Zło dotknęło mnie.doc

(52 KB) Pobierz
"Zło dotknęło mnie, a ja dotknąłem zło" - świadectwo z Golgoty Młodych

"Zło dotknęło mnie, a ja dotknąłem zło" - świadectwo z Golgoty Młodych

 

 

Zacznę od tego, że zło dotknęło mnie, a ja dotknąłem zła. Od dziecka fascynowała mnie przemoc. Lubiłem filmy wojenne i historyczne (takie ze scenami walk, bitew). Podobały mi się Wermacht i SS jako siły zbrojne. Również podobały mi się filmy gangsterskie i mafijne. W szkole podstawowej około roku byłem ministrantem. W siódmej klasie podstawowej po feriach zimowych zacząłem uczęszczać na zapasy - styl wolny. Trenowałem około trzech lat. Zająłem IV miejsce na mistrzostwach Polski. W tym okresie również zacząłem słuchać mocniejszej muzyki, przede wszystkim Metaliki. Dzięki zapasom fizycznie wyglądałem dobrze, nabrałem dobrej postury i sprawności fizycznej. Zapasy to okres picia alkoholu z kolegami przed zawodami, w czasie zawodów i po zawodach. W tym okresie zacząłem odchodzić od Pana Boga, od Kościoła. Dzięki zapasom łatwiej było mi zdobyć akceptację otoczenia, koledzy zaczęli mnie lubić, tylko że ja tego szukałem u kolegów z tzw. "marginesu". Razem piliśmy. Zdarzyło się, ze przesłuchałem kilka kaset z tzw. czarną muzyką satanistyczną, ale nadal podstawową kapelą zostawał Metalika (wokalista był, być może nadal jest, wyznawcą Szatana). Umiejętności nabyte na treningach wykorzystywałem na ulicy w bójkach i przy rozbojach. Tu uzyskałem akceptację środowiska przestępczego. Wspólnie z kolegami napadałem na ludzi i okradałem ich, biłem, aby mieć pieniądze na alkohol, żeby móc dalej z kolegami przebywać, pić i napadać. Kiedyś gdy znęcałem się, biłem napadniętą osobę, zauważyłem, że mi się to podoba, że sprawia mi to przyjemność. Pieniądze były w domu, nie musiałem tego robić. Czyniłem to co chciałem, tzn. zło. Pragnąłem być kimś w środowisku "rosnąc w oczach" kolegów, mieć pozycję. Zauważyłem wtedy, że biłem tę osobę nie dlatego, że musiałem, ale dlatego, że chciałem, że sprawiało mi to przyjemność i satysfakcję. Czułem, że cierpię wewnętrznie, nie byłem szczęśliwy. (W sercu nie miałem Pana Boga). I dlatego tak mocno biłem innych, znęcałem się nad nimi, bo chciałem, aby oni mocniej cierpieli niż ja cierpiałem.

Znalazłem się w więzieniu. Przebywałem w nim ponad trzy lata, dokładnie 3 lata i ok. 1,5 miesiąca. Modliłem się, ale to była modlitwa prośby i czasami odmawiałem znane modlitwy: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo. W tym okresie poprzedzającym więzienie bardzo mocno pogubiłem się w życiu, współżyłem z dziewczyną. Kolegów postawiłem na pierwszym miejscu. Oni byli najważniejsi. Pan Bóg i rodzina (rodzice i rodzeństwo) oni się nie liczyli. Wtedy bym dla kolegów wszystko zrobił, włączając w to zabójstwo. Liczył się prestiż w tym środowisku, a wyrabia się go poprzez dokonywanie przestępstw, agresję, przemoc bezwzględność (czym bardziej bezwzględny i okrutny tym lepszy w o czach kolegów) i zdobywanie, wyrabianie "pleców" i znajomości z kolegami, którzy coś "tu" znaczyli. Przecież nikt nie chciał kolegować się z "mięczakiem", bo reputacja spadała, a z mocnym to każdy chciał się kolegować. Ja wzrastałem poprzez znajomość z "mocnymi", a i oni też wzrastali poprzez znajomość ze mną.

Pierwszym wyrokiem od początku do końca grypsowałem, czyli należałem tak jakby do najwyższej hierarchii wśród więźniów, to tak jakby porównać do najwyższej kasty w Indiach. Pierwszy wyrok miałem w sumie bardzo lekki dzięki kolegom i bratu (mam brata bliźniaka z którym wspólnie przebywaliśmy w więzieniu). Siedząc pierwszym wyrokiem zaplanowaliśmy z bratem i innymi kolegami założenie gangu i prowadzenie działalności przestępczej w celu zarobkowym, następnie będąc na wolności doszło przejmowanie innych interesów. Pierwszy raz kontakt, styczność z narkotykami (amfetaminą) miałem właśnie w więzieniu. Przed pierwszym wyrokiem, około roku przed więzieniem, zacząłem dużo i często pić alkohol i również wtedy zacząłem pogrążać się w pornografii. Przebywając w więzieniu jeszcze bardziej pogrążyłem się w tym nałogu. Przez cały ten pierwszy wyrok raz się wyspowiadałem w Zakładzie Karnym w Iławie, ale gdzieś z godzinę później upadłem grzechem nieczystym. Na Pasterkę poszedłem nie do Pana Boga tylko spotkać się z kolegami (przez cały ten wyrok raz, może dwa razy byłem na Mszy św. To miało miejsce również w Z.K. w Iławie. Ten wyrok nic dobrego nie dał, owoce były złe, bo gdy wyszedłem byłem ostatnim członkiem gangu, który opuścił mury więzienne (grupa działała od paru miesięcy).

Było nas pięciu plus kolega, który był blisko nas, "ze środowiska". Z naszej grupy to tylko jedna osoba nie miała przeszłości kryminalnej, a ja i ten kolega nie mieliśmy również przeszłości zakładowej (Zakładu Poprawczego lub Schroniska). Jakby dalszym następstwem odbytego wyroku była działalność w grupie. Teraz to ten czas między pierwszym a drugim wyrokiem wspominam ze smutkiem i przykrością. Wtedy kompletnie się zatraciłem. Na początku po wyjściu Przez okres około dwóch może trzech miesięcy pomagałem tacie w pracy. Tata miał wtedy prywatny transport ciężarowy, ta pomoc była między spotkaniami z kolegami, dziewczyną. Później całym moim życiem była działalność w grupie, koledzy, dokonywanie przestępstw. W międzyczasie zdążyłem zaliczyć jeden semestr w ogólniaku. W sumie o Kościele nie myślałem, bo w moim życiu liczyły się związki z dziewczynami, narkotyki, pornografia, sex, no i koledzy. Nie chodziłem do kościoła na Msze święte, nie licząc chrzcin, gdzie byłem chrzestnym, Komunii Świętej młodszej siostry. Do kościoła jak już to szedłem Msze św. zamówić. Dwa razy byłem w Świętej Lipce, raz z rodzicami na uroczystości kościelnej, drugim razem wracałem z kolegą i dziewczyną z widzenia u wspólnika to zajechałem do kościoła pozwiedzać.

Gdy zamknęli brata po roku całkowicie wtedy pogrążyłem się w działalności przestępczej nałogach. Między wyrokami byłem niecałe dwa lata na wolności. W tym okresie między jednym wyrokiem a drugim słuchałem przede wszystkim muzyki agresywnej, pobudzającej mięśnie, takiej jak Metalika i Gagsta rap, hip hop. Podstawa to Gagsta rap i Metalika. Uzależniłem się od amfetaminy, od pornografii, żyłem w konkubinacie. Szczególnie pochłonęła mnie działalność przestępcza, po aresztowaniu brata. Ja mówiłem, brat siedzi, to muszę działać teraz za dwóch i tak postępowałem. Całkowicie już w to wszystko wszedłem tak że był to mój jedyny świat. Dokonałem bardzo wielu przestępstw, w sumie rok przed więzieniem było jedno wielkie przestępstwo. Na rozprawie karnej miałem przedstawionych 100 albo i więcej zarzutów, nie pamiętam, mogło ich być 300. Dokładniej, że akt oskarżenia zawierał przeciw mnie 300 przestępstw. Kiedyś szedłem na spotkanie naszej grupy, zobaczyłem jak pod sklepem monopolowym piją mężczyźni, wśród nich byli recydywiści - (osoby z przeszłością kryminalną), którzy kiedyś odbywali karę lub kary w więzieniu, byli ubrani biednie, chodzi o to, że gdy ich zobaczyłem, to uświadomiłem sobie, że ja jeśli z tym nie zerwę skończę tak samo, tylko że w moim przypadku nie było alkoholu tylko narkotyki. Uzmysłowiłem sobie, że moje życie, jak z tym dotychczasowym nie zerwę postępowaniem tak będzie wyglądało. Będę wychodzić, dokonywać przestępstw i wracać do więzienia i powtórka z historii, takie błędne koło. Dom biedny - taki jakiego nie chciałem nigdy mieć. Moja droga prowadziła mnie do więzienia i ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę - byłem kim takim jak owca prowadzona na rzeź, tak dosłownie się czułem, że jestem owcą, która idzie na zatracenie nad skraj przepaści, wiedziałem, że jeżeli nie zatrzymam się to zginę. Co najgorsze, to ja doskonale zdawałem sprawę sobie z tego, ale nie potrafiłem ani się zatrzymać ani zejść z tej drogi. To wszystko było silniejsze ode mnie. Po prostu nie potrafiłem. To boli, widzisz koniec, a jestem tak słaby i nędzny, że idę do przodu, chociaż nie chcę iść, bo to jest silniejsze ode mnie: byłem za słaby, by cokolwiek zmienić. Szatan trzymał mnie w swojej garści. Zniewolonego w swoich nałogach trzymał mnie na uwięzi. Nie byłem panem samego siebie. On miał nade mną władzę. Ale to tylko i wyłącznie moja wina. Byłem taki słaby, bo się praktycznie nie modliłem, nie chodziłem do kościoła, nie korzystałem ze świętych sakramentów, nie pościłem. Wiem jedno, że jeżeli tak się żyje, że jest się gościem we własnym domu między wyrokami, to tu nie może być mowy o dzieciach (o ile ktoś nie chce się zmienić), bo wtedy krzywdzi się dzieci. Stoczyłem się, gdy już naprawdę uzależniłem się od amfetaminy. Tak naprawdę się stoczyłem gdy zacząłem ćpać. Nie biorę od 2001r., ostatni raz wziąłem działkę w lutym 2001r. w więzieniu - wszedłem pod celę - dopiero zdążyłem wejść pod celę. Gdy widziałem tamtych mężczyzn (pod sklepem monopolowym), to poprosiłem Pana Boga o pomoc, nie chciałem tak skończyć. Nie zawiodłem się na Panu Bogu. Mimo tego, że nie chciałem tak żyć poszedłem na spotkanie grupy. Wiedziałem, że tylko Pan Bóg może mi pomóc, ja sam już sobie pomóc nie mogłem.

Ponownie tak mocno, wyraźnie zwróciłem się do Pana Boga o pomoc, gdy byłem z kolegami na "robocie", byłem naćpany, zostałem w pewnym momencie sam, koledzy poszli zrobić robotę, wtedy naprawdę poczułem, że sięgnąłem dna, znowu zwróciłem się do Pana Boga z prośbą, aby Pan Bóg mi pomógł, naprawdę pragnąłem, aby Pan Bóg mi pomógł, miałem wypaczone sumienie. Byłem przekonany, że Pan Bóg wynagrodzi mi w niebie to moje poświęcenie się dla kolegów, lojalność wobec kolegów, byłem gotowy do tego, by za kolegów lub z kolegami wspólnie zginąć w słusznej sprawie. Myślałem, że za to jaki byłem Pan Bóg weźmie mnie do nieba. Nie chciałem iść do piekła, chciałem pójść do nieba. Wiem, że gdy tylko sięgnąłem dna, to zacząłem prosić, błagać Pana Boga o pomoc, to sprawiło, że odbiłem się od dna. - Pan Bóg podał mi swoją pomocną dłoń. Wcześniej myślałem o tym, żeby z tym wszystkim skończyć, chciałem zerwać z działalnością przestępczą i założyć legalny interes, sklep legalny z chemią gospodarstwa domowego, ale to było silniejsze ode mnie, nie potrafiłem z tym zerwać, ani z tego świata wyjść, chciałem żyć normalnie jak moi rodzice, mieć normalny dom. Ale ten świat, to księstwo szatana, jego świat, i wydostać się z niego może nam pomóc tylko Pan Bóg, bo sami jesteśmy za słaby, by wyrwać się ze szponów szatana, żeby wyjść z jego świata. To jest jedno wielkie bagno, a w bagnie się tonie. Gdy sięgnąłem dna to dzięki Panu Bogu się od niego odbiłem, a w tedy jest już tylko jedna droga do góry. Żyłem w konkubinacie. Praktycznie wogóle nie dawałem rodzicom powodów do zadowolenia, do szczęścia, w sumie to wszystkich ludzi wokoło krzywdziłem. Usłyszałem gdzieś kiedyś, że Pan Bóg z każdego zła wyprowadza, czyni dobro.

Gdy ponownie trafiłem do więzienia, nic tu dobrego nie mogłem zobaczyć, utraciłem wolność, dziewczynę, którą naprawdę kochałem, konieczność odbycia wyroku. Wtedy nic dobrego tu nie widziałem, teraz śmiało twierdzę: Pan Bóg jest Miłością, w ten sposób oczyścił mnie z nałogów, zła, odciął tego co zgubne i złe, pokazał mi do czego mnie stworzył, co mam robić w życiu, do czego mnie powołuje. Bo tego wszystkiego nie wiedziałem. Ta ostatnia odsiadka to czas Błogosławieństwa - czas oczyszczenia, przemiany i uzdrowienia. Gdy na początku mnie aresztowano trafiłem później do celi na komisariacie policji i tam naprawdę zwróciłem się do Pana Boga z prośbą i błaganiem o pomoc. Cóż mogę dodać, Pan Bóg nie zostawił mnie samego sobie, wyciągnął do mnie swoją dłoń, uleczył i przemienił, pomógł mi, Pan Bóg wyciągnął mnie z bagna w jakim tonąłem. Będąc w więzieniu sporą część wyroku dzięki łasce Bożej odbyłem w pojedynkę. Zacząłem się modlić, najpierw modlitwa była króciutka 1 - 3 - 5 minut, później czas modlitwy się wydłużał, tak samo zmieniła się forma modlitwy, najpierw była to modlitwa prośby dla siebie i najbliższych, z czasem modlitwa stała się również modlitwą dziękczynną i wstawienniczą. I czas modlitwy się wydłużył aż doszła gdzieś do 2h. wtedy mniej więcej zacząłem się modlić trzy razy dziennie, rano, w południe i na noc. Bo tak to modliłem się przed spaniem. I modlitwa stała się jeszcze dłuższa. Ale to były wszystko modlitwy z serca i znane mi Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo. Po pewnym czasie dostałem modlitwy do św. Ojca Pio i św. Różaniec i z czasem Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na początku gdy zacząłem odmawiać św. Różaniec, szatan nie pozwalał mi odmawiać tej modlitwy. Zatruwał, zanieczyszczał moje myśli nieczystością i złem względem NMP. Bywało, że przerywałem odmawianie św. Różańca, bo nie szło go odmówić. Pan Jezus rozpalił w moim sercu wielką miłość do Dziewicy Maryi, to jest miłość dziecięca, dziecko do mamy. Jest to miłość tak wielka i mocna, że sprawia, że nie chcę, nie mogę grzeszyć celowo i świadomie. Miłość mnie zwyciężyła. Jeżeli teraz ktoś by mnie uderzył, nie oddałbym. Nie potrafiłbym tego uczynić z tego względu, że w każdym żyje Jezus Chrystus i to co czynimy innym czynimy samemu Jezusowi Chrystusowi. A ja nie potrafię podnieść ręki na Pana Jezusa Chrystusa. Według słów św. Ludwika Marii Grignon de Montfort to poprzez moje serce Pan Jezus kocha Dziewicę Maryję, a Dziewica Maryja Pana Jezusa. Dzięki łasce Bożej i wsparciu Dziewicy Maryi to od października 2002 r. nie upadłem w grzechu nieczystym. W tym dniu kiedy miałem ponownie upaść w nieczystości, Pan Jezus rozpalił taką miłość w moim sercu do Dziewicy Maryi, że nie mogłem zgrzeszyć. Po prostu miłość mnie zwyciężyła. W tym przypadku miłość była silniejsza od pokusy. Kocham Pana Boga Trójjedynego i Dziewicę Maryję i z tej miłości staram się wogóle nie grzeszyć. Kiedyś miałem takie motto i się nim kierowałem: przemoc jest jedyną słuszną drogą, która prowadzi mnie do zwycięstwa. Według tych słów starałem się żyć. Teraz powtarzam sobie i tymi słowami staram się żyć: "Któż jak Bóg", "Totus Tuus" i "Zło dobrem zwyciężaj". I kieruję się słowami Pana Jezusa, przynajmniej staram się nimi kierować: "Miłujcie się wzajemnie tak jak Ja was umiłowałem". Teraz chciałbym czynić dobro i móc pomagać innym, w szczególności dzieciom i młodzieży żyjącym na ulicy. Ja w życiu popełniłem wiele błędów i chciałbym innych przestrzec przed tymi błędami, pomóc innym w tym, by tych błędów nie popełnili, że tamten świat, świat narkotyków, działalności przestępczej, pornografii, to chory świat. Że życie ma sens gdy żyje się z Panem Bogiem i dla Pana Boga i gdy za mamę bierzemy Dziewicę Maryję. Życie bez Pana Boga i Dziewicy Maryi to wegetacja.

Piotr

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin