Ludzie15.txt

(44 KB) Pobierz
226
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        W DRODZE
                    Na pocz�tku czerwca Judymowa dosta�a list od m�a ze Szwajcarii z 
        ��daniem przyjazdu. Pisa�, �e zarabia w fabryce wi�cej ni� w Warszawie, �e musi 
        du�o wydawa� na siebie, gdy si� w knajpie sto�uje, �e mu jad�o szwajcarskie ani 
        we� nie s�u�y. Wylicza� potrawy, jak zup� z sera szwajcarskiego, kartoflane 
        sa�aty, napoje, jak most, i w podziw wszystkich wprowadzi� dziwaczno�ci� takiego 
        sto�u.
                    Judymowa nie mia�a �adnego wyj�cia. Zarobi� na dom, dzieci i ciotk� 
        sama nie mog�a, l�ka�a si�, �e j� m�� mo�e opu�ci� i zgin�� gdzie� na kraju 
        �wiata. Skoro chcia�, skoro kaza�, �eby przyje�d�a�a - nie pozostawa�o nic 
        innego.
                    Graty sprzeda�a i uzyskawszy paszport ruszy�a w drog�. Kto� ze 
        znajomych powiedzia� jej, �e przez granice niemieckie zabraniaj� przewozu sukien 
        materialnych , wi�c wszystko, co mia�a lepszego, popru�a, okr�ci�a si� ca�a 
        najrozmaitszymi szmatami i tak, z zielonym, drewnianym kuferkiem w r�ku 
        odjecha�a. Na dworcu zebra�o si� gronko przyjaci� Wiktora. Ciotka �ka�a... 
        Dzieci by�y zrazu uszcz�liwione Ona sama, odwyk�a od bezczynno�ci, drzema�a 
        ci�gle w wagonie. Kupi�a bilet wprost do Wiednia, gdzie mia� j� na dworcu czeka� 
        jeden towarzysz, gadaj�cy po polsku.
                    Judymowa nie umia�a ani jednego obcego wyrazu. Ponauczano j� s��w: 
        Wasser, Brot, zwei, drei, itd. ale i to jej si� spl�ta�o w g�owie.
                    Przejecha�a granic�, noc nasta�a, a tymczasem w wagonie wci�� 
        jeszcze po polsku rozmawiano. Judymowa by�a dobrej my�li:
                    �Taka ta i zagranica! Przecie si� tu doskonale z lud�mi rozm�wi... 
        Troszk� jako� inaczej gadaj�, ale po naszemu�.
                    U�o�y�a przy sobie dzieci, sama si� skurczy�a Jej nerwy, przywyk�e 
        do wiekuistej czujno�ci, skorzysta�y z chwili. Zapad�a w sen, �w sen w wagonie 
        klasy trzeciej, w stan dziwnej p�jawy, kiedy czuje si� wszelkie �oskoty i 
        dr�enia, wie wszystko, a zarazem jest o tysi�c mil...
 
                    Poci�g lecia� w ciemno�ci. Cz�stokro� w szyby wagonu uderza�y 
        �wiat�a stacji i po kr�tkiej chwili gin�y, jakby dok�d� uniesione przez �wist 
        lokomotywy. Gdy poci�g stawa�, s�ycha� by�o dygotanie dzwonk�w elektrycznych. 
        Skowycza� w nich jaki� frazes z�owieszczy, rozbity na tysi�ce jednolitych 
        wzdrygni��...
                    Judymowa czu�a to w sennym marzeniu. To na ni� zewsz�d wia� strach 
        olbrzymiooki, to si� przeistacza� w widzenia mi�e, w rozmowy z lud�mi bliskimi 
        albo w pospolity, znany, obrzyd�y widok wn�trza fabryki cygar. Zmys�y, 
        przyuczone jak poci�gowe bydl�ta do zaduchu, �oskotu, .wrzawy i m�ki, wp�ywa�y 
        teraz w jakie� nieznane przestwory. Snu�a si� w nich s�odkawa, 
        tch�rzliwie-zwyci�ska pod�wiadomo�� o wy�szo�ci nad wszystkim, co zosta�o w 
        Warszawie, co teraz w brudach pracuje.
                    Ona jedzie w �wiat, w �wiat, w �wiat. Do Wiednia... Gdy kiedy� zjawi 
        si� w Warszawie, ju� nie pozwoli ciotce imponowa� sobie radami, dobrymi na ka�dy 
        wypadek. Co ciotka wie? Co ciotka mo�e wiedzie�? By�a ciotka, na przyk�ad, w 
        takim chocia�by Wiedniu? Widzia�a ciotka �wiat, Europ�?
                    I dostrzega w sennym z�udzeniu star� tu� obok siebie. Zbeczane 
        ciotczysko siedzi na kuferku pod oknem. Gdzie to jest, w starym mieszkaniu na 
        Ciep�ej czy gdzie indziej? Jaka� stancja na poddaszu czy w suterenie... K�ty 
        izby zalega mrok, wilgo� i smutek. Tylko na jeden policzek ciotki Pelagii i na 
        chud�, zaci�ni�t� r�k� pada z okna blade �wiat�o. Stara nic nie m�wi i wiadomo, 
        �e si� nie odezwie. Zaciek�a si�. Becza�a swoim zwyczajem przez ca�� noc, a 
        teraz ju� milczy i tylko patrzy spode �ba zimnymi oczami. Czasem po jej wargach 
        zamkni�tych przewinie si� blady, chory, kr�tki u�miech. Ale �eby westchn�a... 
        �eby si� cho� przem�wi�a z cz�owiekiem... Wie ona wszystko- ho! ho... Nic si� 
        przed ni� nie ukryje. We trzy miesi�ce po takim dniu wymieni, co by�o wtedy a 
        wtedy, o kt�rej godzinie jakie s�owo albo wejrzenie pad�o. Judymowa czuje jaki� 
        g�upi, niezno�ny �al. Chcia�aby zwr�ci� si� do ciotki, chcia�aby j� z wrzaskiem 
        zapyta�:
 
                    �I czeg� ciotka siedzi, u diab�a, jak Kopernik na s�upie! O co 
        ciotce chodzi? Skradli my co, czy my kogo spalili?�
                    Ale nie to, nie to! Wcale nie to chcia�a do niej m�wi�... Na takie 
        s�owa mia�aby ciotka nie jedn�, ale sto odpowiedzi. Tu chodzi o co innego. 
        Przecie musia�a wyjecha�, musia�a i�� za m�em, gdzie jej kaza�. Niech�e ciotka 
        powie, �e to �le zrobi�a! Tak, dobrze!! Uwolni si� raz na zawsze od starej... 
        Tylko to jedno, to jedno... Taki �al! Nie mo�e patrze� na star�, tak jej ju� 
        obrzyd�a, ale zarazem nie mo�e oczu od niej oderwa�!
                    Nagle co� j� potr�ci�o i cisn�o na �cian�. Drzemi�c pochyli�a si� i 
        wspar�a ramieniem o cz�owieka siedz�cego obok niej na �awce. By� to wysoki, 
        barczysty m�czyzna z fajk� w z�bach. Zmierzy� j� z�ymi oczyma i co� mrukn��. 
        Twarz jego by�a ciemna, du�a, nos orli. Wszed� do wagonu, gdy zasn�a. Przy 
        sk�pym �wietle Judymowa obejrza�a ukradkiem t� now� figur� i kilka innych 
        zape�niaj�cych przedzia�. Byli to jacy� nowi ludzie. Wida� wsiedli do�� dawno, 
        bo zd��yli si� pospa�. Kto� z nich g�o�no chrapa�. Naprzeciwko kiwa� si� jaki� 
        m�czyzna w twardym, okr�g�ym kapeluszu. Wida� by�o tylko ten kapelusz, gdy� 
        ca�a g�owa zwis�a na piersi, a twarz skry�a si� w postawionym ko�nierzu paltota. 
        Kapelusz zni�a� si� bardziej i ca�y korpus coraz �mieszniej szed� naprz�d. 
        Zdawa�o si�, �e lada chwila runie na Karol� �pi�c� w rogu przeciwleg�ej �awy. 
        Judymowa chce krzykn��, ale dziwny l�k dreszczem j� przenika. W k�cie spa� kto� 
        inny. Twarz chuda, oparta o �cian�, trz�s�a si� wraz z ni� i z ha�asem si� 
        t�uk�a. Z ust �pi�cego, roztwartych jak mo�na sobie wyobrazi� najszerzej, 
        wydziera�o si� spazmatyczne chrapanie...
                    Judymowa zl�k�a si� czego� patrz�c na tych ludzi. Wyjrza�a oknem i 
        ze zdziwieniem zacz�a dostrzega� okolic�. Kr�tka wiosenna noc mia�a si� ju� 
        rozwia� Szary zakres dalekiej p�aszczyzny majaczy� przed oczyma, a widok ten 
        �cisn�� serce tak bole�nie, jakby je d�awi�.
                    �To ju� musi by� obca ziemia...� - pomy�la�a sobie Judymowa.
                    W�wczas z wielkim strachem i z jakim� pokornym uszanowaniem 
 
        rozejrza�a si� po obliczach ludzi �pi�cych w wagonie.
                    Poci�g p�dzi�. Okolica stawa�a si� coraz ludniejsza. W szczerym polu 
        czerwienia�y fabryki Wsz�dzie wida� by�o domy, ko�cio�y...
                    By� ju� dzie� zupe�ny, gdy ukaza�a si� wielka rzeka, szeregi 
        czarnych, zadymionych mur�w.
                    Wkr�tce poci�g stan��. Wszyscy wysiedli z wagonu, wi�c i Judymowa 
        ruszy�a si� z miejsca. Dzieci by�y zaspane, znu�one, blade, ona sama chwia�a si� 
        na nogach. Gdy stan�a w�r�d szerokiego peronu, zbli�y� si� do niej jaki� 
        cz�owiek biednie ubrany i przem�wi� po polsku:
        - Zaraz-em was pozna�.
                    Judymowa wpatrzy�a si� w rysy nieznajomego i przypomnia�a je sobie. 
        Towarzysz zabra� jej rzeczy i kaza� im i�� ze sob�. Wyszli na miasto i d�ugo 
        maszerowali r�nymi ulicami. Wiede�czyk m�wi� du�o i ch�tnie. By� to dobry 
        znajomy Wiktora. Zetkn�li si� znowu ze sob� tu, we Widniu. Tamten pisa� do 
        niego, �eby si� zaj�� �on�, gdy b�dzie w oznaczonym dniu przeje�d�a�a. Wyprawi 
        j� dalej.
                    Nie poszed� dzi� do fabryki, bo chce festownie zaj�� si� nimi. S� 
        znu�eni - ba, ba - tyli �wiat. Wprost z Warszawy! I c� ta w tej Warszawie? Mi�a 
        to jest mie�cina, ta Warszawa, nie mo�na powiedzie�, weso�e miasteczko, cho� ani 
        si� nie umywa�a do Widnia... Judymowa m�wi�a p�g�bkiem. Wstyd jej by�o 
        nieznajomego. Pragn�a spocz�� co pr�dzej...
                    Zeszli w dzielnic� ubo�sz�, wdrapali si� na czwarte pi�tro wielkiego 
        domu. Wkr�tce byli w zwyczajnym, ciasnym, robotniczym mieszkaniu. Przyjaciel 
        Judyma �onaty by� z wiedenk�, kt�ra ani s�owa po polsku nie rozumia�a. Plot�a 
        jednak do dzieci i do Wiktorowej �mieszne jakie� wyrazy, zadawa�a im tysi�ce 
        pyta�, �mia�a si�, ociera�a oczy... Po �niadaniu zas�ano betami szerok� kanap� i 
        Judymowa z�o�y�a na nich sw� g�ow�, ale mimo zm�czenia oka zmru�y� nie mog�a. 
        Godzina za godzin� up�ywa�a jej na rozmy�laniu o tym, jak to jecha� dalej.
                    Teraz dopiero poj�a, �e jest mi�dzy obcymi. Towarzysz Judyma, kt�ry 
 
        m�wi� po polsku, sta� si� tak dla niej bliski i drogi jakby brat rodzony. Gdy 
        wychodzi� z pokoju, dr�a�a na sam� my�l, �e ju� odszed� i nie wr�ci.
                    Pod wiecz�r musieli wyruszy� na dworzec. Opiekun ulokowa� ich w 
        wielkim furgonie przewozowym jak �ledzie w beczce i odstawi� na Westbahn . Tam 
        kupi� Judymowej bilety do samego Winterturu w Szwajcarii, a gdy wyczekiwali na 
        drugi dzwonek - pr�dko j� uczy� rozmaitych s��w niemieckich. Przede wszystkim 
        kaza� jej spami�ta� dwa: umsteigen i Amstetten. Wlepia� w ni� swe wy�upiaste, 
        blade oczy i poruszaj�c grdyk� szyi, gada�:
        - Amstetten - to jest stacja, gdz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin