Greene Maria - Szarada.pdf

(1178 KB) Pobierz
Lover's knot
Maria Greene
SZARADA
158487419.004.png 158487419.005.png 158487419.006.png
Rozdział 1
Keith, mój drogi, nie zdarzyło mi się jeszcze spotkać kobiety, która nie kpiłaby z
mojej figury - sir Digby Knottiswood skarżył się swojemu siostrzeńcowi, siedzącemu
po przeciwnej stronie małego stolika. Zagłębieni byli obaj w dwa olbrzymie fotele,
które stały przy kominku w mieszkaniu sir Digby'ego, przy ulicy St. James w Lon-
dynie. Wonne drzewo jabłoni trzaskało na kominku, ocieplając chłód kwietniowego
wieczora.
Silne palce kuzyna - ozdobione sygnetem z czarnego onyksu - obejmowały
delikatną nóżkę kieliszka z brandy. Podnosząc szkło na wysokość oczu, Keith Marsh,
markiz z Saville przyglądał się poprzez bursztynowy płyn, zniekształconemu
wizerunkowi swojego tęgiego wuja; jego głęboko osadzone, ciemnozielone oczy pełne
były zastanowienia.
- Wuju, wydaje mi się, że twoje poszukiwania szły w złym kierunku - wycedził.
- Nie wątpię, że istnieje niezliczona ilość kobiet, które dałyby wszystko za szansę
roztrwonienia twojego majątku.
Sączył mocny trunek małymi łykami, jego szczupła twarz była zadumana.
- Dobrze wiesz, że nie będę mógł przejąć reszty mojego spadku, jeśli się nie
ożenię. Nie to, żebym miał chęć dać zakuć się w kajdany - dużo wygodniej żyje mi się
tak, jak teraz - powiedział sir Digby.
Taca, na której stała kryształowa karafka z brandy oraz miseczki wypełnione
orzeszkami i cukierkami, znajdowała się w zasięgu ręki i w każdej chwili można było
do niej sięgnąć. Sir Digby podniósł szybko wybrany przez siebie ze szklanej miseczki
cukierek i z dokładnością psa egzaminującego kość, studiował jego czekoladowy owal,
zanim zdecydował się włożyć go w swoje pełne usta.
- Wyjątkowo nieładnie ze strony dziadka, żeby wstrzymać gotówkę do czasu
osiągnięcia przez ciebie trzydziestu lat i dopełnienia warunku poślubienia
2
158487419.007.png
odpowiedniej kobiety - rzekł pan Saville.
Sir Digby wzruszył masywnymi ramionami.
- Bardzo dobrze żyje mi się ze spadku po matce i za parę miesięcy skończę
trzydzieści lat.
- Ale nie jesteś żonaty. Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego ten stary kozioł
miał cię za zapaleńca, podczas gdy ja nigdy nie znałem bardziej odpowiedzialnej od
ciebie osoby - i do tego tak niepoważnie nieśmiałej.
Sir Digby zachichotał.
- Pomimo to, że jesteś młodszy ode mnie o trzy lata, dziadek bardzo się obawiał,
że mógłbym pójść w twoje ślady. Nieźle się wtedy popisałeś, kiedy przyjechałeś z Ox-
fordu i usiłowałeś wciągnąć mnie w swoje intrygi. Z pewnością pamiętasz, że ojciec
nie pochwalał twojego postępowania. Stary nudziarz był rzadkim przykładem maniaka
na punkcie dobrego wychowania i przyzwoitości. Nadal trudno w to uwierzyć, że moja
kostyczna siostra wychowała takie ziółko jak ty.
Uwaga ta wywołała grzmiący śmiech ze strony markiza.
- Masz rację stary przyjacielu. Musi być we mnie coś wyzywającego. - Wypił
łapczywie kolejny łyk brandy i założył jedną - długą, muskularną, przyodzianą w
obcisłe pantalony - nogę, na drugą; ozdobna sprzączka u jego znakomicie
wypolerowanych butów z cholewami podskakiwała to w dół, to w górę.
Spod gęstych brwi sir Digby obserwował intrygującą twarz siostrzeńca, jego
głębokie zamyślone oczy, orli nos i ostro zarysowane usta.
- Cała ta sprawa jest zwykłym nonsensem. Nie mogę pogodzić się z myślą o
porzuceniu spokojnego życia, dla nadskakiwania jakiejś bojaźliwej i chichoczącej
młódce. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.
- Kto mówi o tym, że masz żenić się z młódką? Powinieneś wybrać sobie żonę
spośród bardziej dojrzałych pań. Wdowa albo ktoś, kto boi się staropanieństwa i z de-
speracji gotów jest poślubić każdego mężczyznę. Znam właśnie taką kobietę dla ciebie.
3
158487419.001.png
Brwi sir Digby'ego ściągnęły się podejrzliwie. Pochylił się groźnie w przód i
powiedział:
- Jeśli ci w głowie kolejne diabelskie sztuczki i chcesz mnie wyswatać z jakąś
chudą zrzędą, która zagada mnie na śmierć, przysięgam, wyzwę cię na pojedynek!
I żeby złagodzić swój niepokój, sir Digby w mgnieniu oka pochłonął kolejne trzy
cukierki.
- Nie rób takiej obrażonej miny, Dig. - Z błyskiem rozbawienia w oczach,
zadrwił pan Saville. - Czy uważasz mnie za skończonego idiotę?
Sir Digby, nadal mrużąc podejrzliwie oczy, powiedział:
- To nie byłby pierwszy raz, kiedy wyprowadziłeś mnie w pole. Ale ostrzegam
cię, sprawa mojego spadku jest poważna. Bez legatu ojca, nie będę mógł prowadzić
sposobu życia, do jakiego przywykłem. Cały czas zastanawiam się, co zrobić, żeby
jednak dostać ten spadek. Ale bez względu na wszystko, nie dam się wciągnąć w żadne
twoje szaleństwo po to tylko, żeby się ożenić. Zrujnowałbyś mi życie.
Twarz Saville'a rozjaśnił grymas uśmiechu.
- Gdybyś obniżył sumy, które wydajesz na jedzenie, mógłbyś całkiem nieźle żyć
bez spadku. Jedynym innym wyjściem jest ślub.
Sir Digby delikatnie poklepał się po swoim ogromnym, wystającym brzuchu,
który z ledwością utrzymywany był w ryzach przez, ukryty pod obcisłą kamizelką,
gorset.
- Jedyna pasja mojego życia - westchnął i oblizał się. - Nie ma nic takiego na
świecie, z czym można byłoby porównać posiłek przygotowany z perfekcyjną drobiaz-
gowością - miękkie plastry cielęciny au champignon w delikatnym sosie kremowym...
Albo pieszczota bitej śmietany zakrapianej arakiem, wspaniałe, białe kopce na
puszystych morelowych ciastach.
Jego księżycowa twarz rozjaśniła się raptownie. Starannie ułożone kosmyki
popielatobrązowych włosów, kartoflowaty nos i zbyt duże sterczące uszy, składały się
4
158487419.002.png
na pełen obraz jego twarzy. Jednak baczne spojrzenie jego niebieskich oczu, zwrócone
w stronę siostrzeńca, nie uszłoby niczyjej uwadze.
- A teraz, którą to kobietę miałeś na myśli, kuzynku? - zapytał, wbijając palec w
stalowe bicepsy Saville'a. - Miej na względzie, że głupia, brzydka gęś nie wchodzi w
rachubę.
- Ona jest raczej ładna, ale w niemodnym stylu, ciemnowłosa i poważna. Nie w
moim typie. Mam na myśli pannę Amandę Bowen, która, jestem pewien, będzie dla
ciebie doskonałą parą. Jeśli moje kalkulacje się zgadzają, to jest to jej ostatnia szansa,
żeby złapać w sidła męża. Jeszcze jeden sezon, bez chociażby zaręczyn i jako biedna
niezamężna ciotka będzie musiała pogodzić się z losem opiekunki dla swoich
przyrodnich braci i sióstr.
Sir Digby spałaszował ostatni cukierek, popijając go łykiem brandy.
- Ona wcale nie jest zła, chociaż brakuje jej obfitości kształtów - powiedział z
namysłem. - Lubię pulchne kobiety. Nie znam dobrze panny Bowen. - Spojrzał znaczą-
co na siostrzeńca, jego głos przybrał ironiczny ton. - Wydaje mi się, że nie możesz
pogodzić się z tym, że twoja była narzeczona, Lurlene Bowen, roztacza opiekę nad
przyrodnimi braćmi i siostrami panny Amandy.
Pan Saville podniósł się z jękiem, jego atletyczne ciało, jak na rozkaz,
wyprostowało się na całą długość.
- Lurlene mogła być kiedyś moją narzeczoną, ale to, co robi teraz, zupełnie mnie
nie obchodzi. - Z niecierpliwością przesunął ręką po swoich gęstych, czarnych jak
smoła włosach, nieujarzmionych przez pachnące pomady, jakich zazwyczaj używali
dżentelmeni.
- Jak mniemam, że był to pierwszy raz kiedy dostałeś kosza, i tylko na dobre ci
to wyjdzie, bo zwykle jesteś zbyt zarozumiały i pewny siebie - odezwał się sir Digby,
nie czuło się złośliwości w jego głosie. - Wiem, że całe to wydarzenie nadal
przyprawia cię o napady złego humoru, a ja dostaję ataków woreczka żółciowego,
5
158487419.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin