NIEŚMIAŁE ZAUROCZENIE Shigemori
Wydawałoby się, że pierwszy dzień na uczelni nie będzie niczym niezwykłym. Wielka pompa immatrykulacji, pompatycznych słów i setek przestróg jakoś nie wywoływała w ludziach bojaźliwego strachu przed strukturą, z którą będą musieli się zmagać przez najbliższe lata. Jedynie potem jakieś emocje, pełne niepewności komentarze, ale przede wszystkim zniecierpliwienie oczekiwania pierwszego prawdziwego dnia z zajęciami i możliwością poznania składu grupy. Godziny wykładów mijały powoli i człowiek z każdą minutą dochodził do coraz większego przeświadczenia, że nie jest to wcale taki straszny świat. Świat połowicznej dorosłości, kiedy w końcu mieszkało się z dala od domu u starych znajomych, ale ciągle nie na swoim. Wydawałoby się, że człowiekowi może przytrafić się tyle niezwykłości, które z racji rzeczy nie mogły dziać się w niewielkim rodzinnym mieście, żeby nie nazwać tego dziurą, w której znało się cześć ludzi z widzenia... Wszystkie te rozmyśla przycichły same, kiedy na pierwszych ćwiczeniach można było w końcu zobaczyć swoją grupę, dwudziestu ludzi, z którymi będzie się związanym przez najbliższe pół roku, a których część i tak się zapewne wykruszy – jak nie po kilku tygodniach, to przed pierwszą dłuższą przerwą, kiedy sobie uświadomią, że studia nie są przeżyciem dla nich. Pierwsze spotkanie miało miejsce na niewielkim holu prowadzącym do tajemniczych sal, jeszcze bardziej tajemniczo brzmiącego instytutu, który wszystkich równo onieśmielał. Pierwsze przywitania, zapoznawanie się z innymi, wymiana pustych zdań i podsłuchiwanie innych, by wyrobić sobie pierwsze pole znajomości i wiedzieć z kim, o czym i jak rozmawiać. Wychodziłem z założenia, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Śmiałość tworzy dobry grunt, szczególnie, gdy ma się coś konkretnego do powiedzenia, zawsze zapewnia to potem większe szanse, że kogoś zainteresuje się swoją osobą i szybciej pozna się nowych znajomych. Strategia, o dziwo, zawsze działała, mimo że z perspektywy kilku godzin człowiek zdawał sobie nagle sprawę, że gadał za dużo – cóż, nie można bezczelnie, choćby przed samym sobą udawać, że jest się duszą towarzystwa... W grupie znajdowało się jednak kilku milczków, niepewnych, jedynie się uśmiechających i odzywających się niechętnie nawet, gdy zostali do tego wyrwani. Kto by pomyślał, że wśród nich będzie kilku naprawdę fajnych chłopaków. Jak się potem okazało, jednym z nich był Jacek. Boże, bardziej nieśmiałego człowieka w życiu nie spotkałem. Usłyszeć od niego spontaniczne zdanie było jak czekanie na śnieg w lecie. Jak się niedługo okazało, był on niezwykle wpadającej w mój gust urody i stylu, a kiedy po raz pierwszy zobaczyłem go nagiego po zajęciach na siłowni, długo nie mogłem o nim przestać myśleć. Szczupła sylwetka z zarysowanymi mięśniami na klatce piersiowej, lekka opalenizna, postronki mięśni zdobiących ramiona i ręce. Lekki zarost, który przyprawiał mnie o zawrót głowy, proste, dłuższe włosy koloru ciemnoblond opadające na czoło i oczywiście niebieskie oczy... Pierwsze miesiące mijały, a ja nie mogłem przestać na niego spoglądać ukradkiem na każdych ćwiczeniach, na których siedzieliśmy obok siebie na drewnianych zydlach i notując kolejne zdania wypowiadane przez prowadzących. W pamięci miałem najdrobniejszy fragment jego ciała, jego twarzy, repertuar jego spojrzeń i nieczęstych min wyrażających coś więcej niż mimowolne znużenie i obojętność. Targały mną coraz silniejsze uczucia, głównie niezdecydowania i strachu, tym bardziej, że krytyczny etap semestru zbliżał się ku końcowi, a mojemu amantowi wyraźnie nie szło z nauką najlepiej. Pewnego razu, po kolejnych ćwiczeniach z geologii, gdy na stołach panował wielki bajzel, zostając jako ostatni – zgarnąłem notatki Jacka, których ten widocznie zapomniał. Wielkie opracowanie skał, które było trzeba wykuć na blaszkę na zbliżający się coraz szybciej termin zaliczenia. Sprawa przygniatała tych, którzy wkuwali ten materiał na bieżąco, mogłem sobie jedynie wyobrazić załamanie i rezygnację tych, którzy z książkami mieli się polubić dopiero teraz. Upatrzyłem w całej tej sytuacji jakiejś okazji, a zarazem ostatniej możliwości na sprawdzenie, czy mam szansę na odwzajemnienie fascynacji, jaką darzyłem mojego faworyta przez te długie miesiące. Świat jest miejscem małym, szczególnie, gdy mieszka się w akademikach. Zlokalizowanie chłopaka, o którego mi chodziło, zajęło mi niespełna godzinę, na którą w większej mierze składał się bajer wciskany każdej recepcjonistce, które niezbyt chętnie sprawdzały listy mieszkających w bursach ludzi. W końcu jednak udało mi się trafić w odpowiednie miejsce. Teraz wypadało mi tylko działać i oczekiwać pozytywnego rozwinięcia całej intrygi, jaką zaplanowałem na dzisiejszy wieczór. Pokój 487 znajdował się na dwunastym piętrze. Jadąc windą, z każdym metrem bliżej nieba, serce biło mi mocniej, mocniej, mocniej, aż czułem kłucie w klatce piersiowej i niezwykłą duchotę. Zniecierpliwienie teraz było chyba u mnie najmniej pożądaną reakcją i zanim zdecydowałem się na przemierzenie holu, musiałem usiąść na kilka minut i uspokoić się. Z coraz większym przeświadczeniem rodziło się we mnie przeczucie, że cała akcja sprowadzi się jedynie do wymiany uprzejmości i oddanie opracowania z geologii, że mieszka w wieloosobowym pokoju, że nie będzie sam, albo w ogóle go nie będzie, jak to bywało w takich miejscach, gdzie każdy pokój w zależności od pory dnia był pokojem wspólnym dla całego piętra, a jeżeli towarzystwo dopisywało to i trzech. W końcu niepewnie zapukałem i czekał z ponownie coraz to bardziej rosnącym zdenerwowaniem. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął jakiś chłopak, którego wcześniej nie widziałem. Pierwszym spojrzeniem sprawdziłem, czy dobrze trafiłem, a kiedy okazało się, że tak, nie było wątpliwości, że stoję przed współlokatorem Jacka. – Ja do Jacka, to chyba dobrze trafiłem? – Dobrze, ale nie ma go teraz. Poszedł do kuchni chyba. – Poczekam. Marcin jestem. Szybkim spojrzeniem, jakim omiotłem nieznajomego w pierwszej sekundzie, stwierdziłem, że jest on nieco starszy, ale pospolitej urody. Zdecydowanie nie takiej, jaką lubiłem. Tym łatwiej było mi się skupić. – Kamil... Mieszkasz w „Kredce”? – Nie, pierwszy raz jestem w tym molochu. – Wejdź, Jacek zaraz się zjawi. Kamil wrócił do swojego biurka, przy którym najwyraźniej też coś opracowywał, bowiem blat był zatopiony w gąszczu notatek i pojedynczych stron rozsypujących się na podłogę. Pokój również nie odbiegał od studenckiego standardu, tak więc syf mieszał się z jeszcze większym syfem i bałaganem, który obecny był na każdej odsłoniętej niewielkiej przestrzeni. – Myślałem, że pokoje są trzyosobowe – zagadałem, niepewny co mam powiedzieć, tym bardziej, że lokator najwyraźniej nie miał zamiaru pierwszy nawiązywać rozmowy. – Bo są, ale ten jest dwuosobowy. Jakże logiczna odpowiedź, która kusiła się jednie o chamską ripostę, ale jakoś nie miałem ochoty denerwować kogoś, kogo w ogóle nie znam. Ściągnąłem plecak i zacząłem w nim grzebać w poszukiwaniu notatek Jacka... – Kurwa mać! Nagły wybuch Kamila nieźle mnie poderwał do góry. Spojrzałem na niego i zobaczyłem, jak przerzuca sterty papierów szukając czegoś, czego najwyraźniej tam nie było. Zdenerwowanie, malujące się na jego twarzy i coraz większe poczucie beznadziei sytuacji było mi doskonale znane, tak więc dobrze wiedziałem, o co chodzi. – Nie wiesz, gdzie można kupić kalki? – O tej godzinie? – szybkie spojrzenie na zegarek, na którym wskazówka zbliżała się do godziny 19:00. – Może w Empiku, ale wątpię. Prędzej w markecie jakimś, jeżeli tam takie rzeczy są. – Kurwa, jebany projekt... W tej chwili drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Jacek, tak samo ubrany jak na zajęciach, z taką samą nie zdradzającą żadnych emocji twarzą. Spojrzał krótko na Kamila, uświadamiając sobie moją obecność. Muszę przyznać, że zaskoczenie, jakie się na nim odmalowało na mój widok, było niemalże komiczne, a mnie zaczął ogarniać śmiech, przed którym powstrzymywała mnie ogólna irytacja Kamila, którą w tym momencie pewnie opasałby cały świat i to kilkakrotnie. Współlokator Jacka złapał bluzę, wsunął buty i bez słowa wyszedł z pokoju, nie męcząc się nawet zwykłym „cześć” czy „do widzenia”. No cóż, są chamy i chamy. – Cześć... Fajnego masz lokatora. – Do jutra ma oddać jakiś większy projekt kartograficzny, a zostało mu chyba mazania na całą noc jeszcze. – Przyniosłem ci opracowanie z geologii. Zostawiłeś po zajęciach... – Aha... – z obojętną miną wziął ode mnie plik kartek, najwyraźniej nie wiedząc nawet, że ich ze sobą nie miał. – Dzięki, chciało ci się... – Tyle roboty... Nie zdążyłbyś na nowo... Szkoda, żebyś miał odpadać przez coś takiego. – Jak nie przez to, to przez co innego. Te studia to porażka... Usiadł na swoim tapczanie, wsunął rękę pod materac, spod którego wydobył jedną, a potem kolejną puszkę browara. Otworzył. Podał mi. – Dzięki. Usiadłem koło niego i pociągnąłem kilka łyków. Nie spodziewałem się, że rzecz potoczy się tak sprawnie. Jacek w tym czasie oparł głowę o ścianę i wyciągnął nogi na krzesło stojące przy burku, na którym jeszcze przed chwilą siedział Kamil. Miał na sobie spodnie moro, które zawsze przykuwały mój wzrok, podkreślając jego uda. Na stopach miał czarne skarpety. Nieraz zastanawiałem się, jaki kształt ma jego podeszwa, bo ta część ciała zawsze kręciła mnie bardziej niż inne. Jacek wychwycił moje spojrzenie, z którym nawet się nie kryłem. Ściągnął nogi z krzesła i położył je na moich kolanach. Spojrzałem na niego zdezorientowany, ale w jego twarzy, jak zwykle, nie można było wyczytać niczego, poza chłodnym znudzeniem i nieprzebraną obojętnością. Spojrzałem na stopy, spoczywające na moich udach i przez chwilę nie wiedziałem, co mam zrobić. Wreszcie... niepewnie je dotknąłem. Pod palcami wyczuwałem wyraźny zarys niejednolitego wysklepienia, doliny wzniesień i nieoczekiwanych zakrętów. Wsunąłem palec pod gumkę i ściągnąłem skarpetkę – najpierw jedną, potem drugą. Nieraz widziałem te stopy i zdobiące je krzyżujące się żyły, teraz, mogłem obejrzeć ja całe, mogłem je dotknąć, a nade wszystko mogłem je... spróbować. Niesamowite przeżycie, wręcz z wyśnionej sytuacji rozwijało się coraz dalej, a twarz Jacka – bez wyrazu, bez śladu emocji. Odstawił puszkę na podłogę i rozchylił nogi, najwyraźniej oczekując czegoś więcej. Odebrałem to jako pozwolenie, jako zachętę do... Pochyliłem się nad nim i podnosząc mu koszulkę, odsłaniałem uwypuklone sploty mięśni rysujących się delikatnie pod skórą. Zacząłem poznawać jego tors, najpierw nosem, chłonąc zapach lekko spoconego ciała, tuż potem ustami. Zbliżając się do brodawek, zacząłem je lizać i łechtać. Posuwając się coraz wyżej, przez pachy, ramiona, szyję dotarłem do twarzy, już nie tak stężałej, raczej gotowej do emocjonalnych ustępstw. Musnąłem krótko jego wargi swoimi, czekając na odpowiedź, a kiedy te lekko się rozchyliły, przywarłem do nich całą mocą. Nasze języki poruszały się chaotycznie, dotykając siebie nawzajem. Skosztować takiego chłopaka było czymś niesamowitym, tym bardziej, że teraz czułem, że odwzajemnia moje uczucia i pragnienia. – Czekałem na to kilka miesięcy, nie byłem pewny do tej pory... – Domyślałem się. Gdybyś na któryś zajęciach nie dotknął mnie, niby przypadkowo, nie wiedziałbym. – Pamiętam... po dłoni... – Tak delikatnie, subtelnie... Łowiłem od tamtej pory wszystkie twoje spojrzenia. – Nie jesteś zbyt rozmowny. Gdyby... może wyszłoby to wcześniej. Jacek nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i znowu zatopił swój język w moich ustach. Po chwili leżeliśmy koło siebie niemalże nadzy, tylko w samych slipach. Rozkosz trwała kilka minut, podczas których wzajemnym pocałunkom nie było końca. Wreszcie oderwaliśmy się od siebie, a ja stwierdziłem, że tracę inicjatywę, co powitałem z niekłamanym entuzjazmem. Poddany tym samym pieszczotom, jakimi wcześniej go obdarowałem, rozciągałem się jak długi pod wargami tego żołnierza. Kiedy doszedł do brzucha, pępka, podbrzusza, kiedy zanurkował niżej bawiąc się między pachwinami, zza ciągle skrytych jąder, już myślałem, że zabawa zacznie się na poważne. Targały mną kolejne dreszcze rozkoszy, których nie da się osiągnąć w samodzielnej zabawie. Widocznie trafiłem na kogoś bardziej doświadczonego, ale czemu się tutaj dziwić, patrząc na jego niecodzienną wręcz urodę i nienaganną posturę. W końcu dotarł i do moich stóp, a ja dopiero teraz poczułem, co to znaczy rozkosz, jaką może dać język ciału. Mimo że mam je bardzo wrażliwe, ani razu nie poczułem łaskocząco-rozśmieszającego impulsu. Zamiast niego ciągle ta sama nieprzenikniona rozkosz, wyrywająca z moich ust ciche pojękiwania narastającej rozkoszy. W końcu Jacek stanął na nogi, podszedł do drzwi i przekręcił zamek. Mogłem sobie jedynie wyobrażać, jak zareagowałby Kamil, gdyby nagle wrócił. Uświadomiłem sobie, że ta niepewność składa się na połowę mojego podniecenia całą tą sytuacją. Dźwignąłem się na łokciach i usiadłem przed stojącym przede mną kochankiem. Jego slipy były wyprężone rysującym się pod nimi kształtem. Bezceremonialnie ściągnąłem je z niego, wdychając głęboko aromat jego przyrodzenia. Kształtny penis, z pomarszczoną lekko żołędzią, ostro wciętym wiązadełkiem, z napletkiem idealnie zsuniętym i z jasną, naciągniętą skórką, pod którą widoczne były najdrobniejsze żyłki. Delikatnie musnąłem go językiem, a kiedy poczułem słonawy smak, wziąłem go całego do ust. Szukając dłońmi wejścia do Jacka, smakowałem go klasycznymi ruchami, ssąc go przemiennie z większą i mniejszą siłą, co, jak widziałem, sprawiało mu wielkie zadowolenie. Raz za razem czułem krople słodyczy, które z niego wypływały. Nie raz już miałem w ustach interes chłopaka i dobrze wiedziałem, że im słodszy śluz, tym przyjemniejszy będzie finał. Nieraz też właśnie w takim momencie przerywałem oralne igraszki, czując gorzkawo-kwaśny smak, który już mi zdecydowanie nie odpowiadał. Jednak w tym przypadku nie czułem nic, prócz spływającej do mnie słodyczy. Przyśpieszyłem tempo, palcami zanurzając się i wychodząc z jego wnętrza, zaś drugą dłonią masowałem obrzeża jego niewielkiej dziurki. Słyszałem jego szybszy oddech i czułem żywiej krążącą krew, kiedy nagle pierwsze krople spermy w akompaniamencie jego jęku zalały moje usta białym spazmatycznym, kilkakrotnym strumieniem. Tak jak się spodziewałem, nie można było mieć zastrzeżeń do jego boskiego nektaru i mimo lekko mdłego smaku przełknąłem go, ostatnimi ruchami pieszcząc go delikatnie, aż cały penis pulsował mu z rozkoszy, która była już nie do opanowania. Zamieniliśmy się miejscami. Teraz on, podpierając się rękami, wypiął się w moją stronę, dając mi jasny sygnał, czego ode mnie oczekuje. Popatrzyłem na swoje dzieło, jakim było rozchylenie bramy prowadzącej do jego męskiego raju i bezceremonialnie wszedłem w nią, z wielką pewnością siebie. Jacek dzielnie wytrzymał mój barbarzyński najazd. Tylko skurcz mięśni świadczył, że pokonuje swój ból. Wtargnąłem w niego całą długością swojego penisa i od razu ruszyłem ostro... Żałuję, że nie mogłem w nim ujechać daleko więcej niż chciałem, ale jego rozgrzane wnętrze sprawiło, że mój galop w szalonym tempie wyniósł mnie na szczyty i bez pamięci rozlałem się w jego wnętrzu gorącą falą swojej rozkoszy. Wkleiłem się całym ciężarem w jego plecy i nie wychodziłem z jego wnętrza, chłonąc woń jego spoconego ciała. Po chwili nasze usta znowu się spotkały, jednak ta siła napędowa, która je wcześniej połączyła, teraz jakby uszła z nas obu. Nie sądziłem, że był to pożegnalny pocałunek. Ręcznik, żeby tylko wytrzeć się z potu; na tusz czy kąpiel nie było czasu. Ubraliśmy się. Jacek ponownie przekręcił klucz w zamku, otwierając drzwi i, jak poprzednio, usiadł obok mnie, w pozycji półleżącej. Obaj dokończyliśmy wcześniej zaczętego browara. Zdążyliśmy niemal w ostatniej chwili. Kamil wszedł ze zwojem kalki pod pachą, którą teraz rzucił na biurko. – Kurwa, dobrze, że Tygrys miał zapas, nie musiałem latać po tych pieprzonych marketach... I co – popatrzył na mnie. – Przekonałeś go? – Do czego? – Co, nie powiedział ci? Nie powiedział. Jutro miała być sobota, a Jacek miał już więcej nie wracać do Wrocławia. Przynajmniej nie w tym roku. Shigemori
Robi19730