Wakacyjna miłość 1 - Mary Lynn Baxter - Pewnego lata w Lufkin.pdf

(293 KB) Pobierz
Rozdział pierwszy Kelly Warren popatrzyła na leżącą przed nią kartkę papieru i zmarszczyła brwi
MARY LYNN BAXTER
Pewnego lata w Lufkin
Boot Scootin
Tłumaczył: Michał Wroczyński
Rozdział pierwszy
Kelly Warren popatrzyła na leżącą przed nią kartkę papieru i zmarszczyła
brwi. Po chwili zgniotła ją w kulkę i cisnęła w stronę kosza na śmieci.
– Dwa punkty – mruknęła z gorzkim uśmiechem, gdy kulka wpadła
prościutko do kosza.
Podniosła się z krzesła i rozciągnęła nieco zdrętwiałe mięśnie. Uśmiech z
jej twarzy zniknął. Dzień nie zaczął się najlepiej. Była dopiero dziewiąta rano, a
ona zdążyła już pokreślić i podrzeć kilka projektów. Może w ogóle nie trzeba
było zaczynać dziś pracy, zwłaszcza że obchodziła właśnie dwudzieste siódme
urodziny? Może po prostu powinna zamknąć sklep na cztery spusty, wrócić do
babci i spędzić dzień na robieniu czegoś cudownie nieodpowiedzialnego?
Kelly zmarszczyła czoło i przez chwilę rozważała ten pomysł. Nie,
przecież właśnie teraz zajmowała się czymś cudownie nieodpowiedzialnym;
robiła dokładnie to, co zawsze chciała robić, a nie to, czego chciał jej ojciec. Jej
marzenia spełniły się i od niedawna prowadziła własny interes: niewielki sklepik
z artykułami papierniczymi i upominkami, który nazwała „Pierwsza klasa”. Od
pewnego też czasu projektowała artystyczne pocztówki. Gdyby udało się
zainteresować nimi którąś z dużych firm zajmujących się dystrybucją kart
pocztowych – to właśnie projektowanie miało stać się w przyszłości głównym
zajęciem Kelly.
Zanim przeprowadziła się do domu babci w Lufkin, sennym miasteczku
we wschodnim Teksasie, Kelly mieszkała w Houston z apodyktycznym ojcem.
Przez pięć lat, jakie minęły od chwili ukończenia przez nią uniwersytetu, była
posłuszna mu we wszystkim, a zajmowała się głównie prowadzeniem domu. W
końcu miała już serdecznie dość Simona Warrena, jednego z magnatów w
branży spożywczej, i jego kaprysów właściwych ludziom, którzy mają nadmiar
bogactwa. Zrezygnowała z blasku dostatniego życia w wielkim mieście i
wybrała skromne, senne Lufkin.
Często dumała nad tym, jak ułożyłby się jej los, gdyby matka nie zmarła
wkrótce po porodzie. Zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej. Ojciec miałby
więcej wsparcia ze strony żony i nie wyręczałby się nieustannie córką.
Prowadzenie domu i wystawnego życia męczyło ją. Te nie kończące się
przyjęcia, partie brydża, tabuny „przyjaciół” nudnych jak flaki z olejem...
Jedyną czynnością, która dawała jej pewną satysfakcję była dobroczynność, lecz
i ona nie była w stanie wzbudzić w sercu Kelly zapału i entuzjazmu.
Po śmierci bliskiej przyjaciółki i po zawale serca, jaki przeszła jej
ukochana babcia, Kelly uświadomiła sobie, jak kruche i drogocenne jest życie.
A ona tak beztrosko je marnowała! Kiedy więc Simon wspomniał, że zamierza
umieścić babcię w domu opieki, odparła mu, że wyjedzie z Houston, osiądzie w
424564813.001.png
Lufkin i sama zajmie się Claire.
Pół roku po przeprowadzce Kelly, która po matce odziedziczyła zdolności
artystyczne, postanowiła otworzyć sklep. W podjęciu tej niełatwej decyzji
niezwykle pomogła jej babcia.
– Czyś ty rozum straciła? – zapytał Simon, gdy córka wyjawiła mu swe
plany.
– Nie, tato – odparła spokojnie. – Przeciwnie. Zamierzam po prostu zająć
się tym, co mnie interesuje, a nie tym, co ty uważasz dla mnie za dobre.
Niebieskie oczy Simona, takie same jak jego córki, rozbłysły.
– No cóż, powiem ci otwarcie. Nic z tego nie wyjdzie.
– Dlaczego? – zapytała ostro Kelly.
– Dlatego, że nie masz za grosz samodyscypliny. Od czasu ukończenia
szkoły nie możesz jakoś zabrać się za nic poważnego.
– A czyja to wina? – spytała gniewnie.
– Dobrze już, dobrze – uspokoił ją. – Skoro chcesz, zacznij to swoje
wariactwo. Zobaczysz, że szybko ci wywietrzeje z głowy. Ale kiedy ci się nie
powiedzie i galopem wrócisz do domu, nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Słowa te tylko rozjuszyły Kelly i podrażniły jej ambicję. Jeśli w
przyszłości ktoś będzie musiał przyznać komuś słuszność, to ojciec jej, nigdy
odwrotnie. Żeby udowodnić mu, że to nie on miał rację, była gotowa błagać na
kolanach wszystkich bliższych i dalszych znajomych, żeby przyjeżdżali do
Lufkin i robili zakupy w jej sklepie. Musiała jednak z satysfakcją przyznać, że
nie było potrzeby chwytania się aż tak drastycznych środków. Jej sklep
funkcjonował zaledwie od dwóch tygodni i już cieszył się sporym
zainteresowaniem klientów.
Nie znaczyło to wcale, że zarabiała masę pieniędzy. Na razie w jej sklepie
wiele osób pojawiało się tylko po to, żeby się rozejrzeć. Prawie wszystkie
obiecywały jednak, że jeszcze wrócą. Kelly modliła się o to w duchu. Nie tyle
przy tym chodziło jej o pieniądze, co o sprawdzenie się, potwierdzenie, że
podjęła słuszną decyzję i że uda jej się zrealizować własne marzenia. Kwestia
finansowa mogła zejść na dalszy plan. Wkrótce po jej urodzeniu bowiem, babcia
Claire utworzyła w banku fundusz dla Kelly i gdy wnuczka ukończyła
dwadzieścia pięć lat, wszystkie pieniądze przeszły na jej własność.
Zresztą, dla Kelly zawsze bardziej niż pieniądze liczyła się niezależność i
satysfakcja z wykonywanej pracy.
Przerwała te rozmyślania i zerknęła na zegarek. Za pół godziny, równo o
dziewiątej trzydzieści, otworzy sklep. Zeszła z poddasza, gdzie od siódmej rano
próbowała wymyślić pocztówkę, jakiej jeszcze nie było, do mieszczącej się na
parterze kuchni i nastawiła wodę na kawę. Po kilku minutach, trzymając już w
dłoniach parujący kubek, przeszła do głównego pomieszczenia, w którym
znajdował się sklep.
424564813.002.png
Przystanęła w progu, by spojrzeć na swe dzieło. Próbowała patrzeć na
wszystko oczyma klientów. Jednego była pewna – jej sklep całkowicie różnił się
od innych.
Mieścił się w starym ceglanym budynku, który Kelly chwilowo
wynajmowała, lecz w przyszłości zamierzała wykupić. Budynek stał w centrum
miasteczka, co zapewniało doskonałą lokalizację, oraz miał w sobie wiele
uroku, na czym Kelly zależało najbardziej. Poza kuchnią dla klientów
przeznaczony był cały parter. Mogli w nim kupić artykuły piśmiennicze, kartki
pocztowe, zaprojektowane, namalowane i wydrukowane przez Kelly, oraz całą
masę innych „śliczności”: koszyczki, saszetki w kształcie serduszek,
najprzeróżniejszej wielkości i kształtu ramki do zdjęć i obrazków, stroiki,
bukieciki, dzbanuszki, świece i różnych rodzajów potpourri.
Poddasze Kelly przerobiła na pracownię. W dachu zainstalowała
olbrzymie okno, które zapewniało odpowiednią ilość światła do pracy. To tu
właśnie powstawały jej oryginalne pocztówki.
Teraz więc, przed kolejnym dniem pracy, Kelly spoglądała z dumą na swe
dzieło. Nie wyrobiła sobie jeszcze w mieście marki, ale wszystko było przed
nią. Minęły dopiero dwa tygodnie. Zresztą raczej by umarła, niż miała
zrezygnować. Po ojcu i babci odziedziczyła nieprawdopodobny wręcz upór.
Odstawiła kubek, usiadła za kasą i otworzyła szufladkę z pieniędzmi.
Chwilę później usłyszała dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami
wejściowymi. Uniosła głowę i spojrzała w uśmiechniętą twarz klienta.
Wiele godzin później Kelly masowała zdrętwiały kark. Ależ była
zmęczona! Po całym dniu obsługiwania klientów to jednak miłe zmęczenie,
pomyślała, spoglądając na zegar, którego wskazówki wskazywały siedemnastą.
Za pół godziny zamknie sklep, pojedzie do domu i resztę dnia swoich urodzin
spędzi z babcią.
Nieoczekiwanie znów zabrzmiał zawieszony nad wejściem dzwonek.
Kiedy odwróciła się w stronę drzwi, ze zdumienia szeroko otworzyła usta.
Widząc zaskoczenie na jej twarzy, klient, wysoki mężczyzna, uśmiechnął
się i powiedział:
– Zamknij buzię, bo złapiesz zarazki.
– Charles! Co tutaj robisz? – zapytała Kelly, nie przestając gapić się na
Charlesa Liptona, znajomego prawnika, z którym spotykała się dość często,
zanim nie wyprowadziła się z Houston.
– To chyba oczywiste.
Rozpiął marynarkę drogiego garnituru i usiadł przy końcu lady na krześle
przeznaczonym dla klientów, którzy zamierzali zabawić w sklepie trochę dłużej.
– Co jest takie oczywiste?
– Ej, Kelly – Charles uniósł brew – przecież dzisiaj są twoje urodziny!
424564813.003.png
Pomyślałem, że zechcesz je uczcić. Może wybierzemy się gdzieś do miasta?
Kelly przesłała mu uprzejmy uśmiech. Żywiła wobec Charlesa mieszane
uczucia. Mówiąc zaś ściślej – niezbyt przyjazne. Robiła jednak wszystko, by nie
dać po sobie tego poznać. Charles Lipton podobał się jej ojcu. Był człowiekiem,
jakiego Simon życzyłby sobie na zięcia: trzeźwo myślący, solidny, z głową do
interesów, potomek jednej z najbogatszych rodzin w Houston, spadkobierca
sieci hoteli. Wszystkie te cechy nudziły Kelly śmiertelnie. Jedynie w samym
wyglądzie Charlesa nie było nic nudnego.
Mimo że liczył tylko metr siedemdziesiąt wzrostu, był przystojny niczym
gwiazdor filmowy. Miał gęste jasno-kasztanowe włosy i zielone oczy, główną
zaś atrakcję stanowił jego uśmiech. Wydawało się, że Charles Lipton doskonale
wie, kiedy rozjaśnić nim twarz, prezentując przy tym imponujący garnitur
olśniewająco białych zębów.
Plusy te nie potrafiły wszakże zmienić opinii Kelly, że Charles Lipton jest
typem człowieka, który ma przekonanie, iż na wszystkim zna się najlepiej, i
właśnie przez to jest niezwykle irytujący.
– No, to jak będzie? – zapytał z naciskiem.
– Cóż, skoro jechałeś dwie i pół godziny tylko po to, żeby mnie zobaczyć,
jak mogłabym odmówić?
Charles wstał jak na komendę, a jego twarz znów rozpromienił ów słynny
olśniewający uśmiech.
– Nie mogłabyś – przyznał.
Dopiero po kilkunastu minutach, gdy znaleźli się już na podjeździe
prowadzącym do domu babci i mieli wysiadać z samochodu, Kelly uświadomiła
sobie, że Charles ani słowem nie skomentował jej sklepu – nie pochwalił, nie
zganił, nie wygłosił na jego temat jakiejkolwiek uwagi.
Zmartwiło ją to, ale tylko na chwilę. Jakie znaczenie ma opinia takiego
sztywniaka?
– Czeka was uroczy wieczór.
Kelly uśmiechnęła się do Claire, nachyliła i pocałowała w policzek;
babcia miała skórę cienką jak pergamin.
– Tak – odparła. – Martwię się tylko, że zostawiamy cię tu samą. –
Zrobiła smutną minę, a Charles poważnie pokiwał głową.
– Zupełnie niepotrzebnie – odrzekła Claire. – Przecież dzisiaj są twoje
urodziny. No, idźcie już. Zresztą za chwilę w telewizji zaczyna się mój ulubiony
program.
Kilka minut później Kelly i Charles znaleźli się znów przed domem. Był
lipiec i, mimo że dochodziła dwudziesta, słońce przygrzewało jeszcze mocno.
Charles otworzył drzwi swego lincolna i wpuścił do środka Kelly.
Kiedy zajął miejsce za kierownicą i uruchomił silnik, odwrócił się w jej
424564813.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin