54
Wojciech Eichelberger
Kobieta bez winy i wstydu
Wydawnictwo Do
Kusicielka
Co się zdarzyło pod rajskim drzewem?
Nie wiem, co się zdarzyło pod rajskim drzewem. Jeśli myślicie, że wam powiem, jak to było na pewno, zapewniam, że tak nie będzie. Ponieważ jednak czuję się upokorzony wieloletnim obcowaniem z równie powszechną, co prymitywną interpretacją rajskiego mitu, chciałbym podzielić się z wami moimi wątpliwościami, a także zaprosić was do reinterpretacji przekazu o rajskim drzewie.
Najpierw jednak muszę powiedzieć parę zdań o moim religijno-światopoglądowym rodowodzie, bo to może być ważne podczas rozmowy na tematy tak zasadnicze. Jestem psychologiem i psychoterapeutą. Korzenie mojego światopoglądu - ujmując rzecz chronologicznie - tkwią w katolicyzmie, zaś jego pień i korona wyewoluowały w kierunku buddyzmu. Dzięki temu zyskałem, jak sądzę, pożyteczny dystans wobec tradycji i mitologii chrześcijańskiej. Z drugiej strony moje późniejsze buddyjskie doświadczenie domaga się głębszego zrozumienia nieświadomie i bezkrytycznie pochłanianych - wraz z mlekiem matki - katolickich treści i obrazów.
Jakiś czas temu, razem z Marią Malewską, upojeni sukcesem cyklu Być tutaj, złożyliśmy telewizji propozycję programu o kobietach. Rozmowy z telewizją przedłużały się, a we mnie temat się gotował, postanowiłem więc podzielić się moimi przemyśleniami w cyklu spotkań-wykładów, a przy okazji poddać je publicznemu osądowi. Cieszę się, że na sali są nie tylko kobiety, ale i paru mężczyzn. Myślę, że to dobry znak.
Jako motto naszych spotkań wybrałem cytat z książki Fritjofa Capry Punkt zwrotny:
Przez ostatnie 3000 lat cywilizacja zachodnia i poprzedzające ją cywilizacje, jak również większość innych kultur, opierały się na systemach filozoficznych, społecznych i politycznych, w których mężczyźni, za sprawę swej siły, bezpośredniego nacisku lub rytuału, a także tradycji, prawa, języka, obyczaju i ceremoniału, wychowania i podziale pracy decyduję o tym, jaką rolę maję kobiety odgrywać, a jakiej nie, przy czym płeć żeńska jest wszędzie klasyfikowana niżej niż miska.
Chcę się zająć tym fragmentem owego systemu dominacji i represji, który wiąże się z tworzeniem i podtrzymywaniem stereotypu kobiety, pozostającego w dramatycznej często sprzeczności z jej archetypem.
Najważniejszym powodem, dla którego zająłem się tym trudnym tematem, jest potrzeba spłacenia przynajmniej części mojego własnego, jak i w ogóle męskiego, karmicznego długu wobec kobiet i przyjścia im z pomocą. W swojej pracy przekonuję się wciąż na nowo, że cierpienie w życiu większości kobiet bierze swój początek z bezkrytycznego przyjmowania i uznawania za prawdę mitów i stereotypów, którymi nasycona jest nasza kultura i religijność, nasze koncepcje pedagogiczne i obyczajowość.
Będę sięgał do jungowskiej tradycji rozumienia mitów i symboli, zainspirowany w szczególności lekturami książek Josepha Campbella The Power of Myth (Potęga mitu) a także The Hero with a Thousand Faces (Bohater o tysiącu twarzy). Prawdę mówiąc to właśnie odwaga, inteligencja i wspaniała intuicja Campbella sprawiły, że decyduję się na to karkołomne przedsięwzięcie.
W dzisiejszej rozmowie chcę zakwestionować jednoznacznie negatywną interpretację roli Ewy w tym, co się wydarzyło
w Raju i doprowadzić do - choćby częściowej - jej rehabilitacji. Widać gołym okiem, na jak ryzykowną wyprawę się tutaj wybieramy.
Płeć Boga
Czy
Adam był mężczyzną?
W micie o Adamie i Ewie mówi się, że Bóg stworzył człowieka na wzór i podobieństwo swoje. Człowiekiem tym był Adam, którego szybko i jednoznacznie uznano za mężczyznę, co doprowadziło do nieuniknionej konkluzji, że Bóg też jest mężczyzną. Jesteśmy więc skłonni wyobrażać sobie Boga jako sędziwego mężczyznę z siwą brodą, który miał niezrozumiały kaprys stworzenia kogoś na własny wzór i podobieństwo, a więc "wyposażenia" go (oprócz innych atrybutów) w tę samą płeć.
Taka interpretacja musi budzić wątpliwości. Przypisywanie Bogu jakiejkolwiek płci jest - zdemaskowaną zarówno przez historyków, jak i mistyków - socjotechniczną manipulacją, mającą na celu zapewnienie dominującej pozycji jednej z połówek ludzkości. Ta manipulacja dokonała się zresztą w erze głęboko przedchrystusowej. Mniej więcej 3000 lat później powstało w Ameryce liczące się feministyczne ugrupowanie, które uparcie wyraża się o Bogu per "ona" i stara się przekonać wszystkich, że Bóg jest kobietą.
Myślę, że jedno i drugie urąga Bogu jako takiemu - nie uwzględnia Jego pełni i doskonałości. Przypisując Bogu płeć, redukujemy Go bezkrytycznie do czegoś połowicznego. Dlaczego tak trudno nam uznać, że Bóg nie ma żadnej płci - że jest tym, co przekracza to tak prozaiczne rozróżnienie, bowiem przekracza wszelkie podziały i wszelki dualizm. Na tym właśnie przecież zasadza się Jego boskość.
Jeśli przyjmiemy powyższą tezę, którą zresztą mistycy i mistyczki różnych religii potwierdzają swoim żywym doświadczeniem, wypada zadać sobie pytanie: jakiej płci był Adam? Czy miał jakąkolwiek płeć? Kto to w ogóle był Adam? Czy na pewno miał postać ludzką, tak jak to sobie wyobrażamy? A może Adam był na przykład - jak sugeruje słynny uczony i myśliciel Konrad Lorenz - obojnaczą komórką, która jest nieśmiertelna w tym sensie, że rozmnaża się przez podział, produkując w nieskończoność kolejne, identyczne egzemplarze. Pomijając sens mistyczny - w który nie chcę się tutaj wdawać - prymitywna i niewyspecjalizowana komórka obojnacza jest nieśmiertelna.
Dlaczego druga płeć?
Jak pamiętamy, pierwsze dwie postacie stworzone przez Boga były nieśmiertelne. Mistycy twierdzą, że w swej istocie - wolnej od egocentrycznego złudzenia odrębności - nieśmiertelni jesteśmy wszyscy. Jest więc bardzo prawdopodobne, że to, co Adam i Ewa utracili w wyniku zjedzenia rajskiego jabłka, nie było nieśmiertelnością ciała, lecz świadomością nieśmiertelności w jej rozumieniu duchowym. Jeśli jednak upieramy się przy nieśmiertelności, jako atrybucie określonego bytu materialnego, to jedynym organizmem, który go posiada, jest obojnacza komórka. Rozmnaża się ona przez podział i jest wciąż ta sama. Można powiedzieć, że jest ona ciągłością określonego bytu materialnego na przestrzeni dowolnego czasu.
Ale wróćmy do tego, co działo się w Raju. O dziwo, Adam trochę się nudził i cierpiał z powodu samotności. Wtedy Bóg, kierowany zapewne współczuciem, postanowił stworzyć Ewę. Dlaczego Adamowi, temu doskonałemu dziełu, stworzonemu na wzór i podobieństwo swoje, Bóg zdecydował się przydać kogoś - że tak powiem - z innej bajki? Co się właściwie wydarzyło? Czy Bóg miał w tym jakiś zamysł, czy może uznał swoje dzieło za niepełne i postanowił dodać do niego konieczne uzupełnienie? Skąd się wzięła potrzeba zaistnienia drugiej płci? To są istotne pytania.
Zwróćmy uwagę, że - zgodnie z treścią mitycznego przekazu - druga płeć powstała z żebra pierwszego osobnika. Przypomina to procedury nazywane we współczesnej biologii klonowaniem. W odpowiednich warunkach z frakcji komórek na przykład marchewki-dawcy, powstaje cała marchewka, dokładnie taka sama jak dawca. Skoro jednak z żebra Adama powstała
Ewa, to nie mieliśmy tu do czynienia z procedurą klonowania, ponieważ gdyby było to klonowanie, powstałby osobnik tej samej płci.
Cena za seks
Wynikałoby z tego, że z jakichś istotnych i głębokich powodów, osoba odmiennej płci stała się konieczna. I tu znowu, za Lorenzem, odwołać się możemy do interpretacji komórkowej. Otóż w procesie ewolucji komórki obojnacze specjalizują się i muszą podejmować bardzo specyficzne funkcje, tworząc bardziej złożone organizmy. Jedną z konsekwencji tego procesu jest polaryzacja płciowa. Muszą powstać dwa różne organizmy: jeden płci męskiej, drugi - żeńskiej. Potem powstanie każdego nowego organizmu może się odbyć tylko poprzez połączenie odpowiednich fragmentów organizmów rodziców. Jak wiemy, wszystkie istoty bardziej złożone muszą rozmnażać się w ten sposób.
Lorenz zauważa, że historia ewolucji komórek doskonale pasuje do mitycznego przekazu. Utrata fizycznej nieśmiertelności to cena, jaką życie zapłaciło za seks. Jest oczywiste, że gdy między komórkami dochodzi do "seksu", ich potomstwo nie jest identyczne z żadnym z rodziców. Staje się wypadkową dwóch pierwotnych komórek. Koniec nieśmiertelności.
Pojawia się też wiele korzyści - specjalizacja, wyższy poziom rozwoju, a także odsunięcie zagrożenia degeneracji i podtrzymanie szansy dalszej ewolucji. Wszystko to nie mogłoby mieć miejsca, gdyby w nieskończoność reprodukowany był ten sam genotyp.
W programie o seksie z telewizyjnego cyklu Być tutaj zastanawialiśmy się, w jaki sposób powstali kobieta i mężczyzna i skąd ta ogromna siła przyciągania, którą odczuwamy jako nieskończone pragnienie powrotu do pierwotnej jedności. Zaproponowaliśmy następującą sytuację: arkusz bristolu podziurkowany był tak, że linia podziału przebiegała jak w puzzlach.
Ja uchwyciłem jedną połowę, a moja partnerka drugą. Szarpnęliśmy i ja zostałem z wypustką, a ona z zagłębieniem. Realizator uznał tę scenę za niesmaczną i niemoralną. Na szczęście, po dłuższej dyskusji, dopuszczono ją do montażu. Potem chcieliśmy sparafrazować krótko to, co się wydarzyło w Raju: ja miałem moją część z wypustką przymierzyć i na ten widok okropnie się zawstydzić. Moja partnerka miała zrobić to samo ze swoim zagłębieniem. Na to realizator już nie wyraził zgody. Niewinny "seks" komórkowy okazał się pornografią.
Ale wróćmy do początku. Z jakichś powodów - Bogu tylko znanych - pierwsza istota miałaby zostać podzielona na dwie części: jedną z wypustką i drugą z zagłębieniem. Wypustka i zagłębienie są przy tym podziale konieczne. Służą do wymiany wyspecjalizowanych komórek rozrodczych. Gdyby ewolucyjny arkusz przerwał się po linii prostej, doprowadziłoby to tylko do prostego podziału komórki. Nie uruchomiłby się cały proces przemiany i boskie dzieło stworzenia człowieka być może nie mogłoby zostać dokończone. Dlaczego więc Ewa miałaby powstać z żebra Adama? Campbell twierdzi, że ten fragment mitu wskazuje na to, iż na początku Ewa była częścią Adama, jego aspektem. To zgadzałoby się z naszą tezą, że pierwotnie Adam był istotą bez płci lub też dwupłciową i w którymś momencie nastąpiło wyodrębnienie z obojnaczego Adama aspektu zwanego Ewą, czyli kobiety.
Przypuszczenie, że Ewa może być wyodrębnionym aspektem Adama, stawia ją w zupełnie innym świetle. Okazuje się bowiem, że nie jest ona jakimś rozrywkowym, czy pomocniczym dodatkiem do mężczyzny, jak sugeruje katechetyczny przekaz, tylko równoprawnym aspektem jednolitego i doskonałego boskiego dzieła, które następnie z woli Stwórcy zostało podzielone na dwie części. Nawiasem mówiąc, nie słyszałem, żeby ktoś trzymający się twardo litery tego mitu zapytał, dlaczego Stwórca nie stworzył Adamowi do towarzystwa drugiego Adama, tylko istotę wyposażoną w macicę, jajniki, pochwę i piersi, gotową do seksu i rodzenia dzieci. Widać wyraźnie, że fundamentaliści uwikłali kobietę w sytuację bez wyjścia, w której oskarża się ją i karze za to, do czego została przez Boga stworzona.
Seks jest dziełem Stwórcy
Nic dziwnego, że tak wiele kobiet żyje w świadomym - a częściej nieświadomym - przeświadczeniu, że nie ma dla nich miejsca na tym świecie i że są czymś w rodzaju boskiej pomyłki.
Odważmy się pomyśleć, że mężczyzna i kobieta pojawili się na rym świecie dopiero wtedy, gdy stworzona została Ewa. Równałoby się to stwierdzeniu, że Adam, jako osobnik płci męskiej, pojawił się w tym samym momencie co Ewa, czyli że mężczyzna i kobieta zostali stworzeni jednym aktem Stwórcy. Zwróćmy uwagę, że taki ewentualny przebieg wydarzeń kłóciłby się z powszechnym poglądem uznającym seks za grzech. Jeśli uznamy, że ów podział na dwa aspekty nastąpił za sprawą Pana Boga - a któż inny mógłby tego dokonać - znaczyłoby to, że seks jest immanentną częścią boskiego planu, że seks jest dziełem Stwórcy. Dziełem Stwórcy są bowiem dwie płcie, które w sposób naturalny, ze względu na to pierwotne - zapewne bolesne - rozdzielenie, mają tendencję dążenia ku sobie. W ten sposób powszechna i naiwna interpretacja grzechu pierworodnego, jako skutku seksualnego uwiedzenia Adama przez Ewę, tak głęboko zakorzeniona w naszych umysłach, mogłaby wreszcie odejść do lamusa.
Wiem, że wyważam otwarte drzwi i mówię truizmy, które dla światłych interpretatorów mitu o Adamie i Ewie są oczywiste. Tu i ówdzie możemy o tym przeczytać albo usłyszeć. Ale dlaczego tak rzadko i tak cicho? Skąd ta cenzura? Dlaczego popularna interpretacja mitu jest tak naiwna, a zarazem tak nieprzychylna kobiecie? Odpowiedź jest w swej prostocie wręcz marksistowska: popularna interpretacja rajskiego mitu jest poręcznym i niezastąpionym narzędziem służącym represjonowaniu i utrzymywaniu w zależności od mężczyzn kobiecej połowy ludzkości.
Kobieta jest mężczyzną, mężczyzna jest kobietą
Zastanówmy się raz jeszcze, w jaki sposób mógł się dokonać podział na dwie płcie i co składa się na każdą z oddzielonych od siebie części. Sprawa nie jest taka prosta, jak sugerowałoby telewizyjne ujęcie z arkuszem bristolu. Nie jest tak, że w pierwotnej jedności po prawej stronie był mężczyzna, a po lewej kobieta. Gdy uważniej przyjrzymy się relacji części do całości - tak jak to od tysiącleci czynili mistycy, a ostatnio także fizycy, biochemicy i badacze chaosu - zobaczymy, że każdy - nawet najmniejszy - fragment posiada wszystkie atrybuty całości, na którą się składa. Część nie jest różna od całości, całość nie jest różna od części.
Jeżeli tak, to zarówno kobieta, jak i mężczyzna, w każdej swojej części, w każdym fragmencie są jednolicie nasyceni męskością i kobiecością. Oczywiście nastąpiła polaryzacja, która spowodowała, że w jednej z tych części zaczął dominować aspekt męski, a w drugiej kobiecy. Dobrą analogią jest tu magnes, który zawsze ma dwa bieguny. Jeśli podzielimy większy magnes na dwie części, otrzymamy dwa identyczne magnesy, które będą się przyciągać albo odpychać, w zależności od tego, którą stroną się do siebie zwrócą. Na podobnej zasadzie granice tego co męskie i kobiece są w każdym z nas bardzo płynne; każda kobieta jest zarówno kobietą jak i mężczyzną, a każdy mężczyzna jest zarówno mężczyzną jak i kobietą. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przez kilka tygodni brać niewielkie dawki hormonów. Okazuje się wtedy, że płeć, której jesteśmy pewni jako czegoś danego nam raz na zawsze, zanika
Wewnętrzna kobieta, wewnętrzny mężczyzna
i przeistacza się w swoje przeciwieństwo. Na poziomie fizjologii i struktury uzyskujemy więc klarowne potwierdzenie tego, że obie płcie są częścią tej samej całości, choć na szczęście - jak mówią Francuzi - istnieje między nimi ta jedna mała różnica.
Możemy więc pokusić się o to, aby mitowi o narodzinach Adama i Ewy nadać inny wymiar. Wymiar relacji nie tylko między dwoma osobnikami, dwoma bytami, ale relacji wewnętrznej, gdzie aspekt męski i żeński zostały wyodrębnione poprzez sam fakt, że jeden z nich dominuje.
Psychologicznie rzecz biorąc rozwój mężczyzny polega - od pewnego momentu - na budzeniu swojego aspektu żeńskiego. Natomiast rozwój kobiety - w jej dojrzałym życiu - polega na budzeniu aspektu męskiego. W ten sposób również w naszym wewnętrznym życiu dążymy do jedności, do dopełnienia.
Mężczyzna i kobieta poszukują się w życiu i spotykają po to, aby się od siebie wzajemnie uczyć. Mężczyzna spotyka kobietę po to, żeby uczyć się od niej kobiecości, a kobieta spotyka mężczyznę po to, aby uczyć się od niego męskości.
Jeśli chcemy wyobrazić sobie, jak to może wyglądać, warto odwołać się do znanego symbolu jin-jung, dwóch splecionych w płaszczyźnie koła ryb. Każda z nich zapełnia taką samą ilość wspólnej przestrzeni i obie tworzą całość. Jedna jest biała, a druga czarna, ale jedna ma białe oczko, druga oczko czarne.
Biały reprezentuje jang, czyli to, co w koncepcji taoistycznej nazywa się elementem męskim. Czarny reprezentuje jin, czyli to, co nazywamy elementem kobiecym. Uderzające, jak bardzo
harmonijna i symetryczna jest relacja męskiego i żeńskiego. Jak bardzo inna od dominującej postawy Adama wobec Ewy.
Samotność Adama
Czas już rozważyć stan umysłu Adama, a potem stan umysłu Adama i Ewy, zanim zdążyli zjeść zakazany owoc.
Stan umysłu Adama jest zastanawiający. Z jakiego powodu ktoś stworzony przez Boga na wzór i podobieństwo Jego samego, a więc uczestniczący w boskiej jaźni, wręcz stopiony z nią, miałby czuć się samotny i znudzony? Wprawdzie w raju rosło Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego, ale owoc rozróżnienia nie został przecież jeszcze skosztowany.
W interpretacji jogicznej, z którą zetknąłem się czytając słynną autobiografię Yoganandy, Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego reprezentuje ten stopień rozwoju centralnego układu nerwowego, na którym pojawia się samoświadomość. Drzewo ze swoją koroną, pniem i korzeniami to schematyczny obraz naszego układu nerwowego: mózg, rdzeń, rozgałęzienia krzyżowe. Zjedzenie owocu to uzyskanie dostępu do czegoś, co znajduje się wysoko i jest ukoronowaniem istnienia drzewa, zawiera w skondensowanej formie całą jego energię. Dzięki ewolucyjnym przekształceniom i przyjęciu pionowej postawy centralny układ nerwowy człowieka osiąga zdolność do kanalizowania energii tak potężnej, że staje się świadomy sam siebie i w konsekwencji ulega iluzji własnego, odrębnego istnienia. To tak, jakby przewód elektryczny, który rozgrzał się do czerwoności pod wpływem wielkiej energii, którą przewodzi, uznał, że zaczął świecić własnym światłem.
Kto zaczął?
Iluzja odrębności
Lama buddyjski Trungpa Rinpocze, w swojej książce Cutting through Spiritual Materialism (Przedzieranie się przez duchowy materializm) porównuje to, co się stało po zjedzeniu owocu, do sytuacji ziarnka piasku na pustyni, które nagle uzyskuje tak wiele energii, że zaczyna wirować i tym samym wyodrębniać się z oceanu nieruchomych ziarenek, choć w istocie pozostaje nadal drobniutkim, identycznym z pozostałymi, fragmentem niezmierzonej pustyni.
Czyżby więc Adam zaczął wirować za mocno, zanim jeszcze Ewa poczęstowała go jabłkiem? Czyżby to on pierwszy
...
ska73