
niepewnie, lecz natychmiast przywołała się do porządku. Kobieta światowa nie peszy się, kiedy ktoś przysyła jej
szampana. Przyjmuje taki dar z wdziękiem i godnością. I być moŜe - jeśli nie jest kompletną idiotką - pozwala sobie
nawet na flirt z ofiarodawcą.
Znów na niego spojrzała, a on z fascynacją obserwował z mieniający się wyraz jej twarzy. Zdał sobie
sprawę, Ŝe obezwładniające go uczucie nudy nagle gdzieś zniknęło. Kiedy nieznajoma uniosła głowę i uśmiechnęła
się do niego, nie domyślał się nawet, jak mocno bije jej serce. Dostrzegł jedynie swobodny uśmiech - a wtedy on
równieŜ się uśmiechnął.
Podszedł do stolika, ukłonił się lekko. Dopiero teraz Rebeka mogła się przekonać, Ŝe jest więcej niŜ
przystojny. Był... po prostu niesamowity, oszałamiający! Tak właśnie zawsze wyobraŜała sobie Apolla i
staroŜytnych greckich wojowników. Gęste, lekko kręcone włosy, wypłowiałe nieco od słońca. Gładkość smagłej
cery, którą zakłócała jedynie ledwie widoczna blizna na podbródku, sprawiając jednocześnie, Ŝe nieznajomy
wydawał się jeszcze bardziej intrygujący. No i szlachetny profil, twarz o mocnych, zdecydowanych rysach i
najbardziej błękitnych oczach, jakie w Ŝyciu widziała.
- Dzień dobry. Nazywam się Stephen Nickodemus. - Mówił bez Ŝadnego charakterystycznego akcentu,
niskim, przyjemnym głosem. Mógł pochodzić z kaŜdego zakątka świata.
MoŜe właśnie to zaintrygowało ją najbardziej.
Powtarzając sobie w duchu, Ŝe musi się zachowywać jak opanowana, bywała w świecie kobieta,
wdzięcznym ruchem podała mu rękę.
- Witam, panie Nickodemus. Jestem Rebeka, Rebeka Malone. - Kiedy delikatnie musnął wargami wierzch
jej dłoni, przebiegł ją lekki dreszcz. Natychmiast poczuła się głupio i cofnęła rękę. - Dziękuję za szampana.
- Wydawało mi się, Ŝe będzie pasował do twojego nastroju - odparł, przechodząc od razu na „ty", a potem
popatrzył śmiało w jej oczy. - Jesteś tu sama?.
- Tak.
MoŜe przyznanie się do tego było błędem, ale skoro Rebeka zamierzała czerpać z Ŝycia pełnymi garściami,
musiała odwaŜyć się na trochę ryzyka. Zresztą znajdowali się w miejscu publicznym, chociaŜ niezbyt zatłoczonym,
niczym więc nie ryzykowała. NajwyŜej podziękuje mu za towarzystwo i wyjdzie, gdy okaŜe się zbyt natrętny.
Wcale nie miała ochoty wyjść. A męŜczyzna nie wyglądał na natręta, od którego naleŜałoby uciekać. Rzuć
się na głęboką wodę, nakazała sobie w duchu, a potem powiedziała, siląc się na lekki, niezobowiązujący ton:
- MoŜe wypijemy tego szampana razem? Przynajmniej tak mogę ci się odwdzięczyć.
Usiadł naprzeciwko niej, gestem odprawił kelnera i sam [napełnił kieliszki.
- Jesteś Amerykanką?
- To takie oczywiste?
- Nie. Szczerze mówiąc, dopóki się nie odezwałaś, myślałem, Ŝe jesteś Francuzką.
- Naprawdę? - To stwierdzenie sprawiło jej przyjemność.
- Przyjechałam tu prosto z ParyŜa. - Miała ochotę dotknąć swoich włosów. Wizyta w paryskim salonie
fryzjerskim, gdzie je obcięła, była dla niej wielkim przeŜyciem.
Stephen stuknął kieliszkiem w jej kieliszek. ZauwaŜył, Ŝe oczy Rebeki są równie świetliste i emanujące
radością Ŝycia, jak musujący trunek.
- Byłaś tam w interesach? - zapytał, upiwszy niewielki łyk.
- Nie, dla przyjemności. To wspaniałe miasto.
- Owszem. Często tam bywasz? - Rebeka uśmiechnęła się lekko.
- Wolałabym bywać trochę częściej. A ty?
- JeŜdŜę tam od czasu do czasu.
Stłumiła westchnienie. TeŜ chciałaby móc powiedzieć, Ŝe „od czasu do czasu" jeździ do ParyŜa.
- Kusiło mnie, Ŝeby zostać dłuŜej, ale juŜ wcześniej obiecałam sobie wyjazd do Grecji.
A więc jest sama, w podróŜy, pomyślał Stephen. Pełna coraz to nowych pomysłów, śmiała i otwarta na
nowe wraŜenia. MoŜe właśnie dlatego tak mu się spodobała, poniewaŜ była podobna do niego.
- Korfu to pierwszy przystanek?
- Tak. - Teraz ona wypiła łyk szampana. Ciągle nie mogła do końca uwierzyć, Ŝe to nie sen. Grecja,
szampan, przystojny męŜczyzna..
- I jak ci się podoba?
- Bardzo tu pięknie. O wiele piękniej niŜ sobie wyobraŜałam.
- Jesteś więc w Grecji pierwszy raz, tak? - Sam nie wie dział dlaczego, ale ta wiadomość ucieszyła go. - Jak
długo chcesz zostać?
- Tak długo, jak będę miała ochotę. - Uśmiechnęła się radośnie, ciesząc się na nowo wspaniałym poczuciem
wolności. -A ty?
Znów uniósł kieliszek.
- Zdaje się, Ŝe zabawię tu dłuŜej, niŜ sobie zaplanowałem. Witaj w Grecji, Rebeko! - Kiedy podszedł do
nich kelner, Stephen oddał mu kartę dań i powiedział coś cicho po grecku. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
dotrzymam ci towarzystwa podczas twojego pierwszego posiłku na wyspie.
Dawna Rebeka byłaby zbyt spięta, Ŝeby zjeść kolację z nieznajomym. Nowa Rebeka wypiła łyk szampana i
odparła lekko:
- Świetnie. To bardzo miło z twojej strony.
Jakie to łatwe, myślała później, siedząc na wprost Stephena, śmiejąc się wraz z nim i próbując nowych
potraw o egzotycznych smakach. Zapomniała, Ŝe rozmawia z nieznajomym i Ŝe Ŝycie, które teraz wiodła, miało się
wkrótce skończyć. Nie mówili o niczym waŜnym - tylko o ParyŜu, pogodzie, winie. Mimo to nie miała wątpliwości,
Ŝe nigdy nie prowadziła ciekawszej rozmowy. Stephen teŜ zdawał się więcej niŜ zadowolony z jej towarzystwa.
Patrzył na nią uwaŜnie, jakby ta godzina rozmowy o niczym była dla niego wielką przyjemnością. Mój BoŜe, jest
taki inny, myślała. Kiedy ostatnio przystojny męŜczyzna zaprosił Rebekę na kolację, okazało się, Ŝe chce ją prosić o
zniŜkę przy rozliczaniu podatków.
Tak, Stephen był inny. Chciał od niej tylko tego, Ŝeby dotrzymywała mu towarzystwa przy posiłku.
Sposób, w jaki na nią patrzył, świadczył zaś o tym, Ŝe wcale go nie obchodzi, czy Rebeka potrafi prawidłowo
wypełnić formularz podatkowy. Kiedy zaproponował, by przeszli się po plaŜy, zgodziła się bez namysłu. Czy moŜe
być lepszy sposób na zakończenie dnia niŜ spacer w świetle księŜyca?
- TuŜ przed kolacją patrzyłam na ten widok z okna mojego pokoju. - Zdjęła buty i szła powoli, niosąc je w
ręku. - Wydawało mi się, Ŝe nie moŜe wyglądać piękniej niŜ o zachodzie słońca.
- Morze jest jak kobieta, zmienia się co chwila. Wystarczy, Ŝe inaczej pada światło... - Stephen zatrzymał
się, Ŝeby zapalić cygaro - a juŜ masz do czynienia z kim innym. Dlatego pociąga męŜczyzn.
- Ciebie teŜ?
- TeŜ. Spędziłem na morzu wiele czasu. Jako chłopiec łowiłem w tych wodach ryby.
Przy kolacji dowiedziała się, Ŝe dorastał, podróŜując z oj cem po wyspach. Teraz westchnęła z
rozmarzeniem.
- To musiało być cudowne. Tak przenosić się z miejsca na miejsce, niemal codziennie widzieć coś nowego.
Masz wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa.
Wzruszył ramionami.
- Czy ja wiem?
- A moŜe nie lubisz Ŝeglować?
- Owszem - uśmiechnął się - Ŝeglowanie bywa przyjemne.
- Ja uwielbiam podróŜe. - Ze śmiechem odrzuciła buty na piasek i weszła do wody. Od szampana kręciło jej
się w głowie, a światło księŜyca padało na nią niczym ciepły deszcz. -Uwielbiam... - powtórzyła, a potem znów się
roześmiała, kiedy fala zmoczyła brzeg jej sukienki. Morze Jońskie. Stała w Morzu Jońskim! - W takie noce jak ta,
wydaje mi się, Ŝe nigdy nie wrócę do domu.
- A gdzie jest twój dom? - zapytał.
Spojrzała na niego przez ramię. Uwodzicielskie spojrzenie wyszło jej całkiem nieświadomie i moŜe
właśnie dlatego zrobiło na nim piorunujące wraŜenie.
- Jeszcze nie wiem. Potem o tym pomyślę.
- A teraz?
- Teraz mam ochotę popływać - stwierdziła nagle i bez namysłu skoczyła na głębszą wodę.
Kiedy przykryły ją fale, serce w Stephenie zamarło. Szybko zdjął buty i ruszył biegiem przed siebie, ale
Rebeka po chwili ukazała się na powierzchni, a wtedy jego serce... Nie, nie uspokoiło się. Zaczęło bić jeszcze
szybciej!
Rebeka śmiała się, unosząc twarz ku światłu księŜyca. Woda spływała jej z włosów na ramiona. Skrzące
się na skórze krople wyglądały niczym drogocenne klejnoty. Piękna? Nie, właściwie nie była piękna, ale na jej
widok jakby przebiegł przez niego prąd.
- Woda jest wspaniała. Chłodna, spokojna, wspaniała...
Kręcąc głową, podszedł do niej, wziął ją za rękę i pociągnął do brzegu. Była chyba trochę szalona, ale przez to
jeszcze bardziej fascynująca.
- Zawsze postępujesz tak impulsywnie?
- Staram się. A ty nie? - Przeczesała palcami ociekające wodą włosy. - MoŜe codziennie posyłasz szampana
obcym kobietom?
- KaŜda odpowiedź na to pytanie przysporzy mi kłopotów. Masz. - Zdjął marynarkę i narzucił jej na
ramiona. Uśmiechnęła się, jakby sprawił jej przyjemność ten zaŜyły gest. Jej wilgotna twarz jaśniała w świetle
księŜyca, delikatne rysy miały tyle wdzięku. Tylko w oczach nie było nic delikatnego. Wystarczyło jedno spojrzenie,
Ŝeby zauwaŜyć kryjącą się w nich uśpioną siłę. - Powiem ci coś, Rebeko... - zaczął, patrząc w jej śmiałe, roześmiane
oczy.
- Powiedz.
- Trudno ci się oprzeć.
A jednak speszył ją tym stwierdzeniem. Odwróciła wzrok, zbita z tropu, lecz on chwycił ją wówczas za
poły marynarki i przyciągnął lekko do siebie.
- Jestem mokra - wyjąkała.
- I fascynująca, piękna... Roześmiała się z udawaną swobodą...
- Nie wierzę ci, ale dziękuję. Cieszę się, Ŝe podarowałeś mi szampana i zjadłeś ze mną moją pierwszą
kolację na Korfu. - WciąŜ próbowała zachowywać się jak dotychczas, czuła jednak, Ŝe zaczyna się denerwować.
Stephen stale patrzył jej w oczy, jedynie od czasu do czasu spoglądając na jej usta, wciąŜ wilgotne od morskiej
kąpieli. Ich ciała były tak blisko, Ŝe niemal się stykały. Rebeka zaczęła lekko drŜeć i wiedziała, Ŝe nie ma to nic
wspólnego z mokrym ubraniem i chłodzącym jej ciało wiatrem.
- Powinnam juŜ iść. Muszę się przebrać.
Stephen westchnął. Było w niej coś szczególnego. Miał nie odparte wraŜenie, Ŝe chociaŜ pozornie jest
Ŝywiołowa i uwodzicielska, kryje w sobie wiele niewinności. Chyba właśnie to pociągało go w niej najbardziej.
Cokolwiek to zresztą było, nie zamierzał się temu opierać. Skoro raz posłuchał impulsu, będzie konsekwentny.
- Zobaczymy się jeszcze, prawda? - zapytał.
- Na pewno - odparta Rebeka, próbując uspokoić walące serce. - To w końcu nieduŜa wyspa.
Uśmiechnął się z wolna. Z ulgą, ale i Ŝalem poczuła, Ŝe rozluźnił uchwyt
- Spotkamy się zatem jutro - oznajmił. - Rano mam coś do załatwienia, ale juŜ o jedenastej będę wolny.
Jeśli masz ochotę, pokaŜę ci Korfu.
- Zgoda. Spotkajmy się w holu. Mieszkam w tym hotelu. - Cofnęła się niepewnym krokiem. Sylwetka
Stephena rysowała się na tle morza. - Dobranoc - powiedziała, po czym, jakby zapomniawszy, Ŝe chce zrobić na nim
wraŜenie światowej damy, biegiem ruszyła do hotelu.
Stephen patrzył w ślad za nią, nieruchomy i spięty. Intrygowała go. śadna inna kobieta nie zaintrygowała
go tak mocno od czasów, kiedy był dzieckiem i nie wiedział jeszcze, Ŝe kobiety nie da się zrozumieć. W dodatku
pragnął jej. W tym akurat nie było nic nowego, tyle Ŝe tym razem poŜądanie zjawiło się z zaskakującą szybkością i
siłą.
Pomyślał z uśmiechem, Ŝe znajomość z Rebeką Malone zaczęła się pod wpływem przelotnego kaprysu,
chwilowego impulsu, ale szybko stała się tajemnicza i fascynująca. Zamierzał zgłębić tę tajemnicę. Odwrócił się, by
odejść, a wtedy zobaczył, Ŝe Rebeka zostawiła na piasku buty. Podniósł je z cichym śmiechem. Od wielu miesięcy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin