Robards Karen - Dziecko Maggy.doc

(1432 KB) Pobierz
Karen Robards DZIECKO MAGGY

Karen Robards DZIECKO MAGGY

 

Książkę tę dedykuję:

mojemu najmłodszemu siostrzeńcowi,

Stuartowi Blake’owi;

trzem mężczyznom mojego życia –

Dougowi, Fetorowi i Chrisowi;

a także świętemu Judzie.

Rozdział 1

- Czy pamiętasz słowa ciotki Glorii, która mawiała, że nie ma ucieczki od grzechu cielesnego? Że wcześniej czy później pojawi się znowu? Miała rację: oto jestem.

Głos, który usłyszała, był ochrypły, zdradzał rozbawienie i wydał się jej niebezpiecznie znajomy. Przez krótką chwilę Maggy Forrest miała wrażenie, że cały świat wokół niej za­marł w bezruchu. Masywna dębowa lada, o którą się opiera­ła, natrętne, skoczne dźwięki muzyki country, charaktery­styczny nastrój tego mrocznego, zadymionego klubu nocnego - nagle przestała to wszystko dostrzegać i słyszeć.

Teraz liczył się dla niej wyłącznie ten głos: głos Nicka.

Z dłonią zaciśniętą kurczowo na chłodnej miedzianej ba­rierce barowej lady, Maggy z wolna obróciła się do niego twa­rzą. Nie, nie omyliła się. Wyobraźnia nie splatała jej żadnego figla. Instynkt podpowiedział jej wszystko, zanim jeszcze wzrok zarejestrował gęstą czuprynę czarnych niesfornych wło­sów i szerokie ramiona mężczyzny o wysportowanej sylwetce.

Nick?

Był tak wysoki i przystojny, jak zdołała go zachować w pa­mięci. Zabójczo przystojny; tak o nim zawsze myślała. I wra­żenia tego nie zdołała przyćmić nawet twarz boksera o zbyt surowych rysach, zbyt szerokich kościach policzkowych i szczęce oraz zbyt wąskich jak na uosobienie ideału męskiej urody warg. Nos nadal był lekko skrzywiony w lewą stronę na skutek jednej z licznych bijatyk ulicznych, które Nick sto­czył jako nastolatek. Znad tego skrzywionego nosa spoglądały na nią piwne oczy. Osłonięte ciężkimi powiekami i jakby senne, stanowiły klucz do oszałamiającego wrażenia, jakie Nick wywierał zwykle na kobietach; Maggy uświadomiła to sobie już dawno temu. Zawsze zdawał się wiedzieć na temat kobiet wszystko, ona zaś niegdyś nie była bardziej odporna na jego urok niż każda inna przedstawicielka jej płci.

- Witaj, Magdaleno!

Nawet jego uśmiech pozostał ten sam: uwodzicielski, szel­mowski i zarazem czuły. Kiedyś uwielbiała ten uśmiech jak nic innego na świecie.

Ach, Nick! Patrząc na niego poczuła, że zapomina o ostat­nich dwunastu latach, o tym, że Nick jest już trzydziestodwuletnim mężczyzną, ona natomiast dobiega trzydziestki. Owład­nęły nią wspomnienia: oto w niewielkim mieszkaniu, które dzieliła z ojcem, nie ma już nic do jedzenia, i raptem zjawia się Nick z torbą pełną zakupów; oto Nick pomaga jej zataszczyć ojca do domu, kiedy - jak zdarzało się to już wiele razy - znalazła go pijanego w sztok na ulicy; oto spuszcza z baku ja­kiegoś samochodu trochę benzyny, tak aby mogła dojechać do pracy starym gruchotem, który zdołał doprowadzić dla niej cudem do stanu używalności, gdy ukończyła szesnaście lat; oto czeka na nią na ulicy, kiedy ona wymyka się wieczorem z domu, i odpędza natrętów, którzy często kręcili się wokół niej. Nick zawsze jej bronił. Kiedy dorastała, był dla niej prawdziwą podporą życiową. Zawsze, ale to zawsze, kochała Nicka jak nikogo innego!

Nick. Świadomość, że to naprawdę on stoi teraz przed nią, dotarła do Maggy dopiero teraz; jej oczy mimo woli zajaśnia­ły radością, na ustach zakwitł uśmiech. Po chwili jednak zna­czenie tego faktu uderzyło w nią boleśnie i natychmiast ogarnęła ją trwoga: Nick wrócił! Ręce, które jeszcze przed chwilą odruchowo wyciągnęła ku niemu, opadły bezwładnie, uśmiech zgasł na moment i, chociaż niemal od razu pojawił się znowu na jej twarzy, nie był już taki jak przedtem.

Jednak Nick nigdy dotąd nie dał się zwieść pozorom - i również teraz wyczuł, że coś jest nie w porządku.

- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - Promieniał z radości, ona zaś odniosła wrażenie, że zamierza po prostu trochę się z nią podręczyć. - Ale dlaczego, Magdaleno? Doprawdy, ranisz moje uczucia!

- Oczywiście, że się cieszę! Ile to już czasu minęło! Całe wieki! - Powiedziała to tonem towarzyskiej konwersacji, wpajanym jej przez korepetytorkę podczas trwających wiele miesięcy lekcji wymowy, które zaczęła brać, gdy wyszła za mąż za Lyle’a. Na dźwięk tego głosu Nick zmrużył oczy.

- Dwanaście lat. I pomyśleć tylko, że przez cały ten długi a czas jesteś żoną Lyle’a Forresta. Żonka numer trzy zajęła się prowadzeniem domu! Słyszałem, że dałaś mu syna.

O Boże! Nagle wydało się Maggy, że przygniata ją olbrzymi ciężar, nie pozwalając złapać tchu. Z rozpaczliwą determi­nacją postanowiła stoczyć walkę, która ją czekała.

- Owszem, mamy syna.

- Widziałem go.

- Widziałeś go? - Nie byłaby bardziej zaskoczona, gdyby zdzielił ją z całej siły kijem od baseballu.

- Tak. Dziś po południu. W Windermere. Dzwoniłem do ciebie, ale nie było cię w domu.

No tak, była w tym czasie u fryzjerki. Nieznośny ucisk w piersiach spotęgował się jeszcze bardziej, kiedy wyobraziła sobie Nicka w Windermere - bez niej, za to z Dawidem i może nawet z Lyle’em.

- Dzwoniłeś do mnie? - Zdawała sobie sprawę z niedo­rzeczności powtarzania w kółko jego słów, ale nie mogła się od tego powstrzymać. Tak samo jak od gapienia się na niego, Zawsze wiedziała, że kiedyś spotkają się z Nickiem ponow­nie, takie przekonanie tkwiło gdzieś głęboko w tajnikach jej serca, ale nie była jeszcze do tego przygotowana. Nie, je­szcze nie teraz! Zupełnie ją zaskoczył, nie dał czasu na obmy­ślenie linii obrony.

- Chyba nie sądziłaś, że mógłbym znaleźć się w Louisville i nie zadzwonić do ciebie, co? - W jego wzroku wyczytała kpinę. - Jakżebym mógł? Jesteśmy przecież starymi przyjaciółmi i w ogóle... A chłopiec... ma na imię Dawid, prawda?... to jakby skóra zdarta z ciebie. Stary Lyle może dzięki to­bie czuć się naprawdę dumny!

- Tak. Tak, jestem... jesteśmy oboje dumni z Dawida, Lyle i ja. - Na samą myśl o jedenastoletnim synku poczuła ciepłą falę macierzyńskiego uczucia. Podobnie jak ona był wysoki i smukły, o harmonijnej budowie ciała, kasztanowa­tych włosach i czekoladowobrązowych oczach, miał gęste ciemne brwi i szerokie usta; kiedy zaś wkładał strój do te­nisa lub golfa, wyglądał tak niewiarygodnie arystokratycznie, że trudno było uwierzyć, iż wydała go na świat kobieta o pochodzeniu nieskończenie odległym od arystokratycz­nego.

Oczywiście Wszystkie swoje zalety Dawid zawdzięczał Lyle’owi.

- Świetnie wyglądasz, Magdaleno, naprawdę. - Nick prze­sunął po niej wzrokiem, Maggy zaś pomyślała mimo woli o czarnych zamszowych spodniach za dziewięćset dolarów, które miała na sobie, o butach i pasku z prawdziwej krokody­lowej skóry, o jedwabnej bluzce w kolorze kości słoniowej, o sześciokaratowym brylancie na palcu i efektownym złotym zegarku na ręce. Ten strój mógł w pierwszej chwili wydać się czymś naturalnym, ale nawet nie licząc biżuterii kosztował. więcej, niż Maggy zarabiała niegdyś w ciągu roku. Wtedy, gdy nazywała się jeszcze Magdalena Garcia. Zanim poślubiła Lyle’a.

Nick oczywiście nie ma pojęcia, jak drogie jest jej ubra­nie, chociaż z pewnością zwrócił już uwagę na pierścionek, nawet tu, w półmroku, połyskujący migotliwymi ogniami. Gdyby nie panika, która nią owładnęła, wciąż jeszcze nie do­puszczając innych emocji, świadomość, że Nick przyłapał ją na tak ostentacyjnym afiszowaniu się bogactwem, wywołała­by w niej poczucie wstydu.

- Co tu w ogóle robisz? - Tak, to trafne pytanie. Maggy za­cisnęła mocno dłonie, czekając na odpowiedź; w jednej chwili zaschło jej w gardle.

I znowu ten zniewalający uśmiech.

- Zgadnij.

Napotkała jego spojrzenie, zabrakło jej tchu. Istniało wie­le ewentualnych powodów jego przyjazdu - a każdy z nich mógł stanowić dla niej prawdziwe zagrożenie.

- Och, tu jesteś? Szukałyśmy cię wszędzie. - Ten miły, beztroski głos należał do siostrzenicy Lyle’a, Sarah Bates, która właśnie przeciskała się w stronę baru przez tłum ludzi wraz ze swoją najbliższą przyjaciółką, Buffy McDermott. Maggy spojrzała na nie z ulgą i jednocześnie z obawą. Właściwie była zadowolona, że przerwały jej sam na sam z Nickiem - ale co one sobie właściwie pomyślą? I co powie Nick? Miała nadzieję, że teraz, kiedy będą w większym towarzy­stwie, powstrzyma się od wszelkich uwag natury osobistej.

Sarah Bates była o dwa lata młodsza od Maggy. Robiła jednak wrażenie starszej mimo młodzieżowego stroju, na który składały się dżinsowa kamizelka z frędzlami i odpowiednio dobrana spódniczka. Była właśnie w trakcie przeprowadzania trudnego rozwodu i nie wyglądała ostatnio korzyst­nie; bolesne przeżycia sprawiły, że zbytnio wychudła, uroku nie dodawały jej również ufarbowane na rudo włosy. To nie­mal desperacka żądza rozrywki przywiodła dziś Sarah do te­go mało znanego baru country-western.

- Och, jak tu dobrze! - westchnęła z ulgą Buffy, sadowiąc się obok Sarah, po czym odwróciła się do Nicka i zmierzyła go badawczym wzrokiem. Prowokująco wydęła mocno uszminkowane wargi, przeniosła spojrzenie na Maggy i ponownie skie­rowała wzrok na Nicka. - Muszę cię chyba uprzedzić, przystojniaczku, że z Maggy marnujesz tylko czas: jest od dawna mężatką. Ja natomiast jestem wolna.

- Będę o tym pamiętał - uśmiechnął się Nick, ale nie był to już ten uśmiech, jakim niedawno obdarzył Maggy. Tym razem uśmiechał się w sposób, który dawniej powodował u kobiet gwałtowne bicie serca. Maggy nie zapomniała o tym; po prostu świadomie usunęła ze swoich myśli Nicka i wszystko, co miało z nim jakikolwiek związek.

Nie było innego wyjścia.

- Jestem Buffy McDermott - przedstawiła się Buffy, wy­ciągając smukłą, starannie wypielęgnowaną dłoń o jaskra­wo czerwonych paznokciach. - A ty jesteś w tym mieście po raz pierwszy? - Szczupła i atrakcyjna, o śmietankowej ce­rze, czarnych, sięgających ramion włosach i regularnych, delikatnych rysach podkreślonych umiejętnym makijażem, Buffy była przyzwyczajona do podziwu okazywanego jej przez mężczyzn. Dzisiejszego wieczoru, w czerwonym je­dwabnym gorsecie pod czarną skórzaną kurtką, w czarnej spódniczce mini i na wysokich obcasach, wyglądała wręcz oszałamiająco.

Nick ujął jej dłoń, roześmiał się i potrząsnął głową.

- Jestem Nick King. I nie jestem w Louisville kimś ob­cym, pochodzę stąd. Po prostu przebywałem przez jakiś czas gdzie indziej.

- Czyżbyś był spokrewniony z Kingami, którzy mieszkali w Mockingbird Valley?

Nie odrywając od Nicka wzroku, uniosła dłoń i przesunęła nią pieszczotliwie po białej delikatnej skórze tuż nad rąb­kiem czerwonego gorsetu. Maggy musiała wyrazić w duchu podziw dla kunsztu Buffy. Gdyby tylko nie kierowała swoich wysiłków na Nicka! Maggy zacisnęła zęby. Trudno. Przecież Nick i tak nie należy już do niej.

- Nie. Wychowałem się w Portland.

- Och! - Buffy umilkła zaskoczona i opuściła rękę. Po­rtland cieszył się sławą najgorszej dzielnicy Louisville, bar­dzo zaniedbanej i ubogiej. Cała ta okolica była zamieszkana przez białych i czarnych, i nikt aspirujący do miana człowie­ka dobrze wychowanego nie przyznałby się dobrowolnie, że tam właśnie dorastał. Maggy uśmiechnęła się mimo woli. Ja­kież to typowe dla Nicka: mówić prawdę, ośmieszając przy tym samego diabła!

- A więc zawdzięcza pan wszystko samemu sobie. Jakie to ekscytujące! - Przez krótką chwilę Buffy usiłowała oszaco­wać ubranie swojego rozmówcy, teraz zaś w elegancki sposób przypomniała mu o swojej obecności. Nick miał na sobie dżinsy i oliwkowozielony sweter, na który narzucił brązową skórzaną kurtkę lotniczą. Typowy strój bywalca baru, nie da­jący żadnej wskazówki co do możliwości właściciela. Buffy najwyraźniej postanowiła przyjąć to za dobrą monetę i pozo­stać optymistką.

- Prawda? - Senny uśmiech Nicka miał wzniecić w Buffy ogień i Maggy odniosła wrażenie, że zamiar ten powiódł się w zupełności. Wystarczyło spojrzeć na minę dziewczyny, aby pozbyć się wszelkich wątpliwości na ten temat. Maggy jesz­cze mocniej zacisnęła zęby.

- Proszę pana, przyszedł już pan Casey. - Odziany na czar­no mężczyzna w średnim wieku, o nerwowo brzmiącym gło­sie, stanął za plecami Nicka i dotknął jego ramienia. - Jest teraz w swoim gabinecie. Przepraszam, że przeszkadzam, ale pomyślałem sobie, że chciałby pan o tym wiedzieć.

- To prawda, Craig. Chciałem wiedzieć, kiedy przyjdzie pan Casey. Drogie panie, proszę mi wybaczyć. - Oczy Nicka przybrały twardy wyraz, uśmiechnął się jednak do Buffy i Sarah, a potem spojrzał na Maggy.

- Nie odchodź, Magdaleno. Niedługo wrócę.

Zanim zdołała się zorientować, czy ma potraktować jego słowa jako groźbę, czy też obietnicę, Nick odwrócił się i, po­dążając za niższym od siebie mężczyzną, począł przeciskać się przez tłum w kierunku drzwi w odległym kącie pomie­szczenia. Maggy wpatrywała się jak urzeczona w jego szero­kie ramiona, z trudem oderwała od niego wzrok i uprzyto­mniła sobie natychmiast, że Sarah i Buffy nie spuszczają z niej oczu. Wiedziała, że musi się błyskawicznie otrząsnąć, że nie wolno jej zostawić przyjaciółkom pola do domysłów, ale nic na to nie mogła poradzić.

Drzwi zamknęły się za Nickiem, odgradzając ją od niego. Siłą woli powróciła do rzeczywistości. Znowu usłyszała śmie­chy, gwar i brzęk kieliszków, a także męski głos wtórujący dźwiękom gitary, znowu poczuła zapach dymu papierosowego i ciepły dotyk ciał stłoczonych wokół niej ludzi. Obie przyjaciółki, które w obecności Nicka rozpłynęły się dla niej w nicość, teraz, po jego odejściu, ponownie pojawiły się w jej świadomości, zasypując ją pytaniami.

- Magdaleno? - Sarah nie ukrywała zaskoczenia.

- Kto to jest? - wyszeptała niemal bez tchu Buffy.

- Och, nikt specjalny, naprawdę. Znałam go dawno temu, zanim jeszcze poślubiłam Lyle’a. - Maggy przywołała na po­moc resztki sił, aby zachować spokojny i obojętny ton. W tej chwili marzyła tylko o jednym: odwrócić się i uciec stąd jak najprędzej. Ale w ten sposób zdradziłaby jedynie, jak bar­dzo jest poruszona tą rozmową. I oczywiście ściągnęłaby tym bardziej ich uwagę na siebie i Nicka.

- I zdecydowałaś się poślubić Lyle’a? - parsknęła Buffy. Przykryła usta dłonią i zamrugała oczyma, jakby chciała przeprosić za nieopatrzne słowa. Ta pełna skruchy mina by­ła jednak zbyt ostentacyjna, aby Maggy mogła uwierzyć w szczerość Buffy. Ta zresztą niemal natychmiast opuściła rękę i dodała z chytrym uśmieszkiem: - No tak, to jasne, na­wet ja potrafię zrozumieć, że ta fura pieniędzy, jakimi dys­ponuje Lyle, rekompensuje jego brak sex appealu.

- Buffy! Jak możesz! - Sarah rzuciła szybkie spojrzenie na Maggy.

- No tak. Jak to dobrze, że obie znacie mnie nie od dziś i wiecie, że nieraz stać mnie na takie wyskoki. - Buffy zerk­nęła na białą jak śnieg twarz Maggy. - Przepraszam cię, ko­chanie. Wcale tak nie myślałam, uwierz mi.

- Wierzę ci. - Buffy była teraz naprawdę przerażona i to pomogło Maggy przezwyciężyć szok. Zdobyła się nawet na Uśmiech. - Już dobrze. Nie czuję się obrażona.

- On ma wygląd typa spod ciemnej gwiazdy. Ale jest bar­dzo sexy. Wystarczyło, żebym na niego spojrzała, i już mnie wzięło. - Uspokojona słowami przyjaciółki, z jakąś mściwą satysfakcją powróciła znowu do tematu Nicka. Usadowiła się wygodniej na stołku, założyła nogę na nogę i pochyliła się ku Maggy. - Opowiedz mi o nim wszystko, co wiesz. Czy naprawdę dorastał w Portland?

Słowa „owszem, ja także” cisnęły się same na usta Maggy, na szczęście jednak, zanim zdążyła je wypowiedzieć, uwagę Buffy zaprzątnęło coś innego.

Przeraźliwy akord zakończył występ zespołu muzycznego, który opuścił niewielką scenę, przy mikrofonie zaś wyrósł natychmiast konferansjer.

- Panie i panowie, czy jak się tam chcecie nazywać, oto rozpoczynamy w naszym barze „Pod Brązowym Cielakiem” wieczór występów amatorskich. Każda z dziewcząt, które u nas goszczą, ma okazję godnie się zaprezentować, a przy okazji zarobić trochę grosza. Nasi stali bywalcy wiedzą do­skonale, jak się to odbywa. Dziewczęta zgłaszają się na ochotnika, wchodzą na scenę i zaczynają pląsy. Mają przy tym pełną swobodę. Jeśli któraś chce się rozebrać, proszę bardzo, jeśli tylko poskakać, też nie mamy nic przeciw temu, prawda, chłopcy?

Większość mężczyzn brawami i głośnymi okrzykami wyra­ziła swoją aprobatę. Konferansjer mówił dalej:

- Co parę minut eliminujemy oklaskami jedną z dziew­cząt, a ta, która utrzyma się na scenie najdłużej, otrzyma na zakończenie dwieście dolców! Jak wam się to podoba? Gdzie nasze ochotniczki?

Wśród kobiet rozległy się śmiechy i piski, niektóre przeci­skały się już do przodu, inne mimo ich protestów popychano w stronę sceny.

Maggy, która nie przyszła jeszcze do siebie, postanowiła wykorzystać sytuację. Odetchnęła z ulgą i spojrzała na Sarah.

- To nie dla mnie. Wynoszę się stąd.

- Ja również - przytaknęła Sarah natychmiast i skierowa­ła się do wyjścia.

- A co z twoim seksownym przyjacielem? Jeśli teraz wyj­dziemy, nie zobaczymy go więcej - wyraziła żal Buffy.

Maggy udała, że jej nie słyszy. Konkurs na scenie już się rozpoczął, głośna muzyka zagłuszyłaby i tak dalsze protesty Buffy, która zrezygnowana zsunęła się w końcu ze stołka i po­dążyła za przyjaciółkami.

Na dworze Maggy łapczywie wciągnęła do płuc chłodne nocne powietrze. Był początek kwietnia, pogoda jak na tę porę roku wyjątkowo ciepła, ale nie w tej chwili - zbliżała się północ. Od zachodu słońca temperatura zdążyła spaść o kilkanaście stopni. Z baru dobiegł jeszcze Maggy niesamo­wity zgiełk, który ucichł gwałtownie, kiedy Sarah i Buffy wy­szły na popękany chodnik, a podwójne drzwi zatrzasnęły się za nimi.

Tipton czekał za kierownicą rollsa zaparkowanego pod sa­motną latarnią. Zaledwie Maggy spojrzała w tamtym kierun­ku, smukły samochód w kolorze morskiej zieleni ruszył z miejsca.

- Proszę nie wysiadać, Tipton, to zbyteczne - powiedziała Maggy, kiedy auto zatrzymało się przed nią, a kierowca zaczął otwierać drzwi po swojej stronie. Ale Tipton wysiadł i bez sło­wa, z kamienną twarzą, uchylił tylne drzwi. Był to niski, schludny czterdziestoletni mężczyzna w przepisowej czapce szofera, spod której błyskał rąbek nieskazitelnej łysiny. Usta skrywał bujny siwy wąsik. Tipton był człowiekiem bez reszty oddanym Lyle’owi, co sprawiało, że Maggy uważała go za swo­jego wroga. Był szpiegiem jej męża, a do domu odwoził ją za­wsze z bardzo prostego powodu: dzięki temu mógł każdorazo­wo informować chlebodawcę, gdzie jego żona spędza czas. Maggy udawała, że nie wie o tym (przyznanie się, że jest tego świadoma, nie będąc jednak w stanie się temu sprzeciwić, oznaczałoby utratę resztek godności, jakie jeszcze w sobie czuła), podobnie zresztą jak udała przed chwilą, iż jej zdaniem, szofer nie dosłyszał polecenia i dlatego tylko wysiadł z samochodu. Wiedziała doskonale, że w wypadku jakiejkol­wiek konfrontacji z Tiptonem lub innym sługusem Lyle’a ona będzie stroną przegraną. Lyle już by tego dopilnował.

Sarah i Buffy, nieświadome napięcia, w jakim się teraz znajdowała, wsiadły do wozu i opadły na miękkie skórzane siedzenia. Maggy, nie zaszczycając więcej Tiptona choćby jed­nym spojrzeniem, zajęła miejsce obok nich i zapięła pas w tej samej chwili, kiedy szofer zamknął delikatnie drzwiczki.

- A teraz opowiedz nam o swoim przyjacielu - odezwała się Buffy. Samochód zatoczył szeroki łuk i wyjechał na sześciopasmowy most łączący oba brzegi mrocznej Ohio. Maggy zerknęła na Tiptona (chociaż przednie siedzenie było oddzie­lone od tylnego szybą, a szofer zdawał się być ślepy i głuchy na wszystko, co działo się na drodze, ona nauczyła się już, że nigdy nie dość ostrożności) i w duchu poczęła złorzeczyć przy­jaciółce. Z trudem zachowała spokojny wyraz twarzy i obojęt­ny głos.

- Naprawdę nie mam o nim wiele do powiedzenia.

- Och, daj spokój! Przecież widzę, że dopiero teraz odzyskujesz rumieniec. Kiedy z nim rozmawiałaś, byłaś blada jak upiór, a gdy odchodził, patrzyłaś za nim, jakby cię zaczaro­wał. Więc jak? To twój kochanek? Przecież nam możesz się zwierzyć. Nie powiemy Lyle’owi ani słowa.

Akurat, pomyślała Maggy Buffy to niepoprawna plotkara. Może nawet nie powiedziałaby tego Lyle’owi sama, ale prze­kazałaby to, co wie, wystarczającej liczbie innych osób, aby wieść dotarła w końcu do jego uszu. Z taką możliwością zre­sztą należy się liczyć: istniały bardzo nikłe szansę na utrzy­manie w tajemnicy obecności Nicka w Louisville. Prawdopo­dobnie Lyle wie już teraz, że Nick zjawił się w mieście, a i on sam wspomniał przecież, że był u nich i nawet widział się z Dawidem. W Windermere zaś nie mogło wydarzyć się nic, o czym natychmiast nie dowiedziałby się Lyle; informowano go nawet o chwastach w ogrodzie lub o zbyt wysokim rachun­ku ze sklepu. Tym bardziej nie omieszkają powiadomić go o pojawieniu się kogoś takiego jak Nick. Ale sama obecność Nicka, choć niewątpliwie nie spodoba się Lyle’owi, nie wy­starczy, aby wywołać kryzys. Przynajmniej nie taki, jakiego Maggy obawiała się już od lat. Zaniepokojona uświadomiła sobie teraz, że zbyt dużo osób, a ściślej mówiąc, o dwie za wiele, wie o jej spotkaniu z Nickiem w barze „Pod Brązowym Cielakiem”, aby udało się utrzymać to wydarzenie w tajemnicy przed Lyle’m. Jedynym wyjściem, jakie jej pozostało, było samej wspomnieć mężowi, że natknęła się na Nicka przypadkowo. Musiałaby jednak powiedzieć mu o tym jął najprędzej, zanim on dowie się o wszystkim od kogoś innego, i oznajmić mu to tonem najzupełniej obojętnym, jakby mi­mochodem. Na samą myśl o takiej rozmowie zadrżała. Czuła, że dłonie ma mokre od potu.

- Maggy! - nalegała niecierpliwie Buffy.

Maggy odetchnęła głęboko i bezgłośnie.

- Ten człowiek to po prostu twarz z przeszłości, nic wię­cej.

- No tak, przecież ty także mieszkałaś swego czasu w dzielnicy. Sarah powiedziała mi o tym parę lat temu. Krążyły wtedy na ten temat rozmaite plotki, że Lyle poślubia dziewczynę z takiego środowiska! Oczywiście teraz nikt już nie myśli o tym w ten sposób - dodała spiesznie Buffy.

- Przestań, co ty wygadujesz - skarciła ją Sarah tonem nie tyle oburzonym, co raczej zrezygnowanym. Wyglądało na to, że taka już jest natura Buffy. Że dziewczyna nie zastanawia się w ogóle nad tym, co mówi. Jej znajome dawno temu uznały, że nigdy nie zdołają jej z tego wyleczyć.

- Dlaczego mam przestać? Przecież powiedziałam, że teraz nikt już tego nie ocenia w ten sposób, czyż nie? Tak samo jak nikt by teraz nie pomyślał, że ten przystojniak pochodzi z tak podłej dzielnicy.

- Może po prostu wyrobiłaś sobie z góry zdanie na temat tego rodzaju dzielnic, a taka opinia nie zawsze pokrywa się z prawdą...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin