Roberts Nora - Nocne opowieści 01 - Cienie nocy.rtf

(945 KB) Pobierz
Nora Roberts

Nora Roberts

CIENIE NOCY


NOCNA ZMIANA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Uwaga, uwaga! Nadajemy komunikat dla noc­nych marków. Zbliża się północ. Słuchacie naszej stacji KHIP. Przygotujcie się na blok pięciu przebo­jów. Przy mikrofonie Cilia O'Roarke, a ten kawałek jest właśnie dla ciebie, kochanie.

Ten aksamitny głos uspokajał niczym whisky. Me­lodyjny, a zarazem gardłowy, z leciutkim tchnieniem południowego akcentu, wydawał się wręcz stworzony do tego, by rozbrzmiewać na falach eteru. Każdy mężczyzna w Denver, odbierający na tej samej częstot­liwości, gotów był uwierzyć, że mówi tylko do niego.

Cilla rozsiadła się wygodniej przy konsolecie, prze­syłając słuchaczom pierwszy z obiecanych przebojów. Muzyka wypełniła ciasne studio. Cilla mogła teraz zdjąć słuchawki i napawać się dwoma minutami i dwu­dziestoma dwoma sekundami ciszy. Mogła, wolała jednak dźwięki. Miłość do muzyki była jednym zaled­wie z elementów, składających się na jej radiowy sukces.

Glos był jej przyrodzonym atrybutem. To dzięki niemu wywalczyła sobie pierwszą pracę w nadającej na niskiej częstotliwości, niskobudżetowej, prowincjonalnej rozgłośni w stanie Georgia - bez doświad­czenia, bez CV, jedynie ze świeżym świadectwem maturalnym. Cilla doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to głos zapewnił jej miejsce na antenie. Głos oraz zgoda na to, by pracować niemal za darmo, zaparzać kawę i pełnić dodatkowo funkcję recep­cjonistki w radiostacji. Dziesięć lat później nikt już nie ośmieliłby się powiedzieć, że głos jest jej jedyną zaletą. Nadal jednak potrafiła z jego pomocą całkowicie zmienić postać rzeczy.

Cilla nie znalazła czasu na to, by zrobić dyplom z dziennikarstwa, o czym nigdy nie przestała marzyć. Mogła jednak pełnić - i pełniła - funkcję technika, spikera dzienników radiowych, dziennikarza przepro­wadzającego wywiady oraz reżysera programu. Miała encyklopedyczną wręcz pamięć do piosenek oraz na­grywających artystów, jak również szacunek dla obu. Radio było od dekady jej domem, który szczerze kochała.

Jej bezpośrednia i zalotna radiowa maniera często pozostawała w niezgodzie z zaangażowaną, ambitną i świetnie zorganizowaną kobietą, która rzadko sypiała dłużej niż sześć godzin, i zwykła jadać w biegu. Cilla O'Roarke na użytek publiczności była seksowną radio­wą księżniczką, obracającą się wśród znanych osobis­tości i wykonującą pracę pełną splendorów i atrakcji. Natomiast jako osoba prywatna poświęcała dziesięć godzin dziennie swojej stacji lub jej sprawom, była absolutnie zdecydowana dopilnować, by jej młodsza siostra ukończyła naukę w college'u, i od dwóch lat nie miała randki w sobotni wieczór.

Nie miała, bo nie chciała.

Odłożyła na bok słuchawki i raz jeszcze przejrzała plan następnego, piętnastominutowego bloku. Na czas potrzebny do nadania hitu z pierwszej dziesiątki listy przebojów w studiu zapadła cisza. Była tylko Cilla oraz światełka i wskaźniki na tablicy kontrolnej. Czyli to, co najbardziej lubiła.

Gdy przed sześcioma miesiącami podejmowała pra­cę w KHIP w Denver, wykłóciła się o pasmo między dziesiątą wieczorem a drugą w nocy, rezerwowane na ogół dla didżejów - nowicjuszy. Jako gwiazda z dziesię­cioletnim stażem, mogła dostać jeden z lukratywnych dziennych programów, kiedy liczba słuchaczy osiąga szczyt. Wolała jednak noc, i przez ostatnie pięć lat wyrobiła sobie nazwisko podczas tych samotnych godzin.

Lubiła być sama i lubiła przesyłać swój głos i muzy­kę ludziom, którzy prowadzili nocne życie.

Ze wzrokiem wbitym w zegar Cilla poprawiła słuchawki. Pomiędzy wyciszeniem przeboju numer cztery a zapowiedzią hitu numer pięć zanuciła motyw czwartej pozycji na liście swojej radiostacji, zapo­wiedź przeboju numer pięć, hasło wywoławcze stacji oraz pasmo częstotliwości. A potem, po krótkiej przer­wie na skrót wiadomości, rozpocznie ulubioną część swego programu, czyli koncert życzeń.

Uwielbiała patrzeć, jak zapalają się światełka tele­fonów, lubiła wsłuchiwać się w ludzkie głosy. Wycią­gały ją ze studia na pięćdziesiąt minut każdej nocy, stanowiąc dowód na to, że są ludzie, prawdziwi ludzie z prawdziwym życiem, którzy jej słuchają.

Zapaliła papierosa i odchyliła się na swoim obro­towym krześle. To ostatnie chwile względnego spoko­ju przed najbliższą godziną.

Cilla nie sprawiała wrażenia osoby spokojnej. Nie wyglądała również, mimo swego głosu, na utajoną femme fatale. W jej twarzy oraz smukłym, nerwowym ciele kumulowało się zbyt wiele energii. Paznokcie miała nieumalowane, podobnie jak usta. Jej harmonogram był tak napięty, że rzadko udawało jej się wygospodarować czas na pilnik i szminkę. Siedziała teraz z na wpół przymkniętymi oczyma, a jej ciało ładowało akumulatory. Piwne oczy i długie rzęsy odziedziczyła po ojcu - marzycielu. Jej rysy, w kontra­ście do jedwabistych rzęs i bladokremowej cery, były zdecydowane i wyraziste. Natura obdarzyła ją masą gęstych czarnych włosów, które ściągała bezlitośnie do tyłu albo upinała na karku lub na czubku głowy, ze względu na słuchawki.

Nie spuszczając wzroku z zegara, Cilla zgasiła papierosa i wypiła łyk wody, a potem włączyła mikrofon. Na tablicy zapaliła się zielona lampka.

- Była to piosenka dla wszystkich zakochanych. Bez względu na to, czy macie się do kogo przytulić tej nocy, czy tylko o tym marzycie. Zostańcie z nami. Tu Cilla O'Roarke z Denver. Słuchacie KHIP. A oto znów nasz koncert życzeń.

Włączyła taśmę z reklamą i podniosła głowę.

- Cześć, Nick. Jak tam?

Nick Peters, student odrabiający staż w rozgłośni, podsunął do góry okulary w ciemnej oprawce i uśmiech­nął się.

- Zaliczyłem na szóstkę test z literatury.

- Oby tak dalej. - Z wdzięcznością przyjęła od niego kubek gorącej kawy. - Czy ciągle pada śnieg?

- Przestało sypać jakąś godzinę temu. Pokiwała głową i odetchnęła z ulgą. Martwiła się o Deborah, swoją młodszą siostrę.

- Na drogach muszą panować trudne warunki.

- Nie jest tak źle. Masz ochotę na coś do kawy? Posłała mu zdawkowy uśmiech, zbyt skupiona na innych sprawach, by zauważyć wyraz uwielbienia w jego oczach.

- Nie, dzięki. Weź sobie kilka tych starych pączków, zanim się odmeldujesz. - Wcisnęła guzik i znów zaczęła mówić do mikrofonu.

Nick patrzył na nią i czuł, że to beznadziejne, a nawet głupie, ale jest w niej nieprzytomnie zakocha­ny. W jego oczach była najpiękniejszą kobietą na świecie, przy której jego koleżanki ze studiów wy­glądały jak niezdarne, tyczkowate cienie prawdziwej kobiety. Cilla była silną, seksowną kobietą sukcesu. Niestety, ledwie zdawała sobie sprawę z jego istnienia. A kiedy już go zauważyła, kwitowała to roztargnionym uśmiechem lub gestem.

Od ponad trzech miesięcy zbierał się na odwagę, by ją zaprosić na randkę. I wciąż wyobrażał sobie, co to będzie za uczucie, móc znaleźć się na cały wieczór w centrum jej uwagi.

Cilla była tego jednak kompletnie nieświadoma. Gdyby wiedziała, dokąd zawiodła go wyobraźnia, uznałaby to za śmieszne raczej niż pochlebne. Nick miał zaledwie dwadzieścia jeden lat i kalendarzowo był od niej o siedem lat młodszy. Natomiast o całe dekady, jeśli chodzi o resztę. Polubiła go. Nie narzucał się, był kompetentny i nie bal się długich godzin ciężkiej pracy.

W ciągu ostatnich miesięcy zdążyła się przyzwy­czaić do tego, że przed wyjściem z rozgłośni przynosił jej kawę. Przywykła też do myśli, że będzie ją później piła w kompletnej samotności.

Nick zerknął na zegar.

- No... to widzimy się jutro.

- Hmm? Tak, tak, jasne. Dobranoc, Nick. - Ledwie zniknął za drzwiami, już o nim zapomniała. Wcisnęła jeden z podświetlonych guzików telefonu. - Tu radio KHIP. Jesteś na antenie.

- Cilla?

- Tak jest. A kto mówi?

- Mam na imię Kate.

- Skąd dzwonisz, Kate?

- Z domu, w Lakewood. Mój mąż jest kierowcą ciężarówki. Pracuje na nocną zmianę. Oboje słuchamy twojego programu. Mogłabyś puścić „Peaceful, Easy Feeling” dla Kate i Raya?

- Masz to jak w banku, Kate. Chuchaj w domowe ognisko. - Wcisnęła następny guzik. - Tu KHIP. Jesteś na antenie.

Wszystko przebiegało rutynowo i gładko. Będzie odbierała telefony i zapisywała tytuły oraz dedykacje. Małe studio obudowane było regałami, na których trzymała albumy oraz płyty analogowe i kompaktowe, wszystkie starannie opisane, dla łatwiejszej orientacji. Po kilku telefonach zrobi przerwę na reklamy oraz promocje, by dać sobie trochę czasu na przygotowanie pierwszego bloku piosenek.

Niektórzy będą dzwonili po raz kolejny, więc pogada z nimi przez moment czy dwa. Inni to samotnicy, telefonujący tylko po to, by usłyszeć czyjś głos. A po­między nich wszystkich wmiesza się od czasu do czasu jakiś świrus, którego spławi w żartobliwy sposób lub się po prostu rozłączy. Nie mogła sobie przypomnieć ani chwili nudy w ciągu tych wszystkich lat odbierania telefonów na żywo.

Rozmowy i żarciki z dzwoniącymi sprawiały jej niebywałą przyjemność. W zaciszu radiowego studia była w stanie rozluźnić się i bez trudu nawiązać kontakt z nieznajomymi, co nie przychodziło jej wcale tak łatwo, gdy stała z nimi oko w oko. Nikomu, kto słuchał jej głosu, nawet nie przyszłoby do głowy, że jest nieśmiała lub niepewna siebie.

- Tu KHIP. Jesteś na antenie.

- Cilla?

- Tak. Mów trochę głośniej, kolego. Jak się nazy­wasz?

- To nieważne.

- Okej, panie X. - Otarła o nogawki spodni zwilgot­niałe nagle dłonie. Intuicja podpowiadała jej, że tym razem będą kłopoty, więc palec już zawisł nad guzi­kiem, umożliwiającym siedmiosekundową zwłokę. - Masz jakieś życzenie?

- Zapłacisz za wszystko, ty dziwko. Już ja tego dopilnuję. A kiedy skończę, będziesz mi dziękować, że cię zabiłem. Zapamiętaj to sobie.

Cilla zastygła na moment, przeklinając się za to w duchu, a potem przerwała połączenie w samym środku litanii plugawych wyzwisk. Dzięki silnej samo­kontroli udało jej się zapanować nad głosem.

- No, no. Wygląda na to, że komuś lekko odbiło tej nocy. Jeżeli to oficer Marks, zapłacę wszystkie mandaty za złe parkowanie. Przysięgam. A teraz piosenka dla Joyce i Lany'ego.

Nastawiła najnowszy hitowy singiel Springsteena, a potem odchyliła się na krześle, by drżącymi rękami zdjąć słuchawki.

Ale z niej idiotka! Wstała, by wyjąć z półki kolej­ny zestaw. Po tylu latach nie powinny dziwić jej telefony od jakiegoś świrusa. Rzadko trafiała się noc bez choćby jednego. A ona nauczyła się radzić sobie z dziwakami, furiatami, z propozycjami i po­gróżkami równie zręcznie, jak radziła sobie z tablicą kontrolną.

Wszystko to wpisane jest w twoją pracę, powiedzia­ła sobie w duchu. W sam fakt bycia osobą publiczną, zwłaszcza na nocnej zmianie, kiedy szajbusom odbija jeszcze bardziej.

A jednak przyłapała się na tym, że wciąż zerka przez ramię na szklane drzwi, za którymi ciągnął się mrocz­ny korytarz. Dalej były już tylko cienie i cisza. Mimo że ubrana w gruby sweter, dygotała oblana zimnym potem. Była sama. Absolutnie sama.

Gdy nastawiała kolejne piosenki, przypomniała so­bie, że studio jest zamknięte na klucz i alarm został włączony. Gdyby się uruchomił, najlepsi chłopcy z Denver dotarliby na miejsce w ciągu kilku minut. Była tu tak bezpieczna jak w bankowym sejfie.

Mimo to, patrząc na migoczące światełka telefonu, poczuła, że ogarnia ją strach.

Śnieg przestał już padać, ale jego zapach nadal unosił się w chłodnym marcowym powietrzu. Cilla opuściła o parę centymetrów szybę w swoim samo­chodzie i podkręciła radio na cały regulator. Połącze­nie wiatru i muzyki działało na nią wybitnie uspokaja­jąco.

Odkrycie, że Deborah na nią czeka, wcale jej nie zdziwiło. Skręciła na podjazd przed domem, który kupiła zaledwie pół roku wcześniej, i z pewną ulgą, a zarazem irytacją odnotowała, że palą się wszystkie światła.

Zirytowało ją to, gdyż oznaczało, że Deborah nie śpi, tylko się denerwuje. A ulżyło jej, bo spokojna podmiejska uliczka wydawała się bezludna, a ona czuła się bezbronna. Przekręciła kluczyk w stacyjce, wyłączając silnik, a także przyjemne dźwięki całonoc­nego programu Jima Jacksona. Głucha cisza, jaka po tym zapadła, sprawiła, że ogarnął ją irracjonalny nie­pokój.

Przeklinając się w duchu, zatrzasnęła drzwi samo­chodu i, kuląc się pod zimnymi podmuchami wiatru, wbiegła po schodach na ganek. Deborah czekała na nią przy drzwiach.

- Ejże, nie masz zajęć o dziewiątej rano? - Cilla zdjęła płaszcz i powiesiła go w szafie. A potem poczuła zapach gorącej czekolady i pasty do podłóg, i westchnęła. Deborah zawsze brała się do porządków, gdy była zdenerwowana. - Czemu jesteś na nogach o tej godzinie?

- Wszystko słyszałam. Ten człowiek...

- Och, daj spokój, kochanie. - Cilla odwróciła się i objęła siostrę. W białym frotowym szlafroczku Debo­rah nadal wyglądała w jej oczach na dwunastolatkę. Cilla kochała ją najbardziej ze wszystkich. - To tylko jeszcze jeden nieszkodliwy błazen w tym cyrku, jakim jest nasz świat.

- Nie sprawiał wrażenia nieszkodliwego. Deborah, niższa o kilka centymetrów, kurczowo trzymała się siostry. Dało się między nimi zauważyć pewne podobieństwo, zwłaszcza w zarysie ust. Obie miały usta, znamionujące upór i zmysłowość. Rysy Deborah były jednak łagodniejsze, miękkie raczej niż wyraziste. A jej oczy o gęstych rzęsach miały barwę najczystszego błękitu. Oczy te były teraz pełne niepo­koju.

- Moim zdaniem, powinnaś zadzwonić na policję.

- Na policję? - Cilla mogła roześmiać się tylko dlatego, że taka opcja nie przyszła jej do głowy. - Jeden obsceniczny telefon i już każesz mi pędzić na policję? Za kogo ty mnie uważasz?

Deborah wsunęła ręce do kieszeni.

- To nie są żarty.

- W porządku, to nie są żarty. Ale, Deb, obie doskonale wiemy, jak niewiele może zdziałać policja w sprawie jednego paskudnego telefonu do publicznej radiostacji, i to w środku nocy.

- To naprawdę zabrzmiało groźnie. Przeraziłam się.

- Ja też.

Deborah zaśmiała się nerwowo.

- Ty nigdy się nie boisz.

Zawsze się boję, pomyślała Cilia, a mimo to się uśmiechnęła.

- Tym razem byłam przerażona. I to do tego stopnia, że nie zdążyłam wcisnąć guzika i wpuściłam go na antenę. - Przez moment zastanawiała się, jakie gromy spadną na nią nazajutrz za ten lapsus. - Więcej nie zadzwonił, ,co oznacza, że był to jednorazowy wyskok. Idź już do łóżka - dodała, głaszcząc siostrę po ciemnych, puszystych włosach. - Nie zostaniesz naj­lepszą prawniczką w Kolorado, jeżeli będziesz się tu kręcić przez całą noc.

- Położę się, jeżeli i ty pójdziesz spać.

Cilla wiedziała, że musi minąć wiele godzin, nim odzyska spokój ducha. Położyła rękę na ramieniu siostry.

- Umowa stoi.

Nie zapalił światła. Mrok pokoju rozpraszało kilka palących się świeczek. Lubił ich tajemniczy, magiczny blask i delikatny, kościelny zapach. Pokój był mały, lecz pełen pamiątek - trofeów z jego przeszłości. Listów, zdjęć, porcelanowych zwierzaków i spłowiałych wstążek. Na kolanach umieścił myśliwski nóż o długim ostrzu, połyskującym matowo w migoczą­cym świetle. A świeżo naoliwiona automatyczna czter­dziestka piątka leżała tuż przy jego łokciu, na wykrochmalonej nicianej serwetce.

W ręku trzymał zdjęcie w palisandrowej ramce. Wpatrywał się w nie, przemawiał do niego, oblewał je gorzkimi łzami. Przedstawiało jedynego człowieka, jakiego kiedykolwiek kochał; wszystko, co mu po nim pozostało, to jedynie ta fotografia, którą mógł przytulić do piersi.

John. Niewinny, ufny John. Oszukany przez kobietę. Wykorzystany przez kobietę. Zdradzony.

Patrząc na jego fotografię, kołysał się, rozdarty między miłością a cierpieniem. Już ona za to zapłaci. I to najwyższą cenę. Ale najpierw dozna najstraszliw­szych cierpień.

Telefon - jeden obrzydliwy telefon - odbierała, o zgrozo, co noc. Pod koniec tygodnia Cilla miała nerwy w strzępach. Nie była w stanie obracać tego w żart ani na antenie, ani poza nią. Na szczęście, nauczyła się rozpoznawać ten glos - chrapliwy, pełen napięcia, zabarwiony furią - i rozłączała się już po pierwszych słowach.

A potem siedziała porażona świadomością, że on znów zadzwoni, że jest tam, po drugiej stronie jednego z tych migoczących światełek, i czeka, by ponownie ją dręczyć.

Co ona mu takiego zrobiła?

Po włączeniu kasety ze skrótem wiadomości i re­klamowymi spotami o drugiej w nocy Cilla oparła się łokciami o stół i ukryła twarz w dłoniach. Rzadko sypiała dobrze lub głęboko, a w ostatnim tygodniu trafiło jej się zaledwie kilka chwil porządnego snu. Czuła też, że zaczyna się to odbijać na jej nerwach oraz koncentracji.

Co ona takiego zrobiła?

Pytanie to wciąż ją prześladowało. Cóż mogła takiego uczynić, by wzbudzić w kimś równie silną nienawiść? Bo w jego głosie rozpoznała nienawiść - i to głęboko zakorzenioną. Wiedziała, że w kontak­tach z ludźmi potrafi być niecierpliwa i szorstka. A czasami zdarzało jej się być nieczułą. Nigdy jednak umyślnie nie sprawiła nikomu przykrości. Za co więc będzie musiała zapłacić? Jaką to prawdziwą lub wy­imaginowaną zbrodnię popełniła, że ten ktoś zapałał tak silną żądzą zemsty?

Kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie - cień pośród cieni w korytarzu. Przerażona, podskoczyła, uderzając biodrem o konsolę. W uszach wciąż dźwię­czał jej głos, z którym rozłączyła się zaledwie dziesięć minut wcześniej. Zmartwiała z przerażenia, patrzyła, jak obraca się gałka w drzwiach studia.

Stąd nie było ucieczki. Czuła, że zaschło jej w ustach, i zaczęła się szykować do walki.

- Cilla?

Z głucho walącym sercem osunęła się na krzesło, klnąc w duchu swoje słabe nerwy.

- Mark.

- Przepraszam. Pewnie cię przestraszyłem.

- Co najwyżej śmiertelnie. - Obdarzyła dyrektora radiostacji wymuszonym uśmiechem. Mark przekro­czył trzydziestkę i był zabójczo przystojny. Miał ciem­ne włosy, starannie wymodelowane i dość długie, dzięki czemu jego gładka i opalona twarz wydawała się jeszcze młodsza. A jego ubiór był, jak zwykle, bardzo modny. - Co cię sprowadza o tej porze?

- Już czas, żeby zrobić coś więcej, niż tylko roz­mawiać o tych telefonach.

- Mieliśmy przecież zebranie zaledwie kilka dni temu. Mówiłam ci...

- Owszem, mówiłaś - przyznał. - Masz zwyczaj wydawać rozkazy mnie i wszystkim innym.

- Nie wezmę urlopu. - Odwróciła się na krześle, żeby spojrzeć mu w twarz. - Nie mam dokąd pojechać.

- Każdy może dokądś pojechać. - Podniósł rękę, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Nie będę o tym więcej dyskutował. Wiem, że trudno ci to przyjąć do wiadomości, ale to ja jestem tu szefem.

Skubiąc dół bluzy, zapytała:

- Co zamierzasz zrobić? Chcesz mnie wywalić? Mark nie mógł wiedzieć, że rzucając mu w twarz to wyzwanie, wstrzymała oddech. Choć pracował z nią od wielu miesięcy, nie zajrzał na tyle głęboko pod po­wierzchnię, by dostrzec, jak nikłe było jej poczucie własnej wartości. Gdyby jej wtedy zagroził, byłaby się poddała. Ale on wiedział tylko jedno - że program Cilli tchnął nowe życie w radiostację, a ich notowania rosły w rekordowym tempie.

- Nie byłoby to dobre dla nikogo z nas. - Gdy odważyła się odetchnąć, położył jej rękę na ramieniu. - Posłuchaj, Cilla, martwię się o ciebie. Wszyscy się o ciebie martwimy.

Wzruszyło ją to i - jak zawsze - było dla niej zaskoczeniem.

- Przecież on tylko mówi. - Do czasu, dodała w myśli. Przysunęła się wraz z krzesłem do konsolety, gotowa rozpocząć następny blok muzyczny.

- Nie zamierzam przyglądać się z założonymi rę­kami, jak dręczy się kogoś z moich ludzi. Zawiadomi­łem policję.

Cilla poderwała się z krzesła.

- Niech cię diabli, Mark! Mówiłam ci...

- Mówiłaś. - Uśmiechnął się. - Nie przerabiajmy tego po raz kolejny. Jesteś cennym nabytkiem dla naszej radiostacji. I chciałbym wierzyć, że jesteśmy przyjaciółmi.

Znów usiadła, wyciągając przed siebie nogi w wy­sokich botkach.

- Jasne. Poczekaj chwilę. - Z trudem skupiła się, po czym weszła na antenę, podając hasło stacji oraz zapowiedź kolejnej piosenki. Następnie, wskazując na zegar, dodała: - Masz trzy minuty i piętnaście sekund, żeby mnie przekonać.

- To bardzo proste, Cilla. To, co ten facet wy­prawia, jest sprzeczne z prawem. Niepotrzebnie dałem się namówić i tak długo na to pozwalałem.

- Jeżeli go zignorujemy, w końcu się odczepi.

- Twoja metoda okazała się nieskuteczna. - Znów położył jej rękę na ramieniu i zaczął cierpliwie maso­wać napięte mięśnie. - Dlatego teraz wypróbujemy moją. Albo porozmawiasz z policją, albo bierzesz niezaplanowany urlop.

Pokonana, przeniosła na niego wzrok i posłała mu blady uśmiech.

- Czy swoją żoną też tak komenderujesz?

- Nieustannie - odparł z uśmiechem, a potem się nachylił, żeby ją pocałować w czoło. - Ale ona to uwielbia.

- Och, przepraszam - rozległo się nagle od drzwi. Cilla cofnęła się gwałtownie, co mogło zostać ; poczytane za objaw poczucia winy. Dwoje ludzi, stojących w progu studia, przyglądało jej się z profes­jonalną obojętnością.

Kobieta wyglądała jak ikona mody - z masą ciemnokasztanowych włosów, opadających na ramiona, i drobnymi, eleganckimi szafirami w uszach. Miała delikatną porcelanową karnację właściwą tylko oso­bom rudowłosym z natury. Jej szczupłe, sprężyste ciało kryło się pod doskonale uszytym garniturem w jaskrawych odcieniach zieleni i błękitu.

Stojący za nią mężczyzna wyglądał, jakby spędził miesiąc na pastwisku, przeganiając bydło. Jasne włosy, spłowiałe od słońca, opadały mu na kołnierzyk dre­lichowej bluzy. Zaś znoszone dżinsy o wystrzępionych nogawkach, opuszczone nisko na biodra, okrywały nogi co najmniej metrowej długości. Wysoki i chudy, garbił się w drzwiach, podczas gdy kobieta wypro­stowała się jak struna. Buty miał zdarte, ale na roboczej koszuli nosił klasycznie skrojoną tweedową mary­narkę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin