Christiane Heggan - Nigdy nie mów nigdy.pdf

(1492 KB) Pobierz
191885548 UNPDF
CHRISTIANE HEGGAN
NIGDY NIE MÓW NIGDY
Przekład Iwona Rutkowska
Tytuł oryginału NEVER SAY NEVER
Pamięci mojego ojca
Z wyrazami głębokiej wdzięczności
dla Eileen Reynolds z „Philadelphia Inquirer” za oprowadzenie mnie po
redakcji i podzielenie się rozległą wiedzą dotyczącą przemysłu wydawniczego;
dla fotografa Eda Hille 'a za odpowiedzi na wszystkie moje pytania;
dla Eda Browna z „Central Record" za zaangażowanie i nieocenioną pomoc
oraz dla firmy Annę Klein Associates, dzięki której wszystkie drzwi stanęły
przede mną otworem
Nie licz na przebaczenie,
gdy do grzechu dodajesz grzech.
Ben Sira
Księga mądrości
Prolog
Austin, Teksas, 28 października 1994 roku
Laura Spencer zbyt późno zorientowała się, że ktoś usiłuje ją zabić.
Samochód, który przed chwilą o mały włos jej nie przejechał, zawrócił z
piskiem opon.
Biegła, a stukot jej wysokich obcasów odbijał się głuchym echem od szarych
ścian garażu. Samochód Mildred był zaparkowany w dole rampy. Gdyby tylko
udało jej się do niego dotrzeć
Ledwie ta myśl zdążyła zaświtać jej w głowie, brązowy sedan był już z
powrotem.
Odruchowo skoczyła w bok między zaparkowane samochody. Krzyknęła z
bólu, szorując kolanami o twardy beton. Uderzył w nią podmuch z rury
wydechowej, gdy samochód z hukiem przejechał tuż obok.
Strach ścisnął jej żołądek. Oparła czoło o drzwi niebieskiej furgonetki.
Bez paniki, pomyślała, oddychając przerywanie. Przecież byłaś już w
gorszych opałach i zawsze wychodziłaś cało.
To ją uspokoiło. Wciąż roztrzęsiona, choć zdolna już trzeźwo myśleć,
wychyliła głowę, by rozejrzeć się po garażu. Żadnego dźwięku. Myśli, że ją zabił?
A może tylko czyha, aż Laura wyjdzie z ukrycia?
Siedziała skulona za samochodem i bała się poruszyć. Wtem usłyszała
odgłos zbliżających się szybkich kroków.
- Wszystko w porządku? - rozległ się zaniepokojony męski głos. - Proszę
pani? Nic się pani nie stało?
Odetchnęła z ulgą, gdy dwoje starszych ludzi wyjrzało zza furgonetki.
- Nie, chyba nic mi nie jest.
Spojrzała na kolana. Były poobcierane i zakrwawione, ale poza tym nic jej
niebyło. Żyła.
- Ten człowiek jechał prosto na panią - powiedziała z oburzeniem kobieta,
gdy razem z mężczyzną pomogli Laurze się podnieść. - Mój mąż i ja wszystko
widzieliśmy.
- Rozumiem - powiedziała Laura.
Rozejrzała się wokół, nasłuchując, czy nie nadjeżdża samochód. W garażu
jednak panowała cisza.
- Przyjrzała mu się pani? - spytał mężczyzna, patrząc na nią uważnie. Skinęła
głową.
- Chyba wiem, kto to był.
- Więc powinna pani wrócić do środka i zadzwonić na policję. Pójdziemy z
panią. - Zerknął na żonę, która kiwnęła głową. - Będą pani potrzebni świadkowie.
- Dziękuję.
Laura otrzepała spódnicę. Drżała i miała sucho w ustach, ale poza tym nic się
jej nie stało. Ależ była głupia, że przyszła sama. Dziesięć lat pracuje jako
reporterka kryminalna i dała się nabrać na taki stary numer! Umówiła się przez
telefon i nie sprawdziła źródła informacji.
Zobaczyła go, gdy miała właśnie wyjść zza osłaniającej ją furgonetki.
Stał nie więcej niż dziesięć metrów dalej, schowany za kolumną.
Starsza pani spojrzała w tę samą stronę.
- Co się stało, kochanie? - spytała.
Mężczyzna wyłonił się zza kolumny, a pod Laurą ugięły się nogi.
Sparaliżowana strachem mogła tylko wpatrywać w wycelowany w nią pistolet.
1
Austin, Teksas, 30 września 1994 roku
Laura siedziała przy stole w ciemnym, pustym nocnym klubie i z uśmiechem
słuchała pełnej ekspresji interpretacji Fever Peggy Lee w wykonaniu matki.
Przyszła na przesłuchanie zadowolona, że chociaż na godzinę może uciec od
rozgardiaszu w redakcji „Austin Sentinel”. Chciała podtrzymać na duchu matkę,
która mimo tylu lat na scenie, wciąż potrzebowała wsparcia.
Wciąż pełna magii, pomyślała Laura. Mroczny głos matki wypełnił pusty
klub. Nawet teraz, każde pojawienie się pięćdziesięciotrzyletniej Shirley Langfield
na scenie wzbudzało wśród publiczności szmer zachwytu. Miała gęste kręcone
popielate włosy i ogromne piwne oczy. Ojczym Laury utrzymywał, że jedno ich
spojrzenie wystarczy, by stopić lody Alaski. Miała też figurę, za którą każda
modelka „Playboya” oddałaby życie.
Stroje, które nosiła na scenie i poza sceną, były równie ekstrawaganckie jak
ona sama: krótkie spódniczki pokazujące oszałamiające nogi, naszywane cekinami
sukienki w tęczowych kolorach i cała kolekcja przybranych górskimi kryształami
kowbojskich kapeluszy, dobranych tak, by pasowały praktycznie do wszystkiego.
Na dzisiejsze przesłuchanie ubrała się w miarę skromnie. Na czarny kostium
założyła fioletową kurtkę z frędzlami, a głowę zdobił fioletowy stetson zawadiacko
zsunięty na bakier.
W opustoszałej w południe Złotej Papudze, gdzie odbywało się
przesłuchanie, poza pianistą w głębi sceny i siedzącym obok Laury mężczyzną nie
było nikogo.
- I co, nie jest cudowna, Joe? spytała Laura, zwracając się do właściciela
klubu.
Joe Fielding, emerytowany pułkownik lotnictwa z nosem Karla Maldena,
skinął głową, wpatrując się w kobietę na scenie.
- Przyznaję, że jest lepsza, niż sądziłem. Ma dobry głos i jest bardzo
seksowna. Problem w tym, że - Unikał wzroku Laury. - Właściwie nie o taką
osobę mi chodziło.
- To znaczy, że chcesz kogoś młodszego.
- Tego nie powiedziałem.
Nie musiał. Przez ostatnie osiem tygodni Laura towarzyszyła matce w co
najmniej sześciu przesłuchaniach i zdążyła się zorientować, że w przemyśle
rozrywkowym panują bezwzględne zasady: gdy osiągniesz pewien wiek, nie masz
już tam czego szukać.
Emerytowany wojskowy był starym przyjacielem jej ojczyma, uznała więc,
że może go trochę przycisnąć.
- Daj jej szansę, Joe. Zobaczysz, jak ją przyjmie publiczność.
- Nie wiem, Lauro - Potrząsnął głową. - To dla mnie duże ryzyko.
Laura pochyliła się nad stołem. Zniżyła głos.
- Ubijmy interes. Podpiszesz z nią sześciotygodniowy kontrakt, a ja załatwię
tę reklamę, na którą podobno cię nie stać. Co powiesz na serię ogłoszeń w
piątkowych numerach „Sentinela” za, dajmy na to, pół ceny?
Joe położył rękę na szerokiej klatce piersiowej, drugą uniósł do twarzy,
dotykając ust palcem wskazującym. Cicho zachichotał.
- Mówił ci już ktoś, że umiesz się targować?
- No cóż, miałam wspaniałego nauczyciela.
- Skoro o nim mowa, o tym starym koźle, twoim ojczymie, to jak J. B.
miewa się ostatnimi czasy?
- Korzysta z emerytury.
- Miło to słyszeć. Pozdrów go ode mnie, dobrze?
- Jasne.
Laura znowu spojrzała na scenę.
- A co z moją matką? Ubijemy interes?
Tym razem Joe wybuchnął śmiechem.
- Nic dziwnego, że tak szybko wyprowadziłaś tę gazetę na szerokie wody.
Nie ustępujesz ani o krok.
Laura uśmiechnęła się nieśmiało.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin