Bernie S. Siesel
Miłość, medycyna i cuda
INNY ŚWIAT
to seria książek prowokujących czytelnika do INNEGO spojrzenia na rzeczywistość,w której żyje. To co wydaje się oczywiste dla wielu z nas, po głębszym wejrzeniu traci swą jednoznaczność. Kiedy staramy się patrzeć omijając nasze schematy myślowe, możemy nabrać dystansu do licznych życiowych problemów. Być może stanie się to także za przyczyną książek z tej serii.
tłumaczyła Irena Doleżal-Nowicka
LIMBUS
Bydgoszcz 1996
To jedna z najpiękniejszych, najgłębszych i najbardziej optymistycznych książek, jaką można zaproponować wszystkim tym, którzy mieli nieszczęście chwilowo poddać się chorobie, jak i tym, którzy nigdy nie zamierzają dopuścić choroby do siebie. Jeden z wybitnych autorytetów medycznych powiedział o tej książce, że jest i będzie błogosławieństwem dla ludzkości.
Tytuł oryginału Love, Medialne and Miracles
Copyright © 1986 by B. H. Siegel, S. Korman and A. Schiff. Trustees of the
Bernard S. Siegel, M.D., Children's Trust
Copyright © for the Polish edition by Dom Wydawniczy LIMBUS, Bydgoszcz 1996
ilustracja na okładce Tytus Żmijewski
redaktor Adam Kowalski
redaktor techniczny Piotr Różański
ISBN 83-85475-35-4
Dom Wydawniczy LIMBUS
85-959 Bydgoszcz 2, skr. poczt. 21
tel./fax 28-79-74
Książkę tę poświęcam Dziełu Stworzenia.
Moim rodzicom, Si i Rosę, którzy pokazali mi, jak kochać i mieć nadzieję.
Mojej żonie Bobbie, która wytrwała ze mną i zawsze była obok, żebym mógł się od niej uczyć i ją kochać.
Jej rodzicom, Merle i Ado, dziękując za ich poświęcenie i poczucie humoru.
Naszym dzieciom; Jonathanowi, Jeffreyowi, Stephenowi oraz bliźniakom Carolyn i Keitowi, dziękując za miłość i piękno, jakie wnieśli w nasze życie.
•j rw* .-lym wszystkim wyjątkowym współpracownikom, \ pacjentom i przyjaciołom, którzy
poświęcili tyle l czasu, by mnie zaakceptować, uczyć i podtrzymy-l wać na duchu.
j \Actorii Prior, Cara/ Cohen, Gary emu Selden i którzy wiedzieli, jak dużo miłości, wyrozumiałości
i uznania potrzebuje chirurg, by napisać taką książkę.
Wstęp
Fakt, że duch rządzi ciałem, choć lekceważony przez biologię i medycynę jest najbardziej fundamentalnym faktem o procesie życia, jaki znamy.
Dr med. FRANZ ALEKANDER
Parę lat temu kilka pielęgniarek z pobliskiego szpitala poprosiło mnie, bym porozmawiał z Jonathanem, lekarzem, u którego stwierdzono raka płuc. Na oddział został przyjęty w dobrym stanie fizycznym, miał świetny nastrój, żartował i dowcipkował ze wszystkimi pielęgniarkami. Kiedy jednak dowiedział się, jaka jest diagnoza, popadł w depresję, zamknął się w sobie. Odwiedziłem go i poruszyłem temat zależności między postawą pacjenta a chorobą.
Przytoczyłem to, co Norman Cousins opisał w Anatomii pewnej choroby (Anatomy of an Illness):
l. Po raz pierwszy miałem do czynienia ze źle postawioną diagnozą w wieku dziesięciu lat, kiedy skierowano j mnie do sanatorium przeciwgruźliczego. Byłem wtedy l bardzo drobnym chłopcem z niedowagą, tak że wnio-I sęk, iż cierpię na poważną chorobę wydawał się całkiem | logiczny. Po pewnym czasie okazało się, że lekarze źle zinterpretowali normalne zwapnienie jako zmiany gruźlicze. W owym czasie prześwietlenia i zdjęcia rentgenowskie nie były jeszcze całkiem wiarygodną podstawą dla wszechstronnej diagnozy i tak spędziłem sześć miesięcy w sanatorium.
8 BERNIE S. SIEGEL
Najciekawszą dla mnie rzeczą w tym moim wczesnym przeżyciu było to, iż pacjenci
sami podzielili się na dwie grupy: na tych. którzy byli przekonani, że pokonają
chorobę i wrócą do normalnego życia, oraz na tych, którzy poddali się długiej i
może w rezultacie śmiertelnej chorobie. Ci, którzy byli optymistami,
zaprzyjaźnili się ze sobą, brali czynny udział w różnych zajęciach i mieli
bardzo nikły kontakt z tymi pacjentami, którzy zrezygnowani oczekiwali
najgorszego. Kiedy nowi pacjenci przybywali do sanatorium, robiliśmy wszystko co
w naszej mocy, żeby ich skaptować na swoją stronę, nim weźmie się za nich
brygada pesymistów.
Byłem pod wielkim wrażeniem faktu, że w naszej grupie procent „wypisanych jako
wyleczonych" znacznie przewyższał procent chłopców z drugiej grupy. Już w wieku
dziesięciu lat byłem nastawiony filozoficznie i przekonałem się, jak wielkie
znaczenie w zwalczaniu choroby ma siła ducha. Ta lekcja nadziei, jakiej wówczas
udzielił mi los, odegrała ważną rolę w całkowitym powrocie do zdrowia. Dzięki
niej zrozumiałem również, jak cenne jest życie.
— Wiem o tym — powiedział mi Jonathan. — Sam chorowałem na gruźlicę i chciano
mnie wysłać na dwa lata do sanatorium. „Nie — odparłem — na Boże Narodzenie będę
w domu, razem z moją rodziną". I rzeczywiście, w sześć miesięcy później 23
grudnia zostałem wypisany.
— Tak samo możesz postąpić w przypadku raka — zapewniłem go. — Ale on w dwa
tygodnie później już nie żył. Jego żona dziękując mi za moje wysiłki wyjaśniła,
że jej mąż nie chciał walczyć z chorobą, ponieważ życie i praca całkowicie
straciły dla niego znaczenie.
Wstęp 9
Sir William Osler, wybitny kanadyjski lekarz i historyk medycyny powiedział, że
zachorowanie na gruźlicę ma większy związek z tym, co się dzieje w duszy
pacjenta niż w jego płucach. W tym wypadku był echem Hipokratesa, który
powiedział, że raczej chciałby wiedzieć, jakiego rodzaju człowiek choruje, niż
jakiego rodzaju ma chorobę. Ludwik Pasteur i Claude Bernard, dwaj giganci
dziewiętnastowiecznej biologii przez całe życie spierali się ze sobą, czy
najważniejszym czynnikiem w chorobie jest „gleba" — czyli ludzkie ciało — czy
też zarazek. Na łożu śmierci Pasteur przyznał, że to Bernard miał rację
twierdząc, iż gleba.
Pomimo spostrzeżeń tych dwóch wielkich lekarzy medycyna nadal koncentruje się na
chorobie, co jest orientacją błędną. Zwolennicy tej tezy ciągle postępują tak,
jakby choroba chwytała ludzi i nie rozumieją, że to ludzie chwytają chorobę,
stając się podatnymi na zarodki chorób, z którymi ustawicznie się stykamy.
Chociaż najlepsi lekarze zawsze wiedzieli lepiej, medycyna jako całość rzadko
zajmowała się ludźmi, którzy nie chorują. Większość lekarzy sporadycznie
zastanawia się nad tym, jak wielki wpływ ma postawa pacjenta wobec życia, jak
oddziałuje na jakość życia i jego długość.
Pacjenci są bardzo różni. Niektórzy, by zwiększyć szansę na wyleczenie, zrobią
niemal wszystko z wyjątkiem zmiany stylu życia. Kiedy proponuję im albo
operację, albo zrezygnowanie z dotychczasowych nawyków, ośmiu na dziesięciu
odpowiada: „Decyduję się na operację. To łatwiejsze. Poza tym przez tydzień
pobytu
10 BERNIE S. SIEGEL
w szpitalu będę miał troskliwą opiekę". Przeciwieństwem ich są ci, których
nazywam wyjątkowymi pacjentami albo tymi, którzy przeżyli. Oni nie chcą się
poddać, jak na przykład pewna pacjentka, niewidoma z powodu cukrzycy, okaleczona
z powodu raka, która żyje dotąd wbrew wszelkim logicznym przewidywaniom, i teraz
większość czasu spędza przy telefonie, podtrzymując na duchu innych pacjentów.
Ona oraz ci inni wyjątkowi pacjenci nauczyli mnie, że duch może w sposób
dramatyczny wpłynąć na ciało i że choroba ciała nie ogranicza zdolności do
kochania.
Teoria Freuda, że naszemu instynktowi samozachowawczemu przeciwstawia się rodzaj
instynktu śmierci, została odrzucona przez wielu późniejszych psychologów. A
mimo to dobrze wszyscy wiemy, że wielu ludzi prowadzi taki tryb życia, jakby
chcieli je skrócić. Wyjątkowi pacjenci pokonali różnego rodzaju presje,
konflikty i nawyki, które innych ludzi skłoniły do tego, żeby ulec świadomemu
czy nieświadomemu „pragnieniu śmierci". Każda ich myśl i czyn wspierają chęć
życia. Ja osobiście jestem pewien, że mamy w sobie biologiczne mechanizmy
„życia" i „śmierci". Naukowe badania innych lekarzy i moje codzienne kliniczne
doświadczenie przekonały mnie, że stan ducha zmienia stan ciała działając za
pośrednictwem centralnego systemu nerwowego, systemu wewnętrznego wydzielania i
systemu immunologicznego (odpornościowego). Spokój ducha przesyła ciału sygnały
„życie", podczas gdy depresje, strach, nierozwiązane konflikty-sygnały „śmierć".
Dlatego wszelkiego rodzaju leczenie jest naukowe, nawet
Wstęp 11
jeśli nauka nie może dotąd wyjaśnić, w jaki sposób dzieją się nieoczekiwane
„cuda".
Wyjątkowi pacjenci okazują swoją wolę życia w niezwykle wyrazisty sposób. Biorą
na siebie odpowiedzialność za swoje życie, nawet jeśli przedtem nie byli do tego
zdolni i ciężko pracują, żeby odzyskać zdrowie i osiągnąć spokój ducha. Nie
zostawiają inicjatywy wyłącznie lekarzom, ale traktują ich jak członków drużyny
sportowej, żądając najlepszej techniki, inwencji, troski i szerokich horyzontów.
A jeśli są niezadowoleni, zmieniają swych lekarzy.
Jednak wyjątkowi pacjenci są także ludźmi wrażliwymi i dlatego rozumieją
trudności, jakie napotyka lekarz. W większości wypadków radzę memu
niezadowolonemu pacjentowi, żeby uścisnął lekarza. Zazwyczaj dzięki temu jest on
bardziej skłonny wyjść naprzeciw potrzebom pacjenta, który stał się dla niego
konkretną osobą; traktuje go zatem indywidualnie, a nie jak przypadek chorobowy.
Pacjent staje się wtedy, jak to czule określam, „zwariowany". Pewna pacjentka,
której udzieliłem tej rady powiedziała mi, że kiedy była w gabinecie swego
lekarza nie odważyła się uścisnąć go. „Zamiast tego — wyjaśniła — spojrzałam na
niego bardzo, bardzo serdecznie. I wie pan co się stało? Usiadł i wyznał mi, że
musi schudnąć i mieć więcej ruchu, a na zakończenie to on mnie uścisnął!" Jeśli
taki uścisk nie pomoże, to trzeba szukać innego lekarza, ponieważ znam
pacjentów, których niewłaściwy stosunek lekarzy dosłownie zabił.
12 BERNIE S. SIEGEL
Każdy może być wyjątkowym pacjentem trening trzeba zacząć jeszcze zanim się
zachoruje. Wiele osób nie wykorzystuje w pełni swych życiowych sił, dopóki
śmiertelna choroba nie skłoni ich do „zmiany postawy duchowej". Jednak nie
powinno to być przebudzeniem w ostatniej minucie. Siła ducha jest do naszej
dyspozycji przez cały czas ale ma większe pole do działania nim zagrozi nam
katastrofa. Proces ten nie wymaga przynależności do żadnej religii czy systemu
psychologicznego. Ponieważ w mojej praktyce rak jest chorobą najgroźniejszą,
większość rozważań dotyczy raka, jednak sądzę, że te same zasady można stosować
we wszystkich chorobach.
Podstawowy problem, jaki staje przed przeważającą liczbą pacjentów to niemożność
kochania samych siebie, bowiem nie byli kochani przez innych ludzi w
decydujących okresach swego życia. Tym okresem jest prawie zawsze dzieciństwo,
kiedy stosunki z rodzicami formują nasz indywidualny sposób reagowania na stres.
Jako dorośli ludzie powtarzamy te reakcje i sami powodujemy wrażliwość na
chorobę, a nasza osobowość często determinuje specyficzną ich naturę. Zdolność
kochania samych siebie wraz ze zdolnością kochania życia, pełne zaakcentowanie
faktu, iż nie trwa ono wiecznie, umożliwia nam poprawienie jego jakości. Moim
zadaniem jako chirurga jest przedłużenie ludziom czasu, w którym mogą się leczyć
sami. Staram się im pomóc wyzdrowieć, a jednocześnie zrozumieć dlaczego
zachorowali. Wtedy mogą przystąpić do prawdziwego leczenia, a nie tylko do
zwalczania konkretnej choroby.
Wstęp 13
Książka ta jest przewodnikiem mówiącym, jak osiągnąć taką przemianę, jak również
świadectwem tego, czego nauczyłem się od moich pacjentów. Z niezwykłym trudem
wypracowali sobie właściwe podejście do życia, zatem ich przykład może każdemu
czytelnikowi pomóc skutecznie walczyć o własne zdrowie. Ja spróbuję w tym
pośredniczyć. Chcę podkreślić, że moja książka to nie tylko poradnik
odpowiadający na pytania co robić; takich jest mnóstwo. Jest raczej
przewodnikiem, który umożliwia wybór najlepszej własnej metody i takie
podporządkowanie jej swojej woli, by zgodnie z nią postępować. Mam nadzieję
wyjść poza racjonalizm moich czytelników, bowiem cuda nie wywodzą się z zimnego
intelektu. Wywodzą się z autentycznego „ja" każdego człowieka i jego
postępowania wedle tego, co uważa za swoją właściwą życiową drogę.
Jeśli cierpisz na jakąś chorobę zagrażającą życiu, zmiana, o jakiej mówię, może
ci uratować to życie albo przedłużyć je ponad wszelkie lekarskie prognozy lub co
najmniej pomoże wykorzystać czas, jaki ci pozostał w stopniu znacznie
przekraczającym twoje oczekiwania. Jeśli cierpisz na jakieś drobne dolegliwości
albo nie jesteś chory, tylko nie cieszy cię życie — zasady, jakich nauczyłem się
od wyjątkowych pacjentów, przyniosą ci radość i w przyszłości pomogą uniknąć
choroby.
Jeśli jesteś lekarzem, mam nadzieję, że książka ta nauczy cię strategii, której
brak od dawna odczuwałeś, techniki, jakiej nie było w twojej edukacji. Lekarze
rzadko zdają sobie sprawę, że w porównaniu z innymi pacjentami całkiem odmiennie
rozmawiają z ludźmi
14 BERNIE S. SIEGEL
chorymi na raka. Pacjentowi po ataku serca mówimy, jak należy zmienić tryb
życia. Mówimy o diecie, ćwiczeniach fizycznych i tak dalej, dając w ten sposób
nadzieje, że on czy ona mogą wziąć czynny udział w procesie zdrowienia. Jeśli
jednak ten sam pacjent ucharakte-ryzuje się, włoży perukę i przyjdzie za
tydzień, mówiąc: „mam raka", większość lekarzy powie: „Jeśli takie a takie
leczenie nie pomoże, nic więcej nie będę mógł zrobić". Musimy nauczyć się dawać
pacjentom możliwość udziału w procesie zdrowienia z każdego rodzaju choroby.
Nie zamierzam na kartach tej książki mówić do moich kolegów: „Jestem lepszym
lekarzem niż wy". Chcę raczej wyjaśnić, dlaczego przez długie lata miałem
uczucie, że ponoszę klęskę, aż wreszcie moi pacjenci nauczyli mnie, iż w
medycynie wielkie znaczenie ma coś więcej niż pigułki i zabiegi operacyjne.
Wiem, że wasze gabinety pełne są ludzi, którym poświęcacie całą swoją energię, a
im się nie polepsza. Znam ten ból, jaki odczuwają lekarze. Mamy takie same
problemy jak inni ludzie, mamy też jeden własny, który nam wbito w głowę podczas
studiów medycznych: iż każdy z nas pełni rolę technika ratującego życie, co
implikuje, że choroba i śmierć są naszą klęską. A przecież nikt nie żyje
wiecznie, dlatego śmierć nie jest klęską. Celem jest życie, natomiast klęską —
nie podjęcie wyzwania, jakim jest życie. Pokażę wam tych pacjentów (są oni w
mniejszości), którzy przywrócą wam energię; tych, którym się poprawia, choć
wcale nie powinno tak być. Pozwólcie że pokażę wam, jak się uczyć od tych
pacjentów,
15
którzy odnieśli sukces i pomagają innym obudzić w sobie „chęć do żyda". Owa chęć
z pewnością i wam pomoże wyleczyć się samym.
Z naszego słownika trzeba usunąć słowo „niemożliwe". Przypomnę, jak Dawid Ben-
Gurion zauważył w innym kontekście: „Każdy, kto nie wierzy w cuda, nie jest
realistą". Bardzo nas mylą takie określenia, jak „spontaniczna remisja" albo
„cud", gdyż zakładają, że pacjent musi mieć szczęście, żeby się wyleczyć, a tak
naprawdę to uzdrowienia są wynikiem ciężkiej pracy. To nie jest działanie Boga.
Pamiętajcie, że cud, jaki się zdarzy w jednym pokoleniu, w następnym może być
naukowym faktem. Nie zamykajcie oczu na działania albo zjawiska, które nie
zawsze są wymierne. Zdarzają się one dzięki wewnętrznej energii, jaka jest
udziałem nas wszystkich. Dlatego ja wolę określenie „wyleczenie twórcze" albo
„samowyleczenie", które podkreśla aktywną rolę pacjenta. Pokażę wam, jak
wyjątkowi pacjenci pracują, żeby się wyleczyć.
New Ha\en (Connecticut) Kwiecień 1986 meti. S.
— Chcę tylko powiedzieć, że nie powinniśmy za bardzo wierzyć lekarzom. O
proszę, czytam teraz taką książkę — pokazał opasły tom — Abrikosow i Strukow,
Anatomopatologia, podręcznik akademicki. Tu piszą, że zależność między chorobą
nowotworową a centralnym układem nerwowym nie została jeszcze dostatecznie
zbadana. A jest to zależność zadziwiająca! Przeczytam wam dosłownie. —
Przerzucił parę kartek
— O, jest: „Występują niekiedy przypadki samoistnej remisji nowotworu."
Rozumiecie? Nie wyleczenia, lecz ozdrowienia! No i co wy na to?
W sali zawrzało. Oto samoistne ozdrowienie wyleciało z kart książki niczym
tęczowy motyl i każdy nastawiał teraz czoło, policzki, twarz, żeby ów motyl
musnął je swymi zbawczymi skrzydłami.
— Samoistne! — Kostogłotow odłożył książkę. — To znaczy, że nagle, ni stąd ni
zowąd, guz zaczyna odwrót! Zmniejsza się, cofa, wchłania i ...
login167