John Updike - Brazylia.doc

(976 KB) Pobierz

 

John Updike

Brazylia

Tytuł oryginału: Brasil


Wiesz przecież że to rzecz zwyczajna. Życie

Kończy się śmiercią. Nasz pobyt na ziemi

Wiedzie nas ku wieczności.

(William Shakespeare Hamlet, akt I, scena II, przekład Stanisława Barańczaka)

Witaj brazylijski bracieczekają na ciebie bezkresne przestrzenie;

Kochająca dłońuśmiech z północysłoneczne pozdrowienie!

Walt Whitman A Christmas Greeting


I. Plaża

Czerń jest odcieniem brązu. Gdy się dobrze przyjrzeć, biel również. Na plaży Copacabana, najbardziej demokratycznej, zatłoczonej i niebezpiecznej z plaż Rio de Janeiro, wszystkie kolory zlewają się w jedenkolor radosnych, otumanionych słońcem ciał, pokrywających piasek drugą żywą warstwą.

Dawno temu, pewnego dnia wkrótce po świętach Bożego Narodzenia, w czasach gdy w dalekiej Brazylii byli u władzy wojskowi, słońce prażyło, rojna plaża wręcz oślepiała. Takie wrażenie odniósł Tristao, który wracał z kąpieli w przybrzeżnych falach za ławicą piasku, mrużąc oczy podrażnione słoną morską wodą. Grudniowe słońce było tak silne, że pył wodny tworzył nad mieniącą się w promieniach głową chłopca okrągłe tęczowe obłoczki, które wyglądały jak duszki. Mimo to, kierując się w stronę rzuconej na piasek spłowiałej koszulki, która spełniała również rolę ręcznika, Tristao wypatrzył jasnoskóra dziewczynę w pastelowym dwuczęściowym kostiumie kąpielowym, stojącą w miejscu, gdzie było mniej plażowiczów. Dalej rozciągały się boiska do gry w siatkówkę oraz Avenida Atlantica ze swoim mozaikowym pasiastym chodnikiem.

Była z drugą dziewczyną, niższą i ciemniejszą, która nacierała jej plecy emulsją do opalania. Jasnoskóra wiła się pod chłodnym dotykiem, wyginając kręgosłup, wypinając do przodu piersi, kręcąc lśniącymi, natłuszczonymi już biodrami. Ale to nie bladość jej skóry najbardziej przyciągała płonący wzrok Tristao. Tę słynną plażę często odwiedzały bardzo białe cudzoziemki, Kanadyjki i Dunki, Brazylijki niemieckiego i polskiego pochodzenia z Sao Paulo i z południa. Jego uwagę zwróciła nie jasna karnacja dziewczyny, lecz wyzywający efekt kompletnej nagości w miejscu publicznym, spowodowany tym, że skąpy kostium miał niemal identyczny kolor co jej skóra.

No, może nie kompletnejna głowie miała czarny słomkowy kapelusz z płaskim denkiem, podwiniętym rondem i lśniącą czarną wstążką. Tristao pomyślał, że taki kapelusz włożyłaby dziewczyna z arystokratycznej rodziny z Leblonu na pogrzeb swego ojca.

Anioł czy dziwka?spytał swego przyrodniego brata Euclidesa.

Euclides, który miał krótki wzrok, w sytuacjach gdy nie widział dobrze, pokrywał swoje zmieszanie filozoficznymi uwagami.

A czemu nie może być i jednym, i drugim?spytał.

Myślę, że ta laleczka została stworzona dla mnierzekł impulsywnie Tristao, z przekonaniem wypływającym z tych wewnętrznych głębi, gdzie jego przeznaczenie kształtowało się nagłymi, niezdarnymi skokami, które porywały naraz całe jego życie. Wierzył w duchy i w przeznaczenie. Miał dziewiętnaście lat i nie był abandonado, ponieważ miał matkę. Niestety, matka była dziwką, a nawet gorzej, sypiała bowiem po pijanemu z facetami bez grosza i rodziła bachora za bachoremludzkie bagno i ofiara przygodnej żądzy. On i Euclides urodzili się rok po roku. Obaj nie znali swoich ojców, mogli jedynie wnioskować z odziedziczonych po nich cech genetycznych, że byli różni. Spędzili w szkole dość czasu, by umieć czytać szyldy oraz reklamy i nic poza tym. Pracowali we dwóchkradli i włamywali się, gdy głód dawał im się mocno we znaki, i żyli w strachu zarówno przed gangami, które chciały ich wchłonąć, jak i przed żandarmerią. Owe gangi składały się z dzieciaków, równie bezlitosnych i niewinnych, jak stada wilków. W tamtych latach w Rio ruch uliczny był znacznie mniejszy niż obecnie, mniej też było przemocy, ubóstwa i przestępczości, jednakże ludziom, którzy wówczas zamieszkiwali to miasto, wydawało się ono właśnie bardzo hałaśliwe, pełne przemocy, ubóstwa i przestępczości. Od pewnego czasu Tristao czuł, że ma dosyć kradzieży i takiego życia, że musi poszukać drogi do tego lepszego świata, z którego pochodzą reklamy, telewizja i samoloty. Duchy powiedziały mu teraz, że ta jasnoskóra daleka dziewczyna stanowi taką właśnie drogę.

Trzymając w ręku mokrą, zapiaszczoną koszulkę, przepychał się ku nieznajomej przez tłum innych niemal nagich ciał. Stała sztywno, wiedząc, że stała się obiektem polowania. Na spłowiałej pomarańczowej koszulce chłopca widniał napis LONE STAR, reklamujący restaurację dla cudzoziemców w Leblonie. W małej kieszonce czarnych kąpielówek, tak obcisłych, że widać było dokładnie jego spłaszczone genitalia, miał żyletkę o jednym ostrzu, z napisem GEM, ukrytą w kawałku starannie naciętej grubej skóry. Niebieskie gumowe sandały z Tajwanu wsunął pod niewielki krzaczek na skraju chodnika.

W skład jego dobytku wchodził jeszcze jeden przedmiotpierścionek ściągnięty z palca podstarzałej zagranicznej turystki, koloru mosiądzu, z wyrytym napisem DAR. Owe litery wydawały mu się nieskończenie dziwne, ponieważ oznaczały „dawać". W tej chwili przyszło mu na myśl, by podarować pierścionek bladej piękności, której skóra wionęła zapachem strachu i wrogości, gdy podszedł bliżej. Choć z daleka dziewczyna wydawała się wysoka, Tristao był od niej wyższy o szerokość dłoni. Pachniała emulsją do opalania, a może był to zapach jej strachu i zaskoczenia, który przywiódł mu na pamięć budę jego matki, słodkawą woń lekarstwa, które mu dawała, gdy miał gorączkę czy robaki, zanim alkohol tak dokładnie wyniszczył jej organizm, że już tylko wegetowała w ich ciemnym, pozbawionym okien baraku w favela, dzielnicy ruder. Matkaprzedmiot litości, wieczne zmartwienie. Zapewne wybłagała lekarstwo od lekarza z misji, mieszczącej się u podnóża góry, gdzie po drugiej stronie torów tramwajowych zaczynały się domy zamożnych ludzi. Sama była wówczas właściwie dziewczynką o ciele równie jędrnym jak nieznajoma, choć nie tak smukłym, on zaś był miniaturką samego siebie, rączki i stopki miał pulchne jak bułeczki, oczka jak czarne bąbelki tkwiące w okrągłej czaszce. Nie pamiętał jednak chwili, w której ów delikatny, łagodny zapach zadomowił się w nim, rozprzestrzenił niczym senne łkanie. Obudził się tutaj, w tej słonecznej, przesyconej solą atmosferze, gdy stał naprzeciwko jasnowłosej laleczki, a wiatr przynosił mu zapach jej ciała.

Mimo oporu, jaki stawiała jego pomarszczona od morskiej wody, mokra skóra, ściągnął pierścionek z małego palca, na który pasował jak ulał. Starszawa cudzoziemka o kręconych sinoniebieskich włosach nosiła go na tym palcu, na którym na drugiej ręce powinna znajdować się obrączka. Przydybał ją pod zepsutą latarnią uliczną w Cinelandii, gdy tymczasem jej mąż pożerał wzrokiem wywieszone na rogu reklamy klubu nocnegozdjęcia czekoladowych tancerek rewiowych. Gdy przyłożył żyletkę do policzka niebieskowłosej cudzoziemki, niemal omdlała, jak dziwka. Dzieliło ją od grobu zaledwie kilka lat, a mimo to przerażała ją myśl, że jej pokryta zmarszczkami twarz może zostać okaleczona. Euclides przeciął paski torebki, a Tristao w tym samym czasie ściągnął jej z palca tombakowy pierścionek; na moment ich dłonie splotły się niczym dłonie kochanków. Teraz wyciągnął pierścionek w stronę obcej dziewczyny. Jej twarz ukryta w cieniu kapelusza przypominała pyszczek małpki, kąciki ust miała uniesione do góry, co stwarzało wrażenie uśmiechu nawet w chwili, gdy się nie uśmiechała, tak jak teraz. Wargi miała pełne, zwłaszcza górną.

Czy mogę ofiarować pani ten drobny prezent, senhorita?

Czemu miałby pan to uczynić, senhor?To uprzejme odezwanie się odebrał również jako uśmiech, chociaż sytuacja była napięta i przysadzista towarzyszka dziewczyny wyglądała na przestraszoną. Obronnym gestem przyłożyła dłoń do stanika kostiumu kąpielowego, jak gdyby ukrywał skarby, które można ukraść. Znajdowały się tam jednak tylko brązowe tobołki tłuszczu, nic specjalnego ani godnego uwagi dla Tristao. Wzrok miał utkwiony tylko w jeden punkt.

Ponieważ jest pani piękna i, co znacznie rzadsze, nie wstydzi się pani swojej urody.

Wstydzić się to niemodne w dzisiejszych czasach.

A jednak wiele osób pani płci się wstydzi, na przykład pani przyjaciółka, która zasłania swoje potężne zderzaki.

Oczy niższej dziewczyny zabłysły gniewnie, jednak jej oburzenie rozwiało się, gdy spojrzała na Euclidesa, i zaczęła chichotać. Tristao skręcił się wewnętrznie z obrzydzenia, słysząc ten śmieszek współwiny i poddania. Potrzeba uległości u kobiety zawsze denerwowała Tristao, który lubił podboje. Euclides postąpił krok naprzód, biorąc w posiadanie oddany bez walki teren. Miał szeroką twarz ze zmarszczonymi brwiami, srogą i zakłopotaną, koloru gliny. Jego ojciec musiał mieć sporą domieszkę krwi indiańskiej, ojciec Tristao natomiast szczycił się czystą krwią afrykańską, o ile w Brazylii można w ogóle mówić o czystości krwi.

Niebezpiecznie jest być pięknąpowiedziała do Tristao roztaczająca blask biała dziewczyna, zadzierając wysoko brodę.To dlatego kobiety nauczyły się wstydzić.

Przysięgam, że z mojej strony nie grozi pani żadne niebezpieczeństwo. Nie wyrządzę pani najmniejszej krzywdy.

Obietnica zabrzmiała uroczyście, głos chłopca przybrał męskie tony. Teraz ona mierzyła go wzrokiem, przyglądała się murzyńskim, wyrazistym rysom szczupłej twarzy, świadczącym, że obce mu jest obżarstwo, chłopięcemu błyskowi w wypukłych oczach, wydatnym łukom brwiowym, miedzianemu połyskowi mocno skręconych włosów, których pojedyncze nitki płonęły czerwienią w ostrym blasku słońca. W jego twarzy był fanatyzm i dystans, ale, jak sam zapewnił, ani śladu wrogości wobec niej.

Wyciągnęła rękę i dotknęła lekko pierścionka.

„Dawać"przeczytała i wyprostowała figlarnie palce, żeby mógł włożyć jej pierścionek. Serdeczny palec, na którym nosiła go cudzoziemka, był zbyt szczupły. Pierścionek trzymał się jedynie na najgrubszym, środkowym palcu. Dziewczyna podniosła pierścionek do góry, aż zabłysnął w słońcu, i spytała swoją towarzyszkę:

Podoba ci się, Eudóxio?

Eudóxia była najwyraźniej wstrząśnięta.

Oddaj go natychmiast, Isabel! To źli chłopcy, ulicznicy. Bez wątpienia jest kradziony!

Euclides popatrzył spod zmrużonych powiek na Eudóxię, jak gdyby usiłując zrozumieć potok jej wymowy i przyjrzeć się kolorowi jej skóry, przypominającemu jego własny, pośredniemu, zbliżonemu do koloru terakoty.

Świat składa się z kradzionych rzeczy. Cała własność to jedno wielkie złodziejstwo, a ci, którzy ukradli najwięcej, ustanawiają prawa dla całej reszty.

To porządni chłopcyuspokajała Isabel swoją towarzyszkę.Przecież nic się nam nie stanie, jeśli pozwolimy im opalać się wspólnie z nami i porozmawiamy sobie. Nudzi nam się już we dwójkę. Nie mamy nic, co mogliby nam ukraść, oprócz ręczników i ubrań. Opowiedzą nam o swoim życiu. Albo poczęstują nas stekiem kłamstwco będzie równie zabawne.

W rezultacie Tristao i Euclides nie opowiedzieli prawie nic o swoim życiu, którego się wstydzilio matce, która nie była matką, o domu, który nie był domem. To nie było życie, lecz nieustanna bezładna bieganina i przepychanka, napędzana przez ich puste żołądki. Dziewczęta natomiast, niby rozmawiając ze sobą, odsłoniły przed nimi kulisy swego luksusowego, lekkiego życia, tak jak gdyby zdejmowały jedwabną bieliznę. Opowiedziały o zakonnicach ze szkoły, do której obie chodziłytych, które były tak bardzo podobne do mężczyzn, że miały wąsy, tych, które podejrzewano, że są lesbijkami żyjącymi w namiastkach związków małżeńskich, tych, które były „siurkami", i tych, które były „cipkami", tych, które chciały uwieść swoje uczennice, tych, które były kochankami księży, tych, które płaciły ogrodnikom, żeby je pieprzyli, tych, które obwieszały ściany swoich cel zdjęciami papieża i masturbowały się, mając przed oczami jego zatroskaną twarz. Wszystko to przypominało książkę, książkę na temat seksu, słowny haft, wydziergany misternie zwinnymi paluszkami dziewcząt z kółka szyjącego na cele dobroczynne, a ich śmiech skrzył się w owym hafcie niczym srebrna nitka. Tristao i Euclidesktórzy żyli w świecie, gdzie seks stanowił coś tak powszedniego jak czerwona fasola czy farinha i nie był wart więcej od kilku wytartych cruzeiros, rzuconych na poplamiony winem drewniany stół, i którzy stracili cnotę, gdy byli niemal dziećminie odznaczali się szczególną elokwencją, słuchali jednak, oczarowani fantastycznymi domysłami, które snuły dziewczęta, zaśmiewając się niemal do łez.

Opowiadając o szkole klasztornej, wspomniały o niedozwolonym odbiorniku radiowym, który skonfiskowała jedna z zakonnic. To dało Tristao okazję, by zaprezentować swoją wiedzę na temat samby, choro, forró i bossa novy oraz gwiazdCaetano, Gil, Chicokażdej z form muzyki. Cały elektroniczny świat, w którym piosenkarze, aktorzy oper mydlanych, sławni piłkarze i najwięksi bogacze szybowali niczym obwieszone błyskotkami anioły, zniżył się ku nim i stał się czymś zwyczajnym. Iskry miłości i nienawiści, wypowiadane z emfazą młodzieńcze opinie, przelatywały między czterema osobami, które były sobie tak samo równe pod względem nieskończonego oddalenia od tego świata, jak i tego, że miały po dwie ręce i dwie nogi, dwoje oczu i gładką skórę. Niczym pobożni wieśniacy ze Starego Świata, wierzyli, że to niebo, które przesyła im swoje wiadomości na niewidocznych falach, zwróciło właśnie ku nim swoje uśmiechnięte, pełne uczucia oblicze, tak jak niewyczuwalne sklepienie błękitnego nieba znajduje się dokładnie nad każdypi, kto w nie patrzy.

Upał panujący na plaży dawał się im coraz bardziej we znaki, piasek parzył. Ogarnęło ich wielkie znużenie, rozmowa przestała się kleić. Gdy Euclides i Eudóxia podnieśli się z ociąganiem i poszli się wykąpać w morzu, pomiędzy pozostałą dwójką zapanowało napięte milczenie. Isabel wyciągnęła dłoń, na której lśnił kradziony owalny pierścionek, i wzięła chłopca za rękę.

Czy chciałbyś pójść ze mną?

Tak, zawszeodpowiedział Tristao.

Wobec tego chodźmy.

Teraz?

Terazrzekła, wbijając spojrzenie niebieskoszarych oczu w jego twarz i w zamyśleniu wydymając górną pełną wargęnastał nasz czas.

II. Apartament

Isabel miała ze sobą cienką jak mgiełka plażową sukienkę, żółtopomarańczową, w kolorze owoców maracuja, postanowiła jednak nie wkładać jej, wychodząc z plaży, wsunęła tylko na stopy sandałki z cienkiej białej skórki, żeby przejść słynnym chodnikiem Avenida Atlantica w czarno-białe faliste pasy. Umieściła zmiętą suknię i ręcznik w zgięciu łokcia, tak że co najmniej jeden przechodzień zerknął ciekawie, spodziewając się zobaczyć zawinięte w pieluszki niemowlę. Jej ciemny słomkowy kapelusz, który wyglądał, jak gdyby ufarbowała go sokiem owoców genipapo, szybował przed Tristao niczym latający talerz, furkotały zwisające końce czarnej wstążki. Szła szybciej, bardziej wysportowanym krokiem, niż się spodziewał, aż potykał się i podskakiwał, żeby ją dogonić. Jego własne poczucie przyzwoitości nakazało mu wciągnąć zapiaszczoną koszulkę z napisem LONE STAR; klapał zniszczonymi gumowymi sandałami, które zabrał spod krzaczka.

Jasnoskóra dziewczyna, której długie gołe nogi stwarzały złudzenie, iż jest znacznie wyższa niż w rzeczywistości, kroczyła ze ślepą determinacją lunatyczki, jak gdyby w obawie, że chwila wahania może zniweczyć jej postanowienie. Szła na południe, w stronę fortu, następnie skręciła w prawo, w ulicę wiodącą do IpanemyAvenida Rainha Elisabete, a może Rua Joaquim Nabuco, Tristao był zbyt oszołomiony i przestraszony, by zwrócić uwagę na nazwę. Tam, w cieniu budynków i drzew, pośród sklepów i restauracji, banków z aluminium oraz szkła, ze stojącymi na baczność portierami i strażnikami w mundurach, niemal całkiem nagie ciało dziewczyny jarzyło się niesamowicie i przyciągało więcej spojrzeń. Tristao zbliżył się do niej z opiekuńczym gestem, mimo że zupełna obojętność jej lodowatej dłoni na jego dotyk sprawiła, iż poczuł się niezdarny i obcy. W tym świecie eleganckich bloków mieszkalnych i strzeżonych ulic to ona była przewodniczką. Skręciła pod oznaczony numerem bordowy daszek i weszła do ciemnego holu, gdzie Japończyk za wysokim kontuarem z czarnego marmuru poznaczonego zielonkawymi żyłkami zamrugał ze zdziwienia, ale podał jej mały kluczyk i przycisnął guzik, który sterował wewnętrznymi szklanymi drzwiami. Drzwi rozsunęły się. Przechodząc przez nie, Tristao miał uczucie, że prześwietlają go promienie rentgenowskie, że uwiera go żyletka w kieszonce obcisłych wilgotnych kąpielówek, czuł też mrowienie w penisie, skurczonym jak orzech nerkowca.

Winda o drzwiach ze srebrzystego metalu, zdobionych na podobieństwo tkaniny w trójkątne wzory, ruszyła w górę niczym nóż wyślizgujący się z pochwy. Pomalowane w paski ściany krótkiego korytarza miały ten sam złocisty kolor co pognieciona plażowa sukienka Isabel, tylko bardziej zgaszony. Kasetonowe drzwi z czerwonego drewna brezylkowego, wywoskowane do połysku, ustąpiły otwarte jej małym kluczykiem, nie większym od jego żyletki. Wewnątrz panowała cisza kosztownych przedmiotówwazonów, dywanów, poduszek z frędzlami, złoconych grzbietów oprawnych w skórę książek. Nigdy dotąd nie był w takim miejscu, czuł, że braknie mu tchu, ruchy miał skrępowane.

Czyje to mieszkanie?

Mojego stryja Donacianaodpowiedziała dziewczyna.Nie martw się, nie spotkasz go. Pracuje cały dzień w Centro. Albo gra w golfa i popija drinki ze swoimi przyjaciółmi od interesów. Właściwie jego praca polega na popijaniu drinków z przyjaciółmi. Powiem służącej, żeby nam też przyniosła coś do picia. A może coś zjesz?

Och, nie, senhorita, nie jestem głodny. Wystarczy mi szklanka wody albo odrobina suco.W ustach mu zaschło, gdy rozglądał się dokoła. Istna gratka dla złodzieja! Za jedną srebrną papierośnicę, za dwa kryształowe świeczniki przeżyliby z Euclidesem ponad miesiąc. Obrazykoła, kwadraty, zamaszyste krechynie mogły być wiele warte, być może poza wartością, jaką przedstawiały dla autora w chwili malowania, ale litery na grzbietach książek były ze złota. Patrzył z podziwem na półki z książkami, dorównujące wysokością drzewom palmowym. Pokój, w którym się znajdowali, miał dwa wewnętrzne balkony na dwóch ścianach, a na suficie wypukłą różę o płatkach z matowego szkła. W samym środku kwiatu umocowany był łańcuch, tak długi jak ten, który podtrzymuje wieczną lampkę w kościele, a na nim wisiał żyrandol o mosiężnych ramionach wygiętych w kształcie litery S. Dotychczas wnętrze domu oznaczało dla Tristao mroczną norę slumsów. Tutaj było równie jasno jak na dworze, tyle że miejsce było osłonięte przed najlżejszym choćby powiewem wiatru, panował tu całkowity spokój.

Mario!zawołała władczym tonem Isabel.

Młoda przysadzista służąca, która stawiła się bez pośpiechu na jej wezwanie, jak gdyby przebywała w jakimś odległym pomieszczeniu, zmierzyła Tristao pogardliwym spojrzeniem, w jej głęboko osadzonych oczach błysnął strach. Twarz miała nalaną, szeroką jak Indianka, albo opuchniętą wskutek pobicia, dziobatą, skórę ponurego tabaczkowego koloru, co było zapewne wynikiem mieszanej krwi. Przejrzała go, odgadła jego złodziejskie myśli i pomyślała, że sama jest ponad to. Jak gdyby zamieszkiwanie w domach bogaczy i paradowanie w otrzymywanych od nich czystych ubraniach nie było samo w sobie formą kradzieży.

Mariopowiedziała Isabel, starając się, by jej głos nie brzmiał ani ostro, ani nieśmiałoprzyrządź dwa koktajle vitaminas z bananem lub avocado, jeśli masz pod ręką. Mnie to wystarczy, ale może przyniosłabyś mojemu gościowi coś, co upitrasiłaś sobie na lunch? To mój przyjaciel, Tristao. Masz ochotę na kanapkę?spytała chłopca.

Nie, to doprawdy zbyteczne, przysięgamzaprotestował Tristao ze śmiałością, która emanowała z jego szerokiego, wypukłego czoła, dużych błyszczących oczu i pełnej rezerwy miny.

Mimo to, gdy służąca przyniosła jedzeniepodgrzane acaraje ze smażonymi kulkami vatapa, krewetkami i papryką zjadł wszystko z wilczym apetytem. Nauczył się przeczekiwać głód, ale widok jedzenia go obudził, toteż chłopak zmiótł z talerza wszystko, nie zostawiając na nim nawet tłustej plamki. Isabel popchnęła w jego stronę po intarsjowanym blacie niskiego stolika swój talerz ze zjedzonym do połowy daniem. Spałaszował je również do końca.

Podać kawę?spytała Maria, która weszła, żeby sprzątnąć talerze. Wyczuwało się w niej jeszcze nienawiść i nikłą woń spisku, przypominającą zapach oleju dende, którym przyprawione są wszystkie potrawy z północy. Być może w dziwnym domu, w którym mieszkała dziewczyna oraz jej wuj, było coś nie w porządku, czego służąca nie aprobowała. Jak inni ludzie niskiego pochodzenia, chętnie skłaniała się ku intrygom i zmianom; świat nie jest dla nich cenną relikwią pod szkłem, która ma być zachowana po wsze czasy.

Tak, a potem zostaw nas samychpoleciła Isabel. Zdjęła swój mały kapelusz, długie jasne włosy zalśniły,

pogłębiając wrażenie jej nagości i przypominając chłopcu, jak poczuł się oślepiony, wracając z morskiej kąpieli.

Lubisz mnie?spytała, odwracając oczy i rumieniąc się.

Tak. Nawet więcej niż lubię.

Uważasz mnie za flirciarkę? Zepsutą dziewczynę?

Myślę, że jesteś bogataodpowiedział, rozglądając się a bogactwo czyni ludzi dziwnymi. Bogacze robią, co chcą, i nie znają ceny niczego.

Ale ja nie jestem bogatarzekła Isabel z nową nutą skargi i rozdrażnienia.Mój wuj jest bogaty, mój ojciec, który przebywa teraz w Brasilii, również, ale ja nie mam nic własnegotrzymają mnie niczym rozpieszczaną niewolnicę, żeby oddać po ukończeniu szkoły u zakonnic jakiemuś chłopcu, który gdy dorośnie, będzie taki sam jak onielegancki, uprzejmy i nieczuły.

A gdzie jest twoja matka? Co ona mówi o twojej przyszłości?

Moja matka nie żyje. Maleńki braciszek, którego chciała mi sprawić, udusił się pępowiną podczas porodu i umierając, uszkodził jej macicę. Przynajmniej tak mi powiedziano. Miałam cztery lata, gdy się to stało.

Jakie to smutne, Isabel.Mimo iż słyszał, że tym właśnie imieniem nazywała ją Eudóxia, nie wymówił go wcześniej ani razu.Ty nie masz matki, a ja nie mam ojca.

A gdzie jest twój ojciec?

Może nie żyjewzruszył ramionami Tristao.A w każdym razie zniknął. Moja matka spała z wieloma mężczyznami i nie ma pewności, który z nich jest moim ojcem. Mam dziewiętnaście lat, musiało to więc zdarzyć się dwadzieścia lat temu. Matka pije dużo cachaca i nie przej...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin