Antologia - Księga Smoków.pdf

(2796 KB) Pobierz
751762758.001.png
KSIEGA
SMOKOW
„Szczeniak” copyright © 2006 by Ewa Białołęcka
„Po prostu jeszcze jedno polowanie na smoka” copyright © 2006 by Anna
Brzezińska
„Smok tańczy dla Chung Fonga” copyright © 2006 by Maja Lidia
Kossakowska
„Łzy smoka” copyright © 2006 by Iwona Surmik
„I to minie” copyright © 2006 by Izabela Szolc
„Zmiana” copyright © 2006 by Maciej Guzek
„Smoczy biznes” copyright © 2006 by Tomasz Kołodziejczak
„Smok, dziewica i salwy burtowe” copyright © 2006 by Marcin Mortka
„Śmietnikowy dziadek i Władca Wszystkich Smoków” copyright © 2006 by
Jacek Piekara
„Dar dla cesarza” copyright © 2006 by Krzysztof Piskorski
„Mój własny smok” copyright © 2006 by Michał Studniarek
„Raport z nawiedzonego miasta” copyright © 2006 by Author
751762758.002.png 751762758.003.png 751762758.004.png
Ewa Białołęcka
SZCZENIAK
Dzień pierwszy
Panuje powszechne przekonanie, że dla Miejskich Oddziałów
Drakonizacyjnych (w skrócie MOD) pracują zapaleńcy, młodziaki, którym
trudno usiedzieć na jednym miejscu, popaprańcy wszelkiej maści, synowie
siódmych synów lub nawet jeszcze gorzej. Natomiast sami smokerzy są
zdania, że nie masz to jak nudny, rutynowy patrol, kiedy absolutnie nic się
nie dzieje, po którym wraca się na posterunek, żeby w spokoju wypić
herbatę pieprzową. Jak wiadomo, herbatka pieprzowa jest napojem
prawdziwych twardzieli, co to, jak w ludowej piosence, „i smoka rozumią, i
w mordę dać umią”, tylko zwykle im się nie chce.
Posterunek MOD-u w Łomnicy nie był w tej kwestii wyjątkiem.
Pani Pumparak potoczyła wzrokiem po izbie, sprawdzając, czy
wszystko w porządku. Kiedyś zwano ją „Bezlitosną Luaną”, teraz
smokerska załoga zwracała się do niej z szacunkiem „pani kapitan”.
Oczywiście prócz tych smokerów, którzy mówili do niej „mamo”.
Oględziny wypadły pomyślnie - plansze poglądowe, przedstawiające
rodzaje smokowatych i rozmaite pseudosmoczyska, wisiały równiutko na
ścianach, a wypchane łby zombaka, pofrunek (pomorskiej i leśnej) oraz
wywerna krótkorogiego były starannie odkurzone, podobnie jak zabytkowy
typ garłacza dwulufowego w gablotce. Wieść gminna niosła, że należał
swego czasu do jakiegoś księcia, czy może nawet króla, a został
podarowany tutejszym smokerom po udanym polowaniu w łomnickich
borach.
Bezlitosna Luana chrząknęła z aprobatą, kiwając głową do swojego
syna, polerującego w kącie służbową szablę. Drugi z jej synów aktualnie
odbywał patrol, a synowa robiła remanent na zapleczu, licząc smokerskie
skórznie, rękawice, kaski, cięciwy do kusz i tym podobne rzeczy. Wszystko
było jak należy, wszystko prawidłowo. Pani kapitan sięgnęła do stosika
„spraw bieżących” po leżący na wierzchu list. Złamała pieczęć, podniosła
do oczu szkła i przebiegła wzrokiem tekst. Zmarszczka między jej brwiami
się pogłębiła.
- Lin, przysyłają nam praktykanta - powiedziała z rozdrażnieniem. -
Co za pech. Wyniańczyłam ośmioro własnych i mam dość niańczenia
cudzych!
- A dopiero co pozbyłaś się tego poprzedniego - mruknął Lin ze swego
kąta.
- To był wypadek! - odparła z naciskiem pani kapitan.
- Mamo, zrobienie dziecka córce burmistrza nazywasz wypadkiem?
- A jak byś to nazwał? Celowym działaniem?
- Mamo, ale to ty ich sobie przedstawiłaś na pikniku dobroczynnym,
prawda? - Smoker nie dawał za wygraną. - I bardzo się starałaś, żeby sobie
przypadli do gustu. To podpada pod działanie na szkodę pozwanego. Z
premedytacją.
Pani Pumparak ściągnęła usta w dziobek i milcząc, uniosła wzrok ku
powale. Linus Pumparak uznał, że lepiej zmienić temat, nim zostanie
zagoniony do karnego cerowania sieci na pofrunki. Matka stawała się
drażliwa, kiedy na dworze padało i jej poraniona przed laty noga
przypominała sobie o starym bólu.
- To kiedy będzie ten nowy?
Bezlitosna Luana z dezaprobatą siąknęła nosem, spoglądając na daty.
- Wygląda na to, że dziś.
* * *
Dzień pierwszy, dziesięć minut później
Vortaro Ney był pewny siebie. Bardzo pewny siebie. A w każdym
razie taki usiłował być. Przez całą drogę do Łomnicy powtarzał sobie, niby
litanię do Świętego Młota, uzyskane na egzaminach oceny, na przemian z
fragmentami podręcznika „Smokologia teoretyczna we czternastu
rozdziałach przystempnie wyłożona, ze dwudziestoma rycinami
kolorowemi” pióra Fazeola Wamtesco. Żeby być już całkiem ścisłym, panu
Neyowi było strasznie niedobrze i miał nadzieję, że to skutek trzęsącego
niemiłosiernie dyliżansu, a nie zdenerwowania. Do licha, był najlepszy na
roku! No dobrze, drugi z kolei, ale tak czy owak, to się liczyło!
Łomnica, oglądana przez kogoś, kto studiował w stolicy,
przedstawiała się jako wzorzec prowincjonalizmu - ryneczek wybrukowany
kocimi łbami, na który woźnica zajechał z zabójczą dla kiszek fantazją,
jedna gospoda, kilka straganów oferujących jarzyny i ryby pod płóciennymi
daszkami, jak okiem sięgnąć domki niziutkie, co najwyżej z jednym piętrem.
Ot, szewc... ot, szyld krawca i kapelusznika zarazem. Vortaro wiedział
Zgłoś jeśli naruszono regulamin