Vonnegut_Kurt_-_Tabakiera_z_Bagombo.rtf

(1587 KB) Pobierz



Kurt Vonnegut

Tabakiera z Bagombo

Przełożyła: Elżbieta Zychowicz

Wydanie polskie: 1999


Przedmowa

Kurt Vonnegut zyskał szerokie uznanie jako jeden z najlepszych pisarzy amerykańskich drugiej połowy dwudziestego wieku powieściami Rzeźnia numer pięć, Kocia kołyska, Śniadanie mistrzów i Sinobrody. Jego talent twórcy krótkich form był mniej doceniony. W pierwszej dekadzie jego kariery pisarskiej i później opowiadania Vonneguta cieszyły się powodzeniem u szerokiej rzeszy czytelników w najpoczytniejszych czasopismach. W latach pięćdziesiątych oraz na początku lat sześćdziesiątych napisał wiele opowiadań, które zostały opublikowane w Collier’s, The Saturday Evening Post, Cosmopolitan, Argosy, Redbook oraz innych magazynach. Dwadzieścia trzy opowiadania zostały zebrane w Witajcie w małpiarni, a teraz inne znalazły się w obecnym zbiorze.

Nowele Vonneguta trafiły na podatny rynek, ponieważ ukazywały się w najlepszych ilustrowanych czasopismach o szerokim zasięgu, i cieszyły się powodzeniem, gdy te periodyki się rozwijały. Były pomysłowe, zróżnicowane i świetnie napisane. Zebrane w Witajcie w małpiarni, nadal miały ogromną rzeszę czytelników. Były pełne życia, humoru i mądrości. Jest rzeczą nader ważną, że dwadzieścia kilka znanych opowiadań, które nie znalazły się w Witajcie w małpiarni, będzie wydanych w formie książkowej, ponieważ mieszczą się w kanonie Vonneguta tak niezawodnie, jak jego uznane powieści. Właśnie w tych opowiadaniach, gdzie doskonalił swoje pisarskie umiejętności, widzimy dojrzewanie talentu Vonneguta oraz tematy i techniki, rozwinięte w jego późniejszej pracy.

Vonnegut zaczął pisać opowiadania pod koniec lat czterdziestych, pracując w biurze prasowym General Electric w Schenectady, w stanie Nowy Jork. Wcześniej ostrzył swoje pióro, stawiając pierwsze kroki w pracy dziennikarskiej, gdy uczęszczał do liceum Shortridge High School w Indianapolis (1936-1940). Był stałym autorem tekstów i naczelnym redaktorem ukazującej się codziennie szkolnej gazetki The Shortridge Echo, a w college’u pisał dla Cornell Daily Sun. W swych rubrykach tworzy wyraziste postacie i zaczynamy dostrzegać humor i dowcipne społeczne obrazoburstwo w pełni widoczne w jego dojrzałej twórczości. Przeszkodziła mu wojna, stwarzając dramatyczne okoliczności, które posłużyły za kanwę arcydzieła Rzeźnia numer 5, jednakże podwaliny pod jego pisarstwo zostały położone.

Po wojnie nastąpił w Stanach Zjednoczonych rozkwit popularnych czasopism, drukujących opowiadania. Pod koniec lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych telewizja wciąż jeszcze była w powijakach, istniał więc ogromny popyt na zabawne teksty do czytania. W 1949 roku Vonnegut wysłał Raport w sprawie efektu Barnhouse’a do Collier’s. Knox Burger, będący tam redaktorem literackim, zwrócił uwagę na nazwisko autora, którego znał z Cornell, gdzie Burger był redaktorem satyrycznego czasopisma campusu, The Widow, i zainteresował się opowiadaniem. Po wprowadzeniu kilku zmian zostało ono przyjęte jako pierwsze opowiadanie Vonneguta do druku. Burger przedstawił również Vonneguta Kennethowi Littauerowi i Maxowi Wilkinsonowi, dwóm agentom o dużym doświadczeniu w kierowaniu młodymi ambitnymi pisarzami. Ich rady w dziedzinie pisania dobrze skonstruowanej prozy były wręcz nieocenione (i nawet zostały uwzględnione przez Vonneguta w jego ośmiu zasadach, które przedstawił we wstępie do niniejszego zbioru). Po wydaniu większej liczby opowiadań i wyraźnym popycie na jego utwory Vonnegut zrezygnował z pracy w General Electric, przeniósł się na Cape Cod i poświęcił się całkowicie pisarstwu.

Niniejszy zbiór zawiera kilka opowiadań, w których znalazły odzwierciedlenie doświadczenia Vonneguta z okresu drugiej wojny światowej. Wydarzenia, na których została oparta Rzeźnia numer 5, są obecnie ogólnie znanejak Vonnegut został wzięty przez Niemców do niewoli podczas kontrofensywy niemieckiej w Ardenach pod koniec 1944 roku, był przetrzymywany jako jeniec wojenny w Dreźnie, znalazł schronienie w podziemnym magazynie mięsa, gdy miasto płonęło wskutek zmasowanych ataków powietrznych, a po klęsce nazistów wędrował krótko z uciekinierami niemieckimi, dopóki nie przyłączył się do wojsk amerykańskich. Der Arme Dolmetscher, Pamiątka i Rejs Wesołego Rogera opowiadają o następstwach wojny z humorem, ale i przejmująco.

Wiele z opowiadań daje nam fascynujący wgląd w zachowanie i obsesje Amerykanów w latach pięćdziesiątych. Motto obowiązujące w General Electric brzmiało: Postęp jest naszym najważniejszym produktem. Był to slogan, który stanowił sumę optymizmu tamtej dekady i przedłużenia wojennego nastroju potrafię zrobić. Panowała wówczas ogólna wiara w wielkie możliwości nauki i techniki w dziedzinie ulepszania życia codziennego. Koncepcja stabilnego społeczeństwa, które może zaoferować przeciętnej rodzinie szczęśliwy dom, coraz lepsza sytuacja finansowa, łatwiejsze warunki życiowe i coraz bardziej fascynujące sprzęty mechaniczne, dostarczyła pomysłu na wspomniane niżej opowiadania. Vonnegut podważa tę świetlaną wizję, wykazując, że taki rzekomy postęp może być przeprowadzany ludzkim kosztem. A zatem bohaterowie Pakietu odkrywają, że nie odpowiada im blichtr ich nowego, wyposażonego w wymyślne urządzenia domu w drogiej eleganckiej podmiejskiej dzielnicy, i dochodzą do wniosku, że woleli solidność swego dawnego życia. Podobnie mieszkańcy Biednego bogatego miasteczka przedkładają dawne sposoby nad nowe, a skromne środki nad dostatek, obiecywany przez inwestorów. Ten sam temat powtarza się w pierwszej powieści Vonneguta, pisanej równocześnie, Pianoli (1952), oraz w wielu późniejszych utworach.

Vonnegut ostro rozprawia się w tych historyjkach z pozorami. Ludzie, którzy wynoszą się ponad innych, są zwykle demaskowani, często przez dzieci. Dzieciaki demaskują gangstera-egotystę w Prezencie dla Wielkiego Świętego Nicka, a dziewięciolatek przyłapuje na błędzie popisującego się akwizytora w Tabakierze z Bagombo. Czasami pozory stają się sposobem na uporanie się z życiowymi problemami, jak w przypadku męża sławnej gwiazdy w Bezpłatnym konsultancie, który wynajduje sobie wyimaginowaną rolę, by zachować poczucie własnej wartości. Kitty Cahoun z Panny młodej na zamówienie buntuje się przeciwko występowaniu w roli Falloleen, w którą wtłoczył ją mąż projektant. A młody Kiah z Niebieskoszarego smoka zostaje odarty ze złudzeń, gdy próbuje udawać przynależność do bardziej wyrafinowanego świata, kupując egzotyczny sportowy samochód. Te opowiadania zapowiadają ostrzeżenie zawarte w Matce nocy: Jesteśmy tym, za kogo chcemy uchodzić, toteż musimy być bardzo ostrożni, kogo udajemy.

Podobnie jak w powieściach, zajęcie często określa tożsamość przynajmniej w przypadku mężczyzn. Stosunki ojciec-syn, który to wątek powtarza się często także w powieściach, mogą pomóc w określeniu tożsamości zarówno ojca, jak i synapatrz: Ten mój syn. Owe stosunki rzadko bywają łatwe, częściowo z powodu skłonności ojców, by narzucać synom, kim mają zostać, a częściowo dlatego, że ojcowie boją się tego, jak są odbierani przez swoje dzieci.

Jest pewien aspekt tych opowiadań, który bardziej niż cokolwiek innego sprawia, że wydają się trochę przebrzmiałe, a mianowicie chodzi o rolę kobiet. Przecież w tamtych czasach wiele zamężnych kobiet nie pracowało poza domem i często kierowały się przy wyborze tego, jak mają się ubierać, gotować, urządzać mieszkanie, z jakich korzystać rozrywek, jak postępować z dziećmi, lekturą czasopism, w których ukazywały się te opowiadania. Chociaż trudno oczekiwać od opowiadań pisanych w latach pięćdziesiątych, by wykazywały wrażliwość na sprawy kobiet, tak silnie wyrażoną w powieściach Galapagos i Sinobrody, dążą już w tym kierunku. Nawet romantyczne historie, Noc dla miłości i Znajdź dla mnie marzenie, pokazują uciążliwe oczekiwania świata mężczyzn wobec kobiet. Nowela Anonimowi kochankowie, opublikowana w 1963 roku, traktuje z humorem społeczne zakłopotanie, spowodowane nowo powstałym ruchem wyzwolenia kobiet.

Krótkie formy literackie wymagają szybkiego nakreślenia postaci i właśnie one ujawniają biegłość Vonneguta w zarysowaniu indywidualnej osobowości w kilku akapitach. Ta umiejętność widoczna jest również w powieściach, gdzie postać częstokroć wydaje się podporządkowana przesłaniu. I rzeczywiście, bardziej skomplikowane psychologicznie postacie, jak na przykład Howard Campbell w Matce nocy czy Rabo Karabekian w Sinobrodym, są tworzone niemal z pominięciem opisu ich cech fizycznych. Niektóre portrety z opowiadańprzychodzi mi tu na myśl dyrygent szkolnej orkiestry, George M. Helmholtz, występujący w trzech nowelachmoże być prototypem tych powieściowych bohaterów.

W niektórych opowiadaniach występuje narrator, na przykład sprzedawca zimowych okien czy doradca finansowy, który ma dostęp do rozmaitych środowisk społecznych. Taka osoba odwiedza domy bogatych znakomitości, jak to się dzieje w Pannie młodej na zamówienie i Bezpłatnym konsultancie, i czyni rzeczowe uwagi. Owi narratorzy nadają większą autentyczność relacji dzięki bezpośredniości przekazu. Często bywają głosem zdrowego rozsądku, który neutralizuje dziwactwa dnia codziennego, a ich ironiczny komentarz lub drwiący ton są źródłem humoru.

Zabawne opowiadania Vonneguta pasują do amerykańskiej tradycji nieprawdopodobnych historii, których reprezentantem był Mark Twain. Pies Edisona, nowela zawarta w Witajcie w małpiarni, jest klasycznym przykładem tej formy. Zarówno Mnemonika, jak i Każda godziwa propozycja w niniejszym zbiorze kończą się niespodziewaną żartobliwą puentą. Nowatorskie u Vonneguta jest zastosowanie humoru w opowiadaniach science fiction. W swoisty sposób wykorzystuje zabawne sytuacje pozaziemskich układów i dziwnych wydarzeń typowych dla science fiction. Thanasfera należy do kategorii humorystycznej prozy fantastycznej, opowiada o podróży kosmicznej (w tamtych czasach była to jedynie podniecająca perspektywa) w połączeniu z konwencjonalnymi wyobrażeniami duchów przebywających tam w górze. Fakt, że humor opowiadania ma cierpki posmak, jest również charakterystyczny dla Vonneguta. Fabuła Pianoli i Syren z Tytana, powieści napisanych w konwencji science fiction, obfituje w wydarzenia, które są jednocześnie zabawne i przykre, podobnie jak klasyczne opowiadanie Epicac, wchodzące w skład antologii Witajcie w małpiarni.

Telewizja przyczyniła się do zakończenia kariery Vonneguta jako autora krótkich form literackich. Czasopisma, które chętnie kupowały jego opowiadania, zaczęły skarżyć się na brak czytelników i dochodów z reklam. Dotychczasowi odbiorcy coraz częściej szukali rozrywki w telewizji, a zleceniodawcy reklam, którzy stanowili główne źródło zysków dla owych periodyków, uznali to nowe medium za nieodparte. Niektóre czasopisma zrobiły klapę, inne zmieniły szatę zewnętrzną, jeszcze inne objętość. Vonnegut przestawił się na pisanie powieścinajpierw wydawane w miękkich okładkach, jak Syreny z Tytana (1959) i Matka noc (1961), a następnie w twardych, począwszy od Kociej kołyski (1963). Wszystkie jego powieści, obecnie w liczbie czternastu, są ciągle w sprzedaży.

Jak już wspomniałem wcześniej, antologia Witajcie w małpiarni (1968) zawierała dwadzieścia trzy opowiadania. Jedenaście z nich ukazało się we wcześniejszym zbiorze Canary in a Cat House (1961), ale obecnie nakład jest wyczerpany. Cudowna lampa Hala Irwina, która była zawarta w tamtym zbiorze, ale nie ukazała się w Witajcie w małpiarni, znajduje się również w niniejszym zbiorze, choć w wersji znacznie różniącej się od oryginału. Pozostałe opowiadania nigdy dotąd nie były publikowane w wydaniu książkowym. Pisząc studium The Short Fiction of Kurt Vonnegut (Greenwood Press, 1997), trafiłem do stęchłych archiwów i odszukałem publikacje Vonneguta w takich periodykach, jak: The Saturday Evening Post czy Collier’s. Wydało mi się oczywiste, że te rozproszone opowieści zasługują na osobne wydanie, nie mniej od zebranych w Witajcie w małpiarni. Naturalnie, byłem zachwycony, że Kurt Vonnegut podzielił mój entuzjazm w tej materii.

Chciałbym zdradzić pewną ciekawostkę tym, którzy interesują się szczegółami literackimi. Opowiadanie Der Arme Dolmetscher figuruje na stronie copyrightowej Witajcie w małpiarni, ale nie znalazło się w zbiorze. Ze wzmianki dowiadujemy się, że zostało zamieszczone w The Atlantic Monthly pod tytułem Das Ganz Arm Dolmetscher, choć w rzeczywistości Atlantic użył krótszego, gramatycznie poprawnego tytułu. I jeszcze jedna ciekawostka. Aczkolwiek opowiadanie ukazało się dopiero w lipcu 1955 roku, mogło być przyjęte znacznie wcześniej; w przedmowie bowiem jest mowa o tym, że Vonnegut pracuje w General Electric, gdy tymczasem odszedł stamtąd w 1950 roku.

 

Peter Reed


Wstęp

Mój długoletni przyjaciel i krytyk, profesor Peter Reed, wykładowca na wydziale filologii angielskiej University of Minnesota, uznał za swój obowiązek zebranie tych opowiadań z odległej przeszłości. W przeciwnym razie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Ja sam nie zachowałem nawet skrawka papieru z tamtego okresu mojego życia. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że do czegoś dojdę. Chciałem jedynie utrzymać rodzinę.

Peter podszedł do swoich poszukiwań w sposób naukowy. Mimo to poprosiłem go, żeby zrobił dla mnie coś więcej, a mianowicie opatrzył nieoficjalnym wstępem to, co w gruncie rzeczy jest raczej jego niż moim zbiorem.

Niech cię Bóg błogosławi, doktorze Reed.

Te opowiadania, jak również dwadzieścia trzy opowiadania podobnego rodzaju, wydane w zbiorze Witajcie w małpiarni, powstały pod koniec złotego wieku literatury drukowanej w czasopismach w naszym kraju. Przez mniej więcej pięćdziesiąt lat, powiedzmy aż do 1953 roku, podobne historyjki stanowiły łagodną, acz popularną formę rozrywki w milionach domów, nie wyłączając mojego.

Stary człowiek musi mieć nadzieję, że niektóre, jeśli nie wszystkie jego najwcześniejsze opowieści, mimo swej łagodności i niewinności, mogą wciąż bawić w tych trudnych czasach.

Nie byłyby teraz wznowione, gdyby powieści, które napisałem mniej więcej w tym samym okresie, nie zyskały, lepiej późno niż wcale, zainteresowania krytyków. Moje dzieci były już wówczas dorosłe, a ja w średnim wieku. Spodziewałem się, że te opowiadania, drukowane w czasopismach pękających w szwach od tego typu utworów i najrozmaitszych reklam, czasopismach, które obecnie w większości już nie istnieją, będą miały równie długie życie jak robaczki świętojańskie.

To, że wszystko, co napisałem, nadal znajduje się w sprzedaży, zawdzięczam staraniom jednego wydawcy, Seymoura Sama Lawrence’a (1927-1994). Gdy w 1965 roku, kompletnie spłukany, nie drukowany, prowadziłem warsztaty pisarskie w University of Iowa, gdzie pojechałem sam, zostawiwszy rodzinę na Cape Cod, po to by zarobić na jej utrzymanie, Sam kupił za bezcen od wydawców prawa do moich książek, zarówno tych w twardych, jak i miękkich okładkach, i przelał je na mnie. To Sam podsunął z powrotem moje książki pod krótkowzroczne oczy czytelników.

Sercowo-płucna reanimacja autora, który był już prawie martwy!

Tak to podniesiony na duchu Łazarz napisał dla Sama Rzeźnię numer 5. Ta książka uczyniła mnie znanym. Jestem humanistą, nie mam więc prawa spodziewać się życia pozagrobowego dla siebie ani dla kogokolwiek. Jednakże podczas nabożeństwa żałobnego Seymoura Lawrence’a w New York City’s Harvard Club powiedziałem z pełnym przekonaniem: Sam jest teraz w niebie.

Nawiasem mówiąc, 7 października 1998 roku wróciłem do Drezna, miejsca akcji Rzeźni numer 5. Zaprowadzono mnie do piwnicy, w której, wraz z setką innych amerykańskich jeńców wojennych, przetrwałem straszliwą pożogę powstałą w wyniku zrzucenia bomb zapalających, kiedy to udusiło się lub spłonęło około stu trzydziestu pięciu tysięcy osób. Florencja nad Łabą przypominała po niej księżycowy krajobraz.

Gdy znalazłem się jeszcze raz w tamtej piwnicy, przeszła mi przez głowę następująca myśl: Ponieważ żyję tak długo, jestem jednym z niewielu ludzi na Ziemi, którzy widzieli Atlantydę, zanim pogrążyła się na zawsze w falach.

Krótkie formy literackie bywają naprawdę wspaniałe. Niektóre opowiadania zrobiły na mnie ogromne wrażenie jeszcze w czasach, gdy byłem w szkole średniej. Myślę tutaj o Krótkim szczęśliwym życiu Franciszka Macombera Ernesta Hemingwaya, Otwartym oknie Sakiego, Mirrze, kadzidle i złocie O’Henry’ego i Przy moście nad Sowim Potokiem Ambrose’a Bierce’a. Ja natomiast nie pretenduję do wielkości ani jeśli idzie o opowiadania zamieszczone w niniejszym zbiorze, ani w innym.

Mimo to jednak moje nowele mogą być interesujące, jako relikty epoki przedtelewizyjnej, kiedy autor mógł utrzymać rodzinę dzięki pisaniu opowiadań, które podobały się bezkrytycznym czytelnikom, i w ten sposób zyskiwał dość wolnego czasu na pisanie poważnych powieści. Gdy w 1950 roku stałem się pełnoetatowym wolnym strzelcem, spodziewałem się, że będę to robił przez resztę mojego życia.

Cieszyła mnie ta perspektywa, znajdowałem się bowiem w doborowym towarzystwie. Hemingway pisywa dla Esquire, F. Scott Fitzgerald dla The Saturday Evening Post, William Faulkner dla Collier’s, John Steinbeck dla Woman’s Home Companion!

Mówcie sobie o mnie, co chcecie, nie napisałem nigdy niczego dla czasopisma o nazwie Woman’s Home Companion, ale był czas, kiedy uczyniłbym to z najwyższą przyjemnością. Chciałbym jeszcze dodać tę myśl: to, że kobieta tkwi z konieczności w domu wtedy, gdy jej mąż jest w pracy, a dzieci w szkole, nie oznacza bynajmniej, że jest imbecylem.

Publikacja niniejszej książki skłania mnie do rozważań na temat dobroczynnego wpływu, jaki wciąż może wywierać na nas lektura opowiadań, co czyni je tak różnymi od powieści, filmu, sztuki teatralnej czy przedstawienia telewizyjnego.

Jeśli mam jednak przedstawić mój punkt widzenia, musicie wyobrazić sobie najpierw razem ze mną dom z mojego dzieciństwa i młodości w Indianapolis, w samym środku wielkiego kryzysu. Poprzedni wielki kryzys trwał od krachu na giełdzie dwudziestego czwartego października 1929 roku aż do momentu, gdy Japończycy wyświadczyli nam przysługę, bombardując naszą znajdującą się w stanie śpiączki flotę wojenną w Pearl Harbor, siódmego grudnia 1941 roku. Małe żółte sukinsyny, jak ich nazywaliśmy, były śmiertelnie znudzone wielkim kryzysem. My również.

Wyobraźmy sobie, że jest znowu 1938 rok. Mam szesnaście lat. Wracam do domu po kolejnym okropnym dniu w Shortridge High School. Matka, która nie pracuje poza domem, mówi mi, że na małym stoliku leży nowy numer The Saturday Evening Post. Na dworze pada deszcz, a ja czuję się nie lubiany. Ale nie mogę włączyć czasopisma, tak jak się włącza odbiornik telewizyjny. Muszę wziąć je z blatu stolika albo będzie tam nadal leżało, martwe jak kamień. Bez mojego udziału nie funkcjonuje.

Gdy już je podniosłem, muszę usadowić wygodnie osiemdziesiąt kilogramów żywej wagi młodego męskiego ciała w fotelu klubowym. Następnie muszę przewracać strony, by trafić na opowiadanie o inspirującym tytule i ciekawych ilustracjach.

W złotym wieku amerykańskiej prozy drukowanej w czasopismach graficy otrzymywali tyle samo pieniędzy co autorzy, których opowiadania ilustrowali. Częstokroć byli równie albo nawet bardziej znani od autorów. Ich Michałem Aniołem był Norman Rockwell.

Gdy rozglądam się za opowiadaniem, moje oczy trafiają również na reklamy samochodów, papierosów, kremów do rąk i tak dalej. To zleceniodawcy reklam, nie czytelnicy, płacili prawdziwe koszty takich nęcących publikacji. I niech ich Bóg za to błogosławi. Ale pomyślcie tylko, jaką niewiarygodną rzecz ja sam z kolei muszę zrobić. Włączam mój mózg!

A to przecież dopiero początek. Gdy mój mózg pracuje już na pełnych obrotach, przystępuję do niemal niemożliwej rzeczy, którą ty w tej chwili robisz, drogi czytelniku. Nadaję sens idiosynkratycznym układom w linii horyzontalnej, liczącym zaledwie dwadzieścia sześć fonetycznych symboli, dziesięć cyfr arabskich i może osiem znaków przestankowych, na wybielonej i spłaszczonej miazdze drzewnej!

Ale kiedy zaczynam czytać, puls mi się uspokaja, oddech staje się wolniejszy. Szkolne kłopoty gdzieś odpływają. Znajduję się w przyjemnym stanie, czymś pośrednim między snem a odpoczynkiem.

Co wy na to?

A potem, po jakimś czasieile może zająć czytanie opowiadania, dziesięć minut?zrywam się z fotela. Odkładam The Saturday Evening Post z powrotem na stolik, dla kogoś innego.

Co wy na to?

Wtedy mój tata architekt przychodzi do domu po pracy, a raczej po braku pracy, albowiem małe żółte sukinsyny nie zbombardowały jeszcze Pearl Harbor. Mówię mu, że przeczytałem opowiadanie, które może mu się spodobać. Zapraszam go, by usiadł w fotelu klubowym, którego miękkie poduszki wciąż jeszcze są wgłębione i ciepłe od mojego młodzieńczego tyłka.

Tata siada. Biorę czasopismo i otwieram je na tamtym opowiadaniu. Tata jest zmęczony i przygnębiony. Zaczyna czytać, puls mu się uspokaja, oddech staje się wolniejszy. Kłopoty gdzieś odpływają. I tak dalej.

Tak! I co udowadnia, drogi czytelniku, nasza mała domowa jednoaktówka, odgrywana w latach trzydziestych? Otóż udowadnia, że opowiadanie, z powodu swego fizjologicznego oraz psychologicznego wpływu na człowieka, jest bliżej związane z buddyjskimi stylami medytacji niż z jakąkolwiek inną formą narracyjnej rozrywki.

A zatem, przy lekturze niniejszego zbioru, podobnie jak każdego innego zbioru opowiadań, znajdziesz sposobność do krótkiej buddyjskiej medytacji.

Gdy czytasz, na przykład, Wojnę i pokój, takiej sposobności nie masz. Ponieważ powieść jest bardzo długa, czytanie przypomina małżeństwo na całe życie z kimś, kogo nikt inny nie zna albo kto nikogo nie obchodzi. Zdecydowanie nie jest to pokrzepiające!

Och, jasne, zanim nastała telewizja, mieliśmy radio. Ale radio nie potrafiło przyciągnąć na dłużej naszej uwagi ani zapanować nad naszymi emocjami, z wyjątkiem czasów wojny. Radio nie potrafi sprawić, byśmy siedzieli spokojnie. W przeciwieństwie do materiałów drukowanych, przedstawień, filmów i telewizji, radio nie daje nam niczego, na czym mogłyby spocząć nasze niespokojne oczy.

Posłuchajcie. Gdy wróciłem do domu po zakończeniu drugiej wojny światowej, jako dwudziestojednoletni kapral, nie zamierzałem zostać pisarzem. Poślubiłem moją ukochaną jeszcze z dzieciństwa, Jane Marie Cox, która również pochodziła z Indianapolis, a obecnie znajduje się w niebie, i zapisałem się jako absolwent szkoły średniej na wydział antropologii University of Chicago. Ale wcale nie chciałem też zostać antropologiem. Miałem jedynie nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej o istotach ludzkich. Postanowiłem zostać dziennikarzem!

W tym celu podjąłem również pracę w charakterze dziennikarza policyjnego w Chicago City News Bureau. W tamtych czasach News Bureau było utrzymywane przez wszystkie cztery chicagowskie gazety codzienne, jako czujnik przekazywania wiadomości, penetrujący miasto we dnie i w nocy, i jako teren szkoleniowy. Jedynym sposobem dostania pracy w którejś z tych gazet, gdzie nie istniało zjawisko nepotyzmu, było przejście najpierw przez ciężką harówkę w News Bureau.

Stało się jednak oczywiste, że przez następne kilka lat nie będzie wolnych posad w gazetach w Chicago czy gdziekolwiek indziej. Dziennikarze wracali po wojnie do domu i chcieli odzyskać swoje stanowiska, ale kobiety, które ich zastępowały, nie zamierzały zrezygnować z pracy. Kobiety były wspaniałe. Nie powinny były odchodzić.

A potem wydział antropologii odrzucił moją pracę magisterską, która dowodziła, że nie należy lekceważyć podobieństw między paryskimi przedstawicielami kubizmu z 1907 roku a przywódcami Native American Party lub przywódcami powstań Indian pod koniec dziewiętnastego wieku. Na wydziale stwierdzono, że praca jest nieprofesjonalna.

Powoli, lecz pewnie, przeznaczenie, które oszczędziło moje życie w Dreźnie, obecnie zaczęło tworzyć ze mnie pisarza i nieudacznika, aż do wieku czterdziestu siedmiu lat! Najpierw jednak musiałem pracować przez pewien czas w biurze prasowym General Electric w Schenectady, w stanie Nowy Jork.

Moim szefem podczas pracy w General Electric, polegającej na pisaniu tekstów reklamowych, był facet o imieniu George. George przykleił na drzwiach swego gabinetu, na zewnątrz, satyryczne rysunki, które jego zdaniem miały związek z firmą lub rodzajem wykonywanej przez nas pracy. Jeden z nich przedstawiał dwóch mężczyzn w biurze fabryki produkującej baty do małych powozików. Wykres na ścianie pokazywał, że sprzedaż ich produktów spadła do zera. Jeden mówił do drugiego: Tu nie może chodzić o jakość naszych wyrobów. Produkujemy najlepsze na świecie baty do powozów. George wywiesił ten rysunek, by uczcić fakt, że GE ze swoimi wspaniałymi nowymi produktami sprawia, że wiele firm czuje się, jak gdyby próbowały sprzedawać baty do powozików.

Załamany aktor filmowy, Ronald Reagan, pracował wówczas w General Electric. Przez cały czas był w trasie, wykładając w izbach handlowych i potężnych firmach na temat szkodliwości socjalizmu. Nigdy się nie spotkaliśmy, toteż pozostałem socjalistą.

W 1950 roku, gdy mój przyszły prezydent dwóch kadencji kipiał wściekłością na bankietach z podłym żarciem, ja zacząłem pisać opowiadania nocami i podczas weekendów. Mieliśmy wówczas z Jane dwójkę dzieci. Potrzebowałem więcej pieniędzy, niż zarabiałem w General Electric. Chciałem również mieć w miarę możności więcej szacunku dla samego siebie.

W latach pięćdziesiątych był szalony popyt na krótkie opowiadania. Cztery tygodniki zamieszczały po kilka w każdym numerze. Sześć miesięczników czyniło to samo.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin