01 baschwitz - czarownice, dzieje procesow o czary.doc

(92 KB) Pobierz
Kurt Baschwitz

Kurt Baschwitz

Czarownice. Dzieje Procesów o Czary

 

Część II

‘Od Procesów Kacerzy do Procesów Czarownic’

Cała historia miała rozpocząć się na południu Francji, w Prowansji. Od trzystu lat prześladowano tu kacerzy (heretyków). W trakcie nieustających procesów wymierzonych przeciwko owym odstępcom od kościoła rzymskokatolickiego, prześladowcy stworzyli mit o groźnej sekcie czarowniczej, której członkowie czcić mieli diabła i uprawiać czarną magię. W ten sposób procesy inkwizycyjne stały się pierwowzorem, który później przejęli prześladowcy czarownic. Ci z kolei przydali do tej obłędnej idei element zaciekłej nienawiści do kobiet. Niemniej prześladowcy heretyków podejrzewali zarówno mężczyzn jak i kobiety. Procesy czarownic wymierzone głównie w kobiety prowadziły sądy świeckie; sędziami byli i katolicy i protestanci.

Baschwitz zamierza zrekonstruować sytuację panującą w Prowansji (pod względem kulturalnym wzór dla Europy, także ojczyzna trubadurów) tamtych czasów i pokazać w jaki sposób tamtejsze prześladowania kacerzy przekształciły się w prześladowania czarownic.

Cały cyrk rozpoczął się od krucjaty (1209-1229) przeciw albigensom (sekcie kacerskiej). Heretykami nazywano tych, którzy odstąpili od prawowitej wiary chrześcijańskiej. Później czarownictwo uznane zostało za przejaw herezji, a herezja zaś była zbrodnią, której dopuścić mogli się tylko ludzie ochrzczeni, toteż jako czarownice palono wyłącznie chrześcijanki. Żydów np. zamęczano, mordowano, wypędzano pod takim czy innym pretekstem, nigdy jednak nie wytaczano im procesów o czary.

Albigensi byli odmianą katarów. Od nich z kolei wywodzi się słowo kacerz. W pojęciu katarów świat doczesny był piekłem, wiec ich nauka przypominała naukę manichejczyków. Niezdrowe stosunki panujące w kościele katolickim przysparzały sektom coraz większą liczbę zwolenników. Taki stan rzeczy wkurzył papieża Innocentego III (1198-1216). Innocenty III postanowił już na początku swego pontyfikatu rozprawić się z tą rzeszą heretyków. Przywódców sekt rozkazał spalić na stosie, a zwolenników wygnać z kraju. Wysiłki papieskie spełzły jednak na niczym.

Za przyczynę krucjaty można uważać zamordowanie legata papieskiego. Papież dowiedziawszy się o zajściu, wydał bullę, w której obłożył klątwą hrabiego Tuluzy; polecił zakonowi cystersów, ogłosić ową krucjatę wymierzoną w albigensów prowansalskich. Na czele krucjaty stanęli Arnald Amalrich, opat klasztoru bernardynów w Citaux i hrabia Szymon z Montfort. Krzyżowcy zarzynali każdego, kto wpadł im w ręce. W sprawozdaniu dla papieża Arnald oszacował liczbę ofiar na 15 tysięcy. Wojna z albigensami obfitowała w nieopisane potworności. Czołową jej postacią i sprawcą najpotworniejszych okrucieństw był Szymon z Montfort. Do Rzymu napływały skargi na niego oraz innego dostojnika kościelnego – biskupa Tuluzy Fulco (Foulques). W wyniku tej sytuacji na czwartym soborze lateraneńskim (1215r) postanowiono zaniechać propagowania krucjaty przeciw heretykom. Niemniej przywódcy kontynuowali wojnę. Kres jej położyła śmierć Szymona w 1218 roku w czasie oblężenia Tuluzy, kiedy kamień wyrzucony z katapulty zmiażdżył mu łeb.

Bezpośrednim następstwem krucjaty przeciw albigensom było powołanie do życia inkwizycji jako instytucji stałej, podległej wyłącznie papieżowi. Inkwizycja miała za zadanie wykrywać i ścigać heretyków. Grzegorz IX, następca Innocentego III, wydał szczegółowe przepisy normujące postępowanie inkwizycji, nadał jej szerokie uprawnienia, aby mogła skuteczniej niż dotąd zwalczać herezję.

Inkwizycji była potrzebna pomoc i współdziałanie władz świeckich. Pomoc ofiarował papieżowi cesarz Fryderyk II. Ogłosił on liczne dekrety, które nakładały na organa władzy obowiązek ochrony inkwizytorów i udzielenia im pomocy oraz nakazywały ściganie heretyków również przez państwo, a więc sądzenie ich także w oparciu o prawo świeckie. Fryderyk poparł pomysł papieża ze względów politycznych a nie religijnych.

Intrygi i waśnie możnych miały znaczny wpływ na inkwizycję, która rozprzestrzeniała się jak plaga szarańczy. Prosta ludność nie wytrzymywała takiej sytuacji i dochodziło do rozruchów, powstań ludowych; gdzieniegdzie udało się ludności przepędzić pieprzonych inkwizytorów, kilku z nich nawet poniosło śmierć, niemniej były to daremne próby samoobrony.

Generalnym inkwizytorem Rzeszy Niemieckiej z woli Grzegorza IX został Konrad z Marburga. Uciekał się do najbardziej okrutnych metod, aby wymusić na niewinnych ludziach przyznanie się do konszachtów z diabłem. Ale już w 1233 roku Konrada wypatroszyli przygodnie napotkani rozjuszeni rycerze. Inkwizycja oraz procesy kacerzy wyniosły się z Rzeszy na dobre 250 lat.

Krucjaty zaczęły spotykać się ze sprzeciwem ludności. Papież Grzegorz X uznał więc za stosowne przeprowadzić badania ujawniających się poglądów i postaw (1270 rok). Szeroko zakrojone badania trwały kilka lat. Społeczność uważała, że można służyć Bogu we własnym kraju, że nie przystoi prawemu człowiekowi opuszczać żony i dzieci. Wielu księży zgłaszało wątpliwości natury religijnej. Obowiązek nakazuje nawracać niewiernych, a nie tępić ich. Ze słów wielu mieszczan wynikało, że krzyżowcy nie cieszą się dobrą sławą. Nazywano ich grzesznikami, widząc w nich przestępców, którzy liczyli, że za uczestnictwo w krucjacie unikną kary za swoje występki. Uczciwi, pracowicie ludzie wstydzili się stawać pod znakiem krzyża, by się nie narazić na pomówienia, że również są grzesznikami zasługującymi na karę. W wielu rozmowach wypominano zburzenie Konstantynopola przez krzyżowców i okrucieństwo wojny z albigensami.

W świetle powyższych papież zrezygnował z organizacji nowej krucjaty. Inkwizycja wydawała się lepszym środkiem do walki z heretykami.

Głośny proces templariuszy (1307-1313r) – za sprawą króla Filipa IV zw. Pięknym braci wzięto na tortury, a następnie spalono na stosie jako kacerzy. Proces był oparty na absurdalnych oskarżeniach i odznaczał się nieludzkim okrucieństwem.

Przyczyna: Filip zapewne szukał wyjścia z trudności finansowych, a templariusze posiadali sporo bogactw, więc pojawił się sposób zażegnania finansowemu dołowi. Wniosek jest taki, że Filipem na pewno nie kierował fanatyzm religijny, tylko bardziej przyziemna kwestia. W wyniku tego cyrku doszło do jatki pomiędzy papieżem Bonifacym a Filipem. Król był gotów w razie potrzeby utworzyć we Francji kościół krajowy niezależny od Rzymu. Kolegium kardynałów usiłowało doprowadzić do kompromisu i wybrało papieżem biskupa francuskiego, na tronie piotrowym zasiadł jako Klemensa V (1305r), który poprzysiągł wierność królowi Francji. Przeniósł siedzibę papieską z Rzymu do Awinionu. Wówczas za zgodą papieża rozpoczął się proces inkwizycyjny przeciwko templariuszom – wielu z nich zmarło w nędzy, inni w więzieniach, a jeszcze inni w wyniku tortur. Klemens V ogłosił likwidację zakonu. Co zabawne, niedługo później zmarł on i Filip Piękny.

Nowym papieżem został Francuz, przybrał imię Jana XXII. Głupek, panicznie bał się czarnej magii. Oskarżał o nią kogo tylko mógł ze swego otoczenia...w taki sposób wielu dostojników świeckich i kościelnych znalazło się na torturach, a następnie spłonęło na stosie. Inkwizycję reaktywowano, papież nawoływał do tępienia czarownictwa. Jan XXII kopnął w kalendarz w 1334 roku.

Urojony obraz sabatu czarownic już się rozpowszechnił. Wszedł do historii sądownictwa w związku z wielkim procesem, który toczył się w 1335 roku w Tuluzie. Oskarżeni musieli przyznać, że wzlatywali na wierzchołki gór, że modlili się tam do szatana, który ukazywał im się w postaci czarnego kozła, że uprawiali rozpustę, parali się czarami i pożerali niemowlęta... i inne takie bezeceństwa i brednie. Procesy kacerzy miały pod jednym tylko względem łagodniejszy charakter niż późniejsze procesy czarownic; mianowicie gdy grzesznicy okazywali skruchę, poprzestawano na karach więzienia. Mienie oskarżonych przypadało inkwizytorom, pewna ich część ulegała konfiskacie na rzecz korony.

We Francji szalała inkwizycja a w Niemczech pojawiły się ruchy kacerskie występujące przeciwko Kościołowi, duchowieństwu i ustanowionemu porządkowi, byli to... biczownicy (flagelanci). Biczowali się do krwi i nawoływali do pokuty, aby ułagodzić gniew Boży, gdyż nie znana dotąd zaraza, epidemia dżumy toczyła Europę. Ludzie masowo umierali – wyginęła wtedy jedna trzecia europejskiej ludności.

Wszystkiemu oczywiście byli winni Żydzi, oskarżano ich o zatruwanie studni i szarzenie przez to zarazy. Mordowano ich nie oszczędzając ani kobiet ani dzieci. Wyrżnięto w pień ponad trzysta gmin żydowskich. Biczownicy łamali opór miast, które broniły swoich żydowskich mieszkańców.

Biczownicy zerwali z kościołem, nie uznawali spowiedzi, odpustów ani mszy żałobnych, atakowali gwałtownie papieża i wysuwali groźne żądania pod adresem władz świeckich. Byli bojownikami rewolucji religijnej i społecznej, nie cofającymi się prze użyciem przemocy. Papież nie pozostał na tę sytuację obojętny, sukinsyn wydał bullę, w której zakazał biczowniczych wędrówek i wezwał władze do położenia im kresu. Na rozkaz książąt chwytano prowodyrów i wieszano ich, bądź ścinano im głowy. Biczowniczą organizację zdławiono bez najmniejszych problemów już w 1350 roku.

Sekta tancerzy – narodziła się w niedługi czas potem. Ich ekstaza religijna przejawiała się w dzikim szale tańca. Atakowali kler, zarzucali mu niemoralność i głupotę. Z sektą księża poradzili sobie dość szybko i... humanitarnie.

Najgłośniejszym procesem o herezję w tamtych czasach był proces Dziewicy Orleańskiej (1431 rok); Joasia uparcie odmawiała uznania kościoła za najwyższy autorytet. Co ciekawe, w tym procesie sąd zakazał stosowania tortur. Niemniej jej śmierć na stosie była w rzeczywistości morderstwem sądowym dokonanym z przyczyn natury politycznej. Joannę rehabilitowano w 1456 roku.

 

Na te czasy przypada wynalazek druku, w którym prześladowcy herezji znaleźli nowy, potężny środek oddziaływania na opinię. Szerzenie obłędnych idei za jego pomocą zaczęło się w krótki czas po procesie rehabilitacyjnym Joanny. Pierwszym drukowanym tekstem propagandowym była „Twierdza wiaryAlfonsa de Spiny z 1459 roku (wydrukowana w 1467 roku); książka ta wypowiadała wojnę heretykom, mahometanom i żydom, których autor pomawiał o profanowanie hostii, o mordy rytualne. Na koniec wypowiedział wojnę demonom, którym dają omamić się stare kobiety (książka powstała pod wyraźnym wpływem inkwizytorów z Południowej Francji).

Niemniej wtedy jeszcze czarownice uważano jedynie za zło lokalne, nie zagrażające całemu światu. Kobiety posądzane o czary wypędzano z miasta, nie mordowano w bestialski sposób (Strasburg, Bazylea, Utrecht). Wniosek: stosowane tradycyjnie łagodne kary za uprawianie czarów uważano za wystarczające przez ukazaniem się „Młota...”. W niektórych miejscowościach obłędny strach przed czarownicami skłaniał do wydawania wyroków śmierci, ale mimo wszystko jednak procesy takie należały jeszcze do rzadkości.

Dr Johann Hartlieb zainteresował się problemem czarownictwa. Był on człowiekiem żądnym wiedzy, korzystał więc z każdej sposobności, aby sprawdzić działanie sił nadprzyrodzonych, jakie przypisywano skazanym na śmierć kobietom. Człowiekiem oświeconym to on nie był, tkwił głęboko w zabobonach swojej epoki, czemu dał wyraz w swojej książce z 1455 roku „Księga wszelkich sztuk zakazanych, niewiary i czarownictwa”. Inkwizytorzy nie wyczuwali w nim przeciwnika, mimo że chętnie zadawał się z czarownicami i nie obawiał się ich. Obłędnych idei szerzonych przez prześladowców nie podawał w wątpliwość (idiota jeden...).

Niemniej istnieli i odważni ludzie (mnich Edelin, którego proces odbył się w 1453 roku), którzy taki stan rzeczy w wątpliwość podawali, czym ściągali na siebie szydercze groźby inkwizytorów i innych prześladowców czarownic, oskarżenia owych prześladowców opierały się jeno na urojeniach.

1459 rok – w Arras rozpoczął się wielki proces przeciwko kacerzom, ale zakończył dotkliwą porażką prześladowców. Obłędne idee inkwizytorów natrafiały na coraz większy opór.

!Ten czas nie był jeszcze okresem właściwego prześladowania czarownic (kobiet), wciąż jeszcze obiektem prześladowań są osoby obojga płci, a czarownicy nie są jeszcze w mniejszości. !

MŁOT NA CZAROWNICE

(tylko dwie książki wyznaczyły bieg historii nowożytnej Europy : „Młot na czarownice” i „Mein Kampf”)„Młot...” dzieło inkwizytorów Krämera i Sprengera ukazał się w Niemczech w 1487 roku. Autorzy skarżyli się na przeszkody, jakie napotykają inkwizytorzy, i doradzali szybkie przeprowadzenie tego rodzaju procesów, aby nie dać przeciwnikom czasu na namysły, obiekcje i zastrzeżenia.

Przejście od procesów kacerzy do procesów czarownic w XV wieku w zasadzie wiązało się z kroczeniem inkwizycji po tej samej drodze, ale pojawił się nowy element – nienawiść do kobiet, jaki prześladowcy czarownic wprowadzili do obłędnego systemu swoich idei. Ataki więc skierowano głównie przeciwko kobietom.

„Propagując te idee usiłowali inkwizytorzy papiescy rozpętać w Niemczech procesy czarownic. Postępowanie stosowane w tych procesach było wzorowane na procedurze procesów o herezję, tyle że w procesie o czary odpadała ostatnia możliwość łagodniejszego potraktowania skruszonego grzesznika przyznającego się do winy, jaką dopuszczał nawet proces o herezję.

Procesy czarownic były sprzeczne z tradycjami prawa i poczuciem sprawiedliwości przeważającej większości ludzi owych czasów. Co więcej były sprzeczne z instynktem samozachowawczym , gdyż postępowanie wyjątkowe stosowane w tych procesach pozbawiało osobę oskarżoną o czary prawa do obrony, które przysługiwało zawsze oskarżonym w normalnym procesie sadowym. Jeżeli gdziekolwiek dochodziło do procesu o czary, wówczas okoliczna ludność, bez różnicy stanu, była wydana na pastwę pierwszego lepszego oszczercy, zdana na laskę obłędnych prześladowców, wyjęta spod prawa, całkowicie bezbronna, bezradna i bezsilna.

Nietrudno więc zrozumieć, że ogromna większość ludzi uczciwych i zrównoważonych psychicznie nie godziła się na procesy czarownic. Krzykliwa propaganda usiłująca szerzyć absurdalny lek przed nową odmianą czarownic początkowo nie miała większego wpływu na ludność. Inkwizytorzy papiescy w dalszym ciągu więc natrafiali często w Niemczech na opór.”

Inkwizycji niemieckiej grunt zapadał się pod nogami. Papież Innocenty VIII (1484-1492) chciał pomóc Krämerowi i Sprengerowi, ułatwić im przełamanie oporu, jaki napotkali ze strony biskupów i władz świeckich. Inkwizytorzy podjęli więc kampanię pod znakiem walki z niebezpieczeństwem niesionym przez czarownice. W Europie prym wiodła inkwizycja hiszpańska, podporządkowana królowi, który posługiwał się nią jako instrumentem terroru politycznego dla umocnienia władzy. Wielkim inkwizytorem Hiszpanii był dominikanin Torquemada, spowiednik Izabelli. Torquemada w ciągu 18 lat swego urzędowania wyprawił na stos ponad 16 tysięcy ludzi. Z jego polecenia wytoczono procesy pośmiertne 7 tysiącom rzekomych heretyków, ekshumowano ich zwłoki i skonfiskowano pozostawionych przez nich majątek na rzecz króla. Około 100 tysięcy ludzi skazano na dożywotnie więzienie, na utratę mienia, na noszenie hańbiącego ubioru, co stawiało ich poza nawiasem środowisk, do którego należeli.

W przypadku inkwizycji hiszpańskiej każdy bał się występować przeciwko niej, natomiast w przypadku papieskiej, inkwizytorzy byli narażeni na przejawy niechęci, a nawet spotykali się ze zdecydowanym oporem. Doświadczyli tego również Krämer i Sprenger w Zachodnich Niemczech. Toteż papież wydał bullę, która miała być wielce pomocna.

5. IX. 1484 roku Innocenty VIII ogłasza drukiem bullę przeciw czarownicom „Summis desiderantes”, która zyskuje poparcie Masymiliana I. Krämer i Sprenger znaleźli okazję do wytoczenia procesu kilku kobietom. Ich ofiary musiały na torturach, na wpół przytomne z bólu i przerażenia, wyznać wszystko, co chcieli od nich usłyszeć oprawcy. W ten sposób udowodnili rzekome istnienie potwornej sekty czarownic, o której napisał Innocenty VIII. Za szczególnie podejrzany i niebezpieczny uznali ród niewieści.

Bulla Innocentego VIII dawała Krämerowi (Institorisowi) wolną rękę. Niemniej inkwizytorzy spotykali się z zdecydowanym oporem ze strony biskupów niemieckich. Na sejmie tyrolskim (lato 1487 rok w Halle) rozległy się skargi na postępowanie inkwizytorów, urągające wszelkim prawom boskim i zasadom wiary.

Także w arcybiskupstwie Kolonii, siedzibie urzędowej Sprengera, niektórzy księża deklarowali publicznie, iż szerzone ostatnio poglądy na temat czarów i czarownictwa nasuwają im wątpliwość. Koledzy Sprengera potępili jego postawę, ponieważ koliduje ona z godnością duchownego (1487 rok). Arcybiskupstwu kolońskiemu udało oprzeć się procesom czarownic na następne 150 lat.

W świetle powyższej sytuacji Krämer i Sprenger zaczęli kuć bardziej skuteczny oręż propagandy. Opracowali oni „Malleus Maleficarum” („Młot na czarownice”), obszerną księgę, która miała dostarczać prześladowcom czarownic argumentów do odpierania zarzutów wysuniętych przeciw ich obłędnym ideom. „Młot...” zawierał także dokładne wskazówki, w jaki sposób organizuje się procesy czarownic i jak się je szybko i sprawnie przeprowadza. Książka (ukazała się drukiem w 1486 roku) osiągnęła niebywały sukces, była wznawiana kilkakrotnie, tłumaczona na różne języki.

Książka szczególnie godzi w ród niewieści. Jest przesycona nienawiścią do kobiet. Autorzy pławią się w rojeniach niezdrowej wyobraźni. Każda kobieta była podejrzana, ponieważ była kobieta: zakonnica, młoda dziewczyna, starsza kobieta, kobieta chodząca na mszę i nie uczestnicząca w obrządku... Nakazywali zwracać uwagę zawłaszcza na kobiety przy nadziei (stosunek kobiet z czartami).

Na stosie palono również małoletnie dziewczynki i kobiety ciężarne.

Inkwizytor wg autorów musi mieć straż przyboczną (i trudno się dziwić dlaczego...).

O męskich poplecznikach diabła „Młot...” wspomina mimochodem. Krämer i Sprenger atakują facetów, będących małżonkami stającymi w obronie oskarżonych niewiast. W takim wypadku demaskują się jako czarownicy i zostają skazani na śmierć.

Prześladowcy uważali, iż przymierze z diabłem jest niezwykle trudne do wykrycia, więc wszelkie środki do tego celu winny być dozwolone, a nawet wskazane, aby móc wykryć winnych. Występek ma wyjątkowy charakter, wymaga więc wyjątkowego postępowania, jakim jest proces inkwizycyjny. Tryb procesu inkwizycyjnego przejęli prześladowcy czarownic od tropicieli heretyków.

W normalnym procesie sądowym wymagane jest od oskarżyciela przedstawienie dowodu winy opartego na rzeczywistych faktach, nie wystarczy, że oskarżony sam przyznaje się do winy. Natomiast proces inkwizycyjny nie wymaga obiektywnych dowodów ani tez nie może ich dostarczyć. Jedynym jego celem jest zmuszenie osoby podejrzanej do przyznania się do winy. Wystarcza to w tym procesie za dowód. Aby uzyskać przyznanie się do rzekomej winy uciekano się do tortur. Ofiary dręczono tak długo dopóty, dopóki ofiara nie powiedziały wszystkiego czego oprawca żądał.

Charakterystyczną cechą postępowania inkwizycyjnego jest tajność i stosowanie podstępnych chwytów. Oskarżony nie dowiaduje się, kto złożył na niego donos, nie wie też początkowo, o co jest obwiniony. Nie informuje się go o zeznaniach świadków. Świadkowie odwodowi i obrońcy są podejrzewani o współudział w zbrodni.

Papież Innocenty IV usankcjonował użycie tortur jako środka służącego do wykrywania herezji. Powoływał się w swojej bulli na jurysdykcję świecką, która nie cofała się przed ich użyciem w celu  zmuszenia złodziei i rozbójników do ujawnienia szczegółów popełnionych przestępstw i wydania wspólników. (W przypadku spraw karnych tortury faktycznie stosowano jeszcze długo po ustaniu polowań na czarownice.)

Torturami zmuszano oskarżonych do wydawania współwinnych (w procesach inkwizycyjnych tortur nie ograniczano żadnymi przepisami prawnymi). Jeśli nie ciążyła na nich żadna wina, nie było wiec współwinnych, musieli wymyślić cokolwiek narażając na zgubę niewinnych ludzi. Ci z kolei musieli znów wskazać wspólników. I tak proces inkwizycyjny, początkowo wytoczony jednej osobie, zamieniał się w wielkie polowanie na ludzi.

Każdy mógł być podejrzanym o czarownictwo. Nikt nie był bezpieczny. Prześladowcy zwracali się do ludności publicznym apelem, by donosiła poufnie o wszystkich podejrzanych osobach. Tym, którzy znali takie osoby a ich nie wskazali, grożono najsurowszymi karami. Jednoczenie kuszono nagrodami czekającymi donosicieli, nagrodami, które czerpano ze skonfiskowanego mienia oskarżonych.

Młot...” zalecał takie działanie nie tylko sądom inkwizycyjnym, ale także świeckim, ci znowu skwapliwie korzystali z tych wskazówek.

Inkwizytorzy posiadali bardzo szeroki zakres uprawnień. Zostawali nimi przede wszystkim dominikanie albo franciszkanie ze względu na złożone przez nich śluby ubóstwa; Grzegorz IX powołując Inkwizycję myślał, iż ci zakonnicy będą kierować się jedynie żarliwością religijną, nie myśląc o własnej korzyści. Pajac jeden przeliczył się, i to bardzo! Inkwizytorzy odznaczali się chciwością jak mało kto, zwłaszcza, że w zasadzie całe mienie oskarżonych przypadało właśnie im. Krótko: Im więcej wytropili heretyków, tym ich świnka skarbonka stawała się coraz bardziej opasła. Więc polowanie na ludzi było niezwykle intratnym interesem.

Pierwsze polemiki z „Młotem...” miały miejsce we Włoszech. Prawnicy (np. Gianfrancesco Ponzinibio) atakowali inkwizycję ze wszystkich stron. Odpowiedzi brzmiały następująco: „Inkwizytorów nie obowiązuje świecki porządek prawny; to, co mówią oni o występkach czarownic, musi być prawdą, ponieważ inkwizytorzy, a wraz z nimi Kościół, nie mogą się mylić.” (...)

Niemniej dzięki książce Ponzinibia Inkwizycja we Włoszech zaczęła spotykać się z zaciekłym oporem. Papieże chcąc pomóc Inkwizycji wydawali liczne bulle przeciwko czarownicom (Aleksander VI, Juliusz II, Leon X). Nie przyniosło to porządnych rezultatów i Włochy jako całość w niewielkim stopniu zostały dotknięte plagą procesów czarownic.

AGRIPPA JAKO OBROŃCA CZROWNIC

W 1519 roku pewna rzekoma czarownica w mieście Metz pozyskała dzielnego obrońcę, który śmiało wszedł w szranki przeciw oskarżającemu ją inkwizytorowi. Obrońcą był wszechstronnie utalentowany Agrippa von Nettesheim. Agrippa wykazał logicznie inkwizytorowi, że nie oskarżona kobieta, lecz on, inkwizytor, jest heretykiem. Sąd, przyznając rację Agrippie, skazał donosicieli na wysokie kary pieniężne.

Inkwizytorem był dominikanin Savini. Usiłował on odeprzeć zarzuty, wysuwając, iż jej matka była czarownicą, a to jest wystarczającą poszlaką przeciwko oskarżonej. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że czarownice mają zazwyczaj dzieci swoje zaraz po urodzeniu poświęcać demonom, co więcej, wydają one dzieci na świat przez cielesne obcowanie z czartami, przenosząc w ten sposób zło piekielne na następne pokolenie. Argument Agrippy stanowiła powszechna wiara w moc chrztu świętego, który ma unicestwić grzech pierworodny; udowodnił w ten sposób, że argumenty dominikanina są heretyckie. Sąd zgodził się z wywodami Agrippy, a inkwizytor poniósł dotkliwą porażkę.

Kiedy Agrippa wyjechał z miasta, Savini znów przystąpił do działania. Aresztowano kilka kobiet. W ich obronie stanął tym razem przyjaciel Agrippy Johannes Roger Brennon. Dzięki Brennonowi ludzie opamiętali się i zajęli wrogą postawę wobec inkwizytora. Oskarżone kobiety zwolniono z aresztu. 

Erazm z Rotterdamu również toczył boje przeciw prześladowcom rzekomych heretyków. Swoje stanowisko przedstawił w „Pochwale Głupoty”.

Agrippa mógł działać dość swobodnie, oskarżając wrednych inkwizytorów o herezje, ponieważ miał wpływowych przyjaciół, a jego książki cieszyły się powszechnym poważaniem. Zyskał sobie także poparcie papieża, atakując króla Anglii Henryka VIII, który zamierzał rozwieść się ze swoją żoną i założyć w Anglii odrębny Kościół, niezależny od Rzymu. Rzym widział więc w Agrippie sojusznika. Wszyscy podziwiali Agrippę jako niedoścignionego znawcę nauk tajemnych. Jego uczniem był m. in. wielki dr Johannes Wierus.

CZAROWNICE POZBAWIONE CZARODZIEJSKIEJ MOCY

 

W ciągu tego czasu procesy czarownic stały się powszechnym zjawiskiem. Każdy płonący stos przynosił świeckim prześladowcom czarownic, którzy decydowali teraz o biegu wydarzeń, wzmocnienie ich pozycji i wpływów. Skoro palono czarownice na stosie, znaczyło to, że czarownice istnieją.

Obłędne zaćmienie umysłu szerzyło się w zawrotnym tempie, mimo że mieszkańcy miast, w których palono rzekome czarownice, mogli doskonale zdać sobie sprawę z absurdalności teorii głoszonych przez prześladowców czarownic.

Ludzie tamtej epoki znali opowieści i relacje o czarodziejach płci męskiej, podziwiali cudowne wyczyny, jakie przypisywano mistrzom magii. W porównaniu z tymi wyczynami zdolności magiczne czarownic prezentowały się wręcz żałośnie. Siła czarodziejska tych demonicznych kobiet zawodziła wówczas, kiedy była im najbardziej potrzebna do własnego ratunku.

Fakt ten powinien przekonać każdego, kto miał oczy otwarte, że twierdzenia prześladowców są pozbawione wszelkiej podstawy i absurdalne. A jednak zdołali oni zastraszyć współczesnych widmem nowej, nad wyraz groźnej odmiany czarownic, mimo że ludzie zdawali sobie sprawę z zadziwiającego kontrastu między rzeczywistą bezradnością czarownic a rzekomymi uzdolnieniami czarodziejów.

Ulryk Molitor – w 1489 roku wypowiedział się bardzo ostrożnie przeciw niedorzecznym fantazjom szerzonym przez prześladowców o niebezpieczeństwie czarownic i zgubnej mocy, jaka jest im rzekomo dana. Rozprawę swoją ujął w formę rozmowy między trzema osobami. Stwierdził: zeznania oskarżonych kobiet, że potrafią czarować i wzlatywać w powietrze, opierają się na czczym urojeniu; ale snując takie myśli popełniają one grzech śmiertelny; złe kobiety ulegają bowiem mamidłom, ponieważ odwróciły się od Boga i ukorzyły przed diabłem, są więc odstępczyniami, heretyczkami i jako takie zasługują na karę śmierci. (I słusznie, nie ma zbrodni bardziej ohydnej niż kłamstwo!).

Wielu rozsądnych ludzi, którzy występowali przeciw bezsensom procesów czarownic, dokonywało w konkluzji podobnej wolty myślowej. Czynili to przez ostrożność, nie mieli odwagi rzucić w twarz oprawcom, że wszystkie ich ofiary były niewinne. Książka Molitora była głosem przestrogi, podważającym zaufanie do sposobu prowadzenia procesów czarownic. Zeznania wymuszone torturami nie mają mocy dowodowej, gdyż ludzie, przez których przemawia strach, wypowiadają rzeczy niezgodne z prawdą.

Czarownice zatrudnione do działań wojennych nie miały władzy nad pogodą (idzie tu o wyrządzenie szkody tą drogą wojskom nieprzyjacielskim). Wytłumaczono to ingerencją sił niebieskich na korzyść wojska nie mającego na usługach rzekomej czarownicy. I inne takie brednie odnajdujemy w „Młocie...”.

Dochowało się wiele informacji świadczących, że władcy uciekali się do magii podczas działań wojennych. Zatrudniali czarowników.

Wniosek jest taki, że: jeśli idzie o czarodziejów, nie brakowało ludzi, którzy uważali, że potrafią oni czynić czary na użytek wojenny. Natomiast co się tyczy czarownic, panowała zgodna i niezachwiana opinia -  w dziedzinie wojennej nie potrafią one nic zdziałać. 

Jednakże najdobitniej wychodziła na jaw bezradność tych biednych kobiet, kiedy szło ich własną skórę. Nie przejawiały one również żadnych zdolności do uprawiania czarów. Schwytane, wtrącane do lochu, były zupełnie bezbronne. A jednak pomawiano je, że potrafią latać na sabaty czarownic. Ale ich sędziowie i kaci byli najzupełniej spokojni, że oskarżona im nie ucieknie. Żaden usłużny duch nie ostrzegał też czarownicy, gdy była jeszcze na wolności, że grozi jej niebezpieczeństwo. Gdy poddawano próbie osoby podejrzewane o czary, okazywało się, że diabeł nie zamierza nic przedsięwziąć, aby ocalić oddaną mu istotę. Natomiast hołdował niedorzecznym zwyczajom, które narażały czarownice na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Tak więc miał on znaczyć znamieniem każdą osobę, która oddała mu się w niewolę. Znamię to w postaci plamki na skórze, było pozbawione czucia. W ten sposób szatan sam dostarczał podstawy do próby igły, stosowanej wobec czarownic.

Próby jakim oddawano kobiety:

a)       Próba igły: kat szukał nieczułego miejsca na ciele ofiary; zawsze znajdował kilka takich miejsc (krostki, przebarwienia itd.), wbijał w nie igły, czego rzekoma czarownica nie czuła i które nie powodowały krwawienia; próbę poprzedzało zwykle wygolenie lub wypalenie wszystkich włosów (także łonowych) na ciele podejrzanej;

b)      Próba wody: ofiarę wiązano „w kozła” czyli prawą dłoń wiązano z lewą stopą, a z prawą stopą dłoń lewą; w tej pozycji wrzucano ją do wody; jeżeli unosiła się na powierzchni wody, był to znak, że jest czarownicą; gdyby poszła na dno, dowiodłaby, że jest nie winna; żeby zapobiec utonięciu, kat trzymał oskarżoną na powrozie; ludzie poddawanie tej próbie nigdy nie szli na dno, zawsze unosili się na powierzchni;

c)       Próba wagi: rzekomą czarownicę umieszczano na pobliskiej wadze targowej; zawsze okazywało się, że waży tyle co pierze; więc uznawano ją za winną;

Próby jakim poddawano rzekome czarownice miały stanowić środek dowodowy w ręku świeckich sędziów śledczych; posługiwano się nimi w tym celu, aby móc uwięzić, a niekiedy poddać torturom ludzi, przeciwko którym nie rozporządzano żadnymi innymi dowodami winy; torturami zmuszano ich potem do przyznania się do wszystkich win popełnionych i nie popełnionych i do wydania rzekomych wspólników.

Próby te nie odbywały się w ciemnicy, w murach katowni. Stanowiły one widowisko publiczne. Wycieńczały psychicznie oskarżoną, która i dobrowolnie przyznawała się do winy. Wszystkie próby zawsze kończyły się na niekorzyść oskarżonej. Czarownicom nigdy z pomocą nie przychodził żaden duch piekielny, natomiast wg powszechnej opinii znamienici czarownicy mogli taka pomoc uzyskać.

Czarownica z tej swojej rzekomej zdolności czynienia czarów nie miała nigdy żadnych korzyści, nawet gdy żyła sobie jako wolny człowiek, nie ściągając jeszcze na siebie podejrzeń. Szatan obdarzył ją tylko mocą szkodzenia bliźnim na zdrowiu i mieniu. Absurdalna złośliwość, cechująca czarownice, była zupełnie bezinteresowna. Były one przeważnie biedne, stare i schorowane. Diabeł nie użyczył im absolutnie nic. (Czarownica była oczywiście winna nieudanemu masłu, bólowi głowy sąsiadki, złamanej nogi konia itp.)

Chorobą, w którą te szatańskie baby ze szczególną uciechą wpędzały ludzi, było opętanie. To już był szczyt ich niepojętej złośliwości. Prawda jest taka, że było sporo ludzi... hmm... „opętanych” zanim jeszcze doszło do prześladowania czarownic. Dawniej z ludźmi cierpiącymi na tę chorobę obchodzono się w sposób humanitarny, starano się ich leczyć, nieraz nawet z dobrym skutkiem. Była to choroba nerwowa występującą epidemicznie, wykazująca pewne podobieństwo do napadu padaczki.

Czarownice miały czynić te okropności powodowane jedynie chęcią wyrządzenia zła. Miały stosować najróżniejsze maści umożliwiające metamorfozę w zwierzęta (koty, ptaki, wilkołaki...).

Jeżeli czarownice istniałyby w rzeczywistości musiałyby być skończonymi idiotkami, skoro dawały szatanowi za darmo. Z diabłem jest ta sama sytuacja... palant, jeżeli uprawiał rozpustę z pomarszczonymi staruchami. Wg prześladowcy czarownic Jeana Bodina robiły to, bo były właśnie niespełna rozumu.

Obłęd dotkną nie rzekome czarownice, ale prześladowców. Dotknął społeczeństwo, skoro tolerowało głoszenie absurdalnych urojeń, tak nikczemnych i plugawych, że mogły się one zrodzić tylko w umysłach ludzi psychicznie chorych. A przecież w większości swej ludzie ci nie byli bynajmniej aż tak zaślepieni.  Baschwitz przytoczył sporo przykładów, kiedy ludzie zdawali sobie sprawę z niedorzeczności twierdzeń, które im narzucano. W tym właśnie przejawia się istota masowego obłędu, że ludzie nim ogarnięci eliminują doświadczenia własne, odrzucają własne obserwacje. Tłumią własne sądy....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin