GRAHAM MASTERTON Wyklęty (Przełożyła: Danuta Górska ) Wszelako jest jeszcze Inny, którego Imię nigdy nie bywa wymawiane, jest on bowiem Wyrzutkiem Wygnanym i z Nieba, i z Piekła, jednako potępionym poród wyższych Bytów i na ziemskim padole. Jego Imię wykrelono z każdej Księgi i Tablicy, zasię jego Wizerunek zniszczono w każdym Miejscu, gdzie Ludzie oddawali mu czeć. On jest Wyklęty i budzi najwyższy Strach, na jego bowiem Rozkaz zmarli powstajš z grobów i Sionce samo gasi swój blask. Tak zwany "ostatni zakazany ustęp" z Codex Daemo-nicus, księgi powstałej w 1516 roku i również "zakazanej" aż do 1926 roku, kiedy ukazała się ponownie w Paryżu nakładem wydawnictwa Ibid Press (bez ostatniego ustępu). Jedyny nie okrojony egzemplarz Kodeksu przechowywany jest obecnie w tajnej skrytce w Bibliotece Watykańskiej. ŻONA PRZEDSIĘBIORCY BUDOWLANEGO ZAGINĘŁA NA MORZU TAJEMNICZA NOCNA WYCIECZKA JACHTEM Granitehead, wtorek Dzi od rana helikoptery straży przybrzeżnej patrolowały zatokę Massachusetts pomiędzy Manchester a Nohant szukajšc żony pana Jamesa Goulta III, przedsiębiorcy budowlanego z Granitehead, która poprzedniego dnia wieczorem wyszła z domu, ubrana tylko w nocnš koszulę. Pani Goult, czterdziestoczteroletnia brunetka, dojechała samochodem do przystani Granitehead około jedenastej trzydzieci wieczorem, po czym wypłynęła na morze czterdziesto-stopowym rodzinnym jachtem "Patricia". "Moja żona jest dowiadczonym żeglarzem - powiedział pan Goult - i nie wštpię, że w normalnych okolicznociach potrafi sama poprowadzić łód. Ale tutaj wyranie zaszły nienormalne okolicznoci i dlatego niepokoję się o jej bezpieczeństwo". Pan Goult owiadczył, że pomiędzy nim a żonš nie doszło do żadnej kłótni i że jej zniknięcie jest dla niego "kompletnš zagadkš". Por. George Roberts ze Straży Przybrzeżnej Salem powiedział: "Prowadzimy systematyczne poszukiwania i jeli to tylko możliwe, na pewno znajdziemy "Patricię"". ROZDZIAŁ 1 Otworzyłem nagle oczy; nie byłem pewien, czy w ogóle spałem. Czy to był jeszcze sen? Było tak ciemno, że wcale nie miałem pewnoci, czy moje oczy naprawdę sš otwarte. Stopniowo zaczšłem dostrzegać fosforyzujšce wskazówki starowieckiego budzika: dwie zielone kreseczki mżšce słabš powiatš, niczym oczy wrogiego, choć bezsilnego demona. Dziesięć po drugiej w zimnš marcowš noc na wybrzeżu Massachusetts. Nadal jednak nie miałem pojęcia, co mnie obudziło. Leżałem w bezruchu, wstrzymujšc oddech i nasłuchujšc, sam jeden w tym wielkim kolonialnym łóżku. Słyszałem tylko wiatr, hałaliwie dobijajšcy się do okna. Tutaj, na półwyspie Granitehead, gdzie tylko setki mil ciemnego, wzburzonego morza dzieliły mój dom od wybrzeży Nowej Szkocji, wiatr nie ustawał nigdy, nawet na wiosnę. Zawsze był obecny: uporczywy, porywisty i gwałtowny. Nasłuchiwałem z napięciem jak kto, kto wcišż rozpaczliwie nie przywykł do samotnoci; jak żona biznesmena, która została sama w domu, gdy mšż wyjechał w interesach. Cały zamieniłem się w słuch. A kiedy wiatr nagle zadšł mocniej i zatrzšsł całym domem, a potem równie nagle ucichł, moje serce przypieszyło, zadrżało i zamarło razem z nim. Szyby w oknie zadwięczały, znieruchomiały, zadwięczały znowu. Potem co usłyszałem i, chociaż ten dwięk był prawie nieuchwytny, chociaż odebrałem go bardziej samymi nerwami niż za porednictwem uszu, rozpoznałem go natychmiast i drgnšłem jak rażony pršdem. To ten dwięk mnie obudził. Monotonne i żałosne skrzypienie łańcuchów mojej ogrodowej hutawki. Rozszerzonymi oczyma wpatrywałem się w ciemnoć. Fosforyzujšce demonicznie wskazówki budzika odwzajemniały moje spojrzenie. Im dłużej na nie patrzyłem, tym bardziej przypominały oczy demona, a nie wskazówki budzika. Chciałem je sprowokować, żeby się poruszyły, żeby mrugnęły do mnie, ale oczy nie przyjęły wyzwania. A na zewnštrz, w ogrodzie, wcišż rozlegało się monotonne skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp. To tylko wiatr, pomylałem. To wiatr, prawda? Na pewno. Ten sam wiatr, który całš noc dobija się do mojego okna. Ten sam wiatr, który tak głono gada i hałasuje w kominie mojej sypialni. Ale uzmysłowiłem sobie, że nigdy jeszcze wiatr nie rozkołysał ogrodowej hutawki - nawet w takš burzliwš noc, kiedy wyranie słyszałem, jak wyrwany z drzemki Północny Atlantyk awanturuje się półtorej mili dalej uderzajšc o skały cieniny Granitehead, i jak w wiosce Granitehead rozklekotane ogrodowe furtki raz po raz klaszczš mu do wtóru. Hutawka była wyjštkowo ciężka; była to ławka z wysokim oparciem, wyciosana z solidnego, amerykańskiego grabu i zawieszona na żelaznych łańcuchach. Skrzypiała tylko wtedy, kiedy kto rozbujał jš mocno i wysoko. Skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp rozlegało się bez przerwy, zagłuszane wiatrem i odległym rykiem oceanu, ale rytmiczne i wyrane; tymczasem wskazówki budzika przesunęły się o całe pięć minut, jak gdyby demon przechylił głowę. To obłęd, powiedziałem sobie. Nikt nie huta się w ogrodzie o drugiej dwadziecia nad ranem. W każdym razie to jaki rodzaj szaleństwa. Prawdopodobnie depresja nerwowa, o której mówił mi doktor Rosen: zniekształcenie percepcji, zachwianie równowagi umysłowej. Przechodzi przez to prawie każdy, kto stracił bliskš osobę. Doktor Rosen mówił, że mogę często przeżywać to okropne uczucie, że Jane nadal żyje, że nadal jest ze mnš. On sam dowiadczył podobnych halucynacji po mierci swojej żony. Widywał jš w supermarketach, jak odwracała się i znikała pomiędzy stoiskami. Słyszał, jak włšcza mikser w kuchni, więc rzucał się do drzwi, ale nikogo za nimi nie było, a nie używane naczynia i sztućce lniły czystociš. Na pewno tak samo jest z tym skrzypieniem, które mi się przesłyszało. Wydaje się całkiem rzeczywiste, ale to tylko halucynacja, skutek emocjonalnego wstrzšsu, wywołanego nagłš utratš bliskiej osoby. A jednak skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp bez końca. Jako im dłużej to trwało, tym trudniej było mi uwierzyć, że to tylko słuch płata mi figle. Jeste rozsšdnym, dorosłym człowiekiem, powiedziałem sobie. Po cholerę masz wyłazić z ciepłego, wygodnego łóżka w zimnš noc i podchodzić do okna, żeby zobaczyć, jak twoja własna ogrodowa hutawka kołysze się w podmuchach marcowej wichury? Ale... jeli kto tam jest na dworze? Jeli kto huta się w moim ogrodzie, tak jak dawniej hutała się Jane, uchwyciwszy łańcuchy wysoko uniesionymi rękami, z głowš odchylonš na oparcie i przymkniętymi oczyma? No więc, jeli kto tam jest, to co? Nie ma się czego bać. Naprawdę mylisz, że kto tam jest na dworze? Naprawdę wierzysz, że komu chciałoby się przełazić przez ogrodzenie i przedzierać się przez zaronięty sad tylko po to, żeby usišć na starej, zardzewiałej ogrodowej hutawce? W ciemnš, burzliwš noc, zimnš jak cycek czarownicy, kiedy słupek rtęci spadł do zera? To możliwe. Przyznaj, że to możliwe. Pewnie kto wracał z wioski Alejš Kwakrów, kto pijany albo po prostu rozbawiony, albo rozmarzony, albo przygnębiony. Pewnie ten kto przypadkiem zobaczył hutawkę i pomylał sobie, że fajnie byłoby się pohutać; nie zważał na zišb i wiatr ani na to, że mogš go przyłapać. Tylko kto to mógł być. Oto zagadka, pomylałem. Przy Alei Kwakrów stał jeszcze tylko jeden dom. Dalej droga zwężała się i zamieniała w krętš, poroniętš trawš cieżkę do konnej jazdy, a potem schodziła zygzakiem w dół, na brzeg zatoki Salem. Szlak był kamienisty i nierówny, niemal nieprzebyty nawet za dnia, a co dopiero w nocy. W dodatku ten ostatni dom prawie zawsze stał pusty w zimie, przynajmniej tak nam powiedziano. To mógł być Thomas Essex, stary odludek w szeroko-skrzydłym kawaleryjskim kapeluszu. Mieszkał w rozwalonej rybackiej chałupie obok Cmentarza Nad Wodš. Czasami przechodził tędy podpiewujšc i podskakujšc, a raz zwierzył się Jane, że potrafi przywabiać ryby gwizdaniem. Najbardziej lubiš Lillibulero, owiadczył. Potrafił również żonglować składanymi nożami. A potem pomylałem: on jest dziwakiem, to prawda, ale jest przecież stary. Ma co najmniej szećdziesišt osiem lat. Co może robić szećdziesięcioomioletni facet na mojej hutawce o drugiej nad ranem w takš noc? Postanowiłem, że nie będę zwracał uwagi na to skrzypienie i spróbuję zasnšć. Nacišgnšłem ciepłš, ręcznie uszytš kołdrę aż po uszy, zakopałem się w pocieli, zamknšłem oczy i starałem się oddychać głęboko. Gdyby Jane jeszcze tu była, pewnie zmusiłaby mnie, żebym wyjrzał przez okno. Ale byłem za bardzo zmęczony. Jeste zmęczony, włanie, potrzebujesz snu. Od tego wypadku sypiałem najwyżej cztery, pięć godzin na dobę, czasami jeszcze mniej, a jutro musiałem wczenie wstać, żeby spotkać się na niadaniu z ojcem Jane; póniej chciałem wstšpić do Endicotta na placu Holyoke, gdzie wystawiono na sprzedaż kolekcję rzadkich marynistycznych rycin i obrazów, wartych obejrzenia. Wytrzymałem z zamkniętymi oczami prawie przez całš minutę. Potem znowu otworzyłem oczy i ujrzałem wpatrzonego we mnie demona. I chociaż z całej siły zatykałem uszy, wcišż słyszałem to nieustanne skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp z ogrodu. A potem... Boże, mógłbym przysišc, że usłyszałem piew. Słaby, cienki głos, zagłuszony wiatrem, tak niewyrany, że mógł to być przecišg gwiżdżšcy w kominie. A jednak ten głos piewał. Kobiecy głos, czysty i dziwnie żałosny. Wygramoliłem się z łóżka w takim popiechu, że rozbiłem sobie kolano o mahoniowy nocny stolik. Demoniczny budzik spadł ze stolika i potoczył się po podłodze. Byłem zbyt przestraszony, żeby wstawać powoli; mogłem się zdobyć tylko na atak w stylu kamikadze. cišgnšłem kołdrę z łóżka i owinšłem się niš w pasie, a potem po omacku, bez tchu dotarłem do okna. Na zewnštrz było piekielni...
Anister