Wypadek.txt

(1224 KB) Pobierz
         Danielle Steel
            Wypadek
  Wydawnictwo "Amber"
  
  
  
  
  
  
  
            Tom
  
  
       Całość w tomach
  
  
  
  
  
  
  
             PWZN
           "Print 6Ď"
           Lublin 1995
  Przełożyły:
   Katarzyna i Maria
   Głowackie
  
  Przedruk z książki
  wydanej przez
  Wydawnictwo "Amber"
  
    Popeye,@ która jest zawsze, kiedy tego potrzebuję@ przy sprawach ważnych 
i tych mniej ważnych.@ W każdej godzinie,@ każdej chwili dnia@ Zawsze będę 
cię kochać@ całym sercem i duszą.
  
  D.S
  
  
  
  
  Rozdział pierwszy
  
  
  To było jedno z tych wspaniałych, niezwykle ciepłych wiosennych 
popołudni, kiedy powietrze delikatnymi jak jedwab muśnięciami dotyka twoich 
policzków i kiedy jedynym twoim pragnieniem jest, aby to trwało bez końca.
  Długi, skąpany w słońcu kwietniowy dzień miał się już ku końcowi, gdy 
Page przejeżdżała przez Golden Gate Bridge do Marin, z zachwytem patrząc na 
rozciągającą się przed nią przepiękną panoramę. Kątem oka zerknęła na 
siedzącego obok syna, który wyglądał dosłownie jak jej mała blond replika. 
Jedynie jego włosy sterczały w miejscu, gdzie jeszcze tak niedawno 
spoczywała czapka baseballowa, a na twarzy widniały ślady rozmazanego 
brudu. Andrew Patterson Clark w ubiegły wtorek skończył siedem lat. Kiedy 
tak siedział, odpoczywając po męczącej grze w piłkę, nie sposób było 
niedostrzec, jak silna więź łączyła tych dwoje. Page - dobra matka i równie 
dobra żona, była jednocześnie przyjacielem, o jakim zwykle się marzy. 
Troskliwa, kochająca, cokolwiek robiła, wkładała w to całą swą duszę. W 
kręgu znajomych i przyjaciół cieszyła się opinią osoby, na którą zawsze 
można liczyć, a jej fantazja i dużej klasy uroda sprawiały, że była 
prawdziwą duszą towarzystwa.
  - Byłeś dzisiaj znakomity, kochanie. - Uśmiechnęła się do syna i 
puszczając na chwilę kierownicę, jedną ręką zmierzwiła jego i tak już 
potarganą czuprynę. Andy miał takie same jak ona grube, jasne włosy o 
odcieniu dojrzałego zboża, takie same niebieskie oczy oraz jasnokremową 
skórę, z tym, że jego była gęsto usiana piegami.
  - Nie mogłem wprost uwierzyć, że udało ci się złapać tę piłkę. To była 
pewna bramka. - Page zawsze jeździła z synem na jego mecze oraz szkolne 
zawody i wycieczki w plener z jego klasą i przyjaciółmi. Bardzo go kochała 
i każda spędzona z nim chwila sprawiały jej ogromną radość. Wyraz twarzy 
Andy'ego, kiedy patrzył na matkę, nie pozostawiał cienia wątpliwości, że 
malec doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
  - Ja też myślałem, że będzie bramka. - Uśmiechnął się ukazując dziąsła, w 
których jeszcze do niedawna tkwiły obydwa przednie zęby. Sądziłem, że 
Benjije nie zmarnuje takiej okazji... - Przejechali właśnie most i znaleźli 
się po stronie Marin County, kiedy Andy krztusząc się od śmiechu z 
satysfakcją dodał: - ...ale mu się nie udało!
  Page śmiała się razem z synem. To było sympatyczne popołudnie. Żałowała, 
że Brad nie mógł z nimi być. W każde sobotnie popołudnie grywał w golfa z 
kolegami z pracy. Była to dla nich znakomita okazja zarówno do relaksu, jak 
i przedyskutowania różnych nie cierpiących zwłoki spraw biurowych. Rzadko 
się zdarzało, aby spędzali sobotnie popołudnia tylko we dwoje. A nawet 
jeśli czasem się na to zanosiło, to i tak w ostatniej chwili wypadało coś, 
co burzyło ich plany. Na przykład jakiś mecz Andy'ego; jedno z kolei 
słynnych organizowanych przez Allyson spotkań dla znajomych z drużyny 
pływackiej, których charakterystyczną cechą było to, że zawsze odbywały się 
w zapomnianych przez Boga miejscach; jak na zawołanie pies kaleczył sobie 
łapę, przeciekał dach; albo nagle wysiadała hydraulika. W tej sytuacji 
leniwe, sobotnie popołudnia pozostawały jedynie w sferze marzeń. Tak było 
już od wielu lat i ona zdążyła się do tego przyzwyczaić. Kradli więc każdą 
wolną chwilę, pomiędzy jego podróżami w interesach czy też podczas rzadkich 
weekendów sam na sam, aby być razem w nocy, gdy dzieci spały. Znalezienie 
czasu na miłość w tym pędzącym szybko życiu nie było łatwe. Jednak jakoś im 
się to udawało.
  Po szesnastu latach małżeństwa i urodzeniu dwojga dzieci Page wciąż była 
w Bradzie szaleńczo zakochana. Miała wszystko, czego pragnęła: męża, 
którego uwielbiała i który ją bardzo kochał, spokojne, bezpieczne życie 
oraz dwoje wspaniałych dzieci. Ich dom w Ross początkowo niczym szczególnym 
się nie wyróżniał, był jednak pięknie położony i bardzo wygodny. Z biegiem 
lat Page, dzięki nieustannym zabiegom, uczyniła z niego coś wyjątkowo 
uroczego. Nareszcie mogła wykorzystać wiedzę zdobytą w czasie studiów 
historii sztuki, popartą praktyką u dekoratora wnętrz w Nowym Jorku. 
Zaczęła malować dla siebie i dla przyjaciół piękne freski, wśród których 
wyjątkową urodą wyróżniał się fresk wykonany dla szkoły średniej w Ross. 
Jej własny dom stał się z czasem oazą autentycznego piękna. Malowane przez 
nią obrazy i freski sprawiły, że ten zwykły wiejski dom stał się 
przedmiotem podziwu i zazdrości każdego, kto choć raz miał okazję go 
zobaczyć i nikt nie miał wątpliwości, że to wszystko było wyłączną zasługą 
Page.
  W ubiegłym roku tuż przed Bożym Narodzeniem na jednej ze ścian pokoju 
syna namalowała grę w Baseball. Andy'emu bardzo się to spodobało. Kiedy 
była bez pamięci zakochana we wszystkim co francuskie, namalowała dla 
Allyson scenkę z życia paryskiej ulicy. Niedługo po tym, zainspirowana 
twórczością Degasa, sznur tancerek, a całkiem niedawno jak czarodziej przy 
pomocy magicznego dotyku przeobraziła pokój Allyson w basen kąpielowy. 
Nawet meble pomalowała w ten sposób, aby to wrażenie jeszcze bardziej 
spotęgować. Allyson i jej przyjaciele stwierdzili, że osiągnięty efekt był 
zdumiewający, a pod adresem Page posypały się pełne uznania okrzyki w 
rodzaju: "Ale fajne... niesamowite... fantastyczne", co było najwyższą 
oceną w ustach zgrai piętnastolatków. Patrząc na nich Page żałowała, że nie 
miała więcej dzieci. Zawsze chciała mieć ich więcej, ale Brad akceptował 
najwyżej dwoje, nie ukrywając, że najchętniej pozostałby przy jednym. Był 
nieprzytomnie zakochany w swojej małej córeczce i nie rozumiał, dlaczego 
mieliby posiadać więcej dzieci. Potrzebowała aż siedmiu lat, aby go 
przekonać, że powinni mieć przynajmniej jeszcze jedno.
  Andy - ich maleńki skarb - jak go nazywała, przyszedł na świat niedługo 
po tym, kiedy przeprowadzili się z miasta do własnego domu w Ross. Poród 
nastąpił w dwa i pół miesiąca przed czasem, kiedy Page spadła z drabiny, 
malując w dziecięcej sypialni prześliczny fresk o tematyce bajkowej. Kiedy 
pośpiesznie wieziono ją ze złamaną nogą do szpitala, dziecko było już w 
drodze. Przez dwa miesiące Andy przeleżał w inkubatorze, ale kiedy Page 
odbierała go ze szpitala, był już pod każdym względem doskonały. 
Uśmiechnęła się, przypominając sobie jaki był maleńki i jak bardzo się 
obawiała, że go utraci. Nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, aby mogła 
to przeżyć. Chociaż zdawała sobie sprawę, że w końcu musiałaby... dla 
Allyson i dla Brada. Bez tego dziecka jednak życie Page nie byłoby już 
takie jak dawniej.
  - Masz ochotę na loda? - zapytała, gdy skręcili w Sir Francis Drake.
  - Jasne. - Andy znowu się roześmiał, ukazując bezzębne dziąsła. Jego 
buzia wyglądała przy tym tak zabawnie, że Page nie mogła się powstrzymać, 
aby mu nie zawtórować.
  - Kiedy wreszcie będziesz miał nowe zęby, Andrew Clarke?
  - Nooo... - Andy zachichotał.
  Cudownie było przebywać z nim sam na sam. Zazwyczaj wracała z meczu 
samochodem pełnym dzieciaków, ale tym razem miała ją wyręczyć inna matka. 
Pojechała jednak na mecz, obiecała to przecież swojemu synowi. Allyson 
spędzała właśnie popołudnie ze swymi przyjaciółmi, a Brad jak zwykle grał w 
golfa. Page była więc wolna, tym bardziej, że uporała się wreszcie z 
zaległymi projektami. Teraz planowała wykonanie kolejnego fresku dla 
szkoły. Obiecała również wpaść do przyjaciółki i wymyślić coś do jej 
salonu. To wszystko mogło jednak poczekać.
  Andy otrzymał podwójną porcję rocky road w cukrowym różku z wiórkami 
czekoladowymi. Page, aby uspokoić sumienie, że nie robi niczego grzesznego, 
zadowoliła się beztłuszczowym mrożonym jogurtem o smaku kawowym. Przez 
jakiś czas siedzieli na zewnątrz obserwując przechodniów i rozkoszując się 
łagodnym ciepłem późnego popołudnia. Lody umorusały już całą twarz Andy'ego 
i skapywały teraz na jego ubranie, ale Page powiedziała, żeby się tym nie 
przejmował. Wszystko, co miał na sobie, i tak nadawało się już tylko do 
prania. To był wspaniały dzień. Page wspominała, że mogliby wybrać się w 
niedzielę na piknik.
  - Byłoby fajnie! - zawołał z zachwytem Andy. Grudka lodów znalazła się na 
czubku jego nosa i spływając połączyła się z linią brody. Padge spoglądała 
na niego z niezmierną czułością.
  - Jesteś wspaniały, Andrew Clarke... wiesz o tym? Chyba nie powinnam ci 
tego mówić, ale ty naprawdę jesteś znakomity i do tego jeszcze 
fantastycznie grasz w baseball. Jestem z ciebie taka dumna. - Znowu się 
uśmiechnął, teraz nawet szerzej i lód był już absolutnie wszędzie, nawet na 
nosie Page, kiedy ucałowała syna. - Jesteś wspaniały.
  - Ty też jesteś niezła... - Znowu utonął w lodowatych słodkościach, po 
czym spojrzał na nią pytająco: - Mamo?..." 
  - Tak? - Page prawie już skończyła pić jogurt, ale rocky road Andy'ego 
wyglądał tak, jakby miał zamiar w nieskończoność się topić, kapać i ciec. 
Lody w rękach małych dzieci mają jakąś dziwną zdolność do odradzania się.
  - Czy będziemy mieli kiedyś jeszcze jednego dzidziusia?
  Page zdawał się zaskoczona pytaniem. Chłopcy zazwyczaj nie interesowali 
się takimi sprawami. Allyson kiedyś ją o to pytała. Ale teraz Page miała 
już trzydzieści dziewięć lat i urodzenie t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin