Lackey_Mercedes_-_Przesilenie.txt

(870 KB) Pobierz
   MERCEDES LACKEY   
   Przesilenie
   (T�umaczy�a Katarzyna Krawczyk)
   
   Dedykuj� pami�ci Elsie B. Wollheim
   
   ROZDZIA� PIERWSZY
   
   Karal le�a� najspokojniej jak m�g�, r�wno oddychaj�c, by nie urazi� bol�cej g�owy. Zamkn�� oczy przed �wiat�em i mia� nadzieje, �e zawini�tko ze �niegiem le��ce na jego czole zmniejszy t�tni�cy b�l. Trudno mu by�o my�le�, kiedy skronie przeszywa�y bolesne ostrza, spotykaj�ce si� u nasady nosa. Reszty swego cia�a by� jedynie mgli�cie �wiadomy; zosta� zawini�ty w koce i ob�o�ony wok� gor�cymi kamieniami, by chroni�y go przez zmarzni�ciem. Opiekuj�cy si� nim Shin'a'in wydawa� si� szczeg�lnie dba� o to, by Karal nie przezi�bi� si� od zimnej pod�ogi lub �nie�nego kompresu na g�owie. Gdyby znajdowali si� w Valdemarze albo nawet w Karsie, mieliby inne sposoby na z�agodzenie ognistych ostrzy k�uj�cych w skronie - ale niestety. Na p� zrujnowane resztki dawnej wie�y nie mia�y takich udogodnie� jak uzdrowiciele czy napary zio�owe. Karalowi b�dzie musia�o wystarczy� to, co zapewni� im sojuszniczy Shin'a'in, przynajmniej na razie. Oznacza�o to wywar z kory wierzbowej, kompres ze �niegu i nadziej�, i� to pomo�e.
   "Zawsze mo�na mie� nadziej�. Mog�o by� gorzej". Chocia� o ile gorzej - tego nie by� w stanie rozwa�a� w tej chwili.
   By� to gigantyczny b�l g�owy; mo�na si� zreszt� by�o tego spodziewa�, poniewa� Karal sta� si� g��wnym punktem spotkania energii, broni tak pot�nej i nieprzewidywalnej, �e nawet wielki mag, kt�ry zako�czy� magiczne wojny, nie odwa�y� si� jej u�y�. Jej wykorzystanie wymaga�o kana�u magicznego - �yj�cego kana�u. By� mo�e �aden z mag�w Urtho nie by� akurat kana�em, a mo�e Mag Ciszy nie chcia� ryzykowa� �ycia tej osoby - w ka�dym razie bro� pozosta�a nietkni�ta z tabliczk� ostrzegaj�c� przed jej wykorzystaniem.
   "A mo�e nie m�g� znale�� ochotnik�w".
   Karal wcale by ich za to nie wini�. Sam mia� bardzo nieprzyjemne wspomnienia z pierwszego do�wiadczenia jako kana�, ale drugi raz mia� ca�kowicie inny ci�ar i znaczenie ni� pierwszy. Szczerze m�wi�c, Karal nie pami�ta� zbyt wiele z tego, co si� wydarzy�o po uruchomieniu broni. Sokoli Brat �piew Ognia i p�krwi Shin'a'in An'desha zapewnili go, �e to bardzo dobrze. Uwierzy� im.
   "Je�li �piew Ognia i An'desha my�l� tak samo..."
   Mia� niejasne uczucie, i� naprawd� woli nie wiedzie�, co si� zdarzy�o. Gdyby wiedzia�, musia�by o tym my�le�, a ta perspektywa przyprawia�a go o zawr�t g�owy.
   O wiele �atwiej by�o le�e� na pos�aniu i walczy� z b�lem ni� my�le�. Od czasu do czasu g�osy innych, krz�taj�cych si� przy codziennych zaj�ciach, dociera�y do niego poprzez b�l, st�umione lub wzmocnione dziwn� akustyk� pomieszczenia. An'desha i szaman Lo'isha rozmawiali cicho; ich g�osy zlewa�y si� w niewyra�ny pomruk, kt�ry dziwnie uspokaja�, podobnie jak szelest li�ci albo szum wody. Kto� inny, zapewne kestra'chern z klanu Kaled'a'in, Srebrny Lis, my� naczynia; delikatne metaliczne pobrz�kiwanie wybija�o rytm cichej rozmowy. Bli�ej Sokoli Brat �piew Ognia pod�piewywa� pod nosem; zapewne co� naprawia�. �piew Ognia zawsze �piewa�, naprawiaj�c cokolwiek; twierdzi�, �e to powstrzymuje go przed powiedzeniem czego�, czego m�g�by �a�owa�. Nie przepada� za naprawianiem, zreszt� jak i za innymi podobnymi zaj�ciami - przez ca�e �ycie by� obs�ugiwany. Konieczno�� zatroszczenia si� o w�asne potrzeby by�a dla niego do�wiadczeniem nowym i niemi�ym. Karal uwa�a� jednak, i� adept dobrze sobie radzi w tej sytuacji pod ci�arem dodatkowych obowi�zk�w.
   Tyle na temat ludzi, wchodz�cych w sk�ad grupy. Co do nie-ludzi - c�, Karal wiedzia�, gdzie jest ognisty kot Altra. Puszysty, mrucz�cy koc okrywaj�cy go od kolan po szyj� to by� Altra, nie za� wymy�lna ko�dra Shin'a'in. W jaki� spos�b - i w przeciwie�stwie do zwyk�ych kot�w, kt�re zawsze stawa�y si� ci�sze, kiedy le�a�y na cz�owieku - Altra m�g� zmniejsza� sw�j ci�ar, staj�c si� nie ci�szym od we�nianego koca. Jedynie promieniuj�ce z niego ciep�o i g��bokie, uspokajaj�ce mruczenie zdradza�y jego obecno��.
   Gdzie� poza komnat�, w kt�rej le�a� Karal, Florian - jedna z podobnych do koni istot zwanych w Valdemarze Towarzyszami - s�ucha� uwa�nie An'deshy i szamana. Gdyby Karal wyt�y� nieco my�li, m�g�by ich us�ysze� uszami Towarzysza. Wi�zi ��cz�ce go z Towarzyszem i ognistym kotem by�y teraz o wiele silniejsze ni� kilka tygodni temu. Wystarczy�o, by pomy�la� o kt�rym� z nich, a s�ysza� szept ich my�li w swoim umy�le; czu� ich obecno�� jak ci�g�e ciep�o. W czasie, z kt�rego nic nie pami�ta�, zdarzy�o si� co�, co zwi�za�o ich mocniej. Nie wiedzia�, czy oni czuli podobnie; przypuszcza�, �e nie. To on zosta� zmieniony, nie oni.
   To kolejna sprawa, kt�rej wola� nie rozpatrywa� zbyt szczeg�owo. Ognisty kot nie by� tylko �miertelnym stworzeniem, a Towarzysz, cho� �miertelny, jak ognisty kot by� cz�owiekiem narodzonym po raz drugi w ciele magicznym. Zatem je�li to, co si� zdarzy�o, zwi�za�o Karala mocniej z Florianem i Altra - tak mocno, �e nie musia� si� stara�, by dotrze� do ich umys��w...
   Poczu� zimny dreszcz, nie maj�cy nic wsp�lnego ze �nie�nym kompresem le��cym na jego czole. "Nie. Nie mog�em a� tak bardzo si� zmieni�. To zapewne tylko tymczasowe - i minie, kiedy odzyskam si�y". Pr�bowa� pomy�le� o czym� innym; przy okazji zauwa�y�, �e mo�e w miar� logicznie my�le�.
   "To ju� jaka� poprawa".
   Gdzie podzia�a si� reszta? Karal, maj�c zamkni�te oczy, nas�uchiwa� uwa�nie, usi�uj�c ich zlokalizowa� za pomoc� docieraj�cych d�wi�k�w. Nie chcia� nara�a� si� na ponowny b�l towarzysz�cy otwieraniu oczu.
   Pozostali nie-ludzie - dwa gryfy - zaj�ci byli pakowaniem swych nielicznych rzeczy. Rozmawiali cicho, sycz�c i k�api�c dziobami; ich pazury drapa�y sk�r� juk�w po�yczonych od Shin'a'in na czas podr�y na p�noc. Gryfy uzna�y, �e zbyt d�ugo przebywaj� z dala od dzieci; nikt z grupy nie mia� serca namawia� ich na pozostanie. Dreszcz emocji, o jaki przyprawia�o je chodzenie �cie�kami legendarnego Czarnego Gryfa, zapewne zaczyna� s�abn�� wobec t�sknoty za tak d�ugo nie widzianymi dzie�mi. Po zapadni�ciu si� Bram podr� na p�noc b�dzie d�uga nawet dla istot potrafi�cych lata�.
   "Mo�e to i dobrze, zwa�ywszy na to, w jakim byli�my niebezpiecze�stwie. Treyvan i Hydona zdecydowali, i� nie chc� osieroci� swych dzieci. Kto m�g�by ich za to wini�?"
   Tak, rzeczywi�cie m�g� teraz logicznie my�le�. "Do�� logicznie, by zauwa�y�, �e mi�nie szyi zwin�y mi si� w sup�y. Nic dziwnego". Karal westchn�� lekko i rozlu�ni� zesztywnia�e ramiona, wtulaj�c si� w sw�j tobo�ek z rzeczami owini�ty w owcz� sk�r�, kt�ry s�u�y� mu teraz jako poduszka. "Dobrze, �e mam w nim ubrania, a nie ksi��ki." Mimo wszystko �nieg pomaga�; zauwa�y�, �e bol� go mi�nie, a to oznacza�o, i� b�l g�owy nie przes�ania ju� wszystkiego.
   "�wietnie, teraz wi�c mog� rozkoszowa� si� tym, jak boli mnie reszta cia�a!" Bolesne k�ucie za oczami zel�a�o, r�wnie� mi�nie przesta�y tak bardzo dokucza�; zapewne wcze�niej wzmacnia�y jeszcze b�l g�owy. Denerwuj�ce, jak wszystkie te sprawy nap�dza�y si� nawzajem!
   "C�, jaki by�by ze mnie kap�an S�o�ca, gdybym nie umia� si� odpr�y�?" Techniki relaksacji wchodzi�y w sk�ad szkolenia ka�dego nowicjusza. Nie mo�na si� modli�, je�li si� nie jest rozlu�nionym. Jak mo�na skupi� si� na chwale Vkandisa, kiedy rozprasza ci� skurcz w nodze? Karal cierpliwie przekonywa� buntuj�ce si� cia�o, by zacz�o zachowywa� si� jak nale�y, rozlu�niaj�c mi�nie, nawet nie przypuszcza�, �e s� tak napi�te. Kiedy sko�czy�, b�l g�owy zel�a� jeszcze bardziej, potwierdzaj�c jego przypuszczenie, �e przynajmniej w cz�ci spowodowany by� napi�ciem mi�ni.
   "Tak lepiej. Tak jest o wiele lepiej". Gdyby g�owa przesta�a mu dokucza�, m�g�by nawet cieszy� si� ze swego stanu - przynajmniej troch�. Pierwszy raz czu� si� ca�kowicie usprawiedliwiony, kiedy le�a� i pozwala� innym, by troszczyli si� o niego. Op�akany stan, w jakim si� znalaz�, dowodzi�, i� rzeczywi�cie zas�u�y� na odpoczynek.
   Poza tym nie codziennie tayledraski adept-uzdrowiciel spe�nia� ka�de jego �yczenie. Wystarczy�o, by westchn��, a jego opiekun pyta�, czy czego� nie potrzebuje. Nieco dziwny zwrot sytuacji, zwa�ywszy, �e do tej pory to �piew Ognia by� obs�ugiwany.
   Nie wiedzia�, dlaczego �piew Ognia troszczy� si� tak o niego - zapewne inni ch�tnie podj�liby si� tych obowi�zk�w, gdyby nie usilne nalegania adepta. Z drugiej strony musia� przyzna�, �e sta� si� bardzo troskliwym piel�gniarzem.
   "Nie spodziewa�bym si� tego. To po prostu do niego niepodobne". Mo�e nie pasowa�o to do �piewu Ognia, jakiego zna�, lecz taka my�l by�a niesprawiedliwa i Karal zgani� siebie za ni�.
   "To ma�ostkowe i nie�yczliwe. W �piewie Ognia drzemie o wiele wi�cej, ni� kiedykolwiek zdo�am si� dowiedzie�. Wszyscy usi�ujemy poradzi� sobie w tej trudnej sytuacji, a je�li on wybra� tak� drog�, ma do tego prawo".
   W tej chwili, nawet kiedy b�l nie rozsadza� mu g�owy, Karal nie by� w stanie robi� nic innego poza dziwieniem si� i przyjmowaniem oznak troski adepta. Z trudem m�g� poruszy� g�ow�, nie m�cz�c si�, a wstanie i p�j�cie do toalety kosztowa�o go tyle wysi�ku, �e po powrocie przez kilka chwil m�g� tylko le�e� i drzema�. To go niepokoi�o; je�li wkr�tce nie odzyska si�, nie b�dzie zdolny do podr�y, a to oznacza, i� nie b�dzie m�g� pojecha� z innymi do Valdemaru. Niecierpliwe gryfy nie czeka�y na reszt�, ale i ludzie nie mogli za d�ugo zwleka�. Je�eli nie wyrusz� teraz, mog� ich tu zatrzyma� zimowe zawieje.
   "Z drugiej strony... ju� teraz mo�e by� za p�no. Brama, kt�r� si� tutaj dostali�my, nie istnieje, a gdybym by� magiem, nie ryzykowa�bym ponownego jej otwarcia. Mo�emy utkn�� tutaj a� do wiosny. Nawet w najlepszych warunkach podr� na piechot� zajmie bardzo du�o czasu".
   Poza tym powr�t do domu m�g� by� w tej chwili najgorsz� rzecz�, jak� mogliby zrobi�. Rozwi�zanie problemu magicznych burz - kt�remu si� po�wi�ci�, a kt�re go tak wyczerpa�o - zn�w okaza�o si� jedynie tymczasowe. Mo�e to najlepsze miejsce, w jakim b�d� mogli pracowa� nad znalezieniem os...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin