Viriconium - HARRISON MICHAEL JOHN.txt

(1207 KB) Pobierz
MICHAEL JOHNHARRISON





Viriconium





VIRICONIUM

PRZELOZYL GRZEGORZ KOMERSKI



WYDAWNICTWO MAG



WARSZAWA 2009



GTW





Tytul oryginalu: Virikonium Copyright (C) 2000 by M. John Harrison Copyright for the Polish translation (C) 2009 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Projekt graficzny serii: Piotr Chylinski Ilustracja i opracowanie graficzne okladki: Irek Konior Projekt typograficzny, sklad i lamanie: Tomek Laisar Frun ISBN 978-83-7480-121-8 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax (0-22) 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wylaczny dystrybutor: Firma Ksiegarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznanska 91, 05-850 Ozarow Maz. tel. (22)721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl





RYCERZE VIRICONIUM





Gdy bladzacy posrod opuszczonych obserwatoriow i porzuconych fortyfikacji w Lowth lotrzykowie arystokratow z Gornego Miasta zabieraja sie do gierek, w ktore sa uwiklane ich stronnictwa i frakcje, zaczynaja gwizdac. Te dzwieczne rozmowy - prowadzone gdzies w oddali lub rozlegajace sie tuz na wyciagniecie reki - krotkie rozkazujace swisniecia i przeciagle odpowiedzi, czesto konczace sie nuta, w ktorej wielu uslyszaloby pytanie - tworza podstawy zlozonego jezyka. Echa prowadzonych w nim konwersacji budza was zwykle o olowianej godzinie tuz przed switem. Podchodzicie do okna: na ulicy nikogo nie ma. Slychac jedynie kroki biegnacych albo czyjes stlumione westchnienie. Po minucie lub dwoch wszystkie gwizdy milkna, odsuwaja sie w strone Cynowego Rynku albo Margarethestrasse. Nastepnego dnia przechodnie znajduja ktoregos z pomniejszych ksiazat z poderznietym gardlem, a wy zostajecie z nieledwie przeczuciem tajemnych wojen, zabojczej cierpliwosci i inteligencji prowadzonych posrod nocy manewrow.Dzieci Dzielnicy udaja, ze rozumieja wszystkie te sygnaly. Dobrze tez znaja opowiesci o wszystkich najgrozniejszych ludziach w miescie. Rankiem, po drodze do Lycee na Simeonstrasse badawczo przypatruja sie kazdej twarzy, na ktorej maluje sie chocby cien wyczerpania.

-O! Tam idzie Antic Horn! - Szepca - Mistrz Filozoficznego Stowarzyszenia Blekitnego Anemona. - Albo: - Zeszlej nocy Osgerby Practal zabil dwoch ludzi krolowej. Tuz pod moim oknem. Zadzgal ich swoim sztyletem. O, tak! I potem odgwizdal sygnal Klanu Szaranczy "odszukalem i zabilem"...

Gdybyscie za tymi gwizdami poszli pewnego surowego, grudniowego wieczoru, kilka lat po Wojnie Dwoch Krolowych, zaprowadzilyby was do okrytego nieslawa podworca na zapleczu gospody o nazwie "Pod osiodlana driada", na skrzyzowaniu Rue Miromesnil i Alei Slonej Wargi. Slonce zaszlo juz godzine temu. Skrylo sie za trzema sztabami pomaranczowych chmur. Zaraz potem zaczal padac mokry snieg. Wciaz padal. Z gospody wyplywaly dym i para, ich kleby byly wyraznie widoczne w bijacym z uchylonych drzwi swietle; w powietrzu unosila sie ostra, przenikliwa won, na ktora skladaly sie wymieszane zapachy pomady do ciala, wieprzowej kielbasy i plonacego antracytu. Z trzech stron podworka tloczyli sie ludzie w welnianych plaszczach obrebionych pasemkiem koloru zakrzeplej krwi. Mezczyzni przestepowali z nogi na noge "wywazonym krokiem charakterystycznym dla zawodowych tancerzy lub szermierzy". Stali skupieni, w milczeniu, niemal zupelnie ignorujac dochodzace z gospody halasliwe smiechy.

Dawno temu ktos umiescil na dziedzincu cztery drewniane slupki. Poczerniale, ozdobione snieznymi czapami, tworzyly kwadrat o boku kilku metrow. Szesciu terminatorow pracowalo teraz, by go oczyscic. Zgarniali zamarznieta breje miotlami o dlugich trzonkach i tepili lopaty, rozbijajac pozostale po wczorajszych zawodach stwardniale kawaly lodu.

(Za dnia ci sami chlopcy sprzedawali na Bazarze Rivelin lukrowane anemony, lub sluzyli jako umyslni hazardzistom i innym miejskim cwaniakom. Po poludniu jednak ich spojrzenia stawaly sie nieobecne, zamyslone, podekscytowane: nie mogli sie juz doczekac nocy, kiedy to wkladali luzne, dziewczece welniane kurtki i obcisle skorzane spodnie, gdy przeobrazali sie zarazem w treserow i pielegniarki mezczyzn, noszacych plaszcze w kolorze maki. Jak ich oceniac, czy chocby poddac opisowi? Sa chudzi, niedozywieni, ale przeciez bardzo zarliwi i zaangazowani. Stapaja lekko, sprezyscie. Nie rozumie ich nikt, nawet ich panowie).

Dwoch z nich przygotowywalo wlasnie do walki niemlodego juz czlowieka, ktory siedzial na stolku, posrod innych czlonkow swego stronnictwa. Mlodziency zdjeli mu juz plaszcz i kolczuge, a takze wzmocnili plocienna opaska prawy nadgarstek mezczyzny. Odgarneli z twarzy siwe wlosy i spieli je z tylu zdobna, stalowa klamra. Teraz wcierali balsam w sztywne miesnie ramion. Nie zwracal na nich uwagi, pustym wzrokiem wpatrujac sie w poczerniale slupki, ktore na niego czekaly, niczym wylowione na mokradlach martwe ciala topielcow. Wydawalo sie, ze wcale nie odczuwa zimna, choc jego pokryte bliznami rece byly fioletowe od chlodu. Poruszyl sie tylko raz - wsunal dwa palce pod pasek na nadgarstku, upewniajac sie, czy zostal dostatecznie mocno zaciagniety. Miecz spoczywal oparty o jego kolana. Mezczyzna niedbalym gestem wcisnal jego ostrze pomiedzy dwa brukowce i zaczal podwazac jeden z nich.

Gdy ktorys z praktykantow pochylil sie i wyszeptal mu cos do ucha, mozna bylo odniesc wrazenie, ze mezczyzna nie odpowie, po chwili jednak odchrzaknal, jak czlowiek, ktory przez dluzszy czas z nikim nie rozmawial.

-Nigdy przedtem o nim nie slyszalem - stwierdzil. - Gdybym slyszal, nie dalbym mu tej satysfakcji. Czy to znowu jakis nedzny obszczymur z Mynned?

Chlopiec usmiechnal sie do niego z miloscia w oczach.

-Zawsze bede kroczyl u twego boku, Practalu. Nawet jesli obetnie ci nogi.

Practal siegnal ku gorze i uwiezil w mocnym uscisku delikatny nadgarstek chlopaka.

-Jesli on mnie zabije, uciekniesz z pierwszym pozerem, ktory tu przyjdzie w miekkich butach!

-Nie! - Zaprotestowal uczen. - Nie!

Practal trzymal jego reke jeszcze przez chwile, po czym zasmial sie chrapliwie.

-Glupis - powiedzial, jakby z zadowoleniem, i wrocil do rozwiercania bruku.

Czlowiek Mamki dotarl na dziedziniec spozniony, w otoczeniu dworzan wystrojonych w zolte aksamitne plaszcze. Eskortowali go przez cala droge z Mynned. Practal spojrzal na nich i splunal na kocie lby. W gospodzie teraz panowala cisza. Wydarzenia obserwowalo zza uchylonych drzwi kilku gapiow - glownie straganiarze z Rivelin, choc przemieszani z pewna liczba konikow i drobniejszych cwaniakow stale przesiadujacych "Pod osiodlana driada". Koniki i hazardzisci sciszonymi glosami obstawiali i przyjmowali zaklady. Z tylu, w cieple za ich plecami, snuly sie rozleniwione smugi dymu.

Wyslannik Mamki zignorowal Practala. Od niechcenia przeszedl swobodnym krokiem wzdluz bokow kwadratowego placyku, kopiac kolejno kazdy z drewnianych slupkow. Rozejrzal sie wokol, jakby o czyms zapomnial. Byl mlody i wysoki. Mial duze oczy o dzikim spojrzeniu i wlosy przystrzyzone i ufarbowane w taki sposob, ze wygladaly jak sterczacy posrodku glowy czub lub grzebien ze szkarlatnych kolcow. Byl ubrany w jasnozielony plaszcz z wyhaftowanym na plecach symbolem pomaranczowej blyskawicy; kiedy go zdjal, gapie ujrzeli, ze zamiast kolczugi nosi pod spodem jedynie luzna szenilowa bluze. Na ten widok czlonkowie kliki Practala zaczeli rechotac, wytykajac przybysza palcami. Rzucil im obojetne spojrzenie, po czym kilkoma niewprawnymi, chaotycznymi ruchami, zdjal te bluze i rozdarl ja na pol. Ten gest wyraznie zaniepokoil ludzi z dworu, ktorzy odsuneli sie od niego i staneli rzedem wzdluz czwartego boku niewielkiego dziedzinca gospody. Ostentacyjnie wachali kulki zapachowe.

-Przyslali nam tu dzieciaka - stwierdzil zniesmaczony Practal.

Przyslali. Piers mial chuda, blada i nikczemna; widniejace na jego ciele dwa duze, zaleczone juz ropnie wygladaly jak stozkowate wglebienia. Plecy mial dlugie i waskie. Gardlo owinal sobie zielonkawa chustka. Wygladal na jeszcze niedojrzalego, a zarazem juz zniszczonego.

-Nie dziwota, ze potrzebuje eskorty.

Przybysz z pewnoscia to uslyszal, ale nadal przechadzal sie, powloczac nogami, przezuwajac cos, co mial w ustach. Po chwili przeczesal zdecydowanym ruchem swoja dziwaczna fryzure, ukleknal i wyszukal w porzuconym ubraniu dluga na mniej wiecej stope ceramiczna pochwe. Na ten widok, wsrod gapiow ponownie rozpoczelo sie goraczkowe przyjmowanie zakladow; teraz obstawiano glownie przeciwko Practalowi. Stronnicy Klanu Szaranczy wydawali sie mocno zaniepokojeni. Czlowiek krolowej, posykujac przez zeby i cmokajac, jakby uspokajal konia, wyszarpnal energetyczny noz z pochwy i zamachnal sie nim kilka razy. Dosc niezrecznie. Ostrze brzeczalo posepnie, zlowrozbnie; otaczala je chmurka bladych, rozedrganych drobinek swiatla, iskierek, ktore rozlatywaly sie w wilgotnym powietrzu niczym otumanione narkotykiem cmy; w zapadlym juz mroku za nozem ciagnal sie wyrazny, swiecacy slad.

Osgerby Practal wzruszyl ramionami.

-Zeby tego uzyc, musialby miec bardzo dlugie rece - powiedzial.

Ktos odczytal na glos zasady. Przegrywa ten, kto zostanie raniony jako pierwszy. Wyjscie poza umowny, wyznaczony czterema slupkami kwadratowy placyk oznaczalo kapitulacje. Nikt nie mial zginac (choc dochodzilo do tego czesciej niz rzadziej). Practal nie zwracal na slowa sedziego najmniejszej uwagi. Chlopiec za to przytakiwal skinieniem, sluchajac z zainteresowaniem kazdej kolejnej reguly, po czym odszedl, pogwizdujac, z usmiechem do swojego naroznika.

Walki przy uzyciu odmiennych rodzajow broni nie byly czeste. Practal, ktory mial w nich niejakie doswiadczenie, trzymal swoj miecz nisko, z dala od energetycznego noza; po czesci dlatego, by zminimalizowac ryzyko przeciecia stalowego ostrza na pol, i po czesci po to, by sprowokowac przeciwnika d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin