Roberts Nora - Summer Pleasure 01 - Wywiad z potworem (Harlequin Kolekcja 03).pdf

(777 KB) Pobierz
25334344 UNPDF
25334344.001.png
25334344.002.png
PROLOG
...przy pełni białego, zimnego księżyca. Cienie oży­
wione podmuchami przenikliwego wiatru drgały na
zlodowaciałej śnieżnej połaci. Czerń i biel. Czarne
niebo, biały księżyc, czarne cienie, biały śnieg. I nic
poza tym jak okiem sięgnąć. Pustka, brak koloru i ża­
łosne zawodzenie wiatru w nagich konarach drzew.
Wiedział jednak, że nie jest sam, że pośród tej czerni
i bieli nie może czuć się bezpieczny. W zmrożonym
sercu czaił się strach. Oddychał z trudem, wypuszcza­
jąc z ust białe obłoczki pary. Nagle tuż obok na biel
śniegu padł czarny cień. Nie miał dokąd uciekać.
Hunter zaciągnął się papierosem i przez kłąb dymu
spojrzał na ekran monitora. Michael Trent nie żył.
Hunter stworzył go tylko po to, by uśmiercić w księ­
życową noc. Czuł satysfakcję i ani odrobiny żalu dla
postaci, którą zdążył poznać lepiej niż samego siebie.
Na tym zakończy rozdział, pozostawiając szczegó­
ły śmierci Michaela wyobraźni czytelnika. Stworzył
nastrój ostatecznej przegranej, zręcznie rozłożył
akcenty, nie eksplikując nic do końca. Ten rodzaj
6
WYWIAD Z POTWOREM
WYWIAD Z POTWOREM
7
pełnej niedopowiedzeń narracji irytował, ale i fascy­
nował miłośników jego książek. Osiągnął swój cel,
był zadowolony. A to rzadko mu się zdarzało.
Stworzył rzecz, która przerażała, zapierała dech
w piersiach, kazała gubić się w domysłach. Z zimną
precyzją eksplorował najciemniejsze zakątki ludzkie­
go umysłu. To, co niemożliwe, czynił wiarygodnym,
co niesamowite - zwyczajnym. Z pozoru zwyczajne,
przyprawiało o lodowaty dreszcz. Używał słów jak
malarz używa palety i budował opowiadania tak
barwne i jednocześnie tak proste, że czytelnik chłonął
je jednym tchem.
Pisał horrory. Bardzo poczytne horrory.
Od pięciu lat uchodził za mistrza gatunku. Miał na
swoim koncie sześć bestsellerów, cztery z nich doczeka-
ły się ekranizacji. Krytycy piali z zachwytu, książki szły
jak woda, wielbiciele z całego świata zasypywali go li-
stami. A Hunter miał to wszystko w nosie. Pisał dla sie-
bie. Umiał opowiadać i dlatego to robił. Jeśli przy okazji
bawił ludzi, to dobrze. Pisałby niezależnie od tego, jak
jego opowieści byłyby przyjmowane przez krytykę
i czytelników. To była jego praca. Zapewniała mu poczu­
cie prywatności. Dwie najważniejsze rzeczy w jego ży­
ciu - praca i poczucie prywatności.
Gdyby ktoś go zapytał, czy seria bestsellerów
zmieniła w jakiś sposób jego życie, zdziwiłby się.
Dlaczego cokolwiek miałoby się zmienić? Wcześniej,
zanim „Diabelski dług" znalazł się na pierwszej pozy­
cji w rankingu „New York Timesa", też był pisarzem.
Jak teraz. Gdyby chciał, żeby w jego życiu coś się
zmieniło, zostałby hydraulikiem.
Byli tacy, którzy twierdzili, że to tylko poza, że wy­
kreował swój wizerunek ekscentryka dla zwiększenia
efektu. Że to kwestia promocji. Inni utrzymywali, że
hoduje wilki, jeszcze inni mówili, że w ogóle nie istnieje,
że jest wymysłem sprytnych wydawców. Hunter Brown
nie przejmował się tym wszystkim ani trochę. Słuchał
tylko tego, co chciał usłyszeć, widział, co chciał widzieć,
i wszystko skrzętnie notował w pamięci.
Nacisnął kilka klawiszy i otworzył nowy rozdział
w swoim edytorze tekstów. Kolejny rozdział, kolejne
słowo, kolejna książka. To było dla niego znacznie
ważniejsze niż wszelkie spekulacje krytyków.
Tego dnia spędził przy komputerze sześć godzin
i miał zamiar popracować przynajmniej jeszcze ze
dwie. Opowieść spływała mu z palców sama, niczym
chłodny, klarowny strumień.
A palce stukające w klawiaturę były piękne: długie,
szczupłe, opalone. Takie palce mogłyby komponować
koncerty i poematy epickie. Tymczasem powoływały
do życia koszmary i potwory; nie wilkołaki, ale mon­
stra z krwi i kości, monstra, które przyprawiały
Nie uważał się za samotnika, dziwaka stroniącego !
od ludzi. Po prostu żył tak, jak chciał, do niczego nie
musiał się zmuszać. Tak samo żył, zanim przyszła
sława, sukces, pieniądze.
8
WYWIAD Z POTWOREM
WYWIAD Z POTWOREM
9
o trwogę. Dbał o realizm opowieści, osadzał ją w co­
dzienności, tak by wydawała się wiarygodna. Upiory,
które kreował, mogły zamieszkiwać -i zamieszkiwa­
ły - w każdym z nas, ukryte w zakamarkach ludzkie­
go umysłu. On je tylko wywoływał. Cal po calu
otwierał szczelnie zamknięte drzwi, za którymi kryją
się nasze lęki.
Zapomniany papieros dopalał się w dawno nie
opróżnianej popielniczce. Zbyt wiele palił. Nałóg był
jedyną zewnętrzną oznaką presji, pod którą żył i którą
sam sobie narzucał. Chciał napisać książkę przed koń­
cem miesiąca; sam sobie wyznaczył termin. Wiedzio­
ny niezrozumiałym impulsem, zgodził się wziąć
udział w zjeździe pisarzy, który miał się odbyć we
Flagstaff na początku czerwca.
Rzadko brał udział w publicznych imprezach, a je­
śli już, to starał się omijać te nagłośnione przez media.
Na zjazd we Flagstaff zaproszono zaledwie dwustu
pisarzy. Wygłosi referat, odpowie na pytania i wróci
do domu. Nie weźmie honorarium za wystąpienie.
Tylko w tym roku odrzucił kilkanaście zaproszeń
od prestiżowych organizacji na rynku wydawniczym.
Prestiż go nie interesował, ale udział w spotkaniu
Związku Pisarzy Arizony uważał za swoją powin­
ność. Doskonale wiedział, że nic nie ma za darmo.
Późnym popołudniem pies leżący u jego stóp pod­
niósł łeb. Zgrabne zwierzę o szarosrebrnej sierści
i bystrym spojrzeniu wilka.
- Już czas, Santanas? - Pogłaskał swojego towa­
rzysza po głowie i wyłączył komputer. Dobrze się
pracowało, ale dość na dzisiaj. Dzień dobiegał końca,
zmierzchało już.
Z zabałaganionego gabinetu przeszedł do salonu
o wysokich oknach z niewielkimi szybami i otwartej
więźbie dachowej. Wnętrze pachniało wanilią i sto­
krotkami. Otworzył drzwi na taras i spojrzał na gęsty
las otaczający dom. Las go chronił przed ludźmi. Był
mu potrzebny. Zapewniał spokój, dawał poczucie ta­
jemnicy i piękna. Podobnie jak wysokie rdzawe ścia­
ny kanionu. Słyszał szum strumienia, wdychał czyste
przedwieczorne powietrze. Napawał się widokiem,
odgłosami i zapachami. Nie miał ich zawsze.
Po chwili dojrzał ją. Szła powoli krętą ścieżką
wiodącą do domu. Pies zaczął machać ogonem.
Czasami kiedy na nią patrzył, nie mógł uwierzyć,
że ktoś tak piękny należy do niego. Ciemnowłosa,
drobna, poruszała się z wdziękiem, który przyprawiał
go o niemal bolesny zachwyt. Sara. Praca i poczucie
prywatności, dwie najważniejsze rzeczy w jego ży­
ciu. I Sara. Jego życie. Była warta zmagań, rozczaro­
wań, lęków, cierpienia. Wszystko dla niej.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko, błyska­
jąc aparatem ortodontycznym.
- Cześć, tata!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin