189. Ross JoAnn - Było im pisane.pdf

(619 KB) Pobierz
12884114 UNPDF
JOANN ROSS
BYŁO IM
PISANE...
12884114.001.png
ROZDZIAŁ
1
Clint Garvey siedział w półmroku, pociągał spokojnie whi­
sky z butelki i czyścił stary rewolwer, którego zamierzał użyć,
żeby skończyć ze sobą.
Ten prosty, staroświecki colt, znany pod wieloma nazwami,
spośród których największą popularność zyskały Pacyfikator
i Spluwa z Dzikiego Zachodu, należał niegdyś do prapra-
dziadka Clinta, kapitana Williama Garveya.
Kapitan Garvey zasłużył się, walcząc w wojnie secesyjnej
po stronie Północy, a kiedy powrócił do domu, dowiedział się,
że dzień wcześniej jego żona zmarła na jakąś nikomu nie
znaną chorobę.
- Zbieg okoliczności, to wszystko - szepnął Clint, czując
pod palcami charakterystyczne wyżłobienia w drewnianej rę­
kojeści rewolweru.
Na myśl o okrutnym zrządzeniu losu, które pozwoliło tam­
temu człowiekowi wyjść z wojny bez jednego zadraśnięcia,
zabierając w zamian życie kobiety, jego gwiazdy przewodniej
przez te wszystkie brutalne lata, Clint przymknął oczy.
Wyobrażał sobie, jak musiał się czuć William, jadąc do
domu. Na pewno był szczęśliwy, że żyje, wraca na ranczo, do
ukochanej żony, z którą pragnął mieć dzieci, do zwyczajnego
6 » BYŁO IM PISANE...
życia. Chociaż dzieliło ich ponad sto lat, Clint czuł, że ma
wiele wspólnego ze swoim przodkiem.
Jeszcze nie tak dawno i on planował wspólną przyszłość
z kobietą, którą kochał. Teraz, wzrokiem przyćmionym przez
alkoholową mgiełkę, spoglądał na oprawioną fotografię na
stoliku, przedstawiającą uśmiechniętą kobietę o kasztano­
wych włosach. Zdjęcie Laury Swann Fletcher zostało zrobio­
ne podczas sielankowego weekendu w Shenandoah Valley.
Wtedy też poczęli ich dziecko, jednak o tym, że je nosiła,
dowiedział się dopiero po jej śmierci.
Bo Laura została zamordowana. Zamordowana!
Słowa te ponuro, niczym dzwon pogrzebowy, dźwięczały
mu w głowie. A skoro morderca okazał się na tyle bezmyślny,
żeby pozostawić go przy życiu, Clint, przepełniony bólem,
zdecydował, że jedyne, co mu pozostało, to samemu dokoń­
czyć robotę.
Kciukiem odbezpieczył rewolwer. Po pierwszym kliknię­
ciu bębenek przekręcił się, robiąc miejsce na jeden nabój.
Clint maksymalnie odciągnął kurek, a następnie włożył do ust
siedmioipółcalową lufę.
Nie uważał swojej decyzji za akt tchórzostwa, więc posta­
nowił nie zamykać oczu. Zatrzymał wzrok na prześlicznej
twarzy Laury i pociągnął za spust.
- Przez wszystkie lata, odkąd pracuję na tym stanowisku,
nigdy nie byłam świadkiem bardziej przygnębiającej historii.
- Czarne oczy starszej pani z dezaprobatą spoglądały sponad
drucianej oprawki na młodą kobietę stojącą naprzeciw biurka.
- Czy pomyślałaś o tym?
- Ja naprawdę wierzyłam, że to się uda - cicho powiedzia­
ła Sunny. Trudno było nie ugiąć się pod przenikliwym spojrzę-
BYŁO IM PISANE... • 7
niem, mimo to udało jej się zachować pozory pewności siebie.
A jednak czuła, jak drżą jej ukryte za plecami dłonie.
Czarne oczy spojrzały z niedowierzaniem.
- Naprawdę myślałaś, że światowiec, książę, i młoda, na­
iwna przedszkolanka mogą mieć ze sobą coś wspólnego?
Sunny była przyzwyczajona do krytycznych uwag, ale nie
mogła zrozumieć, dlaczego znowu się ją karci. Miała ochotę
wtrącić, że kryteria królewskiego małżeństwa nie były wcale
takie proste - w końcu wybór stosownych dziewic u schyłku
dwudziestego wieku jest raczej skromny - jednak ugryzła się
w język.
- Przecież z Kopciuszkiem się udało - szepnęła.
- Kopciuszek to wyjątek. - Słowa godziły w nią jak ka­
mienie. - Poza tym, Kopciuszek miał dość szczęścia, by po­
siadać światowej klasy dobrą wróżkę. Ty nie masz tego szczę­
ścia - w głosie starszej pani zabrzmiała pogarda - i nie mo­
żesz się równać z Harmony.
Uwaga ta, niestety słuszna, boleśnie ugodziła Sunny. Nie­
wątpliwie, owa kobieta była najsłynniejszą dobrą wróżką,
jaka kiedykolwiek istniała.
Harmony przeszła na emeryturę po wielu latach sukcesów.
Na jej cześć wzniesiono nawet w parku krajobrazowym po­
mnik, ukazujący ją w chwili, gdy przemienia białe myszki
w konny zaprzęg do słynnej karety z dyni.
Sunny z trudem powstrzymała się od komentarza, że chociaż
Harmony była ideałem wszystkich wróżek - zarówno starych,
jak i młodych - była na tyle rozsądna, by zdawać sobie sprawę,
że nigdy już nie uda jej się powtórzyć sukcesu, jakim było
skojarzenie księcia ze śliczną, ale głupiutką służącą.
A skoro nawet Harmony tego nie potrafiła, jak mogłoby się
to udać komukolwiek innemu?
8 • BYŁO IM PISANE...
- Naprawdę nie wiemy, co z tobą począć - zwróciła się do
Sunny jej przełożona. - Wiem, że pragniesz pracować w dzia­
le romansu, niemniej jednak pomyślałam sobie, że może jakaś
inna sekcja...
- Och, proszę, nie przenoście mnie! - Sunny przycisnęła
dłonie do serca, które zaczęło dziko łomotać. - Ja kocham
romans!
- Wiem, kochanie. - Spojrzenie starszej pani zmiękło. -
Jesteś bez wątpienia najbardziej romantyczną istotą, z jaką
pracowałyśmy od czasów Harmony. Wszystkie miałyśmy na­
dzieję, że twoje umiejętności dorównają twojemu sercu, ale
tak się nie stało. Czyż nie mam racji?
Sunny szybko przebiegła w myślach pary, które udało jej
się skojarzyć. Na pewno potrafi znaleźć wśród nich chociaż
jedną udaną, żeby udowodnić swoje kompetencje i utrzymać
pracę. Pierwszą parą, która jej przyszła do głowy, byli Devil
Anse Hatfield i Roseanna McCoy. Gdyby nie ta ciągnąca się
latami wojna...
Na wspomnienie o Henryku VIII i Annie Boleyn głęboko
westchnęła. Był jeszcze ten dzielny żołnierz, Antoniusz. On
i Kleopatra sprawiali wrażenie idealnie dobranej pary. Kto
mógł przewidzieć, że to wszystko skończy się tak tragicznie?
Sunny znowu westchnęła.
- Rozumiem, o co wam chodzi - mruknęła niechętnie.
- Hollyhock potrzebuje pomocy do kuchni - powiedziała
po namyśle Andromeda. - O ile pamiętam, lubisz gotować...
- Gotowanie to tylko moje hobby - przerwała jej Sunny.
Andromeda zmarszczyła brwi i ciągnęła dalej:
- A może księgowość? Masz niespotykany talent do liczb,
a my musiałyśmy ostatnio ustalać budżet w tak wielu se­
kcjach. ..
Zgłoś jeśli naruszono regulamin