Verne_Juliusz_-_Tajemnica_zamku_Karpaty.txt

(271 KB) Pobierz
     JULIUSZ VERNE
     TAJEMNICA ZAMKU KARPATY
      (Prze�o�y�: WAC�AW LESZEK KOBIELA)
     
     
     I
     
     
     Historia ta nie jest wcale ba�ni�, jest ona jedynie romantyczna. Czy� jednak jej nieprawdopodobie�stwo upowa�nia do wyci�gania ��wniosku, �e jest r�wnie nieprawdziwa? Nic bardziej b��dnego. �yjemy przecie� w�czasach, w�kt�rych wszystko zdarzy� si� mo�e, nieledwie mamy prawo powiedzie�, �e wszystko ju� si� zdarzy�o. Je�li wi�c opowie�� nasza dzi� jest nieprawdopodobna, to dzi�ki mo�liwo�ciom nauki jutro stanie si� zupe�nie wiarygodna i�nikt nie o�mieli si� zaliczy� j� do ba�ni.
     Owego roku, 29 maja, pewien pasterz pilnowa� swego stada na skraju pokrytego zieleni� p�askowy�u u�st�p Retezatu, kt�ry wznosi si� nad urodzajn� dolin�, zalesion� drzewami jak kolumny i�bogat� w�pi�kne tereny uprawne. Ten wysoki, niczym nie os�oni�ty p�askowy�, p�nocno-zachodnie wiatry, wiej�ce zimow� por�, oczyszcza�y z�wszystkiego na g�adko, tak jakby balwierz ogoli� go brzytw�. Zreszt� w�tym kraju zwrot ,,ogoli� kogo�� oznacza czasem po prostu oskuba� go z�tego, co posiada.
     Pasterz, o�kt�rym mowa, nie mia� nic arkadyjskiego w�ubiorze ani sielankowego w�postawie. Nazywa� si� Frik, Frik z�wioski Werst; o�sw�j wygl�d za� dba� tyle co i�o�swe zwierz�ta. Pasowa� wi�c do odra�aj�co brudnej lepianki, zbudowanej na obrze�u wioski, kt�r� zamieszkiwa� pospo�u z�owcami i��winiami. Istny chlew ��to zreszt� jedyne okre�lenie, kt�re zdaje si� pasowa� do n�dznych owczarni ca�ego komitatu.* 
     �w prosty pastuch, le��c na kopcu u�cielonym z�trawy, najcz�ciej na wp� drzema�, na wp� czuwa�, z�wielk� fajk� w�z�bach; czasami gwizda� na psy, gdy jakie� jagni� oddali�o si� od pastwiska, lub tr�bi� na ustniku fajki, a�zwielokrotnione echo wraca�o odbite od g�r.
     Jaki� rodow�d m�g� mie� �w pasterz Frik? Czy�by by� zwyrodnia�ym potomkiem staro�ytnych Dak�w? Nie�atwo to okre�li�, patrz�c na jego sko�tunion� czupryn�, brudn� twarz, rozczochran� brod�, brwi niczym dwie szczotki z�czerwonawego w�osia, ni to zielone, ni niebieskie oczy, pod kt�rymi zwisa�y wilgotne, starcze wory. Trudno uwierzy�, �e ma dopiero sze��dziesi�t pi�� lat. Jest jednak prosty, wysoki, chudy, a���tawy serdak, kt�ry go okrywa, jest mniej ow�osiony ni� jego pier�. Ka�dy malarz bez wahania wykorzysta�by taki model, gdyby go ujrza� w�plecionym kapeluszu, podobnym do wiechcia s�omy, podpartego na swym ostro zakrzywionym kiju, nieruchomego jak ska�a.
     Gdy s�o�ce zni�y�o si� nad horyzont, Frik si� poruszy�. Na wp� zwini�t� d�oni� os�oni� oczy, podobnie jak robi si� z�r�ki tub�, �eby by� lepiej s�yszanym, i�rozejrza� si� bardzo uwa�nie.
     W prze�wicie nad horyzontem, o�dobr� mil�, zmniejszone przez odleg�o�� rysowa�y si� kszta�ty fortecy. Na samotnym grzbiecie prze��czy Vulkan wy�sz� cz�� p�askowy�u zwanego Orgall zajmowa� antyczny zamek. W�jaskrawej grze �wiat�a jego rze�ba uwidacznia�a si� ostro, z�tak� wyrazisto�ci�, jak� daj� zdj�cia stereoskopowe. Mimo to oczy pastucha musia�y by� obdarzone niezwyk�� si�� widzenia, skoro rozr�nia�y pewne szczeg�y tego oddalonego masywu.
     Oto co wkr�tce zawo�a� podnosz�c g�ow�:
     � Stara forteco!... Stara forteco!... Pr�no si� puszysz na swych podwalinach!... Jeszcze trzy lata i�przestaniesz istnie�, poniewa� twemu bukowi zosta�y tylko trzy ga��zie!
     Buk, rosn�cy na kra�cu jednego z�bastion�w fortecy, odcina� si� czarnym cieniem na tle nieba, jakby wykrojony z�papieru, i�nikt pr�cz Frika nie dojrza�by go z�takiej odleg�o�ci.
     S�owa pasterza ��wywo�ane pewn� legend� dotycz�c� zamku ��b�d� wyja�nione w�swoim czasie.
     � Tak! ��powtarza� ��trzy ga��zie. Jeszcze wczoraj by�y cztery, lecz jedna odpad�a tej nocy... Zosta� jedynie kikut... Stary pie� ma tylko trzy ga��zie... Tylko trzy, stara forteco, tylko trzy!
     Frik mia� opini� czarownika, kt�ry potrafi wywo�a� duchy, a�wampiry i�strzygi umie zmusi� do pos�usze�stwa. Ludzie wierzyli w�to, poniewa� nieraz widywali go w�czasie przesilenia ksi�yca, podczas ciemnych nocy, siedz�cego okrakiem na przegrodzie wodnego m�yna i�rozprawiaj�cego z�wilkami lub patrz�cego w�gwiazdy, tak jak widuje si� mu podobnych w�dzie� przest�pny.* 
     Trzeba przyzna�, �e Frik potrafi� ci�gn�� z�tego korzy�ci. Rzuca� uroki i�odczynia� je, a�nie robi� tego bezinteresownie. Nale�y jednak zaznaczy�, �e sam by� r�wnie �atwowierny jak jego klientela, a�cho� niezbyt wierzy� we w�asne czary, to wiar� w�legendy kr���ce po okolicy podtrzymywa� i�wzmacnia�. Nie dziwmy si� wi�c, �e rozpowszechnia� te� przepowiedni� g�osz�c� znikni�cie starej fortecy.
     Gdy wi�c na buku zosta�y jedynie trzy ga��zie, Frik pop�dzi� zanie�� t� nowin� do Werstu. Tr�bi�c ile si� w�p�ucach na d�ugim cybuchu swej fajki z�bia�ego drewna, zebra� stado i�skierowa� je na drog� do wsi. Zwierz�ta pop�dzane by�y przez towarzysz�ce mu psy ��dwa miesza�ce p�gryfony, z�e i�dzikie, kt�re zdawa�y si� mie� ochot� raczej po�re� owce, ni� je chroni�. Stado sk�ada�o si� z�setki baran�w i�owiec, w�tym z�tuzina zesz�orocznych; pozosta�e liczy�y sobie trzy i�cztery lata, czego oznak� by� fakt, �e mia�y po cztery lub sze�� z�b�w.
     Stado to nale�a�o do s�dziego Koltza z�Werstu, kt�ry p�aci� gminie du�y podatek od owiec, zdaniem jego pastucha ��grubo jednak zawy�ony. Frik uchodzi� za bardzo zr�cznego w�strzy�y i�bieg�ego w�leczeniu zwierz�cych chor�b, takich jak ple�niawka, wzd�cia, ko�owacizna, motylica, gzawica, b�bnica, ospa, kulawka, wszawica i�wiele jeszcze innych.
     Zwierz�ta maszerowa�y w�zwartej grupie; na czele przewodnik z�dzwonkiem, za kt�rego pobrz�kiwaniem spieszy�a reszta owiec.
     Opu�ciwszy pastwisko, Frik skierowa� si� ku szerokiej �cie�ce otoczonej rozleg�ymi polami. Falowa�y na nich imponuj�ce �any pszenicy o�bardzo wysokich �odygach, daj�cych d�ug� s�om�; rozci�ga�o si� te� kilka plantacji �kukurucu�, kt�ry nie jest niczym innym, jak miejscow� kukurydz�. Dalej droga prowadzi�a skrajem lasu sosnowo-�wierkowego, ch�odnego i�ciemnego. Ni�ej sw�j �wietlisty nurt, filtrowany przez �wir pokrywaj�cy dno, toczy�a rzeka Sil, kt�r� sp�awiano k�ody drzewa z�tartak�w rozmieszczonych w�g�rze rzeki.
     Psy i�owce zatrzyma�y si� na prawym brzegu i��ami�c g�st� trzcin� zesz�y na p�ycizn�, by pi� �apczywie ch�odn� wod�.
     Werst by� zaledwie o�trzy strza�y z�fuzji, powy�ej g�stych zaro�li wierzbowych, wyro�ni�tych w�swobodne drzewa, a�nie skarla�e krzewy dusz�ce si� kilka st�p nad korzeniami. Zaro�la te ci�gn�y si� a� do stoku prze��czy Vulkan, gdzie wioska o�tej samej nazwie zajmuje po�udniowe zbocze masywu Plesa.
     O tej porze wie� by�a wyludniona. Rolnicy dopiero z�zapadni�ciem nocy wracali do swych domostw i�id�cy drog� Frik nie mia� kogo pozdrowi�, jak ka�e zwyczaj. Zaspokoiwszy wi�c pragnienie stada, ju� zamierza� zej�� w�zag��bienie doliny, gdy pi��dziesi�t krok�w ni�ej, na zakr�cie Silu, dostrzeg� cz�owieka.
     � Ej! przyjacielu! ��krzykn�� on do pastucha.
     Cz�owiek ten to jeden z�w�drownych handlarzy, kt�rzy kr��� po wszystkich targach komitatu. Mo�na ich spotka� w�miastach, miasteczkach, a�tak�e w�najn�dzniejszych wioskach. Z�ka�dym umiej� si� porozumie�, m�wi� bowiem wszystkimi j�zykami. Kim by� ten? W�ochem, Sakso�czykiem czy mo�e Wo�ochem. Trudno by�oby zgadn��; naprawd� by� to �yd, polski �yd, wysoki, chudy, o�orlim nosie, wypuk�ym czole, z�brod� w�szpic i�bardzo �ywymi oczyma.
     Ten w�drowny kupiec sprzedawa� termometry, barometry, lunety i�niewielkie zegary. Tym, co nie zmie�ci�o si� w�tobo�ku przytroczonym mocnymi szelkami do ramion, obwiesi� sobie szyj� i�pas; prawdziwy sprzedawca uliczny, rodzaj w�drownego straganiarza.
     Prawdopodobnie �yd ten wzbudza� szacunek, a�by� mo�e nawet rodzaj zabobonnego l�ku, kt�remu ch�tnie poddawali si� pasterze. Przywita� si� z�Frikiem, podaj�c mu r�k�, nast�pnie za� z�troch� obcym akcentem zapyta� go po rumu�sku:
     � Jak wasze zdrowie, przyjacielu?
     � To zale�y od pogody ��odpowiedzia� Frik.
     � A�wi�c dzi� czujecie si� dobrze, gdy� jest pi�knie!
     � Ale jutro b�d� si� czu� �le, bo b�dzie pada�.
     � B�dzie, pada�?... ��zdziwi� si� handlarz. ��Czy�by w�tej okolicy pada�o z�bezchmurnego nieba?
     � Chmury nadejd� tej nocy... stamt�d... z�ciemnej strony g�r.
     � Sk�d o�tym wiecie?
     � Poznaj� po we�nie mych owiec, kt�ra jest szorstka i�sucha, jak wygarbowana sk�ra.
     � Tym gorzej dla tych, kt�rzy przemierzaj� dalekie szlaki...
     � I�tym lepiej dla tych, kt�rzy pozostan� za drzwiami swych dom�w.
     � Do tego trzeba posiada� dom, pasterzu.
     � Macie dzieci? ��zapyta� Frik.
     � Nie.
     � Jeste�cie �onaty? 
     � Nie.
     Frik zadawa� te pytania, poniewa� w�tym kraju nale�a�o do dobrych obyczaj�w pytanie o�rodzin� napotkanego w�drowca. Nast�pnie podj��:
     � A�sk�d przybywacie, handlarzu?...
     � Z�Hermanstadt.
     Hermanstadt to jedno z�g��wnych miasteczek Transylwanii. Opu�ciwszy je, trafia si� w�dolin� w�gierskiego Silu, kt�ra schodzi a� do miasta Petrosani.
     � A�dok�d zmierzacie?...
     � Do Kolosvaru.
     �eby dotrze� do Kolosvaru, wystarczy skierowa� si� do doliny Maros, nast�pnie przez Karlsburg przej�� podn�em g�r Bihar i�ju� si� jest w�stolicy komitatu. Dwadzie�cia mil, nie wi�cej, to znaczy zaledwie sto pi��dziesi�t kilometr�w.
     Prawd� jest, �e sprzedawcy termometr�w, barometr�w i�rozklekotanych zegark�w sprawiaj� zawsze wra�enie istot nie z�tego �wiata. Ale to pi�tno ich zawodu. Sprzedaj� przecie� czas, czas we wszystkich postaciach: ten, kt�ry up�ywa, ten, kt�ry przemin��, i�ten, kt�ry nadejdzie; sprzedaj� go, jak inni domokr��cy koszyki, swetry i�perkale. M�wi si� o�nich, �e s� komiwoja�erami Domu Saturna i�S-ka z�god�em Z�ota Klepsydra. Bez w�tpienia �yd zrobi� wra�enie na Friku, kt�ry ogl�da� nie bez zdziwienia nie znane mu przedmioty, o�r�wnie nie znanym przeznaczeniu.
     � Ej, handlarzu! Do czego s�u�� starocie, kt�re klekocz� na waszym pasku niczym ko�ci starego wisielca? ��zapyta� wyci�gaj�c r�k�.
   ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin