77 PRAKTYKA Proroctwo doktora P�owicza co do dalszych los�w Judymowych spe�ni�o si� o tyle, �e istotnie tablice z wyszczeg�lnieniem godzin przyj�cia umocowane zosta�y nie tylko na drzwiach mieszkania doktora Tomasza, ale tak�e u wej�cia do sieni kamienicy, w kt�rej zamieszka�. Szyldy te opiewa�y, �e doktor przyjmuje w godzinach popo�udniowych, mi�dzy pi�t� a si�dm�. Ca�e ranki sp�dza� w szpitalu na oddziale chirurgicznym, gdzie pe�ni� obowi�zki asystenta. Sto�owa� si�, jak za czas�w studenckich, na mie�cie, a od godziny pi�tej, stosownie do wskaza� spi�owymi literami wyrytych na tablicach, siedzia� w �gabinecie� a� do si�dmej. Nie pozwala� sobie ani najdrobniejszego przekroczenia gadziny pi�tej, tym mniej wydalania si� przed si�dm�. Ju� w chwili wynaj�cia lokalu zdecydowa�, �e trzyma� si� b�dzie tego przepisu jak naj�ci�lej, tote� wykonywa� go ze skrupulatno�ci� nieub�agan�, odtr�caj�c wszelkie impulsy i mamid�a przez wzgl�d na kszta�cenie w sobie charakteru, a osobliwie wytrwa�o�ci. Prawda, �e w ci�gu miesi�ca wrze�nia, pa�dziernika, listopada, grudnia, stycznia i lutego nie zjawi� si� w tym mieszkaniu ani jeden pacjent, ani jeden �kulawy pies nios�cy w z�bach rubla�, jednak nie upowa�nia�o to wcale do zrywania tablic, a tym mniej do jakichkolwiek przerw i uchybie� w kszta�ceniu woli. By�o i jest rzecz� wiadom�, �e pocz�tki praktyki... itd. Tote� doktor Tomasz czeka� niezachwianie. Lokal sk�ada� si� jak gdyby z trzech pokoj�w. Najwi�kszy z nich (w�a�nie �gabinet�) oddzielony by� sieni� od zacznie szczuplejszego, kt�ry stanowi� �poczekalni�. Zar�wno sie�, jak i poczekalnia przepo�owione by�y forsztowaniami, pierwsza na sie� i pseudokuchni�, druga na poczekalni� w�a�ciw� i, je�eli godzi si� tak go nazywa�, pok�j sypialny. Ca�y apartament mie�ci� si� na dole, od frontu, co zaopatrywa�o go wprawdzie w turkot ulicy D�ugiej oraz w wilgo�, ale za to pozbawia�o �wiat�a dziennego. Co si� tyczy umeblowania, to doktor Judym �ywi� i wprowadza� w czyn mniemanie radykalne: �Po co - my�la�- mam meblowa� mieszkanie, cui bono'? Czy m�j pacjent zyska co na tym? Czy mo�e ja za pomoc� kanap i obraz�w zyskam pacjent�w? Bynajmniej!� Co postanowi�, to wykona�, a raczej nie wykona� w tym mieszkaniu nic prawie. W �gabinecie� sta� stolik przykryty bibu��, na nim ka�amarz, pi�ro i papier do pisania recept. Obok stolika czeka�y cztery drewniane sto�ki. Przy �cianie nudzi�a si� stara sofa obita czym� wzorzystym. W �poczekalni� mog�o si� rozsi��� wygodnie co najmniej pi�ciu pacjent�w. By�a tam kanapa, dwa fotele, par� sto�k�w, �Tygodnik Ilustrowany�, pojedyncze numery r�owego czasopisma �G�os� i jaki� impresjonistyczny rysunek w ramkach na �cianie. Wszystkie te meble, z wyj�tkiem naturalnie �Tygodnika�, �G�osu� i rysunku, kupione zosta�y za got�wk� na ulicy Bagno w pewnym bardzo renomowanym sk�adzie bardzo �hrabskich� mebli. Pod�ogi zosta�y �wie�o pomalowane olejn� farb�, w przedpokoju umieszczono lustro (wszystko ku wygodzie i niezb�dnej potrzebie pacjent�w). Co prawda lustro mia�o w�a�ciwo�ci szczeg�lne. Pacjent najbardziej trze�wo usposobiony m�g� dosta� pomieszania zmys��w ujrzawszy w tej tafli szklanej swe oblicze... Nos ukazywa� si� tam zawsze rozd�ty jak kolba dubelt�wki, jedno oko w czole, a drugie tu� przy prawej dziurce nosa, usta literalnie od ucha do ucha i nad podziw imituj�ce buzi� nosoro�ca. Obowi�zki gospodyni mieszkania, s�u��cej a zarazem portierki, kt�ra by na pierwszy odg�os dzwonka otwiera�a drzwi pacjentom, przyj�a niejaka pani Walentowa, ma��onka w�drownego bednarza. Mieszka�a w suterenie tego samego domu, a tu� pod �gabinetem� doktora Judyma, co w znacznej mierze u�atwia�o komunikowanie si� za po�rednictwem walenia obcasem w ziemi�. Pani Walentowa by�o to babsko stare, grube, skr�cone przez rozmaite suterenowe �amania, niew�tpliwie ��opi�ce monopol w du�ej ilo�ci, aczkolwiek w sekrecie - jednym s�owem grzmot warszawski. Jako wyr�czycielka mamy spe�nia�a czynno�ci mniej wi�cej pi�tnastoletnia c�rka, dosy� �adne dziewcz�tko, czekaj�ce tylko odpowiedniego wieku, a�eby wyj�� na ulic� z ciemnicy suterenowej. Te bia�og�owy zagospodarowa�y si� w mieszkaniu doktora Tomasza z tak� wszechw�adz�, �e mowy by� nie mog�o ani o ukr�ceniu ich praw, ani tym mniej o jakiej� zmianie trybu post�powania. Wyrzec si� ich us�ug nie by�o mo�no�ci, gdy� zaczyna�y obydwie rycze� jednym strasznym bekiem, wzywaj�c na �wiadectwo g��d, ch��d, n�dz�, b�le, �amania... Procesowa� si� o wszelkie rzeczy gin�ce nie wypada�o, gdy� zaklina�y si� z miejsca na tyle i takich sakrament�w, �e chyba cz�owiek wyzuty ze wszelkiej delikatno�ci m�g�by je podejrzewa� o krzywoprzysi�stwo. Co si� dzia�o ze �wiecami, z naft�, w�glem kamiennym, cukrem, chlebem, herbat�, mas�em, ze sk�adowymi cz�ciami garderoby m�skiej itd. - to jest wieczn� tajemnic�. Ka�dy prawie przedmiot kupiony za pieni�dze tyle istnia� w �wiecie zjawisk rzeczywistych, o ile figurowa� w rachunku. Poza tym bytowa� tylko w imaginacji Judyma podsycanej przez niekt�re ze zmys��w �wiec nabytych nigdy, literalnie nigdy nie by�o. Wst�puj�c nocn� por� w progi domowe doktor Tomasz zawsze laz� omackiem i nadaremnie szuka� zapa�ek, lichtarza, lampy... Ze jednak �wiece rzeczywi�cie w mieszkaniu egzystowa�y i p�on�y, o tym �wiadczy�a wielka obfito�� kropel zastyg�ej stearyny nie tylko na lichtarzu, na pod�odze, na obiciu kanapy, sto�k�w, na prze�cierad�ach ��ka, ale tak�e dziwnym zbiegiem okoliczno�ci na ineksprymablach i �akietach wisz�cych w szafie n� klucz zamkni�tej. Lampa by�a wiekui�cie wewn�trz pusta, z upalonym knotem, ale za to niew�tpliwie naft� pooblewana ze strony zewn�trznej i cuchn�ca tym szlachetnym paliwem z odleg�o�ci pi�ciu krok�w, co w ka�dym razie wskazywa�o, �e co kupiono, to wylewano ze szczodrobliwo�ci�. Cukru i bu�ek dr Tomasz nigdy w szafie nie znalaz�, cho�by si� z g�odu wi� pod jej drzwiami, natomiast nie zamiecione okruszyny s�a�y si� wsz�dzie, a szczeg�lniej w ��ku... Jedna por�cz wy�cie�anej otomany, kupionej za gruby pieni�dz, wkr�tce okryta zosta�a jakim� szczeg�lnym t�uszczem, a druga uczerniona s z u w a k s e m i zwalana b�otem, jak to m�wi�, do cna. Wyobra�nia doktora widzia�a niby w bia�y dzie� na jednym z wa�k�w cennego mebla wypomadowan� g�ow� panny Zo�ki, a na drugim oparte tej�e Zo�ki k o p y t a (wyobra�nia widzia�a mianowicie kopyta - nie nogi). Stolik �wie�o �na moje sumienie� politurowany, kiedy go kupowano w sklepie, by� wkr�tce zbiorowiskiem okr�g�ych �lad�w (wymownie �wiadcz�cych o tym, �e jednak�e samowar doktorski produkuje znakomity wrz�tek). Z pocz�tku dr Tomasz usi�owa� wytworzy� stosunek pe�en �yczliwo�ci, braterski. Nim up�yn�� miesi�c, ju� walczy�, a w listopadzie by� zwyci�ony i wzi�ty do niewoli. Odt�d, je�eli nawet zasta� Zo�k� wyleguj�c� si� na kanapie z k o p y t a m i obarczonymi b�otem, je�eli nawet spostrzega� Walentow� ��opi�c� herbat� z arakiem przy stole obficie zastawionym jego wiktua�ami, stosowa� jedynie mo�liw�, aczkolwiek ma�o skuteczn� metod� w�osk�: guarda e passa. Nie by�o innej rady... Zamyka� si� w swoim �gabinecie�, a reszt� mieszkania oddawa� in direptionem. W godzinach przyj�cia doktor Tomasz nie o�miela� si� czyta� ksi��ek. Siedzia� za swym stolikiem wyprostowany i czeka�. Tak by�o we wrze�niu, w pa�dzierniku... Z czasem pozwoli� sobie na czytanie gazet w pozie ju� to siedz�cej, ju� le��cej. Przy ko�cu grudnia tego� roku czytanie gazet odk�ada� w ci�gu doby na godziny przyj��, a po Nowym Roku zacz�� znosi� do gabinetu na te w�a�nie godziny rozleg�e utwory Zoli, Jokaja, Dumasa, Lama. W sieni zawsze o tej porze siedzia�a Walentowa na wy�cie�anym krzese�ku, z nogami okr�conymi jakim� grubym woj�okiem Z pocz�tku tak zwanej wizyty baba kaszla�a, st�ka�a, wzdycha�a na �wiadectwo czuwania - w �rodku stopniowo zacicha�a, a wkr�tce potem dawa�o si� s�ysze� t�gie chrapanie. Bywa�y dnie takie, �e w ci�gu drugiej cz�ci programu rozlega� si� rumor i �oskot. Walentowa w trakcie drzemki zlatywa�a z chwiejnego krzes�a. Po ka�dym takim wypadku doktor musia� jej dawa� kopiejki na arak, gdy� przysi�ga�a na wszelkie �wi�to�ci, �e to s�abo�� z g�odu i czczo�ci tak ni� rzuca o ziemi�. Kilkakrotnie wzywano m�odego eskulapa do mieszka�c�w domu w raptownych wypadkach zas�abni��, przewa�nie poniedzia�kowej natury. Raz w jesieni przyszed� stary introligator z s�siedniej kamienicy, zadzwoni�, zbudzi� Walentow� i narobi� istnego piek�a. Judym bada� go, stuka�, puka�, wygina�, k�ad� na sofie, gni�t�, ogl�da� ze wszystkich stron i wypu�ci�, rozumie si�, bez pobrania honorarium. Po tym zdarzeniu nasta�a cisza trwaj�ca dobre dwa miesi�ce. Pewnego dnia w marcu, znowu w godzinie przyj��, da� si� s�ysze� cichy g�os dzwonka. Walent...
KotylionM