Greene Jennifer - Ruchome piaski.rtf

(295 KB) Pobierz
JENNIFER GREENE

JENNIFER GREENE

RUCHOME PIASKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Mówiłam już mamie, że nic się nie stało. Dlacze­go nikt mi nie wierzy?

- Zdaje się, że przekroczyłaś pewne granice. Gdyby matka nie zastała cię z chłopakiem w łóżku...

- Nie w, a na łóżku, tato! - zaprotestowała gwał­townie. - Po prostu rozmawialiśmy. Oboje byliśmy ubrani. Tyle że mama wpadła w histerię. Myślałam, że będziesz po mojej stronie.

- Jestem po twojej stronie.

- Więc dlaczego mam spędzać wakacje w dzikiej głuszy? To niesprawiedliwe.

W czasie długiej drogi z Georgii do Iowa Cooper już kilkakrotnie odpowiadał na to pytanie, używając różnych argumentów. Jednak jego piętnastoletnia córka wcale nie chciała słuchać. Mimo to Cooper postanowił jeszcze raz z nią porozmawiać. Przeszkodził mu jednak znajomy widok. Poczuł nagłe ukłucie w sercu. W koń­cu dojechali na miejsce.

Przed urzędem pocztowym w Bayville nie było par­kingu zdolnego pomieścić lincolna wraz z przyczepą, dlatego znalazł wolne miejsce przed hydrantem i do­piero tam zatrzymał samochód. Kiedy wysiadł, promie­nie czerwcowego słońca natychmiast spoczęły na jego l warzy.

Przez chwilę się nie ruszał, chłonąc głodnym wzro­kiem znajome krajobrazy. Dzięki Bogu Bayville nie­wiele się zmieniło. Łagodne wzniesienia z polami i łą­kami zdawały się być takie same od wieków. Rześkie, zdrowe powietrze pachniało świeżo zaoraną, żyzną zie­mią. Biały, strzelisty kościół wciąż był największym budynkiem przy głównej ulicy. Stevens Hardware ciąg­le prowadził swój sklep, który przypominał mu dzie­ciństwo. Tak, otaczała ich „dzika głusza”. Świat, któ­rego tak pragnął, świat sukcesów, pieniędzy i wyścigu szczurów pozostał za nimi. Coop zaczął się zastana­wiać, czy nie zapłacił zbyt wysokiej ceny, próbując niegdyś wyrwać się z Bayville.

Podobne rozmyślania nie miały teraz większego sensu. Chciał raz na zawsze skończyć z przeszłością i zanurzyć się w ciszy i spokoju małego miasteczka. Tylko tego pragnął od życia - ciszy i spokoju. I jeszcze możliwości porozumienia się z córką. Powrotu do podstawowych wartości. Odnalezienia swojego praw­dziwego „ja”. Czy to nie za dużo?

Coop nie pamiętał, żeby w ciągu ostatnich trzy­dziestu siedmiu lat miał okazję się nudzić. To również trzeba będzie zmienić. Człowiek, który od podstaw stworzył milionową fortunę, ma prawo do odrobiny lenistwa.

Parę metrów dalej zauważył kobietę, która przeszła obok i weszła do budynku poczty. Sam nie wiedział, co przyciągnęło jego uwagę. Nie mógł to być strój, ponieważ miała na sobie żółtą bluzkę wpuszczoną w szorty koloni khaki, a na ramieniu niosła olbrzymią torbę uszytą ze skrawków różnych materiałów. Również jej krótkie, zbyt krótkie, włosy o trudnym do określenia, żółtorudym kolorze nie budziły zachwytu. Może tylko szczupła talia i okrągła, kształtna pupa mogły zwracać na siebie uwagę.

Coop znał tę pupę.

W szkole średniej, kiedy był gotów rzucać się w po­goń za pierwszą lepszą spódniczką, dokładnie poznał i sklasyfikował pupy wszystkich koleżanek. Oczywiście, dawno pozbył się już tych głupich obsesji, ale sylwetka, którą miał przed sobą, wydawała mu się dziwnie znajoma. Niestety, nie udało mu się dojrzeć twarzy kobiety. Może znam ją ze szkoły średniej, po­myślał. Nie mógł jednak sobie przypomnieć żadnej tak drobnej dziewczyny, bowiem nieznajoma była niższa od jego córki o dobrych kilkanaście centymetrów.

- Czy to już wszystko, tato? - Pełen rozczarowania głos Shannon przedzierał się do niego przez mroki wspomnień. - Czy to całe miasto? Założę się, że nie mają tu nawet kablówki. Co mam tu robić przez całe lato? To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe - powtórzyła.

Cooper potrząsnął głową, chcąc zapomnieć o nie­znajomej, i spojrzał na rozżaloną córkę. Mówiła tak głośno, że słychać ją było na całej ulicy.

- Możesz mi nie wierzyć, ale będziemy się tu dob­rze bawić - zapewnił.

- Bawić? Ależ tato, zabrałeś mnie tu tylko dlatego, że mama cię do tego zmusiła. Słyszałam, jak mówiła, że już nie może sobie ze mną poradzić.

Przez moment żałował, że nie udusił Denise, kiedy to mówiła. Jego palce zacisnęły się automatycznie, jednak głos pozostał łagodny.

- Ani twoja matka, ani jej mąż nie mogą mnie do niczego zmusić. Chciałem, żebyś tu ze mną przyjechała. Po wakacjach będziesz mogła stąd wyjechać, jednak ja chciałbym się przeprowadzić do Bayville. To taki powrót do korzeni. Przecież bardzo kochałaś dziadków. Teraz masz okazję zobaczyć, jak żyli, jak ja żyłem i... - zawahał się - po raz pierwszy od rozwodu z twoją matką będziemy mogli poważnie porozmawiać.

Córka podniosła oczy do nieba.

- Mowa - trawa. Po prostu chcecie, żebym się nie spotykała z Timem.

- To też - przyznał ze ściśniętym gardłem.

- Możecie robić, co wam się podoba, ale i tak będę go kochać. Zawsze! Nie obchodzi mnie wasze zdanie! Po prostu oboje nie macie zielonego pojęcia o miłości! A ja... ja...

Shannon odwróciła głowę. Wzrok Coopa powędro­wał za jej spojrzeniem. Po drugiej stronie ulicy chłopak otworzył drzwi sklepu żelaznego, oparł się o ścianę i wyjął puszkę z sodówką. Jego pszeniczne włosy były równo podcięte. Miał na sobie robocze spodnie i białą koszulkę, która opinała się na dobrze umięśnionym torsie i bicepsach. Jego budowa oraz miodowa opalenizna wskazywały, że pochodzi z dużej farmy i zna się na robocie jak nikt inny.

Shannon również dostrzegła muskuły chłopaka, ale prawdopodobnie opacznie zrozumiała ich pochodzenie. Wyprostowała się i odrzuciła do tyłu swoje długie, jasne, wyfiokowane włosy, którym poświęcała co rano pół godziny, by za pomocą pianki i lakieru doprowadzić je do odpowiedniego stanu. Wypięła też malutkie piersi i położyła dłoń na biodrze. Cooper pomyślał, że może powinien wysłać ją do przedszkola, gdzie mogłaby dorośleć choćby i do czterdziestki.

- Wejdę na pocztę - powiedział. - Muszę odebrać klucze, papiery i wysłać trochę listów.

Shannon skinęła głową. Ani na chwilę nie spusz­czała wzroku z chłopaka.

- Zaczekam.

- Gorąco tu jak licho. Upieczesz się na tym słońcu. Poza tym cała sprawa może mi zająć parę minut.

Shannon zrobiła zatroskaną minkę. Ktoś i tak musi tutaj zostać. Jeśli przyjdzie policjant, wytłumaczę mu, dlaczego musieliśmy zapar­kować przed hydrantem. Idź już, tato. Nic mi nie będzie Cooper uznał, że nadszedł czas, aby pójść na pewne ustępstwa.

Kiedy przyjedziemy do domu, będziesz mogła zadzwonić do Tima. - Nie było odpowiedzi. Wiesz, tego, w którym jesteś szaleńczo zakochana.

- Mhm.

Cooper pomyślał, że pod koniec lata jego kasztano­we włosy zrobią się białe jak śnieg. Idąc po schodach przypominał sobie narodziny Shannon. Od początku wyidealizował obraz córki. Chciał ją tylko psuć i hołu­bić. I oto ukochana córeczka tatusia wyrosła na wielką pannicę, która prowokuje wszystkich przystojnych chłopaków na ulicy. Pomyślał, że Shannon odziedzi­czyła po nim pociąg do płci przeciwnej. Możliwe jed­nak, że tak jak jemu, uda jej się z tego wyrosnąć.

Otworzył drzwi, jednak zamiast od razu wejść do środka, rozejrzał się po niewielkiej salce. Od razu stwierdził, że zrobił dobrze, wracając. Powitała go ta sama drewniana podłoga, niewielkie okienka i zapach kleju unoszący się w powietrzu. Wszystko w Bayville robiono tak, aby trwało wieki. Również tradycyjne wartości oparły się tu działaniu czasu. Choćby dlatego, że ludzie nie żyli w takim pośpiechu.

Coop uśmiechnął się na widok Joelli w okienku. Kiedy był w szkole, uważał ją za kogoś niesłychanie ważnego. Joella trochę posiwiała, wciąż jednak nosiła okulary bez oprawek i trzymała za uchem pogryziony ołówek.

Ruda w żółtej bluzce również tu była. Stała w kolej­ce, trzymając w dłoni sporą paczkę. Cooper zajął za nią miejsce i uzbroił się w cierpliwość. Joella nie tylko zajmowała się przyjmowaniem przesyłek, lecz również rozpowszechnianiem plotek i klient nie miał szans odejść od okienka, jeżeli nie usłyszał wszystkich. Na szczęście tę ostatnią usługę świadczyła za darmo.

Starszy mężczyzna w poplamionych ogrodniczkach podziękował Joelli i skierował się do wyjścia. Ruda zajęła jego miejsce przy kontuarze. Tak jak się spodzie­wał, Joella zaczęła przyjazną pogawędkę z klientką.

- I jak tam Matthew? - spytała.

- Matt? O, świetnie sobie radzi - odparła zagad­nięta. - W czasie wakacji dorabia sobie w żelaźniaku. Chce kupić samochód.

- Ciężka praca jeszcze nigdy nikomu nie zaszko­dziła - stwierdziła Joella. - To dobry chłopak, Priss. Wiem, że nie było ci łatwo od śmierci Davida, ale dobrze go wychowałaś. Paczka dla siostry. O, proszę, jest teraz w Kalifornii.

Cooper, który słuchał jednym uchem, stwierdził, że kobieta jest matką chłopca, którego widzieli z Shannon na ulicy. Jednak dopiero imię, które usłyszał, Priss, wzbudziło w nim większe zainteresowanie.

Tysiące wspomnień przemknęło przez jego głowę z szybkością błyskawicy. Priss! Priscilla Wilson. Po­strach ogrodników i nauczycieli. Dziewczyna, która potrafiła wpakować się w najgorszą kabałę . Nikt nie chciał wierzyć, że jest córką pastora. Priscilla była od niego o rok młodsza, ale na niektóre zajęcia chodzili razem. Nie mogła wytrzymać w szkole. Zawsze zapo­minała o pracy domowej i z zasady nie nosiła długo­pisu. To z jej poduszczenia chodzili zwykle na wagary. Jej pełen radości i życia śmiech, którego bała się większość nauczycieli, wciąż jeszcze brzmiał w jego uszach.

Coop nie mógł się oprzeć pokusie.

- Priss Wilson? - spytał. Dziewczyna odwróciła się. Obie kobiety rozpoznały go natychmiast.

- Proszę! Cooper Maitland. Słyszałam, że zamie­rzasz tu wrócić, ale nie chciało mi się w to wierzyć. - Urwała na chwilę. - Bardzo nam przykro z powodu twego ojca.

Joella wyszła zza kontuaru i przywitała się z nim serdecznie. Coop uściskał ją, czując kościste ciało, jednak co jakiś czas zerkał na Priscillę.

Bardzo się zmieniła. Dojrzała, co niezwykle go zaskoczyło, ponieważ nie sądził, że rudowłosa trzpiotka kiedykolwiek dojrzeje. Wciąż pamiętał jej chłopięcą sylwetkę, która teraz nabrała powabnych kobiecych kształtów.

Priscilla nigdy nie uchodziła za ładną, ale teraz można było powiedzieć, że jest wręcz piękna. Tym bardziej że było to piękno naturalne, ponieważ nie robiła nic, żeby je wydobyć czy podkreślić. Rozjaś­nione słońcem włosy okalały najbardziej kobiecą twarz, jaką zdarzyło mu się kiedykolwiek widzieć. Delikatne uszy wyglądały niczym małe klejnoty. Z da­wnych czasów pozostało jej kilka piegów na nosie, ale i one w dziwny sposób dodawały jej urody. Jednak wciąż patrzyły na niego te same, brązowe oczy, tyle że teraz znacznie spokojniejsze i... znacznie bardziej zmy­słowe.

Priss Wilson, ta trzpiotka z odrapanymi kolanami i sińcami na całym ciele, miała teraz oczy prawdziwej kobiety.

Joella wróciła już do swego okienka, ale bez prze­rwy paplała. Opowiadała mu o znajomych, sąsiadach, ludziach, o których dawno zapomniał. Priscilla uśmie­chnęła się do niego porozumiewawczo, chcąc dać znak, że nic nie powstrzyma Joelli i że równie dobrze można by dyskutować z radiem, ale natychmiast spoważniała, czując na sobie jego uważny wzrok. Coop zastanawiał się, dlaczego tak się jej przygląda. Chciał przekonać siebie, że jego zainteresowanie ma czysto obiektywny charakter. To chyba naturalne, że interesują nas ludzie, których znaliśmy przed laty. Jednak również Joella była jego starą znajomą.

Wzrok Coopa spoczął na jej wargach. Nie, nie Joelli, a Priscilli. Dziewczyna miała małe usta, których górna warga wyginała się w delikatne „m”. Cooper nie pamiętał, kiedy ostatni raz zwrócił uwagę na kobiece usta.

Poczuł, że gapi się na Priss jak sroka w gnat. Priscilla uniosła do góry brodę, jakby chciała powie­dzieć: „nie ze mną te numery, stary” albo coś w tym rodzaju. Zaklął w duchu, jednak nie potrafił powstrzy­mać uśmiechu, który pojawił się na jego wargach. Czuł swoją przewagę. Sięgała mu zaledwie do ramienia. W świecie interesów jego wzrost okazał się niezawodnym sojusznikiem. Ludzie byli mu bardziej ulegli, kiedy spoglądał na nich z wysokości swoich stu osiem­dziesięciu ośmiu centymetrów.

W zasadzie nigdy nie byli zaprzyjaźnieni. Jednak Priss zawsze traktowała go po partnersku. Teraz pat­rzyła na niego oczami dojrzałej kobiety. W jej świecie nie było już miejsca na wagary i podrapane kolana. Jednocześnie w jej zmysłowych oczach czaiło się coś dziwnego. Coop nie znalazł dla tego lepszego okreś­lenia niż - tajemnica. Priss Wilson bardzo się zmieniła, a on nie wiedział, dlaczego.

- Teraz nazywam się Neilson - poinformowała go głębokim altem, który przywodził na myśl długie, zmysłowe noce. Jednak jego ton był chłodny i rzeczo­wy. - Przyjechałeś z córką?

- Tak, ale Shannon spędzi tu tylko wakacje. Jesie­nią ma wrócić do matki, do Atlanty, gdzie chodzi do szkoły.

- Wygląda na to, że będziemy sąsiadami. Mieszkam z synem w białym domu z niebieskimi okiennicami, niedaleko posesji twojego ojca. Możesz do nas zajrzeć, gdybyś potrzebował pomocy.

- Dzięki. Powiedziała to jedynie po to, by okazać uprzejmość.

Z uśmiechem, który zgasł, gdy tylko dostrzegła jego rozpalony wzrok.

Coop nie spodziewał się, że jakaś kobieta będzie go w stanie tak podniecić. Po latach doświadczeń uważał, że jest odporny na, jak to określać, „zew płci”. Mimo to nie miał nic przeciwko uczuciom, które nim teraz zawładnęły. Chociaż z drugiej strony cieszył go chłód, z jakim go potraktowano. Przyjechał tu po to, żeby pozbyć się problemów, a nie szukać nowych. Poza tym chciał poświęcić najbliższe tygodnie na rozmowy z córką. W tym czasie nie powinna go interesować żadna inna kobieta.

Mimo to, kiedy Priscilla podeszła do drzwi, nie mógł się powstrzymać, żeby się nie odwrócić.

- Czyż nie jest wspaniała? Coop spojrzał ponownie na kobietę w okienku.

- Słucham?

- Priscilla. Czyż nie jest cudowna? - Aa... Ee... Tak - wymamrotał Cooper. Powinien uważać. Przecież Joella to największa plotkarka w miasteczku.

Starsza kobieta podała mu klucze do domu ojca i dokumenty, które znajdowały się w wielkiej szarej kopercie. Następnie zajęła się formularzami, które mu­siała wypełnić przed przyznaniem mu oficjalnej skrzynki pocztowej.

- Jest sama od pięciu lat, od kiedy David zabił się na traktorze. Znałeś Davida Neilsona, prawda?

- Wyszła za tego Neilsona? Davida? - spytał zupeł­nie zbity z tropu.

Ledwie pamiętał grubawego i niezbyt rozgarniętego chłopaka z jednej z pobliskich farm. Nie miał pojęcia, jak osoba z temperamentem Priss mogła wytrzymać z takim nudziarzem jak David.

- Sama wychowywała Matta - ciągnęła Joella. - Pracuje w szkole. Uczy biologii.

- Uczy? Priss? Chyba żartujesz?! - Jeszcze jedna niespodzianka. Przecież Priscilla nienawidziła szkoły i nauczycieli.

- Jest znakomitą nauczycielką. Wszyscy ją tutaj kochamy. Podsuwaliśmy jej różnych kandydatów na męża, ale ona mówi, że nie ma czasu na małżeństwo. Ciągle jest czymś zajęta.

Joella z powrotem włożyła okulary i spojrzała na niego uważnie. To była jej taktyka. Najpierw dzieliła się plotkami, a potem chciała wyciągnąć wszystko ze swojej ofiary.

- Czy ten olbrzymi lincoln na ulicy to twój samo­chód? Twój ojciec zawsze mówił, że ci się dobrze powodzi... Czy naprawdę chcesz się osiedlić w Bayville?

Gdy tylko Priscilla znalazła się na zewnątrz, z ulgą wypuściła nagromadzone w płucach powietrze. Po za­łatwieniu spraw w mieście miała wybrać się do ojca. Całe szczęście, że go o tym wcześniej nie zawiadomiła, ponieważ teraz nagle zmieniła zdanie. Przebiegła na drugą stronę ulicy, wsiadła do białego saturna i jak najszybciej pojechała do domu.

W połowie drogi zsunęła sandały i oparła bose stopy na pedałach. Następnie rozpięła dwa górne guziki bluzki, pozwalając, by wiatr pieścił jej szyję. Miesz­kańcy miasteczka chcieli, by ich nauczyciele zachowy­wali się nienagannie. Jednak Priscilla wiedziała, że nikt nie sprawdzi, czy prowadzi boso. Rozpięta bluzka również nie powinna przyciągać niczyjej uwagi.

Priscilla czuła się zmęczona. Miała na głowie setki kłopotów: prawo jazdy Matta, nowe kociątka Kleopat­ry, wizyta u dentysty, rachunki, rachunki, rachunki i dług w banku. Na szczęście lista ta nie uwzględniała problemów z mężczyznami.

Niestety, takie problemy mogły się pojawić. Przypo­mniała sobie spojrzenie Coopera. Patrzył na nią tak, jakby nie chciał pozostawić cienia wątpliwości, że uważa ją za godny uwagi, seksualny obiekt.

Priss zacisnęła wargi i włączyła radio. Nadawano właśnie wiadomości rolnicze. Nie było chyba niczego nudniejszego na świecie. Kilka minut wsłuchiwania się w zaspany głos lektora, podającego ceny zbóż i żywca, wystarczało zwykle, żeby ukoić jej skołatane nerwy. Niestety, tym razem nie pomogło. Wciąż wracała myś­lami do wysokiego mężczyzny spotkanego na poczcie.

Na początku zdziwiła się, że Coop ją pamięta. Wy­dawało jej się, że bardzo się zmieniła od szkolnych czasów. Co prawda znali się wówczas, ale była to dosyć przelotna znajomość. Cooper czasami podwoził ją do szkoły, ponieważ mieli kilka wspólnych lekcji. Chodziła z różnymi chłopakami, ale nigdy z nim. Na­wet gdyby mieli ze sobą więcej wspólnego, to i tak wszyscy wiedzieli, że Cooper chodzi z Lainie Roberts i że ze sobą sypiają.

Jeśli nawet robili połowę z tych rzeczy, o których opowiadała Lainie wystraszonym i podnieconym dzie­wczętom w szatni po lekcjach gimnastyki, to i tak było to szalenie odważne. Priss słuchała jej z szeroko otwar­tymi oczami. Jednak Lainie uważała, że cała sprawa zakończy się małżeństwem. Priscilla gotowa była na­wet wierzyć w erotyczne ekscesy, ale nie w to, że uda się utrzymać Coopera Maitlanda w Bayville czy też jakimś innym małym miasteczku.

Zawsze był niespokojny, ambitny i pełen energii. Jego sukcesy w Atlancie, o których później słyszała, wcale jej nie zdziwiły. Nawet jako dziecko wyznaczał sobie określone cele, a potem dążył do ich realizacji z siłą byka i ślepą determinacją. Bała się go trochę, chociaż bardzo lubiła. Czemu nie? Zawsze otaczała go aura przygody. Był wysoki, przystojny, miał niebieskie oczy Paula Newmana i uśmiech, na widok którego dziewczyny mdlały. Poza tym zawsze był dla niej bardzo uprzejmy.

Serce wciąż biło jej mocnym rytmem, a dłonie na kierownicy stały się wilgotne. Zganiła się w duchu za to wszystko. Nie mogła jednak ukryć, że Cooper Maitland zrobił na niej duże wrażenie. Wydawał się wyższy niż kiedyś, a jego rysy nabrały teraz ostrości. W kasz­tanowych włosach pojawiło się kilka srebrnych pase­mek. Mimo to Coop zachował dawną urodę. Jego młodzieńczą pewność siebie zastąpiło wewnętrzne wy­ciszenie znamionujące olbrzymią siłę charakteru. Nie miała wątpliwości, że wciąż potrafi zmieść każdego, kto mu stanie na drodze. A poza tym uśmiech... Ten bezwstydnie zmysłowy uśmiech, na widok którego ugięły się pod nią kolana.

Priss spojrzała do lusterka na swoje odbicie. Nikt nie usiłuje nikogo uwieść, powiedziała sobie w duchu. Ten facet już o tobie zapomniał. Pewnie zawsze się tak zachowuje, kiedy ma do czynienia z kobietą. Nie bądź głupią gęsią i przestań już o tym myśleć.

Po paru minutach skręciła na żwirówkę i zatrzymała się w cieniu starego orzecha. Wyłączyła silnik i ogar­nęła ją przyjemna cisza. Wszystko wokół było tak dobrze znane i kochane.

David zbudował ich dom parę lat po urodzeniu Matta. Przy ganku rosły różnobarwne kwiaty, astry, lwie paszcze i szałwie. Pod podajnikiem zagnieździły się zięby. Żółty mniszek lekarski rozplenił się po całym trawniku, a nieco dalej kołysała się zawieszona na dębie stara huśtawka Matta, relikt z zamierzchłej przeszłości, poruszana kolejnymi powiewami wiatru.

Powoli jej serce się uspokoiło. Nareszcie znalazła się w domu. Tylko tutaj czuła się naprawdę bezpiecz­nie. Wciąż brakowało jej Davida, jego spokoju i roz­wagi, ale już od lat nie miała złych snów. David zawsze starał się ją uspokoić, kiedy budziła się z krzy­kiem w nocy. Pragnął jej pomóc. Nie, nie ma sensu się nad tym zastanawiać.

Dawno temu odkryła, że kobiety nie poddają się kolejnym kryzysom. Radzą sobie lepiej, niż można by się spodziewać. Być może pomaga im codzienna stała praca, ten rytm, który nie zmienia się z biegiem lat. Priscilla również postanowiła, że się nie podda. Wszys­tko jedno - z Davidem, czy też bez niego.

Wysiadła z samochodu i rozejrzała się po okolicz­nych gruntach. Jakieś sto metrów dalej stał dom Maitlandów. Kiedy stary George zmarł, całe miasteczko aż huczało od plotek, że Cooper ma tu przyjechać nie tylko po to, żeby załatwić sprawy ojca, lecz żeby zamieszkać w Bayville na stałe.

Nadbiegły koty. Priscilla przywitała je radośnie i raz jeszcze powróciła myślami do spotkania na poczcie. To jasne, że Coop się nie zmienił. Po paru dniach będzie się tu nudził jak mops. Poza tym stary George, którego zresztą bardzo lubiła, nie zajmował się w ciągu ostat­nich lat domem, tak że wszystko w nim było zapusz­czone. Cooper z pewnością zacznie od generalnego remontu, potem się zmęczy, w końcu znudzi i wystawi posiadłość na licytację. Niewątpliwie tak się to wszyst­ko skończy.

Priscilla potrząsnęła głową. Jak mogła się dać na­brać na jeden uśmiech? Cooper Maitland po prostu już taki jest. Za jakiś czas nie zostanie tu po nim choćby najmniejszy ślad.

Weszła na werandę i otworzyła drzwi do domu. Wewnątrz było chłodno i przyjemnie. Poradzi sobie. Na pewno sobie poradzi. Tak z Cooperem, jak z kim­kolwiek innym.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin