Noworoczne postanowienie.pdf

(624 KB) Pobierz
Noworoczne
postanowienie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bella Swan miała zaledwie kilka sekund, by zdać sobie sprawę z
nadciągającej katastrofy.
Ciszę grudniowego popołudnia rozdarł przeraźliwy ryk klaksonu i
zza ostrego, górskiego zakrętu wyłonił się samochód. Ze złością
zganiła się w myślach, że zaparkowała wypożyczone auto dziesięć
metrów dalej na poboczu. Drogi w tej części wybrzeża Amalfi były
wyjątkowo wąskie i niebezpieczne: z jednej strony ograniczone
stromymi skałami, z drugiej trzystumetrowym urwiskiem.
Ona jednak, jak bezmyślna, niedoświadczona turystka, wyszła za
barierkę i zeszła w dół na skraj wąskiej, kamienistej skarpy, by zrobić
zdjęcie malowniczej wioski usytuowanej na zboczu góry opadającej
stromo wprost do błękitnozielonego Morza Śródziemnego.
Z trudem zaczęła się z powrotem wdrapywać na pobocze.
Skórzane podeszwy kozaczków ślizgały się po kamieniach, prawie nie
dając podparcia. Gdy już była na górze, niespodziewanie zza zakrętu
wyłoniło się ognistoczerwone ferrari z otwartym dachem.
Bella spojrzała na kierowcę. Mężczyzna miał czarne włosy i
ubrany był w dopasowaną, beżową skórzaną kurtkę. Na jego twarzy o
wyrazistych rysach, jakby wyrzeźbionych przez Michała Anioła,
malował się wyraz osłupienia. W tym momencie zdała sobie sprawę,
że auto pędzi prosto na nią.
- Hej! - krzyknęła, odskakując do tyłu.
Nagle zachwiała się i straciła równowagę. Mogła upaść do
przodu, prosto pod koła ferrari, albo odchylić się do tyłu i runąć w dół
zbocza. Wybrała to drugie.
Uderzyła ciężko o ziemię i potoczyła się w dół urwiska,
zatrzymując się po chwili na zdeformowanym, karłowatym drzewie,
wrośniętym w strome zbocze. Telefon komórkowy, którym robiła
zdjęcia, wypadł jej z ręki. Szare wełniane spodnie i kurtka biodrówka
częściowo zamortyzowały upadek, ochraniając jej skórę przed
ostrymi, twardymi kamieniami.
Odurzyła ją fala ostrego bólu idącego od kostki do biodra.
Błękitne śródziemnomorskie niebo rozmazało się, przybierając szary
odcień.
- Signorina! Mi sente?
Jak przez sen usłyszała głęboki, intrygujący męski głos.
Pokonując ból i strach, odwróciła powoli głowę.
- Ecco, brava. Apra gli' occhi.
Z mgły powoli zaczęła się wyłaniać twarz.
- Co... się stało? - wydusiła.
- Siete... - Mężczyzna pokręcił głową i przeszedł na płynny
angielski. - Spadła pani ze skarpy. Na szczęście zatrzymała się pani na
tym cyprysie.
Bella zamrugała powiekami, dostrzegając powykręcany pień.
Cienkie gałązki o srebrnozielonych igiełkach tworzyły tło dla
pochylającej się nad nią twarzy. Pomimo oszołomienia i
zdezorientowania przeszył ją zmysłowy dreszcz.
Nieznajomy był niewymownie wspaniały. Miał ciemny zarost i
mocno zarysowany kwadratowy podbródek. Jego usta mogłyby
nakłonić do grzechu świętą, którą Bella z pewnością nie była. Czarne,
krótkie włosy lekko się podkręcały. Był opalony na ciepły brąz.
Największe wrażenie wywarły na niej jego ciemne, głębokie oczy,
którymi przeszywał ją na wskroś. Przez krótką chwilę miała dziwne
wrażenie, jakby zajrzał w głąb jej duszy.
Gdy w końcu odzyskała świadomość, rozpoznała kierowcę
ferrari. Ogarnęła ją złość.
- O mało mnie pan nie potrącił.
Chwyciła ręką pień cyprysa, próbując usiąść. Natychmiast
przeszył ją ból idący od kostki do biodra. Mężczyzna powstrzymał ją,
kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Proszę się nie ruszać. Nie ma pani otwartych ran zewnętrznych,
ale mogło dojść do wstrząśnienia mózgu lub uszkodzeń
wewnętrznych. Czy boli panią, gdy pani oddycha?
Bella ostrożnie wciągnęła powietrze.
- Nie.
- Czy może pani poruszać głową?
- Tak - odparła, niepewnie przekręcając głowę.
- Proszę leżeć spokojnie, sprawdzę, czy nie ma złamań.
- Niech pan zabierze ręce! - zawołała.
Na jego twarzy o klasycznych rysach pojawiło się
zniecierpliwienie.
- Jestem lekarzem.
Świetne wytłumaczenie, pomyślała, zbyt zła, by docenić delikatne
dotknięcia jego rąk.
- Nie powinien pan tak szybko jeździć po krętej, wąskiej drodze -
zwróciła mu uwagę. - Szczególnie w miejscach, gdzie nie ma barierek.
Nie miałam dokąd uciec, tylko na skarpę. Gdyby nie to drzewo,
mogłabym... aj! - zawyła, zwijając się z bólu, kiedy dotknął jej kostki.
Lekarz zmarszczył brwi i kucnął naprzeciw niej.
- Przez but nie stwierdzę, czy to złamanie, czy tylko skręcenie.
Musimy pojechać do szpitala na prześwietlenie.
Popatrzył do góry na drogę, po czym spojrzał na nią.
- W samochodzie mam telefon komórkowy. Mogę zadzwonić po
karetkę. Trzeba będzie poczekać, aż dojadą z Amalfi. To trzydzieści
kilometrów stąd.
Pięknie! Trzydzieści kilometrów wąskich górskich serpentyn o
niewidocznych zakrętach. Spędzi tu cały dzień przyczepiona do
drzewa, czekając na pomoc.
- Będzie lepiej, jeśli sam zawiozę panią do szpitala.
Bella popatrzyła niepewnie na skarpę.
- Nie sądzę, by mi się udało wdrapać na górę.
- Przeniosę panią.
Powiedział to z taką pewnością siebie, że gotowa była uwierzyć,
że da radę. Mimo że miał na sobie kurtkę, nie uszło jej uwagi, że był
doskonale zbudowany i miał szerokie, mocne ramiona.
Bella nie była piórkiem. Codziennie ćwiczyła, by utrzymać
figurę, ale przy wzroście metr siedemdziesiąt siedem i bujnych
kształtach ważyła swoje.
- Dziękuję, ale poczekam na karetkę.
- Może pani ponownie zasłabnąć albo gorzej się poczuć i wpaść w
panikę.
Podniósł się i ustawiając się bokiem do stoku, wydał ostro
polecenie:
- Proszę wziąć mnie za rękę.
Jego władcze zachowanie tylko bardziej ją rozdrażniło. Przeżyła
trudne dzieciństwo, a potem burzliwy okres studiów, buntując się
przeciw zimnemu, apodyktycznemu ojcu. Zapłaciła za to wysoką cenę
i nadal reagowała nerwowo, kiedy ktoś usiłował wydawać jej
polecenia.
- Nikt pana nie nauczył, jak należy traktować pacjentów?
Przydałaby się panu lekcja dobrego wychowania.
Mężczyzna ściągnął brwi, jakby nie był przywykły do
awanturujących się pacjentów. Bella odpowiedziała mu krzywym
uśmiechem. Przez chwilę mierzyli się wzajemnie spojrzeniami. W
końcu gniewna mina Włocha złagodniała.
- Zacznijmy od początku - powiedział mniej niecierpliwym tonem
i uśmiechnął się bez entuzjazmu. - Nazywam się Edward Cullen. A
pani?
- Bella Swan.
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, zaniosę panią do
samochodu.
Mogła czekać na karetkę lub skorzystać z jego uprzejmości. Nie
miała wielkiego wyboru. Zależało jej na tym, by jak najprędzej
opatrzono jej nogę, ponieważ musiała ruszyć w dalszą drogę. Czekała
na nią praca. Ważne przedsięwzięcie biznesowe, dzięki któremu jej
początkująca firma, którą założyła z dwiema przyjaciółkami, wyjdzie
w końcu na prostą, po raz pierwszy, od kiedy powstała.
Podała mu rękę, drżąc ze zdenerwowania pod wpływem jego
dotyku. Kiedy się podnosiła, kilka kamieni potoczyło się w dół ze
zbocza. Stojąc, spojrzała w urwisko, od którego dzieliło ją zaledwie
kilka kroków.
- Boże! - jęknęła.
- Niech pani nie patrzy w dół. Proszę mnie objąć za szyję.
Gdy się zastosowała do jego polecenia, wziął ją na ręce i zaczął
się ostrożnie wspinać pod górę. Pomimo kurtki, czuła jego napięte
mięśnie. Bojąc się patrzeć w dół, skupiła spojrzenie na jego profilu.
Ciemny zarost na twarzy podkreślał jego męską urodę. Miał
prosty, długi rzymski nos, charakterystyczny dla ludzi dumnych, i
szczere, brązowe oczy. A nad skrońmi... czyżby to były pierwsze
oznaki siwizny?
Interesujący mężczyzna. Kiedy nie próbuje nikogo przejechać,
oczywiście. Na widok czarnych śladów opon na jezdni prowadzących
do samochodu zaparkowanego na wąskim poboczu Bella westchnęła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin