ĹĽycie to nie bajka 1-2.doc

(164 KB) Pobierz
-Czego ode mnie chcecie, chłopcy

         

 

 

 

 

 

                                   

 

 

 

 

 

 

                                                                                                    Autor : Patrycja czyli Patison.n

 

 

 

 

 

 

Zapraszam do czytania :

 

 

 

Wszyscy gadają, że jutro pojawią się nowi uczniowie. Dziewczyny mają nadzieje, że będzie kilku przystojniaków, a chłopaki, że nowi gracze.

A mnie zaraz ku*wa coś trafi…….

Nie jestem jak inne dziewczyny, które ślinią się na widok przystojniaków, których u nas w budzie niestety brakuje.

Dzisiejsze lekcje minęły wyjątkowo szybko. Właśnie szłam do domu pieszo, gdyż mój samochód jest w serwisie i mam się po niego zgłosić dopiero w piątek. Jeszcze tylko cztery dni. Dochodziłam już do domu, gdy zauważyłam dwie postacie stojące pod drzwiami.

O cholera, byłam dzisiaj umówiona z Alice i Rose.

Ku*wa, kompletnie zapomniałam.

- Kiedy zaczniesz się normalnie ubierać? – zapytała Ali, gdy mnie zauważyła.

- A co jest nie tak w moim ubraniu? – spytałam trochę wkurzona. Za każdym razem krytykowała mój styl.

- Wszys…- zaczęła Alice.

- Bells, nie denerwuj się. Wiesz, że ona się nie zmieni – przerwała jej Rose.

- Może, wejdziemy do domu? – zaproponowałam. – Chyba, że wolicie stać na dworze.

Czas u mnie w domu minął nam szybko. Gadałyśmy, zrobiłyśmy spaghetti, oglądałyśmy filmy. Dziewczyny cały czas nadawały, że jutro ma być czwórka nowych uczniów. Podobno trzech chłopaków i jedna dziewczyna. Spora rodzinka. Ja mieszkam tylko z tatą, który pracuje od rana do wieczora. Dziewczyny poszły około dziewiętnastej, a ja zaraz po ich wyjściu zjadłam kolację, wykąpałam się i chwilę pouczyłam. Jutro w szkole będzie niezłe przedstawienie.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zapadłam w sen.

Rano spędziłam dwadzieścia minut stojąc przed szafą, nie mogąc zdecydować, co na siebie włożyć. Założyłam czarny obcisły top z dekoltem w serek, odkrywający delikatnie moje piersi, czarną mini, bordowe legginsy, szarą bluzę oraz trampki za kostkę. Pomalowałam oczy kredką, rzęsy tuszem, a usta delikatnym błyszczykiem. Moje długie, ciemne włosy spięłam w koński ogon.

Przed szkołą czekałam na moje dwie wariatki. Nagle na parking wjechał jakiś samochód. Nie znam się na markach, ale na pewno był cholernie drogi. Z samochodu wysiadły cztery osoby. Pierwszą z nich był bardzo wysoki, napakowany chłopak z zielonymi oczami i ciemnymi, krótkimi włosami. Z wyglądu był nieco podobny do niedźwiedzia. Drugi, trochę niższy, miał kręcone blond włosy. Dziewczyny nie mogły oderwać od nich wzroku. Jestem chyba pokręcona, bo na mnie jakoś nie zrobili wrażenia. Obok nich stała jeszcze jakaś niska, szczupła dziewczyna z rudymi włosami. I wtedy dołączył do nich wysoki, przystojny facet z mocno zielonymi oczami i brązowymi włosami. Trochę przydługimi. Czyli to pewnie ci nowi. Ale coś mi w nich nie pasowało. Bogaci i piękni, czyli wkurzający z dużym ego. Wątpię, żeby byli inni. Chociaż mogę się mylić. Nagle usłyszałam głos Rose:

- Bells, dzwonek już był – powiedziała, chichocząc. – Chyba żadna dziewczyna go nie usłyszała. Przystojni są.

- Dobra, zmywam się na lekcje. Gdzie Alice? – spytałam. – I wcale nie są przystojni.

- Jasne, tak sobie tłumacz, a Ali źle się czuje i została w łóżku.

- Rose, chodźmy, bo się spóźnimy – powiedziałam, ciągnąc przyjaciółkę w kierunku klasy. Nie mogłam nie zauważyć reakcji ludzi, gdy zobaczyli nową czwórkę. Dziewczyny nie odrywały wzroku od trzech „przystojniaków”, a chłopcy lustrowali rudą. Na mnie nie zrobili takiego wrażenia i chyba nikogo to nie dziwiło.

Pierwsze trzy lekcje minęły nam bardzo szybko. Czwórka robiła obok siebie niezły szum. Nikt o niczym innym nie gadał, tylko o tej nowej grupie. Już miałam ich dość, a nawet ich nie poznałam.

- Bella, pójdziesz ze mną na trening? – zapytała Rose w drodze na stołówkę.

- Jaki trening? – Ona sobie jaja ze mnie robi? Jaki znowu trening? Chyba nie było takiej rzeczy, której moja przyjaciółka nie zrobiła. Już myślałam, że propozycje się wyczerpały.

- Oj, no wiesz. Z Alice zapisałyśmy się do drużyny cheerleaderek, a że Ali nie ma, to chcę zabrać ciebie. Wiesz, jak nie będę sama, to lepiej się poczuję.- Tak, jasne, bo ona się czegokolwiek kiedykolwiek bała. Ale nie zrobię jej tego.

-Dobra, Rose, pójdę z tobą. Pooglądam sobie tą pieprzoną Jessicę jak wywija tyłkiem.- Zaczęłyśmy się śmiać. Obie nie lubiłyśmy Jessicki i jej koleżanek. A najbardziej Tanyi. Ta zdzira to po prostu wkurwiała wszystkich.

Gdy doszłyśmy do stołówki, zobaczyłyśmy, że jest zatłoczona jak nigdy dotąd. Nowa czwórka usiadła na samym środku, a wokół nich zebrał się już spory tłum. Widać było, że nie za bardzo ich to obchodzi. Nie lubili być w centrum zainteresowania. Po ich minach wywnioskowałam, że dla nich najlepiej byłoby zostać w tym gronie, w którym są.

Poszłyśmy po tace z jedzeniem i usiadłyśmy przy naszym stole. Siedziałyśmy bokiem do nowych. Gdy na nich spojrzałam, natknęłam się na wzrok chłopaka z zielonymi oczami, który ostatni wysiadł z samochodu. Wydawał się być zarozumiały. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rose:

- Ten niedźwiedź wygląda naprawdę świetnie.

- Popatrzcie na blondyna - jest zajebisty – odezwała się do nas jakaś dziewczyn, która akurat przechodziła obok i usłyszała Rosalie.

- O ku*wa! Dziewczyna ma rację.- Wzruszyłam ramionami i zajęłam się swoim jedzeniem.

Nie odzywałyśmy się do końca lunchu. Rosalie cały czas pożerała wzrokiem ‘niedźwiedzia’.

A mnie zbierało się na wymioty, gdy dziewczyny próbowały poderwać najnowsze okazy. Które, swoją drogą, miały je totalnie w dupie.

Okazało się, że Emmett ma ze mną matematykę, a na fizyce dziele ławkę z Ashley. Fajna, ale nieśmiała trochę, dziewczyna.

Ostatnia lekcja i do domu. Został już tylko mój ulubiony przedmiot, czyli biologia. Jako jedyna dziewczyna siedziałam sama. Szczerze mówiąc, to cieszę się, że nie dziele ławki z jakimś debilem. Zadzwonił dzwonek. Ludzie zaczęli schodzić się do sali. Gdy wszyscy już zajęli swoje miejsca, do klasy wszedł ulubieniec niedorozwiniętych lasek. Przez chwile rozmawiał z nauczycielem. Po czym pan Eros wskazał mu miejsce obok mnie.

Niech to szlag.

 

Uśmiechnął się złośliwie i usiadł obok mnie.

- Muszę sprawdzić wasze wypracowania, więc wy zajmujecie się planem projektu rozpisanego na tablicy. Każda para ma tydzień. Później zbieram prace i dostajecie oceny, które nie wątpliwie wpłyną na waszą końcowo-semestralną ocenę, więc radzę się postarać- powiedział i zabrał się do pracy, nie spoglądając na klasę. Co za pieprzony staruch. Akurat teraz zachciało mu się projektów i to jeszcze w parach! Dlaczego ten nowy musiał siedzieć tutaj? Czemu moja Alice dzisiaj nie przyszła?!

- No to jak, mała, zabieramy się do roboty, nie?- Uśmiechnął się głupkowato do mnie.

O kurwa! Jak ten typek, kurwa, może uważać, że jestem jeszcze jedną głupią, pustą lalą, która poleci na jego głupie teksty i jeszcze bardziej głupkowaty uśmiech?! Aż się we mnie zagotowało. Poczułam, że robię się całą czerwona. Chłopak chyba to zauważył, bo widać było jego oczach iskierkę strachu.

-Spokojnie, maleńka. Nic ci nie zrobiłem przecież.

Nie wytrzymałam. Odwróciłam się w jego stronę, zamachnęłam się i przyłożyłam z całej siły w twarz. A tak dokładniej to w nos. Trysnęła krew.

-O kurwa!!! Ty dziwko pieprzona!!!

-Panie Cullen, proszę się tak nie wyrażać o pannie Swan! To porządna uczennica…- podniósł wzrok znad papierów, zdjął okulary i zbladł.- Panie Edwardzie, niech pan idzie do pielęgniarki.

-Ty pierdolony dupku, nigdy więcej tak się do mnie nie odzywaj, bo przyłożę ci za każdym razem- wysyczałam mu w twarz, która była cała we krwi. Dziwne, nawet nie poczułam mdłości, które wiążą się u mnie z widokiem krwi. Zamiast tego czułam tylko ogromną chęć spoliczkowania go ponownie. Nie wiele myśląc, ponowiłam akcję. Najpierw w lewy, potem w prawy policzek. Oszołomiony chłopak nie wiedział, co ma zrobić.

- Panno Swan…

- Tak, panie Eros? Mogłabym zaoferować pomoc panu Cullenowi w dostarczeniu do skrzydła szpitalnego? Widać, że nie za bardzo wie jak tam dotrzeć. Wątpię, żeby wiedział, jak wyjść z sali.- Uśmiechnęłam się niewinnie. Nie czekając na to, co odpowie nauczyciel zgarnęłam książki do torby wstałam i zaczęłam zwlekać Eda z krzesła. Nie dbając o to, co pomyślą ludzie z klasy, wyprowadziłam śniętego Edwarda z klasy. Odeszłam z nim trochę od zamkniętych przed chwilą drzwi i postawiłam przy najbliższej ścianie.

-Cullen.- Potrząsnęłam nim. Trochę się ocknął, bo spojrzał na mnie niewyraźnymi oczami i coś tam wybełkotał. – Wiesz, gdzie masz iść?- zapytałam, a on pokiwał głową. – To dobrze. Do zobaczenia w piekle. Mam nadzieję, że to nie będzie za szybko.- Zostawiłam go tam. Nie obchodziło mnie to, czy wie gdzie ma iść.

Skierowałam się do damskiej toalety. Obmyłam twarz i dopiero teraz poczułam, że mnie mdli. Szybko otworzyłam kabinę i zwymiotowałam.

Do końca lekcji siedziałam w toalecie i wymiotowałam. Nie było to dla mnie nowe. Od tych gum antynikotynowych wymiotowałam kilka razy dziennie. Musiałam rzucić palenie, bo Charlie zagroził mi, że wyśle mnie do matki Renée, której nienawidziłam z całego serca. Po śmierci Renée w ogóle się do mnie nie odzywała. Na jej pogrzebie powiedziała mi: „Byłaś największym błędem mojej córki. Ona zginęła przez ciebie, nigdy jej nie kochałaś, zawsze się przeciwko niej buntowałaś. Gdyby nie ty, to żyłaby teraz i o wiele lepiej by jej się wiodło.”. Tak, i za to miałam kochać swoją przemiłą babunię. Bleee. Nie wiedziała, co matka o niej mówiła, a ja nie miałam zamiaru jej tego uświadamiać. Jak na razie.

Zadzwonił dzwonek. Musiałam już iść do sali gimnastycznej. Wyszłam z toalety i udałam się w jej stronę. Gdy byłam już na miejscu, podbiegła do mnie Rosie ze swoim dziwnym uśmiechem.

-Słyszałam o twoim dzisiejszym czynie! Czad! Dziewczyno, jesteś zajebista!- Rosie nie mogła przestać się podniecać.

-Ej, spokojnie. Skąd wiesz, co zrobiłam? Dopiero co skończyła się lekcja. – Nie mogłam uwierzyć, że w tej szkole wieści rozchodzą się w nadzwyczaj szybkim tempie.

- Wiesz, Tanya zaczęła wszystkim to opowiadać.

- A skąd ona to wiedziała? Przecież nie chodzi ze mną na biologię.

- Nie zapominaj, że „przyjaźni” się z Jessicą.

 

Rose nie mogła przestać gadać o tym, co zrobiłam na biologii. Wchodząc do szatni jeszcze nawijała. Nie wiedziałam, że moja przyjaciółka potrafi tak długo nadawać. Byłam zdziwiona, ale wiedziałam, że to nie koniec. Czeka mnie jeszcze przeprawa z Alice.

Rozmyślając o tym, co będzie mówić Alice, szłam na boisko. Z tego, co wiedziałam, to dzisiejszy trening miał się odbyć na boisku. I słusznie, pogoda była w sam raz. Usiadłam na trybunach, gdzie miałam dobrą widoczność na Rosie. Po jakiś trzech minutach dziewczyny wybiegły na boisko. Zaczęło się. Jessica i Tanya rozpoczęły wywijanie tyłkami, pokazując tak zwane figury reszcie dziewczyn. Nie wiedziałam, dlaczego Rosie chciała być jedną z nich. To wszystko było głupie. Jakieś pindzie wywijające tyłkami i pokazujące cycki. Gdy tak patrzyłam na tą żenadę, ktoś usiadł koło mnie. Z dwóch stron.

- Witaj, Swan- powiedział Emmett, który siedział po mojej prawej stronie. Spojrzałam na niego. Patrzył na tańczące dziewczyny.

- Patrz przed siebie, nawet jak odpowiadasz Swan – powiedział drugi. Blondyn ze stołówki. Mieli bardzo groźne wyrazy twarzy.

- Czego ode mnie chcecie, chłopcy?

- Uwierz mi, Swan, ten słodki głosik nic nie da. Jestem wściekły, tak samo Jazz.

- A to niby za co? – Zrobiłam minkę niewiniątka. Nie dało się zapomnieć o moim wyczynie z panem Edwardem.

- Za to, co zrobiłaś naszemu bratu. Jak go pobiłaś i zostawiłaś na korytarzu. – Naprawdę był wściekły. Ale mnie to nie obchodziło.

-Wiedział podobno, gdzie ma iść, więc czemu miałam go prowadzić do znanego mu miejsca? Nie rozumiem was, pokazałam waszemu bratu, że nie każda dziewczyna jest pustą lalą, co leci na każdy tekst i głupi uśmiech w jego wykonaniu. Nie powinno wam to chyba przeszkadzać. Ale jeżeli tak, to nie mam wam nic do powiedzenia, więc nie marnujcie czasu i idźcie pocieszać swojego poszkodowanego braciszka. – Byłam zadowolona z obrotu sytuacji.

- Skończyłaś już swój głupi monolog?

- Coś ci się nie spodobało, Jazz?

- Tak, nie znasz nas, a już z nami zadzierasz. Gdyby Edward nie był oszołomiony, to tak by cię stłukł, że nie pozbierałabyś się przez tydzień po tym, jak musieliby zeskrobywać cię z podłogi sali biologicznej. Więc kochana Izabello, lepiej uważaj, co robisz, bo nie mam zamiaru patrzeć, jak obijasz mojemu bratu gębę. Znajdę cię nawet na końcu świata i jeszcze dalej, a wtedy nie licz na nikogo. Nikt i nic ci nie pomoże.

- Jasper, spokojnie. Panna Swan chyba już wie, że ma się trzymać z dala od Edwarda.

- Przykro mi chłopcy, ale jest mały problem. Otóż ja i wasz kochany brat mamy robić projekt na biologię. Razem. A poza tym, wy jesteście tu dopiero jeden dzień a ja całe życie i mam dużo fajnych kolegów, więc to nie ja muszę uważać. – Uśmiechnęłam się słodko. Byłam zła z tego powodu. Nie podobała mi się jakakolwiek wizja spotkania z tym pieprzonym Edwardem. Oni też już zaczynali mnie wkurzać. A szczególnie Jasper. Grał takiego groźnego, że aż mi się po części śmiać chciało.

- Grozisz nam, mała? - odezwał się Emmett.

- Nie, ja mówię….hmm….że mam większe znajomości. Przecież taka drobna, porządna dziewczyna jak ja nic wam nie zrobi. – Emmett przewrócił tylko oczami.

- Z projektem nie będzie problemu.

- To znaczy?- zapytałam. Jasper chyba też do końca nie rozumiał, o co chodzi. Spojrzał na brata.

- Przyjeżdżasz do nas aż do skończenia projektu. Adres i godziny spotkań będziesz znajdowała codziennie w swojej szafce. Przy tym będę zawsze ja i Jasper albo jeden z nas. Wiesz, ochrona dla Edwarda, bo nigdy nie wiadomo, kiedy rzucisz się na niego.

- A jeżeli to zrobisz…

- Jasper, spokojnie bracie. Przecież po to tam będziemy, żeby nasza panna Swan nie zrobiła niczego głupiego, prawda?- Spojrzał na mnie.

- Zaraz, zaraz. Jeżeli was będzie trzech…

- Czworo. Jeszcze jest nasza siostra. Nie zapominaj o niej – przerwał mi kochany blondynek.

- Dobrze, czyli was będzie czworo, a ja sama. To chyba nie zbyt fair, prawda?

- Tak ma być. Żebyś nie mogła nic zrobić Edwardowi. Będziemy mieli przewagę liczebną- wyjaśnił Jasper.

- To może tak. Jak was, chłopaków, ma być trzech, siostra będzie w ostateczności, to ja przyprowadzę ze sobą moje dwie przyjaciółki, które też będą pilnowały porządku. Jeżeli ja lub on będzie chciał się rzucić, to wszyscy zareagujecie. Dla mnie i dla was to jest korzystny układ. Spokojnie, ani Alice, ani Rosie nie będą się biły, tego jestem pewna.

- Dobrze, ale które to?- zapytał zainteresowany Emmett.

- Rosie to ta blondynka, która…- spojrzałam na boisko. Było puste. Dziewczyny już musiały udać się do szatni, a ja nie zauważyłam. Zaczęłam przeszukiwać boisko wzrokiem. Nigdzie jej nie wiedziałam.

- Hej Bells, nie wiedziałam, że znasz już chłopaków z nowej czwórki. – Obejrzałam się. Rosie stała za mną, trzymając torbę. Usiadła obok Emmetta. Uśmiechnęła się nieśmiało.

- To właśnie jest Rosie – przedstawiłam chłopakom swoją przyjaciółkę.

 

Emmett z Jasperem przystali na moją propozycję. Po treningu pojechałyśmy do naszej Alice. Gdy się tylko dowiedziała od Rozalie, co zrobiłam nowemu na biologii, zaczęła podskakiwać i piszczeć na łóżku. Z tego, co się dowiedziałyśmy Alice miała wrócić do szkoły dopiero w następnym tygodniu. Nie wyglądała za dobrze. Opowiedziałam im o zawartej umowie z braćmi mojej ofiary. Niestety, ale Ali nie będzie mogła ze mną do nich iść. Ominie ją cała zabawa. Gdy wyszłyśmy od Alice, Rose odwiozła mnie do domu, a sama pojechała do centrum.

- Cześć tato, już jestem – krzyknęłam z przedpokoju.

- Hej, mogłabyś skoczyć do sklepu? Nie ma nic na kolację – powiedział, gdy weszłam do salonu, gdzie oglądał jakiś jebany mecz. Niech sam ruszy szanowne dupsko i pójdzie do sklepu. Co ja jestem? Piesek na posyłki?

- A nie możemy czegoś zamówić?

- Bell, proszę Cię, idź do tego sklepu. Kup bułki, masło, ser, jakieś soki i co tam jeszcze chcesz – powiedział, wstając z kanapy.

- A kasa? Za co mam to niby kupić, za kamyki? – Głupi skąpiec.

- W kuchni na stole leży sto złotych. – machnął ręką w stronę pomieszczenia.

- Ok. To tylko się czegoś napiję i zmykam.

Niestety, do picia została jedynie woda mineralna. Nie chciało mi się wyciągać szklanki, więc napiłam się z gwinta.

- Niech to szlag! – wydarłam się na cały głos, gdyż butelka, którą trzymałam w ręku, wypadła mi! Super, jeszcze muszę się przebrać. Jupi!

- Co się stało? – krzyknął z salonu mój tatuś. Boże, co on taki opiekuńczy się stał. Może jeszcze zacznie się interesować moim życiem seksualnym. To byłoby….hmm…bardzo interesujące doświadczenie. Charlie mówiący o antykoncepcji.

Moja głupota nie zna granic.

- Wszystko porządku! Muszę się przebrać! – Szybko pobiegłam schodami na górę, do swojego pokoju. Zdjęłam mokre ciuchy i rozwiesiłam je w łazience.

Super, trzeba zrobić pranie. Spojrzałam na kosz z brudną bielizną, z którego wręcz wysypywała się sterta ubrań.

Założyłam czarną bluzę z kapturem oraz ciemne jeansy. Do tego moje ukochane, stare trampki i mogłam iść. Wsadziłam kasę do spodni i wyszłam z domu. Przy drzwiach krzyknęłam, że wychodzę, ale nie czekałam na odpowiedź.

Do sklepu dotarłam dość szybko. Co ja miałam kupić?? Kurwa, zapomniałam.

Zaraz, zaraz, bułki, masło i coś jeszcze. Sok i ser. Zapłaciłam za zakupy i wyszłam ze sklepu.

Było już dość ciemno. Jeszcze dziesięć minut i będę w domku. W łóżeczku, z komputerem na kolanach.

Zauważyłam, że ktoś szedł naprzeciwko mnie, jednak zbyt późno, by zdążyć się zatrzymać. Tak więc, gdy wpadłam na tą osobę, jedyną moją reakcją było: kurna, zakupy mi się rozsypały. Zabawa w chowanego z artykułami spożywczymi. Super!

- Przepraszam – powiedziałam i zaczęłam zbierać zakupy.

- Bella? – spytała dziewczyna. – Pomogę ci. – Zaczęła zbierać rozsypane jabłka. Owoców mi się zachciało.

Kto to był? Jakoś nie kojarzę. Kurcze, ale miła dziewczyna. Wstała i wsypała jabłka do reklamówki, którą trzymałam w ręku.

I teraz mogłam przyjrzeć się jej twarzy.

Ku**a to Ashley! No to super. Pewnie zaraz mnie opierdoli za swojego braciszka

- Dzięki, Ashley. Nie musiałaś – powiedziałam, patrząc uważnie na dziewczynę. Nie wydawała się być wściekła. Może jest dobrą aktorką.

- Wiem, ale chciałam.- Uśmiechnęła się nieśmiało. A może nie wie, że pobiłam jej brata? No może bez przesady – to nie było pobicie. Dostał kilka razy po ślicznej buźce i to wszystko. Był przytomny, mógł sam chodzić. – Odprowadzić Cię? Pomogłabym Ci z tymi zakupami, bo sama chyba sobie nie poradzisz.

- Nie musisz…

- Ale chce z tobą pogadać – powiedziała, biorąc ode mnie jedną torbę. Super, czyli zaraz zacznie gadać jak swoje rodzeństwo. Ciekawe, jak bardzo oni są spokrewnieni? Jazz jest od nich rok starszy, a tamci to trojaczki? Dziwne to. Zaczęłyśmy powoli iść.

- Słyszałam, co stało się na biologii i jestem z ciebie dumna.Uśmiechnęła się szeroko. Czy ona przed chwilą powiedziała, że jest dumna, bo przyłożyłam jej bratu?

- Dumna? – spytałam, unosząc jedną brew.

- Co się tak dziwisz?

- No wiesz, twoi bracia, gdyby tylko mogli, zamordowali by mnie przy pierwszej okazji. Włączając w to wstępne torturyzażartowałam.

- Nie przejmuj się nimi. Najlepiej ignoruj.

- Dziewczyno, przywaliłam twojemu bratu! – powiedziałam, już trochę zdenerwowana. Czemu ona się na mnie nie wścieka? To jest nienormalne. – Czemu nie jesteś na mnie zła, tylko jeszcze mi gratulujesz?

- Mam dość tego, jak on traktuje dziewczyny, a ty jesteś jedyną, która po rozmowie z nim nie wskoczyła mu do łóżka. – Patrzyłam na nią trochę zdezorientowana. O co jej chodzi? Czemu niby miała bym pieprzyć się z Edwardem? To ohydne. On i ja. Razem. W...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin