Robards Karen - Zaufać nieznajomemu.pdf

(1053 KB) Pobierz
26302932 UNPDF
Karen Robards
ZAUFAĆ NIEZNAJOMEMU
26302932.001.png
Prolog, 1987
P roszę. Proszę, niech pan tego nie robi.
Głos Kelly Carlson załamał się i łzy popłynęły jej z oczu, kiedy spojrzała błagalnie przez
ramię na mężczyznę popychającego ją do przodu. Wilgotne smugi na jej bladych policzkach
zalśniły srebrzyście w księżycowej poświacie.
- Idź do samochodu.
Wymierzony w jej plecy pistolet nie zadrżał nawet na chwilę. Oczy wpatrującego się w
zapłakaną kobietę mężczyzny były tak zimne i bezlitosne jak ciemne wody jeziora Moultrie w
Karolinie Południowej, które rozpostarło się przed nimi niczym ciemne falujące zwierciadło,
odbijające chłodny niebieski blask gwiazd nad ich głowami. Nowiusieńki cougar koloru
szampana stał zaparkowany na wysokim na jakieś trzy i pół metra klifie górującym nad
jeziorem. Było to popularne miejsce letnich pikników. Dzisiaj, kiedy temperatura spadła do
około ośmiu stopni powyżej zera i było dobrze po południu, nikt nie widział dramatycznej
sceny rozgrywającej się obok auta.
- Błagam pana. Proszę. - Kelly posłusznie, potykając się, ruszyła do przodu niepewnym
krokiem; pod jej butami chrzęściły naniesione przez wiatr liście. Mówiła piskliwym głosem,
bliska histerii. Daniel McQuarry mógłby jej wyjaśnić, że błaganie o życie to tylko strata
czasu. Powiedziałby jej, gdyby nie taśma klejąca, którą miał zakneblowane usta,
uniemożliwiająca mu wykrztuszenie jakiegokolwiek słowa.
Był zamroczony po niedawnym pobiciu, posiniaczony i zalany krwią, mdliło go z bólu,
który pochodził z co najmniej pół tuzina pękniętych lub złamanych żeber i ledwie widział
Kelly, kiedy oparł się o chłodne, gładkie, wypukłe przednie drzwi, z rękoma skutymi za
plecami; lufa rewolweru wbijała mu się w kręgosłup. Mrugając oczami, by usunąć krew
płynącą z rozcięcia na czole, patrzył na nierówny chód Kelly, przepraszając ją w myśli za to,
że nie rozpoznał na czas grożącego im niebezpieczeństwa - wystarczająco wcześnie, aby
ocalić ich oboje od śmierci. Był głupi i zarozumiały; uważał, że potrafi iść tropem diabła aż
do piekła i wrócić stamtąd bez szwanku, pachnąc przy tym jak róża.
Taka była historia jego dotychczasowego życia, i dlatego on sam - i Kelly, śliczna,
jasnowłosa Kelly, dwudziestodwuletnia Kelly, która popełniła błąd, powierzając mu zarówno
śmiertelnie niebezpieczną, odkrytą przez siebie tajemnicę, jak i swoje bezpieczeństwo -
zostaną zabici.
Przerażenie zmniejszyło ból, przyśpieszając bicie serca. Miał dwadzieścia pięć lat. Pozostało
mu dużo czasu do przeżycia. Nie chciał umierać.
Twardy z niego chłopczyk, jak lubiła mawiać jego babcia. I jeśli coś nieoczekiwanego mu
nie przeszkodzi, ów „chłopczyk” zacznie działać.
Poruszył się i przejmujący ból, który jak rozgrzane do czerwoności noże przeszył mu klatkę
piersiową, przegnał strach. Rozdymał nozdrza z wysiłkiem, by wciągać powietrze przez
zmiażdżony nos, gdyż mógł czerpać tylko bardzo krótkie, płytkie oddechy z powodu
uszkodzonych żeber, i walczył, żeby nie zemdleć. Jeśli straci przytomność, nie mają szansy
na ratunek.
Kogo próbował oszukać? I tak nie mieli żadnej szansy. Pomimo przebytego
specjalistycznego treningu nie widział jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji.
Jeden z czterech mężczyzn otaczających samochód - znał ich wszystkich, pracował i bawił
się z nimi jak z przyjaciółmi nawet wtedy, gdy wykonywał pracę, za którą płacił mu rząd -
otworzył bagażnik. Drzwi podniosły się, blade i złowieszcze niczym duch Marleya ponad
czarnym, ponurym otworem.
Daniel poczuł lodowaty dreszcz, gdy nagle zdał sobie sprawę, że to ma być grób jego i Kelly.
Dobrze wiedział, jak tamci działają.
Przemoc była dla nich czymś tak naturalnym jak oddychanie i każdy, kto stanowił dla nich
zagrożenie, ginął. Biciem wymusili z niego potrzebne informacje - a przynajmniej tak sądzili
- i teraz, kiedy je już posiedli, znaczył dla nich tyle, co śmieci, które należało usunąć. Kelly
również, pomimo faktu, że była synową ich szefa.
- Danielu, zrób coś! - Kelly zwróciła na niego szeroko otwarte, przerażone oczy. Zauważył
drżenie jej szczupłych ramion. Miała na sobie czarną skórzaną kurtkę i dżinsy. - Nie możesz
nic zrobić? Oni nas zabiją. Proszę, nie pozwól, żeby nas zabili. - Zaczęła szlochać, a ten
głośny szloch sprawiał mu ból. Później odwróciła się do stojącego za nią mężczyzny. - Nie
zabijajcie nas. Tak bardzo się boję. Och, Boże, zrobię wszystko. Wszystko!
- Nie powinnaś była robić tego, co zrobiłaś. - Tamten mężczyzna chwycił Kelly za ramię, by
ją zatrzymać, i odwrócił ją gwałtownie. - Właź do bagażnika!
- Nie! Och, błagam...
Jęcząc i krzycząc histerycznie, Kelly wyrwała się i pobiegła, zaskakując wszystkich.
Odskoczyła od cougara i uciekała w stronę drogi, pustej wstążki czarnego asfaltu oddalonej o
jakieś czterysta metrów. Nie znalazłaby tam ratunku, nawet gdyby modliła się o to, żeby do
niej dotrzeć, czego nie uczyniła. Jej piskliwe, przeraźliwe okrzyki rozdzierały mrok, gdy
biegła. Daniel nagle przypomniał sobie kwik świni, którą na jego oczach wieszano do
zarżnięcia.
- Łapcie ją!
Wszyscy, oprócz stojącego za Danielem mężczyzny, pomknęli za Kelly.
To była jego ostatnia, jedyna szansa, żeby działać. Wytężając wszystkie siły, Daniel zacisnął
zęby, walcząc ze słabością i bólem żeber, i odwrócił się błyskawicznie, wymierzając swemu
strażnikowi kopniaka. W porównaniu z jego zazwyczaj niezwykle mocnym, wyćwiczonym
uderzeniem, był to bardzo powolny i słaby cios, ale zaskoczył bandytę.
Tamten upadł z przekleństwem na ustach.
Daniel odskoczył, zwracając się w stronę obiecującej bezpieczeństwo linii drzew odległej o
jakieś trzysta metrów na lewo. Jeśli zdoła dotrzeć do lasu, będzie miał niewielką szansę na
ratunek. Ale kiedy już jak szalony skoczył do przodu, chwiejąc się na nogach, zgięty jak
staruszka, czując ból, który tysiącami ostrzy przeszywał go przy każdym kroku, zrozumiał, że
to daremny wysiłek, że nie dobiegnie.
W oddali usłyszał strzał i bulgoczący wrzask: Kelly. Serce zabiło mu mocniej i łzy - nie
płakał od ukończenia siedmiu lat - trysnęły mu z oczu.
Kiedy kula go trafiła, prawie poczuł ulgę. Było to jak kopnięcie muła, które pchnęło go do
przodu i powaliło twarzą na twardy, zimny grunt. Ale zamiast sprawić ból, strzał zagłuszył
dotychczasowe cierpienia. Tracąc kontakt z rzeczywistością, Daniel zdał sobie sprawę, że
prawdopodobnie ma przestrzelony kręgosłup i wielką dziurę w klatce piersiowej. Krew
buchała wokół niego jak woda z węża ogrodowego. Po kilku sekundach leżał w ciemnej,
połyskliwej kałuży własnej krwi.
Dobra wieść była taka, że nie czuł już bólu. Nie bał się. Było mu tylko zimno.
Zła wieść była taka, że nie przeżyje. Nie zobaczy już ani swojej babci, ani mamy, ani brata,
ani wszystkiego innego, kogo lub co kochał w życiu.
Na tę myśl więcej łez popłynęło mu z oczu.
Ale do czasu kiedy do niego podeszli we dwóch, chwycili go pod pachami i pod kolanami i
ponieśli z powrotem w stronę samochodu, zdążył spojrzeć w rozgwieżdżone niebo z lekkim
uśmiechem na ustach. A gdy wepchnęli Daniela do bagażnika obok Kelly - biednej, martwej
Kelly, której oczy wpatrywały się weń szkliście - i zamknęli drzwi, na zawsze pogrążając go w
mroku, zdołał utrzymać ten obraz w pamięci.
Nadal widział to piękne, rozjarzone niebo, kiedy umarł.
O budź się!
Julia Carlson otworzyła oczy. Przez chwilę leżała nieruchomo, z bijącym sercem, patrząc z
roztargnieniem w ciemność, nie wiedząc, co ją obudziło lub dlaczego jest tak przestraszona.
Zabrało jej to chwilę, zanim się zorientowała, że leży w swoim własnym łóżku w sypialni,
przysłuchując się znajomemu pomrukowi klimatyzatora, który powstrzymywał duszny upał
lipcowej nocy, i wdychając miły zapach gładkiej, czystej pościeli. Jej brzuchaty miś, wzrusza-
jąca pamiątka po ojcu, siedział spokojnie na swoim miejscu na nocnym stoliku. Widziała
tylko znajomy kształt w słabej poświacie budzika.
Musiał przyśnić się jej jakiś koszmar. To by wyjaśniało, dlaczego była zwinięta w ciasny
kłębek pod prześcieradłem, gdyż zazwyczaj spała wyciągnięta na brzuchu; to by tłumaczyło
wolniejsze teraz bicie jej serca; to by usprawiedliwiało owo uczucie - nie znała innego
określenia - strachu.
Coś jest nie w porządku.
Chociaż usłyszała te słowa bardzo wyraźnie, był to tylko naglący szept w jej umyśle.
Znajdowała się zupełnie sama w swojej sypialni, zupełnie sama na całym wielkim górnym
piętrze domu. Sid, ten przeklęty drań, najwidoczniej spędzał kolejną noc w gabinecie.
Na tę myśl Julia poczuła skurcz żołądka. Zeszła na dół około jedenastej i zastała męża
siedzącego na kanapie w jego ulubionej kryjówce i oglądającego telewizję.
- Pójdę na górę po wiadomościach - powiedział. Nie chcąc wszczynać kłótni - ostatnio
ciągle się kłócili - wróciła do łóżka bez słowa, nie okazując niezadowolenia ani niczego nie
żądając. Ale teraz było już - popatrzyła na budzik - dwie minuty po północy, a ona nadal
leżała sama w ich łóżku.
Może on nadal siedzi na dole. Może ogląda Lettermana. Może dzisiejszej nocy Leno miał
wyjątkowo fascynującego gościa. Zejdź na ziemię, powiedziała do siebie, rozprostowując ręce
i nogi, gdy gniew zagłuszył w niej strach. A może diabeł stał się świętym.
Posłuchaj.
Natychmiast ponownie skupiła uwagę na dźwiękach w ciemnościach. Nie chcąc się
przestraszyć, wyciągnęła rękę, szukając po omacku wyłącznika nocnej lampy.
Potem usłyszała to i znieruchomiała.
Ten daleki dźwięk - w istocie tylko wibracja otwierających się drzwi garażu - sprawił, że
otworzyła szerzej oczy i zacisnęła pięści.
Jej serce dziwnie zabiło, jakby podskoczyło w piersi, a żołądek zacisnął się spazmatycznie.
Zmusiła się, by wziąć dwa głębokie uspokajające oddechy.
Pomimo wszystkich jej nadziei, wszystkich modlitw, to znów się działo.
O, Boże, co powinna zrobić?
Julia Carlson nie wiedziała, ale pozostała jej mniej niż godzina życia.
Oprócz pojedynczego światła w jednym z pokoi na dole, w domu panował mrok. Była to
duża rezydencja w ekskluzywnym osiedlu położonym na zachód od centrum Charlestonu, i
jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za kilka minut Julia będzie w domu zupełnie sama.
Wtedy on wynurzy się z cienia pod szeleszczącymi karłowatymi palmami na bocznym
dziedzińcu domu, włamie się przez tylne drzwi, skradając się wejdzie po schodkach i otworzy
pierwsze drzwi na lewo. Te drzwi prowadziły do sypialni małżeńskiej, gdzie Julia powinna
już - było kilka minut po północy - smacznie spać.
Zaskoczenie, zaskoczenie.
Roger Basta pozwolił sobie na lekki uśmieszek. Będzie świetna zabawa. Na myśl o tym, co
zrobi Julii Carlson, zaczął szybciej oddychać. Obserwował ją od tygodni, ustalał
harmonogram i zwyczaje mieszkańców domu, układał plany i czekał. Tej nocy musi nacie-
szyć się owocami wszystkich tych trudów.
Czasami, a była to właśnie taka sytuacja, kochał to, czym zarabiał na życie.
Światło na dole zgasło. W domu panował teraz całkowity mrok.
Jeszcze tylko kilka minut.
Pomacał zdjęcie migawkowe w kieszeni. Było za ciemno, żeby mógł je zobaczyć, ale znał je
Piętnaście lat później
niemal tak dobrze, jak odbicie własnej twarzy w lustrze. Julia Carlson w białym bikini,
smukła, opalona i roześmiana, w chwili gdy właśnie miała skoczyć do basenu na tyłach
domu.
Zrobił tę fotografię sam trzy dni temu.
Jedne z czworga drzwi od garażu naprzeciw zaczajonego mężczyzny uniosły się i po kilku
sekundach duży, czarny mercedes z cichym pomrukiem wyjechał na podjazd. Mąż Julii
Carlson opuszczał dom, zgodnie z harmonogramem.
Drzwi się zamknęły. Na końcu podjazdu mercedes skręcił w lewo i pojechał w stronę drogi
stanowej oddalonej o jakieś osiem kilometrów.
Dom był znów cichy i ciemny.
Wszystko szło zgodnie z planem.
Alarm będzie wyłączony, co wielce ułatwi Rogerowi zadanie. Ma jakieś trzy godziny i
piętnaście minut na wejście do domu i wyjście z niego przed powrotem męża Julii. Będzie
potrzebował znacznie mniej czasu. Julia Carlson to ładna laska.
Wedle instrukcji, które otrzymał, napad i zbrodnia miały wyglądać na robotę zawodowca - i
tak właśnie było.
Odpowiedział, że może to zrobić.
Przykucnąwszy, Basta postawił małą, czarną teczkę na starannie przystrzyżonym jak do gry
w golfa trawniku i otworzył ją. Parne lipcowe powietrze, roje głodnych komarów i słaba woń
owoców otoczyły go nieprzyjaźnie, kiedy sprawdzał zawartość walizeczki. Przypomniało mu
to, że ma na sobie długie spodnie i bawełniany golf, obie rzeczy czarne, w upalną noc, kiedy
powinien nosić szorty i niewiele więcej. Basta szybko upewnił się, że w teczce jest wszystko,
czego może potrzebować: narzędzia włamywacza, mała latarka, cienki nylonowy sznur z
ołówkiem, którego będzie mógł użyć jako garoty, zapakowane rękawice chirurgiczne oraz
paczka kondomów. Dotknął maski z pończochy, upewniając się, że zasłania mu głowę i brwi.
Ogolił całe ciało, żeby nie pozostawić na miejscu zbrodni włosów, które mogłyby go zdradzić.
Obawiał się jednak, że gdyby ogolił również głowę i brwi, mogliby go zauważyć i zapamiętać
ci, którzy będą przesłuchiwani po zbrodni. A była to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Zresztą
zdawał sobie sprawę, że przerzedzone siwe włosy nadawały mu niewinny wygląd. Zazwyczaj
mnóstwo osób widziało go przez wiele dni przed napadem - sąsiedzi, przechodnie,
ekspedienci, śmieciarze - ale nikt nigdy go nie zapamiętał, ponieważ wyglądał jak całkowicie
przeciętny John Smith. Maska chroniła go nie tylko przed pozostawieniem śladów DNA.
Dwie pierwsze ofiary nie zdołały jej zerwać, zanim unieruchomił je taśmą, a Julii Carlson
również to się nie uda.
Jest taki dobry w tym, co robi.
Włożył latarkę do kieszeni, zamknął teczkę, wziął do ręki pistolet, wstał i skierował się w na
tyły domu. Basen iskrzył się w blasku księżyca. Mocny zapach płynął od bujnych
tropikalnych roślin w donicach. Cykady i świerszcze grały w krzewach.
Uznałbym Karolinę Południową za jeden z moich ulubionych stanów, pomyślał, gdyby w
lecie nie było tu tak piekielnie gorąco i wilgotnie.
Jego celem były tylne rozsuwane drzwi, prowadzące na kamienne patio i do basenu.
Za kilka minut będzie w środku.
Wszystko szło wyśmienicie. Alarm był wyłączony, zamki śmiechu warte, kobieta sama, a w
domu nawet nie trzymano psa. Równie dobrze mogliby powiesić tablicę: Przyjdź i weź mnie.
Na dole zapaliło się światło.
Basta, który właśnie wyciągnął rękę do klamki, zamarł. Zmarszczył brwi, wpatrując się w
okno, które nagle rozjarzyło się ciepłym blaskiem od wewnątrz. To było nieoczekiwane.
Ukradkiem cofnął się kilka kroków i ukrył w cieniu olbrzymiej magnolii, wytężając wszystkie
zmysły. Obserwował ten dom od trzech tygodni i Julia Carlson nigdy nie zapaliła światła po
odjeździe męża.
Czy była chora? Może mieli towarzystwo? Nie, zauważyłby to na pewno.
Co zawiodło? Światło zgasło równie nagle, jak się zapaliło i dom znów stał się cichy i
ciemny. Basta w zamyśleniu utkwił wzrok w górującej nad nim fasadzie, w błyszczących,
czarnych oknach, w drzwiach, które mógł dostrzec, wszystkimi zmysłami szukając w
ciemnościach samotnej kobiety. Był z nią teraz tak zestrojony jak drapieżnik z ofiarą.
Wyobrażał sobie nawet, że prawie słyszy jej oddech przez ceglane ściany.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin