Woloszanski Boguslaw - Sensacje XX wieku - Agonia .doc

(2083 KB) Pobierz

Tytuł: "Tajna wojna Hitlera"

Autor: Bogusław Wołoszański

 

Tytuł:  Agonia

 

Było coś niepojętego w decyzji Hitlera rzucającego armie do walki w

Ardenach w grudniu 1944 roku. W rozsypującej się machinie wojennej Trzeciej

Rzeszy potrafił zebrać ponad ćwierć miliona żołnierzy, dziesiątki tysięcy

pojazdów, 1100 czołgów, w tym najnowocześniejsze i największe Królewskie

Tygrysy, setki tysięcy ton amunicji, paliwa, zaopatrzenia i skierować

wojska do walki na zachodzie, choć największe niebezpieczeństwo nadciągało

ze wschodu. Armie radzieckie stanęły nad Wisłą, aby zebrać siły i na rozkaz

Stalina czekać, aż Niemcy wypalą Warszawę. Było oczywiste, że lada miesiąc

ruszą z nadwiślańskich przyczółków do Berlina, mając przed sobą już tylko

jedną barierę: Odrę. Dlaczego więc w tym krytycznym czasie Hitler nie

wzmocnił obrony na wschodzie, lecz nadzwyczajne siły skierował do walki w

Ardenach? Można to porównać do posłania straży pożarnej, aby wypompowywała

wodę z zalanej piwnicy, gdy płonął dom!

 

Ofensywa z Ardenów miała doprowadzić do rozdzielenia wojsk amerykańskich

na południu od brytyjskich na północy i umożliwić dojście do odległego o

1607km portu w Antwerpii, opanowanie zaś portu miało odciąć wojska

alianckie od zaopatrzenia. Osiągnąwszy to Hitler mógł zakładać, że

powstrzyma postęp wojsk aliantów w stronę granic Rzeszy na 8-10 tygodni, a

tymczasowa stabilizacja frontu na Zachodzie pozwoli przerzucić siły na

centralny odcinek frontu wschodniego. I co dalej?

 

Czy rozbiłby anglo-amerykańską machinę wojenną tak, aby nie była zdolna

kontynuować pochodu w stronę granic Rzeszy? Nie!

 

Czy zmieniłby w jakikolwiek sposób sytuację strategiczną? Nie!

 

Czy zatrzymałby armie radzieckie nad Wisłą, uniemożliwiając ofensywę na

Berlin? Nie!

 

Jakiż więc sens miała ta wielka operacja w Ardenach? Oczywiście można na

wszystkie pytania odpowiedzieć najłatwiej: Hitler stracił kontakt z

rzeczywistością. Już wcześniej usunął ze swojego otoczenia najbardziej

wartościowych dowódców i doradców, a otoczony miernotami i pochlebcami nie

potrafił właściwie kierować wojskami i państwem. Jest to

tłumaczenie-wytrych, który umożliwia wyjaśnienie każdej sytuacji z Ii wojny

światowej, ale prowadzi do stworzenia całkowicie fikcyjnego obrazu wielkich

wydarzeń w historii. Jakże można uważać Hitlera za wariata, podejmującego

decyzje w napadach histerii czy szału? Kierowanego przez doktora-szarlatana

i astrologów?! Na jakiej podstawie? Przecież był to nadzwyczaj zręczny,

przebiegły i skuteczny polityk!

 

Objął władzę w Niemczech w 1933 roku, gdy państwo to, śladem całego

świata, tkwiło w wielkim kryzysie gospodarczym, który zrodził nędzę,

bezrobocie, zapaść przemysłu. To nie Hitler wyciągnął Niemcy z kryzysu

gospodarczego, gdyż przemysł tego państwa był na tyle rozbudowany i silny,

aby znieść wszystkie wstrząsy. Jednak on dokonał czegoś więcej: zjednoczył

i zmobilizował społeczeństwo do ogromnego wysiłku.

 

W nieprawdopodobnym tempie rozwinął produkcję zbrojeniową, choć traktat

wersalski i francuskie komisje strzegące wykonania jego postanowień

skutecznie krępowały wszelkie przygotowania do uruchomienia w Niemczech

produkcji samolotów i czołgów. Sprzyjało mu co prawda pobłażanie Wielkiej

Brytanii, przyznającej, że postanowienia wersalskie były zbyt surowe dla

Niemców i należy kraj ten traktować jako barierę chroniącą Europę Zachodnią

przed bolszewizmem, ale niewielka to pomoc w budowaniu w ciągu paru lat

najpotężniejszej i najnowocześniejszej armii na świecie!

 

Hitler potrafił dostrzec i dać możliwości działania najzdolniejszym i

najbardziej twórczym strategom i dowódcom, którzy opracowali "tajną broń" -

doktrynę wojny błyskawicznej. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii i

Francji teoretycy, którzy domagali się stworzenia nowej armii, tacy jak sir

Basil Liddell Hart czy Charles de Gaulle, bezskutecznie pukali do drzwi

ministrów wojny, premierów i komisji parlamentarnych, pisali książki, które

tylko ściągały na nich niechęć rządzących.

 

W bezpośrednim sąsiedztwie Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Związku

Radzieckiego - mocarstw, z których każde dysponowało większym potencjałem

gospodarczym i militarnym niż Niemcy podejrzliwie obserwujących każdy jego

ruch, potrafił zerwać traktat wersalski, przywrócić obowiązkową służbę

wojskową, zbudować potęgę militarną, która pozwoliła mu zastraszyć sąsiadów

i dyktować warunki silniejszym. Uzyskał zgodę mocarstw zachodnich na

przyłączenie Austrii i zajęcie części Czechosłowacji. Potrafił okpić

Neville'a Chamberlaina, premiera Wielkiej Brytanii, Edouarda Daladiera,

premiera Francji. Umiał zastraszyć Kurta von Schuschnigga, kanclerza

Austrii i Emila Hachę, prezydenta Czechosłowacji. Potrafił zawrzeć pakt z

najbardziej znienawidzonym wrogiem - Józefem Stalinem oraz uzyskać jego

pomoc i współpracę w najbardziej przełomowym momencie.

 

I wreszcie rok 1939. Gdy dowódcy niemieccy protestowali przeciwko

rozpoczęciu wojny argumentując, że siły lądowe i morskie nie są gotowe, i

roztaczając wizję interwencji demokratycznych mocarstw, Hitler podjął

decyzję, że armie mają dokonać agresji na Polskę. I wygrał. W 1940 roku,

wbrew ostrzeżeniom dowódcy marynarki wojennej, kazał rozpocząć inwazję na

Norwegię i podbił to państwo, przeprowadzając swoje okręty pod bokiem

potężnej Royal Navy. W maju 1940 roku skierował Wehrmacht na Belgię,

Holandię i Francję i zwyciężył, choć na drodze pochodu jego wojsk były

potężne belgijskie twierdze Eben Emael i Namur, niezdobyte umocnienia linii

Maginota, choć połączone wojska tych państw, wsparte przez Brytyjski Korpus

Ekspedycyjny, były silniejsze od jego wojsk. W 1941 roku rzucił Wehrmacht

na podbój Związku Radzieckiego bronionego przez gigantyczną Armię Czerwoną.

Miał 3,5 tysiąca czołgów, gdy Rosjanie mogli rzucić do boju aż 22 tysiące.

Miał 3 tysiące samolotów, gdy Rosjanie mieli ich 8 tysięcy. I mimo tak

wielkiej przewagi liczebnej wroga, jego armie przez pół roku gnały

radzieckie wojska na całym wielkim froncie rozciągającym się od Bałtyku do

Morza Czarnego. Jedynie kosztem niewyobrażalnych wyrzeczeń, zniszczeń i

ofiar udało się Rosjanom zatrzymać Wehrmacht.

 

Na jakiej więc podstawie uznaje się tego człowieka za psychopatę,

szaleńca, lekceważącego rady i ostrzeżenia doświadczonych strategów?

 

W grudniu 1941 roku, gdy wojska niemieckie stanęły pod Moskwą, Hitler

zwolnił dowódców, których uznał za winnych klęski. Miał do tego pełne

prawo. To oni odwiedli go od słusznego zamierzenia, żeby posuwać armie w

stronę Leningradu i Kaukazu, a nie uderzać na Moskwę. W grudniu 1941 roku

zabraniał dowódcom wycofywania wojsk spod stolicy Związku Radzieckiego, co

tłumaczy się jako krępowanie decyzji dowódców, przejmowanie ich uprawnień,

ograniczanie manewru, kierowanie wojskami z odległości tysiąca kilometrów.

A przecież była to jedyna rozsądna decyzja, jaką w tamtym czasie mógł

podjąć dowódca, który chciał uchronić swoje wojska przed całkowitą klęską.

Cóż bowiem by się stało, gdyby zezwolił na wycofanie oddziałów, na które

napierał nieprzyjaciel. Żołnierze uchodziliby na zachód, pozostawiając

ciężki sprzęt, umocnienia i całą infrastrukturę, konieczną dla

funkcjonowania armii: lotniska, stacje kolejowe, punkty przeładunkowe,

magazyny paliwa i części zamiennych. Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo,

że wycofywanie wojsk przed napierającym wrogiem zamieni się w paniczną

ucieczkę, której nikt nie mógłby opanować.

 

Popełniał błędy. Podejmował złe decyzje. Ale który z przywódców mocarstw

był od tego wolny? Jakże blisko totalnej katastrofy był Franklin D.

Roosevelt upierając się, że w sierpniu 1942 roku trzeba wysłać pięć

brytyjskich i amerykańskich dywizji na kanał La Manche, aby zdobyły brzegi

Francji. Ileż strasznych błędów, kosztujących życie tysięcy i dziesiątek

tysięcy żołnierzy, popełniali dowódcy radzieccy (Stalin, Budionny,

Woroszyłow), brytyjscy (Montgomery, Harris), amerykańscy (Halsey, Lucas),

japońscy (Yamamoto, Kurita). Krwawa historia Ii wojny roi się od błędów

polityków i dowódców, a nikt nie zarzuca im utraty zmysłów.

 

Wizerunek Hitlera-szaleńca stworzyła stalinowska propaganda, aby

uwypuklić zasługi Armii Czerwonej jako tej, która uwolniła Europę i Niemców

od obłąkańca skazującego na zagładę nie tylko miliony Żydów, ludność

podbitych państw, ale także własny naród. Być może w ostatnich tygodniach

1945 roku, gdy Trzecia Rzesza rozsypywała się w gruzy, Hitler stracił

poczucie rzeczywistości. Łatwym więc zabiegiem propagandowym było

przeniesienie cech takiego Hitlera, załamanego, zamkniętego w bunkrze,

poruszającego się z trudem między krzesłami ustawionymi co parę kroków na

korytarzach, czekającego na ingerencję Opatrzności, na cały okres jego

władzy. Był wtedy strzępem człowieka, ale nie był obłąkany. Nie był

wariatem. Nawet podczas ostatnich dni Berlina w jego zachowaniu nie

znajdziemy niczego, co wskazywałoby na chorobę umysłową, obłęd. Być może

trawiła go choroba Parkinsona - zeznania świadków relacjonujących jego

zachowanie pozwalają na taki wniosek - ale bezpośrednich dowodów na to nie

ma.

 

Jeżeli zachowywał sprawność umysłu, to jak wytłumaczyć, że w grudniu 1944

roku skierował ćwierćmilionowe wojsko na zachód zamiast na wschód? Czym

można wyjaśnić ten rozkaz, jeżeli nie obłędem lub, co najmniej, utratą

kontaktu z rzeczywistością?

 

A jednak za decyzją rozpoczęcia kontrofensywy w Ardenach kryje się

logiczna i przebiegła gra. To konsekwencja tajnej wojny, którą Hitler

rozpoczął bardzo wcześnie, w grudniu 1941 roku, i prowadził konsekwentnie

do końca.

 

 

tytul

Niezwykła misja dowódcy lotnictwa

 

- Herr Generalfeldmarschall - adiutant, podpułkownik Konrad, widoczny

przez duże okna w drzwiach odgradzających salonkę Hermanna Gringa*1 od

niewielkiego korytarzyka, zastukał w szybę.

 

- Co znowu? - feldmarszałek w zwiewnej jedwabnej tunice sięgającej do

połowy łydek, oparty o framugę okna wagonu obserwował światła niewielkiego

miasta, w którym zatrzymał się jego pociąg sztabowy. Był późny sobotni

wieczór 27 sierpnia 1939 roku. Za kilka dni miała rozpocząć się wojna z

Polską i Gring jechał do Oranienburga, niewielkiego miasta na północ od

Berlina, gdzie mieściła się kwatera główna Luftwaffe. Stamtąd miał dowodzić

działaniami podległych mu wojsk lotniczych.

 

- Pan Dahlerus jest na stacji i prosi o przyjęcie.

 

- Skąd się tutaj wziął?Dawać go! - Gring wyraźnie się ożywił. Podszedł

do drzwi, aby obserwować w świetle lamp peronu, jak jego gość wspina się po

stopniach wagonu i, mijając adiutanta w wąskim korytarzyku, wchodzi do

salonki.

 

- Witam pana, Dahlerus. Jak pan się tutaj znalazł? - Gring wyciągnął

rękę na powitanie. Był wyraźnie zadowolony z tej wizyty.

 

- Dzisiaj po południu, tuż po rozmowie z lordem Halifaxem wystartowałem z

Croydon - Dahlerus mówił o londyńskim lotnisku. - Wieczorem byłem w

Berlinie, gdzie dowiedziałem się, że wyjechał pan swoim pociągiem. Dano mi

jednak samochód, żebym mógł pana, panie marszałku, doścignąć tutaj w

Friedrichswalde, tak się chyba nazywa ta mieścina. Proszę, to jest list do

pana...

 

- W samą porę. Czy przeglądał pan prasę? - Gring wskazał na gazety

leżące na stoliku pod oknem. Z dalekawidać było wielkie tytuły: "Całkowity

chaos w Polsce! Niemieckie rodziny uciekają!", "Trzy niemieckie samoloty

pasażerskie ostrzelane przezPolaków!", "Cała Polska w wojennejgorączce!

1,5 mln mężczyzn zmobilizowanych!", "Wiele niemieckich domostw w

płomieniach!"

 

Dahlerus kiwnął głową, ale nie odpowiedział.

 

Gring rozerwał kopertę i wyciągnął list niecierpliwie, jak człowiek

oczekujący ważnej wiadomości.Szybko jednak oddał kartkę siedzącemu w

fotelu obok Dahlerusowi.

 

- Mój angielski nie jest taki dobry- powiedział. - Proszę mi pomóc.

 

Dahlerus zaczął tłumaczyć list od lorda Halifaxa*2, brytyjskiego ministra

spraw zagranicznych, który wyrażał pragnienie swojego rządu znalezienia

pokojowego rozwiązania nabrzmiałej sytuacji w Europie, a więc akceptował

podjęcie negocjacji, które miałyby zapobiec wybuchowi wojny z Polską.

Gring zerwał się z miejsca. Był wyraźnie podekscytowany. Kilka dni

wcześniej szykował się do lotu do Londynu. 21 sierpnia przekazał przez

swoichpośredników premierowi Chamberlainowi*3, że gotów jest w tajemnicy

przybyć do Wielkiej Brytanii. Chamberlain wyraził zgodę, żeby 23 sierpnia

odbyły się tajne negocjacje, i zasugerował, że najlepszym miejscem byłaby

posiadłość w Chequers. Gring miał wylądować na zapomnianym lotnisku w

Bovington, skąd samochód polnymi drogami zawiózłby go do posiadłości

premiera. Jednak Hitler ostatecznie wycofał się z planu wysłania Gringa do

Wielkiej Brytanii, czego ten nie mógł przeboleć. Był tak blisko

decydującego rozstrzygnięcia, które przyniosłoby mu wielką chwałę. Wierzył,

że podczas osobistego spotkania z premierem skłoniłby go do wycofania

gwarancji dla Polski, tak aby Niemcy uzyskały wolną rękę, nie ryzykując

zatargu z Wielką Brytanią. List lorda Halifaxa wskazywał, że brytyjscy

politycy nie odrzucili tej możliwości i w dalszym ciągu gotowi byli dobić

targu: zażądać od Polski oddania Niemcom Gdańska, tak jak rok wcześniej

zażądali od Czechosłowacji przekazania Sudetenlandu. Gdyby Polska się nie

zgodziła, a zapewne tak by się stało, mogliby umyć ręce i powiedzieć

światu: "To głupota i krótkowzroczność ich polityków doprowadziła ten naród

do zguby. Robiliśmy wszystko, aby ich uchronić. Sami są sobie winni".

 

Gring krążył po wagonie, odgarniając co chwilę tunikę, która, założona

dla odpoczynku, teraz wyraźnie mu przeszkadzała. Wiedział, że lordHalifax,

autor listu, był politykiem nad wyraz spolegliwym, który robiłwszystko,

aby Wielka Brytania mogła pozbyć się zobowiązań wobec Polski, zwłaszcza w

ostatnich dniach sierpnia, gdy wojska niemieckie ciągnęły nad granicę z

Polską. Sięgnął po przycisk dzwonka, aby przywołaćswojego adiutanta.

 

- Chcę, aby zatrzymano pociąg na następnej stacji. Niech tam czeka na

mnie samochód.

 

Odwrócił się do Dahlerusa:

 

- Wracamy do Berlina. Fhrer musi być powiadomiony o tym liście -

powiedział podniecony.

 

Znał Birgera Dahlerusa, szwedzkiego przemysłowca, prowadzącego w

Niemczech rozliczne interesy, od listopada 1934 roku, gdy ten wystąpiłdo

władz tego państwa o zgodę na poślubienie Niemki. W maju 1935 rokuGring

zwrócił się do Szweda z prośbą o przysługę: chciał zatrudnić swojego

pasierba Thomasa von Kantzowa*4na dobrej posadzie w Szwecji, cooczywiście

Dahlerus załatwił. W 1939 roku, gdy widmo wojny stawało sięcoraz

wyraźniejsze, Szwed, mający liczne kontakty w Londynie, kursowałmiędzy

stolicami Niemiec i Wielkiej Brytanii. Zastanawiające było to, żeto

Gringowi Hitler przekazał misję prowadzenia nieoficjalnych negocjacji z

rządem brytyjskim. Pominął Joachima von Ribbentropa, ministraspraw

zagranicznych, który choćby z racji dwóch lat spędzonych w Londynie na

stanowisku ambasadora wydawał się bardziej predestynowanydo tej roli. Znał

wpływowe osobistości, zwyczaje i politykę tego państwajak mało kto. Jednak

Hitler zapewne zdawał sobie sprawę, że brytyjscypolitycy nie cenili tego

Niemca i dość ironicznie odnosili się do niego zewzględu na liczne gafy i

niezręczności, jakie popełniał w czasie swojejdyplomatycznej służby w

Londynie. Sam też nie miał wysokiego mniemania o zdolnościach Ribbentropa i

jego podwładnych. Pierwszego dniawojny, wyszedłszy z gabinetu zauważył

stojącego w korytarzu ministraspraw zagranicznych wraz z dwoma doradcami.

Podszedł do nich, szukając audytorium dla wyrażenia radości, jaka go

przepełniała.

 

- Postępy naszych wojsk przechodzą najwspanialsze marzenia! - mówił

podekscytowany. - Cała kampania zakończy się, zanim zachodni dyplomaci

znajdą czas na napisanie not protestacyjnych.

 

Ribbentrop uśmiechnął się blado, gdyż w wypowiedzi Hitlera zauważył

wyraźną niechęć do dyplomatów, nie tylko z państw demokratycznych.Zaś

stojący obok Otto Abetz, doradca ministra do spraw francuskich,postanowił

wykorzystać okazję, aby błysnąć wiedzą i zwrócić na siebieuwagę Hitlera.

Nie spodziewał się przykrej niespodzianki.

 

- Mein Fhrer, musimy być przygotowani, że Francja wypowie nam wojnę.

 

Hitler patrzył na niego przez chwilę zdumionym wzrokiem. Nagle odwrócił

się do Ribbentropa i wzniósł ręce do góry, jakby w geście rozpaczy.

 

- Proszę mi oszczędzić werdyktów pana ekspertów - krzyknął. - Dyplomaci

mają najwyższe pensje, dysponują najnowocześniejszymi środkami łączności, a

zawsze dają złe odpowiedzi. Przewidywali wojnę, gdywprowadzaliśmy

obowiązkową służbę wojskową, gdy nasze wojska weszły do Nadrenii, gdy

przyłączyliśmy Austrię, w czasie kryzysu sudeckiegoi zajmowania Pragi.

Albo olej w ich głowach jest tak zmącony przez śniadania służbowe, że nie

potrafią uzyskać lepszego obrazu sytuacji w krajach, w których przebywają,

niż ja w Berlinie, albo moja polityka nie odpowiada im i fałszują

informacje w swoich raportach, aby piętrzyć przeszkody na mojej drodze.

Musi pan zrozumieć, Ribbentrop, że w końcuzdecydowałem się działać bez

opinii ludzi, którzy zawiedli mnie przy dziesiątkach okazji lub nawet mnie

okłamywali. I będę polegał na mojej własnej ocenie, która we wszystkich

przypadkach okazała się lepsza niż radytych kompetentnych ekspertów.

 

Odwrócił się i pozostawiając skonfundowanych dyplomatów zniknąłza

drzwiami swojego gabinetu. Oto dlaczego nie chciał oddać w ręce Ribbentropa

i jego ludzi sprawy tak ważnej i delikatnej, jak prowadzenie tajnych

negocjacji z wrogimi rządami.

 

Dlaczego zatem trzymał Ribbentropa na tak ważnym stanowisku szefa resortu

spraw zagranicznych? Ponieważ był lojalny wobec ludzi, którzy kiedyś oddali

mu duże przysługi i pozostawali mu wierni, a do takich należał Joachim von

Ribbentrop. Po raz pierwszy spotkał Hitlera w sierpniu 1932 roku, gdy

wspólni znajomi zwrócili się do niego o pośrednictwo między kanclerzem

Franzem von Papenem*5, którego dobrze znał, a Hitlerem, zmierzającym do

przechwycenia władzy. Co prawda wstępne rozmowy zaaranżowane przez

Ribbentropa zakończyły się niepowodzeniem,ale nie ustawał on w wysiłkach,

aby wznowić rokowania, które mogły przynieść Hitlerowi upragnione

stanowisko szefa rządu. 10 stycznia 1933 rokuw willi Ribbentropa,

malowniczo położonej w podberlińskiej dzielnicyDahlem, ponownie spotkali

się Hitler i Papen, którym towarzyszyli Gring,Heinrich Himmler, Ernst

Rhm i Oscar, syn prezydenta Hindenburga.Codziennie, aż do 29 stycznia

posyłał swój samochód, żeby w największejtajemnicy Papen mógł przybyć do

jego domu, gdzie przybywał równieżHitler, którego samochód wjeżdżał przez

tylną bramę i chował się w garażu. Gdy 30 stycznia Hitler zdobyłstanowisko

kanclerza, uczynił Ribbentropa swoim doradcą do spraw międzynarodowych. Był

to bowiem jedyny oddany mu człowiek, który miał obycie w świecie:

uczęszczał do szkół we Francji i Wielkiej Brytanii, płynnie posługiwał się

obydwoma językami, przez cztery lata przebywał w Kanadzie, a jako

sprzedawca win często podróżował do sąsiednich krajów, a więc wiedział o

życiu w Zachodniej Europie i polityce więcej niż inni z najbliższego

otoczenia Fhrera. 4 lutego 1938 roku Hitler mianował go ministrem spraw

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin