Sekret Damy Do Towarzystwa.rtf

(1406 KB) Pobierz

sekret

damy

do towarzystwa

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Maj 1815, Londyn

 

        Za oknami, w nocnych ciemnościach szczekał pies. Na biurku, w gniazdku uwitym z czarnego sznura, spoczywała brylantowa kolia. Lord Jacob Black wziął ją i zważył w ręce, spoglądając przy tym na stojącą przed nim kobietę. Klejnoty zamigotały w blasku kandelabrów.

        - No i co? - odezwał się w końcu lodowatym tonem. - Co pani na to powie, panno Brandon?

        Isabella Brandon sprawiała wrażenie kompletnie zdezorientowanej. Nagłe wezwanie do gabinetu lorda Blacka obudziło w jej duszy niepokój, który przerodził się w lęk. Godzina była zbyt późna, a oni byli sami. Poza tym lord Black był wyraźnie w złym humorze i pewnie nie bez kozery trzymał w ręku zaginioną kolię swojej matki.

        - A więc klejnoty lady Black odnalazły się - stwierdziła, nie rozumiejąc, co jeszcze miałaby powiedzieć.

        - Istotnie, tak - odparł. W jego spokojnym dotąd głosie zadźwięczały gniewne nuty. - A wie pani, gdzie się odnalazły?

        - Nie wiem - odparła zdumiona.

        Black zmrużył oczy i na moment odwrócił wzrok.

        - Kradzież sama w sobie jest przestępstwem, panno Brandon powiedział zdegustowanym tonem. - Po co te kłamstwa? Niech pani nie pogarsza jeszcze swojej sytuacji.

        Isabella spojrzała na niego, tknięta złym przeczuciem. Serce załomotało jej w piersi.

        - Przykro mi, ale nic z tego nie rozumiem, milordzie...

        - To zaraz pani zrozumie - przerwał jej ze wzburzeniem. - Diamenty znaleziono w pani sypialni, owinięte w pani bieliznę.

        - W moją bieliznę? - Ze strachu ścisnęło ją w dołku. - To niemożliwe!

        Nie odpowiedział, tylko wciąż patrzył na nią oskarżycielskim wzrokiem. Ta krótka chwila brzemiennej ciszy wystarczyła, by Isabella zrozumiała, po co została tu wezwana.

        - Nie wierzy pan chyba, że mogłabym ukraść kolię lady Black? - wykrztusiła słabym głosem. - Nigdy w życiu bym czegoś takiego nie zrobiła. To musi być jakaś straszliwa pomyłka!

        - Nie ma żadnej pomyłki. Peter był przy tym, kiedy znaleziono brylanty w pani sypialni. Zamierza pani kwestionować prawdomówność lokaja, służącego w naszym domu od ponad czterdziestu lat?

        - Nie, ale nie potrafię też powiedzieć, jak brylanty znalazły się wśród moich ubrań. – Isabella splotła kurczowo ręce, nagle zlodowaciałe. - Przysięgam, że mówię prawdę.

        - A to, co ma oznaczać? - zapytał, podnosząc z biurka sznur, połyskujący jedwabiście w blasku świec.

        Trzymając za jeden koniec, puścił resztę i Isabella z przerażeniem zobaczyła, że zawiązano na nim pętlę. Z jej ust wyrwał się mimowolny jęk.

        - No więc? - Poruszył palcami i pętla zakołysała się lekko.

        - Nigdy w życiu nie widziałam tego sznura. Nie wiem, skąd się tu wziął. Serce waliło jej jak młotem.

        W jednej chwili cała przeszłość stanęła jej przed oczami; wszystko, co z takim trudem starała się ukryć. Jacob Black prychnął z niedowierzaniem.

        - Ostrzegałem matkę, żeby nie przyjmowała dziewczyny bez żadnych referencji, ale lady Black to zbyt dobra i ufna istota. Co jeszcze ukradła jej pani przez te wszystkie lata, będąc jej damą do towarzystwa? Różne drobiazgi, których braku nikt nie zauważył? A teraz, kiedy wiek nadwątlił umysł mojej czcigodnej matki, rozzuchwaliła się pani i postanowiła to wykorzystać?

        - Kategorycznie zaprzeczam! Ja...

        - Panno Brandon, nie chcę tego słuchać. - Black nie pozwolił jej dokończyć. - Wyszło szydło z worka: jest pani kłamczuchą i złodziejką!

        Isabella zrobiła się purpurowa i jeszcze mocniej splotła ręce, aby ukryć ich drżenie.

        - Brylanty się znalazły, dzięki Bogu - ciągnął dalej - ale jeśli chodzi o szmaragdy, mieliśmy mniej szczęścia. Może więc ma pani w sobie choć tyle przyzwoitości, żeby się przyznać, gdzie je pani ukryła?

        Patrzyła na niego w osłupieniu, zbyt wstrząśnięta, aby zebrać myśli.

        - Mówiłam już, że ich nie mam...

        - Więc już je pani sprzedała?

        Jedwabny sznur prześlizgnął się pomiędzy rozpostartymi palcami i spadł na biurko. Rzeźbione nogi fotela zazgrzytały na wyfroterowanej posadzce. Black schował kolię do kieszeni i wstał zza biurka.

        - Oczywiście, że nie! - Cofnęła się instynktownie, tylko o krok, ale to wystarczyło, aby powiększyć dzielący ich dystans. - Nie wzięłam niczego, co należy do lady Black.

        - Wątpię, by miała pani dosyć czasu na pozbycie się szmaragdów. A ponieważ z całą pewnością nie ma ich w pani pokoju, to gdzie je pani ukryła? - Obszedł biurko i stanął przed nią, patrząc na nią z góry.

        - Nie jestem złodziejką - wyszeptała, bo zaschło jej w gardle. - Zaszło jakieś straszliwe nieporozumienie.

       Jacob Black był jednak niewzruszony

        - Niech pani opróżni kieszenie, panno Brandon.

        Wytrzeszczyła oczy, serce tłukło jej się jak oszalałe. To nie mogła być prawda, to jakiś koszmar!

        - Powiedziałem, proszę opróżnić kieszenie - powtórzył, akcentując wyraźnie każde słowo, jakby zwracał się do półgłówka.

        Ręce jej się trzęsły i policzki pałały, kiedy wyjmowała chusteczkę do nosa, a potem wywróciła kieszeń na drugą stronę, na dowód, że jest pusta.

        - A inne?

        - Nie mam innych kieszeni.

        - Nie wierzę, panno Brandon. - Polana trzasnęły w kominku.

        Black stał przez chwilę w milczeniu, a potem nagle chwycił ją za ramię i przy- ciągnął bliżej, aby obmacać jej stanik i spódnicę.

        - Lordzie Black! - zaprotestowała i spróbowała się wyrwać, ale on ścisnął ją jeszcze mocniej.

        - Tak łatwo nie zrezygnuję. Chcę wiedzieć, gdzie je schowałaś.

        - Ależ ja ich nie wzięłam! - wykrzyknęła, szamocząc się rozpaczliwie.

        Pies nadal szczekał na dworze. W domu, jakby do wtóru, rozległy się kobiece krzyki. To stara lady Black krzyczała na piętrze. Isabella przestała się szarpać, mimo to lord Black wciąż ją trzymał.

        - Niech mnie pani nie próbuje wystrychnąć na dudka, panno Brandon, bo to się pani nie uda. Jeżeli teraz mi pani nie powie, gdzie są szmaragdy, może będzie pani bardziej skłonna do zeznań rano, kiedy przyjdzie tu konstabl.

        W domu tymczasem zrobił się ruch. Zza drzwi słychać było podniesione głosy i tupot zbliżających się kroków. Isabella poczuła, że uścisk Jacoba osłabł na chwilę, i wreszcie zdołała się wyrwać. Poleciała jednak na biurko z takim impetem, że chcąc utrzymać równowagę, uchwyciła się stosu książek i wylądowała wraz z nimi na podłodze. W palcach ściskała list, który wysunął się spomiędzy pożółkłych stronnic.

        Lord Black zbladł, na jego twarzy odmalowało się przerażenie. A potem gwałtownym ruchem wyrwał jej list z ręki. W tej chwili ktoś głośno zapukał do drzwi.

        - Milordzie! - rozległ się głos lokaja Jamesa.

        Jacob szybko wsunął list do kieszeni. Na czole zalśniły mu kropelki potu.

        - Ogarnij się trochę! - syknął do wstającej Isabelli, która dopiero teraz uświadomiła sobie, że w trakcie szamotaniny rozsypała jej się fryzura, więc znów przykucnęła i zaczęła szukać na podłodze spinek do włosów.

        - Milordzie! - powtórzył James. - To bardzo pilne.

        Lord Black błyskawicznie wygładził surdut i kamizelkę, po czym zwrócił się do Isabelli:

        - Wstawaj! - Szarpnął ją boleśnie za ramię, nadpruwając rękaw sukni. - I ani słowa o tym mojej matce! Rozumiemy się?

        Poczekał, aż kiwnie głową, i dopiero wtedy pozwolił Jamesowi wejść.

        - Najmocniej przepraszam, milordzie, ale chodzi o lady Black.

        - Znowu ma atak?

        James zakasłał dyskretnie.

        - Obawiam się, że tak. Domaga się przy tym panny Brandon. - Mówiąc to, nawet nie spojrzał na Isabellę, lecz ona nie potrafiła zapomnieć, że był przy tym, kiedy znaleziono w jej pokoju klejnoty lady Black. Przeszukiwał zatem jej rzeczy, włącznie z bielizną, i uważał ją za złodziejkę. Na myśl o tym poczerwieniała z gniewu i upokorzenia.

        - W porządku. - Jacob znów odwrócił się do Isabelli. - Niech pani idzie dotrzymać towarzystwa mojej matce, a do tej drugiej sprawy wrócimy rano.

        Skinęła głową, świadoma, że zgromadzona za drzwiami służba zobaczy jej potargane włosy i rozpalone policzki, i uzna to za przyznanie się do winy. Gdy wyszła na korytarz, powitały ją potępiające spojrzenia. Chciała zaprzeczyć oskarżeniom, wytłumaczyć, że jest równie zaskoczona jak oni, ale wszyscy odwrócili się od niej. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko pójść na górę za Jamesem. Na karku czuła złowieszczy oddech Jacoba.

        Kiedy doszli do jej pokoju, lady Black już nie krzyczała. Leżała na łożu z baldachimem, wyczerpana. Była drobna i krucha, a jej twarz była nienaturalnie blada.

        - Widziałam go. Był tam - zawołała lady Black, wskazując na okno.

        - Ale kto? - Isabella popatrzyła w ślad za jej przerażonym spojrzeniem.

        - Ten, który mnie ciągle prześladuje. Nawet na moment nie chce mnie zostawić w spokoju - wyszeptała staruszka. - To nie był żaden dżentelmen. On kłamał... Robert oszukał mnie, a ja mu uwierzyłam.

        - Ależ mamo - odezwał się lord Black - tu nie ma nikogo oprócz ciebie, mnie i panny Brandon.

        - Jesteś tego pewny?

        - Absolutnie pewny. To tylko jeden z tych twoich koszmarów. - Z zatroskaną miną nakrył dłonią jej drobną dłoń. - Zaraz poślę po doktora Spentwortha.

        - Nie, nie ma potrzeby. - Lady Black pokręciła głową. - Masz rację, to był zły sen, nic więcej.

        - Wobec tego wezwiemy go rano, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku.

        - Doskonale rozumiem, co masz na myśli, Jacobie. Uważasz, że tracę rozum!

        - Ależ ja niczego takiego nie sugeruję, mamo. Martwię się tylko o twoje zdrowie.

        - Oczywiście, że tak. - Lady Black pokiwała głową, bez większego przekonania. - Jestem po prostu zmęczona, a ten pies obudził mnie swoim wściekłym ujadaniem - powiedziała, całkiem już przytomnie. - Możesz nas spokojnie zostawić. Panna Brandon poczyta mi, dopóki nie zasnę. Jej głos koi moje stargane nerwy. - Z nikłym uśmiechem odwróciła się do Isabelli. - Wydajesz mi się blada, moja droga. Źle się czujesz?

        - Ja... - zaczęła Isabella, ale ciężki wzrok lorda Blacka sprawił, że zamknęła usta.

        Miał rację, pomyślała z trwogą. Nie mogła powiedzieć lady, będącej w tym stanie ducha, o fałszywych oskarżeniach i całej reszcie.

        - Nie, wszystko w porządku, milady.

        - Oto twoja lektura. - Jacob wziął książkę z nocnego stolika i wręczył ją matce.

        Lady Black uśmiechnęła się.

        - Dziękuję ci, mój kochany.

        - Zostawię Stevensa za drzwiami, żeby mieć pewność, że jesteście bezpieczne. Jacob Black rzucił Isabelli ostrzegawcze spojrzenie.

        - Będę rada, wiedząc, że jesteśmy pod tak dobrą opieką - powiedziała lady Black.

        - Dobranoc, mamo... panno Brandon. - Lord Black skłonił się i wyszedł.

        - Proszę, panno Brandon. - Staruszka podała Isabelli tomik wierszy Wordswortha.

        - Milady. - Isabella lekko drżały ręce, gdy otwierała książkę w skórzanej oprawie.

        Zaczęła czytać spokojnym, pogodnym tonem i skończyła dopiero wtedy, gdy staruszka usnęła. Pozostała jednak przy jej łóżku, słuchając jej cichego pochrapywania. Myśli kłębiły jej się w głowie, a ręce, choć zdrętwiałe z zimna, były wilgotne od potu. Z chwilą przyjścia konstabla odkrycie prawdy, że żadna Isabella Brandon nie istnieje, będzie już tylko kwestią czasu. Kradzież wartościowych przedmiotów, należących do pracodawcy, uchodziła za ciężkie przestępstwo, nie będzie więc mogła liczyć na łagodny wyrok, zwłaszcza kiedy odkryją jej prawdziwe nazwisko. Czeka ją więzienie. Deportacja. A może nawet szubienica! Na myśl o tym zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły jej się w ciało.

        Przypomniała sobie gniew lorda Blacka, jego brutalną rewizję i bolesny uścisk. To oczywiste, że miał o niej jak najgorsze zdanie. Uważał, że zawiodła zaufanie jego matki, latami okradała ją, a teraz nie chce oddać szmaragdów. Oskarżenie to zabolało ją podwójnie, bo nie tylko była niewinna, ale i szczerze przywiązana do lady Black. Zdążyła przy tym poznać Jacoba Blacka na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie puści płazem żadnej zdrady. Dyskretne zwolnienie ze służby nie było w jego stylu. Już jej powiedział, że zamierza wezwać konstabla. Dopilnuje, by sprawiedliwości stało się zadość. Chce ją posłać za kraty, lecz kiedy prawda wyjdzie na jaw, czeka ją szubienica. Co za przerażającą perspektywa!

        Isabella zacisnęła kurczowo powieki. Wciąż miała przed oczyma jedwabną pętlę, dyndającą nad biurkiem lorda Blacka. Czyżby ktoś poznał już jej tajemnicę? A może to...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin