WOJCIECH EICHELBERGER - Kobieta.doc

(111 KB) Pobierz
Czy tutaj ktoś umiera

Czy tutaj ktoś umiera?

16-11-2001
 

Kolejne natarczywe pytanie - "Kto umiera?". Takie pytania powinny być zakazane. Czy ja muszę się koniecznie jeszcze zastanawiać nad tym, kto umiera, gdy ja sam umieram?! A poza tym - o co chodzi? Jak ja umieram, to ja umieram. I proszę mi tego nie podawać w wątpliwość. Są na to gotowe odpowiedzi. Wystarczy sobie poczytać.

 

"Kto umiera?" - to bulwersujące pytanie znienacka wkręciło mi się w mózg, gdy niczego się nie spodziewając, przystanąłem na chwilę przed witryną księgarni. Księgarnie są niebezpieczne. W przeciwieństwie do telewizji nigdy nie wiadomo, co tam człowieka może spotkać, nawet jeśli chce sobie tylko popatrzeć na tytuły.

 

"Kto umiera?" - jak można przechodniów atakować takim pytaniem? Natychmiast powróciło do mnie wspomnienie traumatycznego doświadczenia z czasów chłopięcych, gdy w podobnych okolicznościach zaatakowało mnie pytanie wypisane czerwonymi literami na okładce książki poczytnego wówczas pisarza. Z okładki waliło po oczach; "Komu bije dzwon?". Na dodatek na przedtytułowej stronie książki przeczytać można było złowieszczą odpowiedź, której konkluzja brzmiała: "Bije on tobie." Długo nie mogłem się z tym pogodzić i nie pamiętam, kiedy w końcu się poddałem. Zauważyłem tylko, że niepostrzeżenie zacząłem słuchać bicia dzwonów, tak jakby biły one dla mnie. Całą przyjemność z bicia dzwonów popsuł mi ten ....... Hemingway.

 

A teraz znowu kolejne natarczywe pytanie - "Kto umiera?". Takie pytania powinny być zakazane. Mieszają ludziom w głowach. Czym to się skończy? Czy to nie dość, że jak komuś dzwoni, to mnie dzwoni? Czy ja muszę się koniecznie jeszcze zastanawiać nad tym, kto umiera, gdy ja sam umieram?! A poza tym - o co chodzi? Jak ja umieram, to ja umieram. I proszę mi tego nie podawać w wątpliwość. Są na to gotowe odpowiedzi. Wystarczy sobie poczytać.

 

A jakże niestosowny i niesmaczny jest ten czas teraźniejszy użytego w pytaniu czasownika "umierać". Tłumacz powinien wiedzieć, że ta forma tego czasownika u nas zanika, że o śmierci mówi się tylko w czasie przyszłym i przeszłym. Np.: "kiedyś pewnie umrę" albo "umarł nieszczęśnik", albo jak w nekrologach, gdzie elegancko unika się tego niezręcznego słowa, informując zainteresowanych, że np. "odszedł od nas po długiej walce z nieustępliwą chorobą itd.".

 

Śmierć jest czymś, co kiedyś się zdarzy lub już się zdarzyło, a wtedy trzeba po tym niefortunnym wydarzeniu szybko posprzątać i zapomnieć. A tutaj autor - zapewne Amerykanin - nieświadomy naszej świętej tradycji, prosto z mostu, na wejściu, z okładki pyta nie o to, kto umarł, ani nie o to, kto umrze - tylko o to, "kto umiera". Oj, nieładnie tak się pytać, panie Levine. Ja sobie wypraszam. Nikt tutaj nie umiera. Ci, co mieli umrzeć, już umarli - spokojnie, za parawanem, wśród zakłopotanej kolejną porażką w walce ze śmiercią służby zdrowia - a ci, co kiedyś umrą, jeszcze żyją. Proszę mi też nie sugerować, że umiera się całe życie. Ja w każdym razie nie umieram! Gdybym umierał, to by mnie już nie chcieli ani w telewizji, ani w gazetach. Umieranie, panie Levine, jest tak nieestetyczne i zawstydzające, że nawet "Big Brother" z pewnością nigdy nie zechce czegoś takiego pokazywać.

 

Wielki Mądry Brat wie, czego nam trzeba, i nigdy nie skrzywdziłby nas widokiem umierających staruszków w jakimś domu Wielkiego Starca czy Spokojnej Śmierci, nie mówiąc już o Wielkim Hospicjum czy czymś w tym rodzaju. Brrr! Aż się włos jeży na samą myśl. On na szczęście rozumie, że my się chcemy dobrze bawić i że najbardziej cieszą nas forsa, cwaniactwo, podglądactwo, seks i zabijanie na ekranie. I możemy to sobie w naszej telewizji pooglądać w każdej chwili - i jest wesoło.

 

Nawet w gazetach prawie nie drukują informacji o tym, że ktoś zachorował albo że właśnie choruje, albo że - nie daj Boże - odchodzi. Gdy już jest po wszystkim, to możemy sobie poczytać podniosłe nekrologi. Tak wzruszające, że czasami aż się chce samemu odejść.

 

Nawet ci najbardziej znani, mądrzy i kochani znikają gdzieś ze swoim chorowaniem i umieraniem i możemy spokojnie o nich zapomnieć. Niewidzialna cenzura rynku oszczędza nam nawet widoku starych twarzy. No, może z wyjątkiem Papieża. Czasami tylko natknąć się można na jakieś stare Indianki czy Murzynów, ale nie ma się czym przejmować, bo to tylko etnologiczne ciekawostki.

 

U nas, panie Levine, nie ma umierania i nie ma starych. Są tylko młodzi i martwi. W nadziei, że w środku kryje się krótka odpowiedź na pytanie z okładki, z determinacją wkroczyłem do księgarni i poprosiłem o egzemplarz. Niestety - nie było żadnego wyjaśniającego motta. Zajrzałem więc do spisu treści. Tytuły rozdziałów były porażające. Zatrzasnąłem książkę, ale i tak kilka z nich wryło mi się w pamięć: "Otwieranie się na śmierć", "Niebo i piekło", "Praca z bólem", "Puszczanie kontroli", "Praca z umierającym" "Świadome umieranie". Okropne! Teraz nie mogę się otrząsnąć!

 

Tak więc nie wiem, dlaczego ta książka w ogóle się ukazała. To z pewnością jakieś przeoczenie, które może przynieść zgubne skutki, odciągając ludzi od telewizorów i komputerów - i w ogóle popsuć nam zabawę. Wprawdzie mój przyjaciel Paulo Coelho zapewniał mnie ostatnio, że Śmierć jest najlepszym nauczycielem życia i że jak nie wiem, co mam zrobić, to powinienem pytać Śmierci o radę - ale kto by tam wierzył w takie rzeczy.

 

Stephen Levine "Kto umiera? Sztuka świadomego życia
i świadomego umierania"

 

Szafa 2001

 

 

Kobieta nie musi być matką

01-06-2001

 

Kobiety żyły, by rodzić, aż wywalczyły sobie prawo do rezygnacji z macierzyństwa. Mając wybór, muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czym ono dla nich jest. A jest wiele powodów, dla których kobieta decyduje się na dziecko lub z niego rezygnuje. Kobieta, która nie urodziła, nie jest gorsza od tej, która jest matką

Macierzyństwo, przyrodzone dziedzictwo kobiety, bywa czasami darem niechcianym. Jeśli z jakiś powodów nie chcemy z niego skorzystać, możemy próbować o nim zapomnieć albo się go wyrzec, ale i tak pozostanie dziedzictwem - tyle że zapomnianym lub niewykorzystanym. Z przyrodzonym dziedzictwem nie da się nic nie zrobić, nie sposób go zignorować. Każda kobieta musi się w jakiś sposób do niego odnieść, by ułożyć sobie stosunki ze światem.

Przymus czy cnota

Przez wieki uważano, że kobiety w sprawie rodzenia dzieci nie mają i nie powinny mieć nic do powiedzenia, że istnieją jedynie po to, by rodzić, i wszelkie inne pomysły na życie to podejrzane fanaberie. Ale rozpoczęty sto lat temu proces odzyskiwania przez kobiety wolności i godności musiał zakwestionować ten dogmat. Wolność i godność nie dają się przecież pogodzić ani z koniecznością, ani z przymusem.

Macierzyństwo rozumiane jako biologiczna czy obyczajowa konieczność, a także jako skutek ideologicznego nacisku, jest dla coraz większej liczby kobiet nie do przyjęcia. Jednocześnie nie do przyjęcia stają się także biologiczne bariery stojące na drodze do jego realizacji tym, które o byciu matką marzą.

Dlatego kobiety śmiało i coraz bardziej świadomie dążą, by macierzyństwo odideologizować i odpaństwowić, uczynić je przedmiotem wolnego, indywidualnego wyboru, a tym samym przywrócić mu je-go właściwą rangę - rangę cnoty. Trudno odmówić słuszności tym dążeniom.

Wiele motywacji

Panuje w tej sprawie ogromne zamieszanie i nadal stosunkowo niewiele kobiet w sposób świadomy i wolny podejmuje decyzje dotyczące macierzyństwa. W rezultacie dzieci rodzą się lub nie rodzą z najróżniejszych powodów, często nie mających nic wspólnego z wzniosłym macierzyńskim posłannictwem czy uświadomioną potrzebą podtrzymania gatunku. Mamy więc: macierzyństwo instynktowne - czyli dziecko za wszelką cenę. Czasami ta potrzeba jest tak silna, że staje się nieważne z kim, gdzie i za co. Przesz-kody i niedostatki są wynagrodzone faktem posiadania dziecka.

Macierzyństwo wywalczone, czyli rodzenie dziecka wbrew biologicznym ograniczeniom dzięki pomocy medycyny.

Jego przeciwieństwo to macierzyństwo utracone, niespełnione na skutek biologicznych ograniczeń, błędów w sztuce medycznej, wypadków, niemożności znalezienia partnera. Takie sytuacje prowadzą czasem do macierzyństwa zastępczego - to opieka nad dziećmi osieroconymi lub porzuconymi.

Jest też macierzyństwo zaprzeczone - z braku pozytywnych wzorów, z powodu własnego zbyt trudnego dzieciństwa instynkt zostaje wyparty. W jego miejsce może się pojawić niechęć do posiadania dzieci.

Macierzyństwo wymuszone - bywa skutkiem gwałtu (także małżeńskiego), niefrasobliwości, nieznajomości antykoncepcji, czasem spowodowane jest brakiem możliwości przeprowadzenia legalnej aborcji. Macierzyństwo konformistyczne bierze się z obawy przed wyróżnianiem się z otoczenia, z potrzeby upodobnienia się do większości. Macierzyństwo pragmatyczne - traktowane jako sposób zapewnienia sobie ekonomicznego bezpieczeństwa, zabezpieczenia na starość, uzyskania cieszącego się szacunkiem statusu matki itp., a także zespolenia rodziny i przywiązania mężczyzny. Macierzyństwo ideologiczne - w imię wyższych idei, takich jak: prawo natury, nakaz boski, dobro narodu, interes grupy etnicznej czy religijnej. Macierzyństwo romantyczne - z chęci obdarowania potomstwem ukochanego mężczyzny. Macierzyństwo egzystencjalne - z potrzeby nadania sensu i znaczenia swojemu życiu. Macierzyństwo transcendentalne - z potrzeby osobistego i bezpośredniego uczestniczenia w tajemniczym misterium stworzenia i doświadczenia w kontakcie z dzieckiem transcendentalnego wymiaru miłości. (Urodzenie dzieci bywa okazją do takich doświadczeń, ale nie jest okazją jedyną). Macierzyństwo poświęcone - świadoma i trudna rezygnacja z dzieci w imię wyższych celów religijnych, społecznych, a także w imię realizowania własnego talentu, pasji czy kariery zawodowej.

Macierzyństwo to praca

Te różnorakie macierzyńskie motywacje oczywiście się nie wykluczają. Na ogół wiele powodów decyduje o tym, czy macierzyński potencjał kobiety zostanie zrealizowany poprzez posiadanie dzieci czy w jakiejś innej formie.

Rodzicielstwo nie zawsze jest radośnie praktykowaną i kultywowaną cnotą. Wiąże się z trudem i odpowiedzialnością, którym nie wszyscy potrafią sprostać.

Natomiast macierzyństwo poświęcone, utracone czy nawet zaprzeczone, nie mówiąc o zastępczym, bywa niezwykle pożytecznym i godnym szacunku sposobem realizowania macierzyńskiego dziedzictwa.

Czy kobieta-matka to bardziej kobieta niż kobieta-niematka? Często uważa się, że tak. Ale w rzeczywistości kwestia kobiecości i macierzyństwa nie daje się sprowadzić do liczby urodzonych dzieci.

Bycie matką to przede wszystkim trudny i odpowiedzialny zawód. Praca wykonywana przez znaczną część kobiet z większą lub mniejszą wprawą, zaangażowaniem i satysfakcją. Jak każda inna praca daje okazję do wzlotów i upadków. Sama przez się nikogo nie nobilituje.

Wojciech Eichelberger (01-06-01 12:59)

 

 

Bez mężczyzny żyć się nie da

30-03-2001

Dlaczego kobiecie nie wolno nie rodzić, żyć samej, pracować i dobrze zarabiać? To tendencyjnie sformułowane pytanie zadała mi młoda, zapewne początkująca feministka, najwyraźniej nie zorientowana we współczesnej wiedzy z zakresu psychologii i socjologii kobiety - nie mówiąc już o znajomości praw boskich i naturalnych.

Naturalne i właściwe

Popatrzyłem na nią ze współczuciem, posadziłem wygodnie, wziąłem za ręce i głębokim głosem zacząłem tłumaczyć jak dziecku: Po pierwsze, moja droga, nie jest tak, że kobiecie tego wszystkiego nie wolno. Kobieta sama z siebie tego nie chce, bo oznaczałoby to rezygnację ze wszystkiego, co dla niej naturalne i właściwe. Powszechnie wiadomo i wielokrotnie naukowo to potwierdzono, że każda normalna kobieta ponad wszystko pragnie mieć dzieci, dobrze zarabiającego męża, siedzieć w domu, oglądać seriale telewizyjne i czekać na powrót małżonka z pracy z talerzem gorącej zupy na stole. Przede wszystkim jednak - po to, aby wypełnić swe biologiczne i społeczne posłannictwo i spłacić dług zaciągnięty u Mężczyzny jeszcze w Raju - kobieta pragnie rodzić i dostarczać światu nowych, nieustraszonych bojowników konsumeryzmu, korporacjonizmu, globalizmu i pracoholizmu, gotowych zarobić i wydać każde pieniądze, a nawet poświęcić młode życie za sprawę ekonomicznej koniunktury i wysokiego poziomu wydatków. Zrobiłem pauzę na oddech i zachwycony swoją żarliwą elokwencją ciągnąłem dalej, odnotowując, że mojej słuchaczce lekko zwilgotniały oczy.

Złapać faceta

Każda normalna kobieta potrzebuje więc mężczyzny, choćby po to, żeby zrealizować to swoje szczytne macierzyńskie posłannictwo i dobrze wie, że w tej sprawie trzeba się spieszyć i nie wolno kaprysić ani przebierać. Bowiem w dzisiejszych czasach o mężczyznę nie jest łatwo. Co piąty ma kłopoty z płodnością. Co czwarty woli przez szesnaście godzin na dobę oddawać się ukochanej pracy niż kobiecie, zaś w pozostałym czasie cementuje przy piwie i transmisjach meczów piłkarskich swoje męskie przyjaźnie po to, aby stawić solidarny opór rozpasanej, kobiecej seksualności i nie dać się wrobić w dzieci. Co piętnasty jest codziennie pijany. Co siódmy opuszczony przez ojca i dożywotnio uzależniony od matki. Co dwudziesty, z różnych powodów, nie może dożyć czterdziestki.

Ustąp miejsca w pracy

Jeśli zaś chodzi o twoją pracę, to pamiętaj, że co dziesiąty mężczyzna jest bezrobotny - a nie ma nic gorszego, jak mężczyzna siedzący w domu lub z nudów włóczący się po ulicach. Nigdy nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy. Dlatego rywalizowanie z mężczyznami na rynku pracy z pewnością nie leży w interesie kobiet. Więc jeśli chcesz się zasłużyć Bogu i Ojczyźnie, to jak najszybciej wyjdź za mąż, urodź dużo dzieci, siedź w domu i ciesz się, że się w ogóle załapałaś. Znowu nabrałem oddechu i zauważyłem z satysfakcją, że na twarzy mojej słuchaczki pojawił się wyraz przerażenia, a nawet paniki. Czas przejść - pomyślałem sobie - do pozytywnej części mojej oracji.

Twoje miejsce w szeregu

Nie martw się - powiedziałem czule. Gdyby ci przypadkiem coś zmysły pomieszało i zechciałabyś sprzeniewierzyć się sobie i naturalnemu prawu, rezygnując z rodzenia i związania się na zawsze z mężczyzną, gdyby zachciało ci się satysfakcjonującej pracy i dobrych zarobków - to wiedz, że mądrzy mężczyźni tak wszystko wymyślili, żebyś znalazła swoje miejsce w szeregu.

Szybko odkryjesz, że bez mężczyzny nie będziesz się mogła bezpiecznie poruszać po ulicach, plażach, polach i lasach tego pięknego świata. Szczególnie po zmroku. Narazi cię to bowiem albo na przymusowe podziwianie obnażonych męskich organów, albo obmacywanie, albo na gwałt i rabunek. Podobne niebezpieczeństwa czyhać będą na ciebie przy okazji korzystania z windy, wybierania pieniędzy z bankomatu, robienia zakupów w hipermarketach, a nawet wtedy, gdy wybierzesz się samotnie do kina, teatru czy restauracji. Nie będziesz zapraszana na prywatki i przyjęcia, stanowiłabyś bowiem niebezpieczną konkurencję dla szczęśliwych posiadaczek partnerów. W pracy będziesz narażona na niestosowne propozycje i podejrzewana o to, że karierę robisz bynajmniej nie dzięki mądrej głowie. Twoje życie seksualne stanie się obiektem najdzikszych domysłów i wyuzdanych fantazji twego otoczenia. Prędzej czy później przylgnie do ciebie etykietka lesbijki, dziwki, dziwaczki czy czegoś jeszcze, co by ci nawet do głowy nie przyszło. W najlepszym wypadku uznana zostaniesz za skrajną egoistkę, używającą środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych.

Codzienna bezradność

Ale to jeszcze nie wszystko. Jak dobrze wiesz, nasze sprawdzone tradycje wychowawcze i programy szkolne czynią z kobiet istoty całkowicie bezradne wobec najprostszych problemów technicznych. Tak więc, pozbawiona mężczyzny, będziesz nieustannie zdana na korzystanie z usług tak zwanych fachowców. Na widok jakiegoś pana Frania wbijającego gwóźdź w ścianę czy dolewającego oleju do silnika twego samochodu wpadać będziesz w bezgraniczny, cielęcy zachwyt. A fachowcy bezpardonowo wykorzystywać będą twoją ignorancję i naiwność, wystawiając ci zawyżone rachunki, co sprawi, że stracisz znaczną część swoich dochodów. Sama widzisz, że wszystko jest tak urządzone, aby w razie czego kobietę łagodnie sprowadzić na drogę spełniania jej naturalnej roli i związanych z tym obowiązków. Bez mężczyzny żyć się nie da. Gdybyś jednak kiedyś, opętana pychą, zdecydowała się na samotne macierzyństwo albo nie zdołała na skutek braku pokory i tolerancji utrzymać przy sobie mężczyzny, to wiedz, że musisz mieć dobrą pracę i dużo pieniędzy. Ani państwo, ani nikt inny nie pomoże ci w samotnym wychowywaniu dziecka. Poniesiesz zasłużoną karę.

Tu skończyłem, i gdy w oczach mojej słuchaczki dojrzałem wyraz głębokiej rezygnacji, uznałem, że dobrze poszło i odetchnąłem z ulgą.

Nie patrząc na mnie, zbierała się do odejścia, ale w progu odwróciła się jeszcze i ze łzami, które uznałem za łzy wdzięczności i ulgi - zapytała: A jeśli mimo wszystko będę dalej chciała nie mieć dzieci, żyć sama, mieć dobrą pracę i dużo zarabiać? To - odpowiedziałem z krzepiącym uśmiechem - przyjdź do mnie na psychoterapię.

Wojciech Eichelberger (30-03-01 12:07)

 

 

Mit słodkiego dzieciństwa

Wojciech Eichelberger 05-01-2001

Wbrew temu, w co chcemy wierzyć, dzieciństwo i dojrzewanie to dla wielu z nas czas trudny i bolesny.

Jesteśmy tak bez reszty zdani na łaskę i niełaskę naszych opiekunów, całkowicie bezradni wobec zaskakujących i niezrozumiałych zwrotów losu, wrażliwi i otwarci na dobre i złe wpływy. Łatwo wtedy wykorzystać naszą bezgraniczną miłość i ufność.

Dwa rodzaje amnezji

W dzieciństwie, szczególnie w tym trudnym, świat dorosłych jawi się nam jako niezrozumiały, nieprzewidywalny, często przerażający, pełen nienawiści i przemocy, chorych ambicji, lęku i hipokryzji. Za mało w nim ciepła, dobrych uczuć, szacunku i uczciwości, niezbędnych dzieciom do pełnego rozwoju.

Gdyby dzieciństwo wszystkich, którzy zapamiętali je jako szczęśliwe, naprawdę takie było, świat z pewnością nie wyglądałby tak źle jak wygląda.

Wydaje mi się, że mit słodkiego, bajkowego dzieciństwa swoją popularność zawdzięcza jedynie powszechnemu zanikowi pamięci. Ta amnezja może być wybiórcza albo całkowita.

Wybiórcza pozostawia ślady chwil szczęśliwych, które często są jedynie chwilami względnego spokoju. Nasza pamięć przypomina wówczas zawartość rodzinnego albumu, w którym przechowujemy wyłącznie obrazy chwil pogodnych, podniosłych lub nijakich (komu przychodzi do głowy fotografowanie rodzinnych tragedii - awantur, bólu czy rozpaczy?).

Natomiast amnezja całkowita to ogromna czarna dziura, ogarniająca najczęściej pierwsze siedem lat życia. Nierzadko potrafi ona pochłonąć dziesięć, dwanaście, a nawet czternaście wiosen i zim. Z perspektywy dziecka jeden rok to niewyobrażalnie długi czas. A co dopiero dziesięć lat, stanowiących siódmą część statystycznego życia! Jak można zapomnieć taki bezmiar zdarzeń?

Oczywiście, tracimy pamięć, bo nie chcemy pamiętać tego, co było bolesne, upokarzające, przerażające. Pragniemy żyć mimo wszystko i jakoś układać sobie stosunki z tymi, którzy w naszym życiu grają jednocześnie role dręczycieli i dobroczyńców. W dzieciństwie byliśmy nieodwołalnie na nich skazani.

Dziewczynkom najtrudniej

Poruszającą relację z procesu odzyskiwania pamięci, a zarazem przekonujące wyjaśnienie powodów i mechanizmów wypierania ze świadomości zbyt trudnych dziecięcych wspomnień, możemy znaleźć w bezkompromisowej książce Alice Miller "Mury milczenia".

Wiele obserwacji wskazuje, że zjawisko znikania z pamięci ogromnych obszarów wspomnień znacząco częściej dotyczy kobiet. Potwierdza to przypuszczenie, że w patriarchalnym świecie żyje się trudniej nie kobietom, lecz przede wszystkim dziewczynkom.

Szok traumy

Bardzo radykalny pogląd ma na ten temat amerykańska psychoterapeutka Judith Lewis Herman, autorka książki "Trauma i wyzdrowienie". Uważa, że to, co tradycyjnie uznaje się za często występujące u kobiet (ale także u mężczyzn) objawy tzw. nerwicy histerycznej, czyli chaos myślowy i emocjonalny, nadmierna uczuciowość, słabe odczuwanie ciała - to w gruncie rzeczy zespół objawów potraumatycznego szoku. Tego samego, który dotyka wystawionych na ekstremalny stres żołnierzy i nazywanego wówczas syndromem wyczerpania walką. Zaburzenia pamięci są jednym z objawów tego syndromu.

Jest to z pewnością prawda, ale nie cała. Źródłem traumy w życiu dziewczynek, inaczej niż u żołnierzy, nie są bowiem wyłącznie mężczyźni.

Dręczycielami kobiet i dziewczynek są często inne kobiety - nadopiekuńcze matki, zimne opiekunki, despotyczne nauczycielki. Brzmi to jak banał, zarówno w literaturze pięknej, jak i psychologicznej, dużo na ten temat już napisano.

A jednak wygląda na to, że współczesne świadectwa cierpień dziewczynek powodowanych przez kobiety są lekceważone, podlegają spontanicznej społecznej cenzurze. Źle przyjmowane przez krytykę, nie kupowane i nie czytane świadectwa, szybko nikną w zbiorowej niepamięci.

To zrozumiałe. Gdy zadamy sobie dużo trudu, żeby o czymś zapomnieć, bardzo nie lubimy, gdy nam się o tym przypomina.

Zakładniczki patriarchatu

Można zrozumieć, że patriarchat nie chce wiedzieć, w jak destrukcyjny sposób odciska się na często niewyobrażalnie tragicznych losach matek i ich córek. Ale także kobiety nie chcą wiedzieć o tym, jak wiele z nich, nie zdając sobie z tego sprawy, stało się zakładniczkami patriarchatu - matkami i opiekunkami, które wiernie służą swemu panu odpowiednio wychowując dziewczynki.

Niechęć do przeglądania się w bezlitosnym lustrze pamięci spowodowała falę krytyki ważnej i pomocnej książki Susan Forward "Toksyczni rodzice". Za tym nieprzyjemnie brzmiącym określeniem kryją się rodzice, którzy utracili pamięć o swoim dzieciństwie i zgodnie z zasadą, że ofiara szuka ofiary, traktują swoje dzieci tak samo źle, jak sami byli traktowani.

Zidentyfikowali się w pełni z rolą rodzicielską. Dzięki temu zapewnili sobie możliwość protestowania przeciwko obciążaniu ich winą za cierpienia własnych dzieci.

Podtrzymywanie mitu

Podobny los spotyka na naszym podwórku dwie książki Hanny Samson, mojej koleżanki po fachu: "Zimno mi mamo" i ostatnio wydaną "Pułapkę na motyle". Autorka przedstawia w nich psychologiczne biografie kobiet dręczonych przez patriarchalne obyczaje rękami patriarchalnych matek.

Te trudne, prawdziwe, inteligentne i ciekawie napisane książki z oczywistych powodów nie są doceniane przez męską część literackiej krytyki. Ale niepokojące jest, że lekceważy je też krytyka kobieca - nawet ta poważnie traktująca myśl feministyczną.

Czyżby potrzeba podtrzymania dogmatu Zawsze Dobrej Matki i Kobiecej Solidarności domagała się zastąpienia prawdy nieprawdą?

Nie bójmy się swojej pamięci. Przeżyliśmy dzieciństwo, przeżyjemy i pamięć o nim. Odzyskanie pamięci, szczególnie pamięci uczuć, jest podstawą umiejętności współodczuwania i daje nadzieję, że nie uczynimy naszym dzieciom tego, co nam uczyniono. Pamięć i świadomość, bez względu na to, jak niewygodne i bolesne, stanowią przecież początek każdej przemiany.

 

 

Dobrze być małym hedonistą

Wojciech Eichelberger 24-10-2000

Gdy odważymy się swemu otoczeniu od czasu do czasu powiedzieć "dosyć" albo "nie dam rady", okaże się, że świat się nie rozpadnie, że ludzie przyjmą to ze zrozumieniem. A przerażająca perspektywa opuszczenia, zapomnienia i samotności nie nastąpi Jeśli uda się nam w jako takim zdrowiu przetrwać trudy płodowego rozwoju, a potem dramat narodzin i bezbronną bezradność pierwszych miesięcy poza brzuchem matki - wtedy dochodzi do głosu potężna potrzeba rozgoszczenia się w świecie na pełnym luzie.

Sucho, ciepło, syto

Nadchodzi czas bezwstydnego niemowlęcego hedonizmu. Wszystkie nasze zmysły domagają się czegoś przyjemnego, pieszczotliwego i dobrego. Ma być sucho, ciepło, syto, pachnąco, pastelowo, słodko, miękko, melodyjnie, delikatnie, kołysząco, radośnie i ciekawie. W dodatku jak najbliżej mamy, a ściśle mówiąc, jej cudownej piersi, natychmiast i niezawodnie dostępnej. Nie życzymy sobie w tym czasie żadnych wymagań ani oczekiwań pod naszym adresem. Po wyczerpujących i niebezpiecznych pierwszych miesiącach teraz chcemy być w raju i należy się to nam tak jak urlop frontowemu żołnierzowi. Jeśli nasze otoczenie jest w stanie emocjonalnie i organizacyjnie sprostać naszym potrzebom, to zbieramy ważny kapitał na przyszłość. Poznajemy dobrą stronę życia, a dzięki temu nabieramy zaufania do świata i do ludzi.

Urządzić się w ciele

Ponadto, co bardzo ważne, poznajemy nasze ciało, jego zakamarki, potrzeby i możliwości. Urządzamy się w nim wygodnie. W przyszłości łatwiej nam będzie poczuć, kiedy jesteśmy głodni, kiedy spragnieni, a kiedy zmęczeni. Będziemy w stanie wcześnie rozpoznać symptomy zbliżającej się choroby i właściwie zatroszczyć się o siebie. Nasze ciało nie stanie się naszym wrogiem. Obdarzymy je szacunkiem jak dobrego przyjaciela. W kontaktach z innymi bez trudu przyjdzie nam egzekwować tak zwany zdrowy egocentryzm. Trudno nas będzie namówić na poświęcenia ponad miarę, umartwianie się w służbie idei lub na wcielanie się w rolę ofiary.

Wiecznie głodni

Niestety, rzadko scenariusz naszego życia wygląda tak ładnie. Znacznie częściej otoczenie nie jest w stanie sprostać naszemu dziecięcemu hedonistycznemu rozpasaniu. Nawet wówczas, gdy rodziców stać na to emocjonalnie, okoliczności życia nie pozwalają na pełnię zaspokojenia. Wtedy nie mamy innego wyjścia, tylko bronić się przed bólem frustracji. Odcinamy się od naszego ciała, które tak gwałtownie domaga się swojego, i wypieramy się przed sobą i światem naszej potrzeby komfortu, bezpieczeństwa i przyjemności oraz prawa dostawania czegoś od innych. W głębi duszy pozostajemy wiecznie głodni, ale wobec świata przyjmujemy heroiczne pozy. Istniejemy tylko dla innych. Eksploatując się i wyniszczając ponad wszelką miarę. Nie sposób nas obdarować, bo każdy prezent czy nawet uprzejmość budzi w nas bezmierne poczucie zadłużenia i potrzebę natychmiastowego rewanżu.

Głód i żal

Chorowanie staje się jedynym alibi na branie czegoś od ludzi. Ale musi być wtedy obłożne. Szydło wychodzi z worka również przy innych okazjach. Bywamy często rozdrażnieni, rozgoryczeni i zagniewani, choć najchętniej wszystkie te uczucia kierujemy do siebie. W naszych oczach łatwo dostrzec głód i żal, a w kontaktach z innymi chętnie się obrażamy, demonstrując trudne do odgadnięcia oczekiwania i pretensje.

Odzyskać ciało i rozum

Nasze hedonistyczne potrzeby, gdy zaczynamy być ich świadomi, wydają nam się dla innych nie do uniesienia. Cały świat pogrążyłby się w ich powodzi. Więc lepiej o nich nie wspominać. Nawet ciężar naszego - na ogół kruchego i zaniedbanego - ciała wydaje nam się dla innych nie do podźwignięcia. Jeśli chcemy odzyskać ciało i rozum, a także w sposób bardziej dojrzały i świadomy układać sobie stosunki z otoczeniem - musimy zaryzykować. Sprawdzić, ile świat może nam dać, i zrezygnować z tego, co niemożliwe do otrzymania. Choć to wydaje się niewiarygodne, gdy odważymy się jednak swemu otoczeniu od czasu do czasu powiedzieć "nie" albo "dosyć", albo "nie dam rady", okaże się, że świat się nie rozpadnie, że ludzie przyjmą to ze zrozumieniem. A przerażająca perspektywa opuszczenia, zapomnienia i samotności nie nastąpi. Może wówczas wystarczy nam odwagi nie tylko na to, żeby powiedzieć "nie", że czegoś nie chcemy, ale też na to, że czegoś chcemy, a nawet potrzebujemy. Trzeba będzie wówczas przekroczyć w sobie owe dziecięce, rozżalone i obrażone zarazem - "powinniście się sami domyślić". Wtedy pomału otworzy się przed nami nieznana kraina ciepłej, wspaniałej, a czasem wręcz ekscytującej wymiany z ludźmi. Możemy nawet odkryć, że w pewnych okolicznościach brać znaczy dawać. Okaże się wtedy, że wprawdzie nie dostaliśmy tego, co powinniśmy i mogliśmy dostać w dzieciństwie, ale i tak uzyskamy więcej, niż dostaliśmy kiedykolwiek w życiu.

 

Kobieca furia

Wojciech Eichelberger 24-10-2000

Kobiety pytają mnie, dlaczego doświadczają nagłych, niekontrolowanych i niezrozumiałych napadów złości

Wiele kobiet, które spotykam zarówno w moim życiu prywatnym, jak i zawodowym, pyta, dlaczego doświadczają nagłych, niekontrolowanych i niezrozumiałych napadów złości. Postanowiłem więc zająć się tym tematem. Ale jak na postmodernistycznego psychoterapeutę przystało, pomyślałem najpierw: to zależy - np. od indywidualnych cech i losów danej kobiety, przecież za tym samym objawem (w tym wypadku gniewem) mogą stać bardzo różne przyczyny, a poza tym, nie ma dwóch takich samych przypadków itd., itd. W mojej wyobraźni pojawiły się stosy zapisanych stronic, układających się w obszerną monografię pod tytułem "Kobieta bez gniewu i skazy", czy coś w tym rodzaju i... ręce mi opadły. Nigdy tego nie napiszę, pomyślałem. Za chwilę jednak poczucie obowiązku i zawodowy nawyk przychodzenia z pomocą za wszelką cenę wzięły górę. Postanowiłem zachować się jak mężczyzna i dać na to pytanie krótką, zwartą, pryncypialną i konserwatywną odpowiedź. Oto ona.

Czyściutka i bielutka

Po pierwsze - pamiętajmy, że kobieta, zanim stanie się kobietą, długo jest dziewczynką, a dziewczynka powinna być cicha, grzeczna, miła i słodka. I pamiętać, że złość piękności szkodzi. Powinna mówić cichutko i cieniutko, a najlepiej wcale, bo dziewczynki i ryby głosu nie mają. Dziewczynka powinna ustępować, oddawać, ulegać, służyć, wyręczać, opiekować się, na nic się nie skarżyć i cieszyć się, że żyje. Powinna być zwiewna i lekka jak mgiełka, poruszać się na paluszkach bezszelestnie jak motylek. Powinna być czyściutka i bielutka. Niczego brudnego nie dotykać, nie pocić się i nie wydzielać żadnego naturalnego zapachu. Oczywiście, nie powinna się niczego brzydzić, a jeśli się brzydzi, to nie powinna tego pokazywać. Od najwcześniejszych lat winna pasjonować się proszkami do prania, wybielaczami, środkami czyszczącymi i bakteriobójczymi, a nade wszystko dezodorantami. Powinna marzyć o tym, że jak będzie duża, to wystąpi być może w telewizyjnej reklamie jakiegoś superproszku, po którym pranie będzie jeszcze bielsze niż dotąd. Dziewczynka powinna jeść jak ptaszek, pić jak ptaszek i wydalać jak ptaszek. A najlepiej wcale. Umiejętność siedzenia godzinami na przepełnionym do granic możliwości pęcherzu moczowym to podstawowe wyposażenie na dalszą drogę kobiecego życia.

Ręce na kołdrze

Dziewczynka powinna szanować autorytety i wiedzieć, kto tu rządzi. Dlatego nie powinna niczego odmawiać swoim dorosłym opiekunom, krewnym, nauczycielom, korepetytorom, spowiednikom i lekarzom. A także listonoszom, strażakom, policjantom i innym ofiarnym służbom mundurowym, nie mówiąc o urzędnikach administracji państwowej i wszelkich innych szacownych instytucji. Każda dziewczynka powinna wiedzieć, że jeśli jest bita albo wykorzystywana przez silniejszych, to jest to wyłącznie jej wina. Krótko mówiąc, zasłużyła sobie. Dziewczynce nie wypada chcieć i nie wypada nie chcieć. A gdy ją ktoś zapyta, czego chce, powinna odpowiedzieć: sama nie wiem. Dziewczynka powinna się bać, wstydzić i brzydzić swego ciała (szczególnie, gdy zaczyna dorastać). Najlepiej się do niego nie przyznawać. Trzymać ręce na kołdrze i wszelkimi dostępnymi środkami walczyć z owłosieniem nóg. Jednym słowem, dziewczynka może być, a nawet jest, mile widziana pod warunkiem, że jej nie ma.

Tylko jej się zdaje

Po drugie - dzięki takiemu ułożeniu dziewczynka, gdy stanie się kobietą, będzie wiedziała, jak poruszać się w świecie. A w szczególności zrozumie, że gdy ją boli, to tak naprawdę nie boli. Gdy jej się chce, to tak naprawdę jej się nie chce, a gdy nie chce, to właśnie chce. Gdy płacze, to histeryzuje i jest niewdzięczna. Gdy się na coś nie zgadza, to jest wredna i cyniczna. Gdy si...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin