Herries Anne - Tajemnice Opactwa Steepwood 09 - Szansa dla dwojga.rtf

(395 KB) Pobierz
Anne Herries

Anne Herries

SZANSA DLA DWOJGA

Tłumaczył Wojciech Usakiewicz

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kwiecień 1812 roku

Kapitan Jack Denning siedział skulony przy ognisku. Nawet latem wieczory w górach bywają chłodne, a szczyty otula gęsta mgła. Tego wieczoru mgły nie było, lecz mimo to kapitan przemarzł do szpiku kości. Zaczął się zastanawiać, czy jeszcze kiedykolwiek się rozgrzeje.

- Wciąż pana trzęsie, kapitanie? Głos jego sierżanta, a zarazem przyjaciela, Bretta, sprawił, że podniósł głowę. W świetle hiszpańskiego słońca, które dopiero zaczynało opadać ku powierzchni morza, twarz Denninga miała zbolały, udręczony wyraz. Zwłaszcza przekrwione, podkrążone oczy były wymownym świadectwem choroby i braku snu.

- To ostatnie podrygi gorączki - odrzekł. - Za parę minut mi przejdzie.

- Skoro pan odpoczął, to powinniśmy ruszać naprzód - powiedział Brett. - Mamy przed sobą całonocny marsz, jeśli chcemy zdążyć na okręt, który rano odpływa.

- Wiem, sierżancie. Przygotujcie wozy. Ja zajmę się ogniskiem.

Gdy Brett odszedł wykonać rozkaz, Jack wstał. Krzywiąc się, rozsunął czubkiem buta żarzące się szczapy. Jego twarz, kiedyś bardzo pociągająca, była blada i wymizerowana. Włosy, niegdyś starannie przystrzyżone i ufryzowane, były za długie i posklejane od brudu, a zakrwawiony bandaż na głowie nadawał Jackowi wygląd krwiożerczego pirata.

Do diabła, tym właśnie byli oni wszyscy, dzielni zawadiacy. Szumowiny tego świata, jak nazwał ich wicehrabia Arthur Wellington, zwycięzca spod Talevary, dowódca sił brytyjskich na Półwyspie Iberyjskim. Na Boga i diabła, trzeba przyznać, że miał rację.

- Niech Bóg nam wszystkim wybaczy - mruknął Jack, zasypując popiół ziemią. Nie byłoby dobrze, gdyby po ich odejściu ogień znów strzelił w górę. Zbyt wielu wrogów mieli w okolicy. Byli wśród nich ci przeklęci Hiszpanie, którym podobno należała się pomoc. Tymczasem zamiast okazać Wellingtonowi wdzięczność za jego genialną taktykę, która w ostatnich tygodniach owocowała samymi zwycięstwami, hiszpańscy generałowie, urażeni w swej dumie, spowodowali kilka konfliktów. Poza tym niektórym oddziałom guerrilli, włóczącym się po tych wzgórzach, było absolutnie wszystko jedno, czy atakują Francuzów, czy Brytyjczyków. - I niech Bóg nas wszystkich przeklnie... ciebie też, Wellington!

Minęło dwanaście dni od zdobycia Badajoz, trzy - odkąd kazano mu zameldować się u dowódcy.

- Wraca pan do domu, Denning. Będzie pan dowodził oddziałem ciężko rannych ludzi, którzy nigdy więcej nie staną do walki. Odpowiada pan za dowiezienie ich na wybrzeże i załadowanie na okręt płynący do Anglii. Sam popłynie pan razem z nimi.

- Moje rany są powierzchowne, sir. Przez kilka dni cierpiałem z powodu gorączki, ale wkrótce odzyskam pełną zdolność do służby. Czy mogę prosić o pozwolenie powrotu do oddziału po załadowaniu rannych na okręt?

- Rozkaz to rozkaz, jeszcze pan tego nie wie?! Regent osobiście zażądał pańskiego powrotu. Zrobił pan już swoje, Denning, i wszyscy wiedzą, jakim kosztem. Za dzielność w obliczu wroga przedstawię pana...

- W obliczu wroga... - Jack uniósł brwi.

- Tak, wroga - powtórzył Wellington. - Obaj wiemy, co zaszło, Denning, i jakie były tego konsekwencje. W kraju panuje skomplikowana sytuacja, więc i tutaj mój los wisi na włosku. Dlatego rozkazuję panu zachować pewne sprawy dla siebie. Wszystko zostanie ujawnione w odpowiednim czasie, ale mam nadzieję, że wtedy będę mógł łatwo sobie z tym poradzić. Rozumie mnie pan?

Jack spuścił głowę.

- Nigdy nie byłem gadułą, sir. Nie jestem dumny z tego, co się stało. Przeciwnie, będę pamiętał tę hańbę do końca moich dni.

- Do diabła, Denning! Nie ma pan powodu się wstydzić. - Wellington gniewnie zmarszczył czoło i przeszył go wzrokiem, przeklinając w duchu tego głupca, który rozkazał mu wysłać kapitana do domu. Denning powinien zostać w Hiszpanii i walczyć do końca kampanii. Tylko w ogniu walki mógłby zapomnieć o potwornościach, których był świadkiem. - Niech pan sobie nie myśli, że wraca na moje życzenie. Jeśli dobrze rozumiem, rozkaz wydał earl Heggan, a pochodzi on bezpośrednio od regenta, dlatego nie mam innego wyjścia, jak go wykonać.

Po tak wyraźnym rozkazie natychmiastowy powrót do Anglii był jedyną możliwością, lecz mimo to rozstając się z dowódcą, Jack kipiał ze złości. Trudno, odpłynie stąd, skoro tak mu kazano, ale za nic na świecie nie wróci do tego samotnego, opuszczonego domu, w którym przyszedł na świat. Jeśli lord Heggan chce porozmawiać z wnukiem, to będzie musiał sam go odszukać.

Już dawno temu Jack poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie postawi stopy w domu ojca, i był zdecydowany dotrzymać tego przyrzeczenia.

- Czy to nie jest przypadkiem list od Beatrice? - spytał pan Bertram Roade, gdy wszedł do salonu późnym popołudniem w czerwcu 1812 roku i zastał młodszą córkę pochyloną nad kartką. - Co ma do przekazania twoja siostra?

- Zaprasza mnie do siebie - odrzekła Olivia, przesyłając ojcu uśmiech. Podejrzewała, że papa tęskni za Beatrice znacznie bardziej, niż się do tego przyznaje. - Wkrótce wybierają się z Harrym do Brighton i chcą, żebym im towarzyszyła.

- Aha... - Oczy pana Roade'a, skryte za okularami, zabłysły. - Zastanawiam się, czy nie byłby to dla mnie dobry moment na rozpoczęcie prac w Camberwell. Od czasu ostatniej rozmowy z Ravensdenem poczyniłem znaczne postępy.

- Bellows przyniósł także list do ciebie, papo - powiedziała Olivia. - Leży na kredensie. Podejrzewam, że jest właśnie od lorda Ravensdena.

- Natychmiast go przeczytam. Harry zawsze pisze takie interesujące listy. To wybitny umysł, doprawdy wybitny.

Pan Roade rzucił się na pakiecik z nieukrywaną przyjemnością, uśmiechnął się do córki i poszedł do gabinetu, zostawiając salon we władaniu Olivii.

Nie od razu wróciła do lektury listu. Odłożyła go na stolik, gdzie leżała już robótka i tomik poezji, który czytała, gdy służący przyniósł korespondencję. List siostry ją zaniepokoił.

Od dnia ślubu przed sześcioma miesiącami Beatrice już kilkakrotnie przysyłała siostrze zaproszenia. Do tej pory Olivia znajdowała różne wymówki, z których najbardziej prawdziwa była ta, że powinna spędzić trochę czasu z ojcem i ciotką Nan.

Z westchnieniem wstała i podeszła do okna. Roade House stał na niewielkim wzniesieniu, na obrzeżach wsi Abbot Giles. W pogodne letnie popołudnie, takie jak to, z okna było widać kościelną wieżę i kilka dachów wiejskich domów... a w oddali majaczyła szarawa bryła opactwa Steepwood.

Jak złowieszcze wydawało jej się to miejsce! W ostatnich miesiącach zaszły w opactwie wstrząsające wydarzenia, wszystkie zaćmiła jednak ostatnia wiadomość o tym, że markiza brutalnie zamordowano w sypialni jego własną brzytwą.

Olivia zadumała się nad dziwnymi kolejami losu. Minęło zaledwie kilka miesięcy, odkąd wróciła do domu, by zamieszkać z ojcem i Beatrice w Abbot Giles. Wtedy wszyscy byli poruszeni wiadomością o zniknięciu markizy. Olivia od początku była przekonana, że lady Sywell została zgładzona przez męża brutala i wbrew wszystkim późniejszym, pogłoskom, z których ostatnia odwracała sytuację i przypisywała morderstwo żonie Sywella, wciąż nie była pewna, czy ciało lady Sywell nie zostało ukryte gdzieś na gruntach opactwa.

Olivia ani przez chwilę nie uwierzyła w to, że markiza mogła zabić męża. Jeśli wziąć pod uwagę to, co mówili ludzie, w sypialni rozegrała się walka, markiz zaciekle się bronił. A był przecież silnym i mocno zbudowanym mężczyzną. Kobieta z pewnością nie byłaby w stanie go pokonać.

Nie, pomyślała Olivia. Zbrodni nie mogła popełnić jego żona. Ktokolwiek jednak był sprawcą, musiał dobrze znać zabudowania opactwa. W okolicy krążyły najbardziej szalone plotki, Olivia uważała jednak, że należy winić jakiegoś wędrownego handlarza, a może służącego, który w swoim czasie został niesprawiedliwie wyrzucony.

Przez ostatnie miesiące mówiono też o złotych suwerenach, które markiza ukradła mężowi, uciekając z domu. Trudno było jednak dać wiarę tej plotce, skoro pochodziła prosto z pralni. W każdym razie od pewnego czasu wszystkie okoliczne wsie żyły zbrodnią, którą popełniono wieczorem dziewiątego czerwca.

W gruncie rzeczy nikt nie mówił o niczym innym. Mimo powszechnej niechęci, jaką darzono właściciela opactwa, Sywell był jednak arystokratą, toteż oczekiwano drobiazgowego śledztwa. Niektórzy twierdzili, że sam regent zażyczył sobie otrzymać raport w tej sprawie.

Olivia nie wchodziła na grunty opactwa od tamtego strasznego listopadowego poranka w zeszłym roku, kiedy Sywell wygrażał jej siostrze garłaczem. Chociaż lord Ravensden odważnym natarciem zdołał odwrócić uwagę markiza, a sama Olivia czynnie go wspomogła i dzięki temu strzały chybiły, to przy okazji omal nie doszło do tragedii, bo Harry spadł z konia. Po tym epizodzie Olivia nabrała głębokiej niechęci do opactwa i jego właściciela, dlatego pilnowała się, żeby tam nie chodzić.

Po ślubie siostry zaprzyjaźniła się z kilkoma kobietami mieszkającymi w okolicy. Szczególnie przypadły sobie do gustu z lady Sophią, córką hrabiego Yardleya, ale Sophia pojechała na początku roku do Londynu i zaręczyła się z księciem Sharnbrook. Robina Perceval, córka pastora z Abbot Quincey, również była w Londynie. Jednakże w ostatnim liście Robina zawiadamiała, że zaproszono ją do Brighton.

Olivia znowu westchnęła. Głupio było ulegać przygnębieniu bez powodu, ale nie umiała się przed nim obronić. Jeszcze tak niedawno jej życie było całkiem inne, urozmaicone...

- Czy coś się stało? - spytała Nan, stanąwszy za jej plecami. - Wybierz się na spacer. Jest miłe popołudnie, może kogoś spotkasz.

Olivia odwróciła się z uśmiechem do ciotki. Była uroczą panną o delikatnych rysach twarzy, którą okalały włosy o niezwykłym miodowozłotym kolorze. Poza tym Olivia miała niebieskie oczy, czasem przybierające zielonkawy odcień, ale jej urodę w pełni ujawniał dopiero czarujący uśmiech.

- Czy aż tak bardzo widać, że jestem przygnębiona? - spytała, świadoma, że Nan ma dla niej znacznie mniej zrozumienia niż wcześniej siostra. - Wiem, że nie powinnam się smucić, ale tęsknię za Beatrice.

- Nie ty jedna w tym domu za nią tęsknisz - odrzekła Nan z chmurną miną. - Czemu do niej nie pojedziesz? Tak często cię zaprasza.

- Zaproponowała mi, żebym w przyszłym miesiącu towarzyszyła jej i Harry'emu w wyprawie do Brighton. Uważasz, Nan, że powinnam to zrobić?

- Będzie tam wiele twoich przyjaciółek - zauważyła ciotka. - Któregoś dnia i tak musisz podjąć to wyzwanie, Olivio. Nie możesz ukrywać się w tym domu do końca życia... chyba że chcesz całkiem zmarnieć.

- Och, nie. Tego nie chcę - odparła Olivia. - Nie boję się spotkać dawnych znajomych. Zresztą Harry wytłumaczył wszystkim, że do zerwania zaręczyn doszło przez nieporozumienie i rozstaliśmy się w jak najlepszej zgodzie. Dobrze się stało, bo okazało się, że nie kochałam Harry'ego i nie pasowaliśmy do siebie, a on zakochał się w mojej siostrze. Ludzie mogą w to nie wierzyć, ale jeśli Harry tak twierdzi, nikt nie będzie głośno podawał w wątpliwość jego słów. Bądź co bądź, lord Ravensden ma swoją pozycję.

- Pieniądze i władza robią wrażenie prawie na wszystkich - przyznała ciotka. - Jednak nie możesz winić ludzi za to, że byli wstrząśnięci, chociaż teraz muszę przyznać, że postąpiłaś słusznie. Przykro mi, że Burtonowie tak surowo cię potraktowali, moja droga. To było z ich strony bardzo małostkowe - wyrzucić cię z domu tylko dlatego, że nie zgodziłaś się poślubić lorda Ravensdena. Tkwiąc tutaj na odludziu, niechcący sprawiasz Burtonom satysfakcję. Lord Ravensden przepisał na ciebie niemałą sumę. Możesz z niej teraz skorzystać. Pokaż tym wszystkim plotkarzom, że się nimi nie przejmujesz. - Uśmiechnęła się do Olivii. - Wiem, że czasem wydaję ci się znacznie mniej wyrozumiała, niż twoim zdaniem powinnam być, ale to tylko mój sposób bycia. Naprawdę bardzo chciałabym widzieć cię szczęśliwą, a dużo ci do tego brakuje.

- Próbuję cieszyć się tym, że jestem tutaj z tobą i papą, Nan - powiedziała Olivia. - Naprawdę. Ale mam takie poczucie, jakby wszyscy ludzie z okolicy wyjechali do Londynu albo do Brighton. Jestem przyzwyczajona do towarzystwa, więc samotność łatwo mnie nuży.

- Nie wszyscy - sprzeciwiła się ciotka. - Dzisiaj rano widziałam we wsi Annabel Lett. Prosiła, bym przypomniała ci, że obiecałaś ją odwiedzić i przynieść książkę z bajkami dla jej córeczki.

- Masz rację - przyznała Olivia, pogodniejąc. - To bardzo ładna książka. Uwielbiałam ją w dzieciństwie, więc przywiozłam tutaj ze sobą. Dziękuję za przypomnienie, Nan. Natychmiast pójdę do Annabel, tylko włożę czepek.

- Świetnie, a po powrocie możesz odpowiedzieć siostrze na list. Napisz, że z przyjemnością pojedziesz z nią do Brighton.

- Zgoda. - Pod wpływem nagłego impulsu Olivia cmoknęła ciotkę w policzek. - Dziękuję za dobrą radę, Nan. Może było mi potrzebne małe kazanie. Papa jest zawsze taki wyrozumiały...

- I tak bardzo pochłonięty swoją pracą - dodała ciotka. - Ani on, ani ja nie jesteśmy odpowiednim towarzystwem dla panny w twoim wieku, Olivio. Naturalnie jesteś dla nas ważna, ale możemy ci dać tylko tyle. Swoje życie musisz urządzić sama, a nie wierzę, żebyś znalazła przyjemność w robieniu przetworów albo pieczeniu.

Olivia wybuchnęła śmiechem.

- Gdybym umiała piec tak jak Beatrice, może nawet uważałabym to za całkiem ciekawe zajęcie. Niestety, moich wypieków nie chcieliby jeść nawet chłopcy farmera Ekinsa.

- Pewnie mogłabyś się z czasem nauczyć, tylko po co? Nie, moja droga. Sądzę, że powinnaś jechać do Brighton z Beatrice i lordem Ravensdenem. Może tam uda ci się wymyślić, co zrobić ze swoim życiem.

- To miłe, że chciało ci się przyjść taki kawał drogi - powiedziała Annabel. - Rebecca z przyjemnością posłucha tych bajek, a drzeworytami będzie zachwycona. Ona nigdy nie widziała takiej książki. Mnie nie byłoby stać, żeby coś podobnego kupić.

Książka zawierała kilka rytowanych ilustracji przedstawiających postaci i sceny z baśni, niektóre były nawet ręcznie kolorowane.

- Cieszę się, że mogę jej to dać - powiedziała Olivia z uśmiechem. - Jako dziecko spędziłam na oglądaniu tej książki wiele godzin. Czy Rebecca leży w łóżeczku?

- Tak, położyłam ją tuż przed twoim przyjściem. Właśnie ucina sobie popołudniową drzemkę.

- To lepiej jej nie przeszkadzajmy.

- Wypijesz ze mną herbatę, zanim pójdziesz, prawda?

- Dziękuję, chętnie. - Olivia usiadła. - Wiadomość o markizie Sywellu była wstrząsająca, czyż nie?

- To prawda. - Annabel pokręciła głową. - Ludzie tyle o tym mówią, że trudno się zorientować, co jest prawdą, a co fałszem.

- Mojej ciotce powiedziano, że on był... całkiem nagi.

- Słyszałam o jeszcze bardziej gorszących szczegółach. Większości z nich nawet nie śmiem wspomnieć. Sądzę zresztą, że są nieprawdziwe, ale wygląda na to, że odbyła się tam zażarta walka.

- Ja też tak słyszałam.

- Morderca musiał być cały zakrwawiony. Olivia zadrżała.

- Och, lepiej pomówmy o czym innym.

- Naturalnie. Co słychać u lady Ravensden? Czy ostatnio pisała?

- Właśnie dzisiaj Bellows przyniósł list. Beatrice ma się dobrze i jest bardzo szczęśliwa. W przyszłym miesiącu oboje z lordem Ravensdenem jadą do Brighton. Zaprosili mnie, żebym im towarzyszyła.

- To miło - powiedziała Annabel. - Masz szczęście, że ci się nadarza taka okazja, Oliwo.

- Owszem. Gdyby Beatrice nie zakochała się w lordzie Rayensdenie, nasze życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Teraz mamy więcej służby i naprawdę niczego nam nie brakuje. Moja siostra i lord Ravensden są bardzo szczodrzy.

- Tak... - W oczach Annabel pojawił się dziwny wyraz. Zabębniła palcami o poręcz fotela. - Nikt się nie spodziewał ślubu twojej siostry.

- Beatrice chyba w ogóle nie myślała o małżeństwie, dopóki nie poznała lorda Ravensdena. To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Annabel skinęła głową. Znów zwróciło uwagę Olivii, jak zadumany wyraz przybrała jej twarz. Zdawało się, że Annabel odpłynęła myślami bardzo, bardzo daleko. Może wspominała męża, którego straciła? Nigdy o nim nie rozmawiały, mimo że ich przyjaźń stawała się coraz bliższa. Annabel chyba nie chciała rozmawiać o przeszłości, a Olivia wykazywała dość taktu, by nie zadawać wścibskich pytań.

- Ciocia Nan uważa, że powinnam pojechać do Brighton - powiedziała. - Jej zdaniem należy stawić czoło plotkom. Naturalnie ona nawet nie wie, jak okrutne potrafią być wielkie damy. Przypuszczam, że niektóre w ogóle nie będą chciały ze mną rozmawiać.

- Ale nie będziesz się nimi przejmować, prawda? Lady Ravensden na pewno jest wszędzie przyjmowana... Czy nie sądzisz, że większość ludzi jest ci gotowa wszystko wybaczyć?

- Może i tak. Zresztą tych, którzy nie są gotowi, będę po prostu ignorować - odparła zuchowato Olivia. - A teraz powiedz mi, jak ci się podobało kazanie wielebnego Hartwella w ubiegłą niedzielę?

Tego wieczoru Olivia wracała do domu bardzo zadumana. Było ciepło i pogodnie, gdy szła wzdłuż murów opactwa. Jakże dziwna wydała jej się myśl, że zabudowania są całkiem opuszczone, mieszka tam jeszcze chyba tylko Solomon Burneck. Przypuszczalnie kamerdyner markiza wciąż trwał na swoim posterunku i czekał, by przekazać nieruchomość w ręce następnego właściciela.

Ale do kogo teraz należy opactwo? Tego Olivia nie wiedziała. Każdy miał inne zdanie na temat przyszłych losów posiadłości, aczkolwiek wydawało jej się, że miejscowi w większości chcieli, by Steepwood wróciło do rodziny lorda Yardleya.

Wiele zależało od tego, czy uda się znaleźć dziedzica, a. ponieważ wyglądało na to, że nikt nie zna krewnych markiza Sywella, pole do spekulacji było duże, a rozwiązywanie sprawy miało zapewne potrwać jeszcze wiele miesięcy.

Los opactwa Steepwood nie zajmował jednak jej myśli długo. Bardziej interesowało ją, co zrobić ze swoim życiem.

Odkąd lord Burton odesłał ją na wieś, starała się nie rozpamiętywać jego małoduszności. Bardzo uważała, aby nie rozczulać się nad sobą, nie miało bowiem sensu rozpaczać nad nieodwracalną szkodą.

Początkowo próbowała dopasować się do wolnego rytmu życia w Abbot Giles. Bardzo polubiła drogiego papę, bo jak można by go nie lubić? Wyczuwała, też, że przez brak umiejętności przydatnych w kuchni i spiżarni jest dla ciotki gorszą towarzyszką niż Beatrice, chociaż Nan okazywała jej wiele życzliwości i dogadywały się wcale nie najgorzej.

Olivia właściwie nie była nieszczęśliwa, tyle że drążył ją dziwny niepokój. Nie miała dość zajęć, by wypełnić czas, bo teraz ani ona, ani Nan nie musiały robić tyle co wtedy, gdy służba składała się wyłącznie z Lily, Idy i naturalnie Bellowsa.

Wychowano ją na damę. Nauczono czytać, pisać i liczyć. Znała trochę historię, wiedziała co nieco o sztuce i muzyce i pięknie haftowała. Umiała grać na fortepianie i harfie, a także śpiewać i nawet rysować.

Może gdyby poślubiła mężczyznę z tytułem, z czasem stałaby się cenioną panią domu, a w jej salonie spotykaliby się artyści, poeci i politycy. Wiedziała jednak, ze teraz jest to mało prawdopodobne. Zerwała zaręczyny z mężczyzną o wysokiej pozycji społecznej i nie spodziewała się kolejnej szansy, albowiem dżentelmeni nie lubili wystawiać się na pośmiewisko i większość z nich wolałaby nie ryzykować bliższej znajomości z kimś, kto może tak haniebnie się zachować. Ponadto postanowiła przecież, że jeśli wyjdzie za mąż, to tylko z miłości za człowieka, który będzie odwzajemniał jej uczucie. Taką parą byli Harry i Beatrice.

Jeśli zrezygnowałaby z małżeństwa, to co miała ze sobą zrobić? Była bystra, rozumiała więc, jak bardzo niekompletna jest jej edukacja. Wiedziała znacznie mniej niż Beatrice, choć należało pamiętać, że jej siostrę uczył w domu ojciec, bardzo niezwykły człowiek.

Naturalnie teraz mogła się uczyć i nawet zaczęła pożyczać książki z biblioteki ojca, takie książki, których dawniej za nic by nie wzięła do ręki. Mimo że starała się zająć umysł, wciąż towarzyszył jej niepokój. W gruncie rzeczy była bardzo uczuciową panną i potrzebowała ujścia dla miłości, która w niej drzemała.

Olivia była bardzo wdzięczna Harry'emu Ravensdenowi za przepisanie na jej nazwisko dziesięciu tysięcy funtów. Dla niej oznaczało to bowiem, że nie ma potrzeby się śpieszyć z podejmowaniem życiowych decyzji... a mimo to tęsknie wyczekiwała, żeby coś się zdarzyło. Gdyby urodziła się mężczyzną, może spróbowałaby podjąć pracę, ale kobieta miała pod tym względem bardzo niewielkie możliwości. Życie guwernantki lub damy do towarzystwa było otępiające i znacznie mniej przyjemne niż to, które Olivia wiodła teraz.

- Jesteś wybredna i kapryśna - skarciła się na głos. - Niczego ci nie brakuje... no, może odrobiny mocniejszych przeżyć i małego romansu.

Gdyby tylko była mężczyzną! Natychmiast wstąpiłaby do wojska i wyruszyła walczyć na Półwyspie Iberyjskim razem z innymi śmiałkami.

Noworoczne wystąpienie regenta w parlamencie dotyczyło głównie błyskotliwych zwycięstw Wellingtona w Hiszpanii. Jedno z ostatnich, pod Badajoz, rozentuzjazmowało nawet papę, który przeczytał o nim w gazecie.

- Oblężenia Badajoz próbowano kilka razy - powiedział jej potem - ale nasi żołnierze nie mieli odpowiedniego sprzętu, zwłaszcza do kruszenia murów. Tym razem Wellington wsadził ludzi w Lizbonie na okręty, a potem małymi łodziami wyprawił ich rzeką w górę, aż do Alcacer do Sal. Po zażartej walce udało im się dokonać wyłomu w murach Badajoz. A możesz mi wierzyć, że lord Wellington na tym nie poprzestanie. Ani się obejrzymy, jak przepędzi Francuzów z całej Hiszpanii i Portugalii.

Heroizm żołnierzy, którzy odnosili takie zwycięstwa, wywierał na Olivii wielkie wrażenie. W głębi serca bardzo tęskniła za przygodą. Jak cudownie musi być walczyć i zwyciężać dla własnej chwały i potęgi Anglii.

Zbliżając się do Roade House, westchnęła. Wiedziała, że jest mało prawdopodobne, by kiedykolwiek przyszło jej opuścić granice ojczystego kraju. Mogła liczyć najwyżej na odwiedziny u siostry i lorda Ravensdena, a resztę czasu spędzać w miarę możliwości pracowicie w domu, z Nan i papą.

- Wydaje mi się to niesprawiedliwe, że oboje wyjeżdżamy i zostawiamy cię tu samą - powiedziała Olivia do Nan, całując ciotkę w policzek. Od jej wizyty u Annabel minął ponad tydzień. - Czy jesteś pewna, że nie zmienisz zdania i nie pojedziesz z nami? Beatrice na pewno bardzo ucieszyłby twój widok.

- Byłam u Beatrice przez kilka dni na Wielkanoc - powiedziała Nan. - Tu jest mi całkiem dobrze, Olivio. Jak tylko z Bertramem wyjedziecie, wezmę się do robienia przetworów.

- Za tydzień wrócę do domu - dodał pan Roade. - Chyba że Ravensden zażyczy sobie, abym rozpoczął pracę nad naszym projektem. Ale tobie rzeczywiście będzie tu wygodnie, siostro. Olivia nie może podróżować sama, mimo że Ravensden przysłał po nią swój powóz i służących.

Olivia skwitowała uśmiechem troskliwość ojca. Po tym, jak lord Burton wyrzucił ją z domu, przyjechała do Northampton publicznym dyliżansem, a z Northampton do Abbot Giles wozem i nic złego jej się nie stało, chociaż była niemiłosiernie poobijana i cała obolała. No, i bała się, że pęknie jej serce. Życzliwość siostry szybko pomogła jej się pozbierać. Teraz była bardzo wdzięczna rodzinie za to, że tak się nią zajęli.

- Rozpieszczasz mnie, papo - powiedziała, przyjmując pomoc służącego lorda Ravensdena przy wsiadaniu. - Chyba powinniśmy ruszać. Stangret na pewno woli, żeby konie nie stały bezczynnie.

- Naturalnie, nie ma sensu czekać. - Pan Roade przesłał jej promienny uśmiech. - Au revoir, Nan. Jestem pewien, że wrócę, zanim zdążysz, za mną zatęsknić. - Wsiadł do powozu i zajął miejsce naprzeciwko córki. - Muszę przyznać, że bardzo chcę zobaczyć się z Beatrice i Ravensdenem. Harry napisał mi, że znalazł rysunki latającej maszyny, o których wspominał przed kilkoma miesiącami. To powinna być doprawdy interesująca wizyta!

Olivia pomachała ciotce ręką przez okno powozu. Upodobanie ojca do dziwacznych wynalazków było, w jej mniemaniu, trochę niepokojące. Wprawdzie po ostatnim wybuchu ojciec nie próbował jeszcze zainstalować nowego modelu kotła w Roade House, ale zdążył już jej powiedzieć, że jego zdaniem miejscowy kowal nie wypełnił instrukcji, jakie dostał przy zleceniu.

- Winę ponosi w całości marny wykonawca - stwierdził autorytatywnie. - Wspomniałem Ravensdenowi o swoim podejrzeniu w tym względzie, a on przyznał mi rację. A jeśli jego lordowska mość uważa, że powinienem kontynuować eksperymenty, bo warto, to w Camberwell zainstalujemy ogrzewanie, do którego kotły każemy wykonać w jednej z tych nowych odlewni żelaza. Może wtedy wreszcie będą takie jak w projekcie. Ufam bowiem, że przyjęta przeze mnie zasada jest słuszna.

- Na pewno masz rację, papo - przyznała Olivia, chociaż z teorii pana Roade'a nie rozumiała więcej niż kilka słów. - Ja w każdym razie cieszę się przede wszystkim na spotkanie z Beatrice. Wieki minęły, odkąd się ostatnio widziałyśmy.

- Nareszcie! - zawołała Beatrice od sekretarzyka, gdy Olivię i ojca wprowadzono do salonu. Natychmiast podbiegła do nich z wyciągniętymi ramionami i uściskała kolejno jedno i drugie. - Jak się cieszę, że cię widzę, papo, i ciebie, moja najdroższa siostro!

- Pięknie wyglądasz, moja droga - powiedział pan Roade. - Rzekłbym, że kwitnąco. A gdzie jest Ravensden? Bardzo chciałbym obejrzeć te rysunki, o których pisał.

- Och, gdzieś go wezwano w ważnej sprawie. - Właśnie w tej chwili odgłos kroków w sieni oznajmił powrót Harry'ego. - Ale słyszę, że już jest w domu.

Znów wybuchło powitalne zamieszanie. Harry cmoknął Olivię w policzek i uścisnął dłoń teściowi. Po krótkiej wymianie zdań obaj panowie wycofali się do gabinetu, a Olivia została z Beatrice.

- Papa ma rację - powiedziała Olivia. - Bardzo dobrze wyglądasz, najdroższa.

- Bo i czuję się znakomicie - odrzekła Beatrice i znowu uściskała siostrę. - Usiądź ze mną, proszę, i powiedz mi dokładnie, co nowego w domu.

- Doniosłam ci w ostatnim liście, że lady Sophia ma narzeczonego, prawda? I o tych strasznych wydarzeniach w opactwie też ci pisałam?

- Tak. Nie będę udawać, że przykro mi z powodu marnego końca markiza Sywella. On musiał mieć wielu wrogów... jeśli choćby połowa historii o jego bezecnym zachowaniu wobec żon kupców i wieśniaków była prawdziwa. Z pewnością niejeden mąż i narzeczony pragnął jego śmierci.

- Tak - zgodziła się z nią Olivia. - Ludzie przypuszczają nawet, że zbro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin