Zakochany Severus.doc

(75 KB) Pobierz
Zakochany Severus

Zakochany Severus


Część pierwsza: Znajomość.
Był ciepły, wrześniowy dzień. Peron 9 i 3 był zatłoczony mnóstwem uczniów, roześmianych i rozmownych. Meg Libbot przewiesiła z westchnieniem swój płaszcz przez ramię i oparła się o odmalowaną ścianę poczekalni. Głowę miała pełną myśli; myślała głównie o swojej nowej pracy- pracy w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Nadal jeszcze zadawała sobie to samo pytanie : dlaczego? i nadal nie umiała sobie na nie odpowiedzieć. Po chwili oderwała głowę od ściany i rozejrzała się. Na peronie zrobiło się mniej tłoczno- większość uczniów już wsiadła. Było za dwie jedenasta. Meg zacisnęła zęby. Jeśli on się nie pospieszy, będzie musiała wysłać sowę ekspresową. Szepnęła: nie zawiedź mnie, Dumbledore! i wolno zbliżyła się do pociągu. Wówczas dwie rzeczy rozegrały się jednocześnie : płomienne pióro pojawiło się przed jej nosem i spłonęło, a kolejarz uniósł lizak, zagwizdał, a ekspres ruszył. Meg rzuciła się na drzwi wagonu i wrzasnęła:
- Otwierać, jeszcze ja!!!
- Spokojnie, proszę pani, proszę zejść!
Meg szarpnęła stanowczo drzwi, skupiając się na tym, aby strażnik odczepił się od niej. Po dwóch sekundach morderczego wysiłku drzwi otworzył od wewnątrz ulizany blondyn. Meg wpadła na korytarz, upuszczając zamszową torbę. Podniosła się z dygocącej podłogi i łypnęła na ulizanego:
- Dzięki za pomoc.
Ulizany uśmiechnął się głupkowato i staksował ją krytycznym wzrokiem szarych, lodowatych oczu. Rzekł przeciągle:
- W porządku. Eee... nie wyglądasz na uczennicę szóstego roku... jesteś z siódmego? Meg podjęła z ziemi swoją torbę, otrzepała płaszcz i burknęła:
- Nie jestem uczennicą.
Blondyn na krótko stracił rezon, szybko jednak zreflektował się i szastnął dłonią:
- Może chce pani zająć miejsce w moim przedziale?
Kobieta, nic nie wyjaśniając, weszła do przedziału, w którym siedziało dwóch rosłych goryli w brudnych od okruchów szatach. Widząc nieznajomą, wstali i zrobili naprędce jej miejsce. Meg usiadła skwapliwie, bez pardonu rzucając jednemu z goryli płaszcz, z krótkim powieś starannie. Kiedy już wszyscy siedzieli wygodnie, blondyn przypomniał sobie o jeszcze jednym ważnym szczególe etyki i zagadnął ulizanym głosem:
- Nazywam się Draco Malfoy, a to moi koledzy- Vincent Crabbe i Gregory Goyle.
- Megan Libbot.- rzuciła Meg krótko. Pomyślała: syn TEGO Malfoya..., gdy wtem on sam zapytał przymilnie:
- Czy w tym roku poznamy jakieś skomplikowane zaklęcia typu D lub C, pani profesor? Meg uśmiechnęła się tak pobłażliwie, że Malfoy aż się leciuchno zarumienił. Odparła żartobliwym tonem:
- Nie rozśmieszaj mnie, dobrze? Nie będę was uczyła w tym roku obrony przed czarną magią.
- Nieeee???
- Nie, nie jestem profesorem, panie Malfoy.
Z lekkim uśmiechem Meg spojrzała w stronę okna, po czym uznała, że Malfoy wystarczająco już się postarał i ją rozbawił, aby utrudniać mu konwersację. Powiedziała więc chłodniejszym tonem:
- Jestem zawodowym prefektem. Od dziś będę nadzorować poczynania członków jednego z...z...
- Czterech.- podpowiedział z odrobiną pogardy Draco.
- ...czterech domów.- zakończyła Meg trochę niezręcznie.
Znów poczuła się niepewnie i obco, znikła jej wypracowana duma i odwaga. Uświadomiła sobie, że nie może zmienić twarzy, bo jej prawdziwe ja i tak kiedyś się ujawni. W dodatku syn Malfoya wcale nie był taki przymilny, jak wtedy, gdy sądził, że jest profesorem. Był, tak jak on, obłudny, bezczelny i pogardliwy. Meg zatonęła w zadumie i uznała, że najlepiej będzie milczeć. Malfoy jednak miał już przewagę psychiczną i spytał podstępnie:
- Którego domu chciałabyś być najbardziej prefektem?
Megan rozgniewała się na taką odzywkę i spojrzała mu prosto w oczy. Zląkł się jej po sekundzie, ale nie poprawił. Odparła spokojnie, lecz stanowczo:
- To, że nie jestem profesorem nie oznacza, że może pan do mnie mówić po imieniu, panie Malfoy. Po drugie, jeśli nadal pan będzie taki arogancki, po przyjeździe do Hogwartu porozmawiam z pańskim opiekunem.
- Czyli?- zapytał ten niewinnie.
- Z profesorem, który jest twoim wychowawcą.- odgryzła się, wiedząc, że znów wkroczyła na tory porażki.
Jej niewiedza o miejscu pracy najwyraźniej bawiła Malfoya a ją kompromitowała. Nie zamierzała jednak niczego mu tłumaczyć. Pragnęła być już w Hogwarcie lub zmienić przedział, ale natychmiast postanowiła walczyć tutaj walecznie do końca. Malfoy uśmiechnął się kpiąco. Dalsza część podróży minęła już w całkowitej ciszy. Kiedy pociąg stanął w Hogsmeade, Megan szarpnęła płaszcz i torbę, po czym rzuciła dumnie do towarzyszy:
- Dzięki za miłą podróż i pogawędkę, chłopaki
Włączyła się w tłum uczniów, którzy poszli jeszcze pół kilometra, gdzie czekały już powozy. Meg uważnie wybrała sobie towarzystwo- czarnowłosego okularnika, brązowowłosą dziewczynę i rosłego rudzielca. Kiedy usiadła naprzeciw nich, dziewczyna zapytała miło:
- Jest pani nauczycielką obrony przed czarną magią?
- Nie.- odparła z wdzięcznością Megan.- Jestem zawodowym prefektem, będę nadzorować jeden z domów, ale nie uczyłam się tutaj.
- Beauxbatons?- wtrącił się czarny.
- Nie. Na Uniwersytecie im. Merlina w Irlandii.
- W takim razie: to jest Harry- dziewczyna wskazała czarnowłosego okularnika-to Ronald, a ja jestem Hermiona. Wszyscy troje jesteśmy z Gryffindoru.
- Megan Libbot. Możecie mówić mi po imieniu, jeśli chcecie.- zaproponowała raźno.
- Jeśli to nie uwłacza twojej godności, to nie widzimy problemu, co nie?
Jej towarzysze pokiwali głowami.
Po chwili wysiedli. Przepchnęła się przez tłum uczniów i weszła do olbrzymiej Sali Wejściowej. Z daleka ujrzała grono pedagogiczne, więc pospieszyła nerwowo ku niemu.

Część druga: Hogwart. Faceci w czerni.
- Dzień dobry profesorze- dygnęła w stronę dyrektora szkoły, którego miała sposobność poznać już w lipcu.
- Jak minęła podróż, Meg?- zapytał dobrodusznie Albus Dumbledore.
- Dziękuję, dobrze, choć Fawkes czekał do ostatniej chwili.- nieśmiało powiedziała. Profesor objął ją ramieniem i pokierował w lewa stronę do przybocznej komnatki.
- Wybacz , ale do ostatniej chwili nie było potwierdzenia Ministerstwa. Wiesz przecież, że to ważne w twoim przypadku. Chodź, zapoznam cię z pozostałymi nauczycielami.
Meg zorientowała się że ci ludzie wokół Dumbledorea znikli. Nie myśląc o tym dłużej, weszła za profesorem do komnaty. Stali tam rzędem belfrowie Hogwartu. Dumbledore ogłosił uroczyście:
- Drodzy towarzysze, tak jak to wcześniej zapowiadałem, do naszej szkoły przybyła nowa osoba. Wyższa rangą od uczniów, ale niższa od profesorów- Megan Libbot. Będzie ona głównym prefektem Hogwartu, a szczególną pieczę sprawować będzie nad domem im. Godryka Gryffindora. Bardzo proszę, abyście przyjęli ją miło. Meg, powiedz coś o sobie.
Megan spanikowała, ale Dumbledore dodał jej spojrzeniem otuchy. Powoli i cicho powiedziała:
- Jestem Megan Libbot, aczkolwiek wolałabym, aby zwracano się do mnie: Meg. Nie uczyłam się w Hogwarcie lecz na Uniwersytecie im. Merlina w Irlandii, dlatego też mogę mieć w pierwszych dniach problemy. Byłabym wtedy bardzo wdzięczna za pomoc ze strony nauczycieli.
Dumbledore zaklaskał, w jego ślady poszła reszta. Meg zdobyła się na nieśmiały uśmiech, a dyrektor rzekł, prowadząc ją w stronę stanowczej damy w tiarze, rzekł:
- Meg, pozwól...oto prof. Minerwa McGonagall- opiekunka Gryffindoru.
Minerwa uścisnęła jej dłoń, dodając do tego ciepły uśmiech. Krok po kroku Megan poznawała nowych nauczyciel, i nawet była już tym odrobinę zmęczona, gdy nagle prof. Dumbledore ustawił ją przed szczupłym, wysokim mężczyzną w czerni o czarnych, długich włosach. Oczy miał też czarne, ale zimne bardziej niż lód a uśmiech krzywy. Gdy na niego spojrzała, coś błysnęło w lodowatej otchłani oczu mężczyzny, a on sam zręcznie ukrył zmieszanie. Meg jednak też była zmieszana, aż dech jej zaparło. Już umiała odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego? . Teraz pewnie powiedziałaby: Właśnie po to- dla niego. Mężczyzna sprawiał wrażenie straszliwie niemiłego i ironicznego, ale coś puknęło jej w sercu. Meg wyczuła, że on jest tylko tak określany. Powód musiał być gdzieś indziej. Poza psychiką, Meg zawirowało w głowie z powodu jego urody. Był taki oryginalny, taki...demoniczny, ale uroczy i...męski. Dumbledore, najwyraźniej nieświadom niczego, wyjaśnił:
- To jest profesor Severus Snape, mistrz eliksirów, a zarazem opiekun Slytherinu.
- Dobry wieczór, profesorze...Snape.- wyjąkała Meg słabo. On zaś krótko i mocno uścisnął jej dłoń. Dyrektor zakończył raźno:
- Na tym koniec prezentacji. Udajmy się teraz na ucztę, później, Meg możesz iść do wieży Gryffindoru, tam jest specjalnie dla ciebie przygotowane dormitorium. Zapraszam do Wielkiej Sali, Meg, Severusie.
Meg, oddychając głęboko weszła na ucztę. Usiadła przy stole Gryfonów, obok Hermiony, Rona, Harryego. Dumbledore rutynowo zaczął ucztę, przedstawił społeczności uczniowskiej Meg Libbot i zaczęto jeść najrozmaitsze potrawy, które znikąd zjawiły się przy stole.

Część 3: Przemyślenia Mistrza Eliksirów
Meg powoli wracała do normalności, ale nie mogła opanować jednego spojrzenia, które wymsknęło jej się spod rzęs w stronę wspaniałego Severusa. Nawet jedząc, myślała o nim, ale czy on o niej też? Sprawdźmy.....

Severus nałożył sobie kawałek pieczeni w sosie melonowo-musztardowym. Na pozór był zimno-spokojny, ale w duszy po raz pierwszy coś mu dygotało...Ta kobieta...Meg Libbot...niesamowita dziewczyna. Kiedy spojrzała na niego, zrozumiał, że ona czuje się bezbronna i słaba w tym obcym świecie, a on odczuł gwałtowną chęć udzielenia jej tej pomocy, opieki i szczęścia, tak, przede wszystkim szczęścia. Ta istota była tak niewinna, a przy tym tak dzielna, że to budziło w człowieku automatyczny szacunek i sympatię. Sympatię, hę? Skąd tu nagle mi sympatia do głowy przyszła i to w dodatku do prefekta Gryffindoru, no nie, świat się wali.- pomyślał z odrobiną przerażenia Severus, a znakomita pieczeń omal nie utkwiła mu w gardle. Z lekkim obrzydzeniem odłożył widelec i napił się wody. Po niej przełyk jakby się odblokował, ale w środku nadal coś się kotłowało. Ale czy mógł nie zauważyć, jak śliczne ma ona oczy ( w tym nawet przewyższała Lily Evans), uśmiech i głos? Przy tym nie była wcale jedną z tych kobiet, które czynią z siebie bóstwa za pomocą tandetnych kosmetyków i narcyzmu. Była pełna wdzięku i uroku normalnie, tak, jak teraz. Nie, była po prostu niezwykła w całym tego słowa znaczeniu...a co z tego, że prefekt Gryfonów? Równie dobrze mogłaby nadzorować Ślizgonów.

Severus omal się nie zakrztusił. Było z nim coś niedobrego, ale raczej nie chciał tego odpędzić...co to mogło być? To wszystko przez nią, przez Meg.

Profesor Snape, ku zdumieniu reszty grona pedagogicznego wstał i opuścił salę, pozostawiając pełen talerz. Nie reagując na zaniepokojone spojrzenia i pytania, ruszył energicznie ku drzwiom, ale na progu poczuł jedno spojrzenie, inne niż wszystkie. Obrócił się i zobaczył ją. Meg patrzyła na niego, a w jej oczach kryło się to samo, co w jego. Szarpnął klamkę i wyszedł z sali.

Meg spuściła oczy na talerzyk i, starając się zapomnieć o niepokoju o profesora, zajęła się puszystym ciastem cynamonowym z jabłkami i cukrem pudrem.

Część 4: Pierwszy wieczór w Hogwarcie.
Do wieży odprowadziła ją usłużnie trójka przyjaciół: Hermiona, Ron i Harry. Nie pytali o jej melancholijny nastrój, mimo że tylko Hermiona miała prawdziwe przeczucia z tym związane. Meg pożegnała serdecznie trójkę przemiłych szóstoklasistów i zamknęła się z ulgą w gustownie urządzonym dormitorium. Szybko rozpakowała rzeczy i padła w szacie na łóżko z pąsowymi kotarkami. Nie zasuwając ich, przymknęła oczy i natychmiast ujrzała pod powiekami twarz czarnowłosego mistrza eliksirów. Dlaczego wyszedł z sali? Źle się poczuł, czy nie był głodny? Nie, on nie wyglądał na takiego, co nie jest głodny...szczupły, ubrany w ten piękny czarny kitel...ale nie drobny. Męski...piękne oczy... i to spojrzenie...och.. Meg roześmiała się cicho w poduszkę i westchnęła głęboko. Dopiero teraz dotarło do niej, że jest w Hogwarcie, i że jest to jej nowy DOM.

Część 5: Pierwsze starcie.
Następnego dnia pani prefekt miała znakomity humor. Nie miała nic do roboty, więc dopilnowała tylko spokoju między Ślizgonami i Gryfonami, po czym wróciła do pokoju wspólnego. Zakon Feniksa też nie zlecił jej nic nowego, więc usiadła spokojnie w fotelu obok kominka. Zaraz jednak przypomniała sobie, że nie zna kompletnie Hogwartu, więc opuściła wieżę. Błąkając się korytarzami znalazła bibliotekę, klasę transmutacji, zaklęć, obrony przed czarną magią i gabinet prof. Dumbledorea. Pamięć miała dobrą, więc zapamiętała starannie wszystkie napotkane obiekty; później przeszła się rozrywkowo na błonia, gdzie zawarła znajomość z gajowym Hogwartu, przesympatycznym Rubeusem Hagridem. Kiedy wypowiedziała hasło przed obrazem Grubej Damy, dochodziła ora obiadu. Gryfoni właśnie skończyli lekcje i tłumnie pchali się do obrazu. Za sprawą pani prefekt tłum zelżał i posłusznie przebył dziurę za obrazem . Od pierwszego dnia podopieczni Meg żywili do niej szacunek i sympatię, co podniosło jej samoocenę. Kiedy jednak weszła do pokoju, ujrzała natychmiast niewesołe twarze Harryego, Ronalda i Hermiony. Podeszła do nich, i siadając spytała łagodnie:
- Jakieś problemy?
- Żebyś wiedziała.- burknął Ron, ale po szturchnięciu Hermiony poprawił się smętnie:
-Tak.
- Może któreś z was mi je objaśni? Chciałabym wiedzieć, czy to sprawa, w której mogę wam pomóc nie tylko jako prefekt?
- Chodzi o prof. Snapea. Na pewno już się zorientowałaś, że on nie przepada delikatnie mówiąc za Gryfonami i na każdej lekcji eliksirów poniża nas i karze bez powodu. Dziś też tak było- odjął piętnaście punktów tylko dlatego, że coś mu zginęło z zapasów i jak zwykle oskarżył o to Harryego.
- Dokładniej mówiąc- uważa, że Harry zwinął mu zapas soku tylenacjodowego.- wtrąciła Hermiona.
- Myślę, że już komu jak komu ale Harryemu sok z tylenacjody nie był potrzebny, nawet jeśli jest głównym składnikiem wywaru dopingującego.- pocieszyła ich, a oni zrobili zdziwione miny na wieść o jej szerokiej wiedzy.
- Ty...kształciłaś się pod kątem eliksirów?- spytał Ron.
- Nie, ale byłam z tego przedmiotu bardzo pilna. Wręcz go uwielbiałam.
- Lubiłaś ELIKSIRY?????
- Tak.
- To chyba nie miałaś ich z tak odrzywołem jak Snape- jęknął Ron. Meg odpaliła wesoło, kryjąc rumieniec na dźwięk wyrazu Snape:
- No wiesz, Ron, zdaje mi się, że takie słowo jest nie na miejscu. Profesor Snape być może jest niesympatyczny, ale jest niezaprzeczalnie inteligentny i bystry. Zna się najlepiej na eliksirach, nie jest odrzywołem w ich dziedzinie.
Ron poprzestał na zdegustowanej minie, a Meg spytała lekko:
- No dobrze. Czy jest jakiś istotny powód, dla którego akurat Harry był tu oskarżony?
-Tak.- mruknął cicho Harry.- On mnie nienawidzi.
- Zalazłeś mu za skórę, zezwałeś, czy co?
- Mój...ojciec uratował mu kiedyś życie.
- Ale musisz przyznać, że on spłaca ten dług jak umie. W pierwszej klasie uratował cię przed śmiercionośnymi czarami Quirella. To, że nie cierpi ciebie i Syriusza nie oznacza, że jest bezwzględnie zły.- mądrze spekulowała Hermiona.
Meg przerwała jej poważnie:
- W takim razie porozmawiam z prof. Snapem, ale nie gwarantuję sukcesu. A wy- nie gnębcie się, tylko słuchajcie Hermiony- to mądra dziewczyna i z nią nie zginiecie.
Megan poprawiła swoją chabrową szatę i już miała wyjść, kiedy Hermiona coś sobie przypomniała i zawołała:
- Meg! Prof. Snape ma gabinet w lochach!
Pani prefekt pomachała jej ręką i puściła się szybko na piętro. Tam chwilę zastanowiła się i poszła dobrą drogą. Po pięciu minutach Meg Libbot, a sercem w gardle i głowie, a duszą na ramieniu zapuszczała się w lochy.

Część 6: W cztery oczy.
Megan sprawnie znalazła gabinet Severusa Snapea. Zapukała i weszła, przyzwyczajając oczy do półmroku. Na półkach stały słoje z zanurzonymi w nich jakimiś wnętrznościami a na wprost, za wielkim biurkiem stał ogromny, kamienny kredens. Snape wyszedł po kilku sekundach z przybocznej salki. Ustawiwszy fiolki z eliksirami, stanął naprzeciw Meg i rzekł cicho:
- A więc już się spotykamy, pani prefekt.
Meg, nie tracąc rezonu, odparła dzielnie:
- Tak, panie profesorze. Chciałabym porozmawiać z panem o pewnej niezbyt miłej sprawie....
- Czy to oznacza, że o miłych też kiedyś będziemy rozmawiali?- spytał, mrużąc oczy.
- B-być może, panie profesorze...przejdę może już do sedna...a więc...od moich podopiecznych dowiedziałam się, że odjął pan na dzisiejszych eliksirach piętnaście punktów Gryffindorowi za rzekomą kradzież soku tylenacjodowego. Oskarżył pan o to Harryego Pottera, ale nie miał pan tu żadnych logicznych podstaw, profesorze. Z analizy wynikło, że ukarał pan tego gryfona z powodów...mmm...osobistych, a to nie jest podstawa.
Snape patrzył na nią spokojnie. Po chwili wskazał jej taboret i zajął miejsce za biurkiem. Meg, usiadłszy po przeciwnej stronie, czekała na odzew z biciem serca.
- Pewnie już pani wie o tym, że nie lubię Gryfonów, za to Ślizgoni mają u mnie taryfę ulgową...ale czy nie zdaje pani sobie sprawy z tego, że moja niechęć z kolei jest uzasadniona?
- Tak, wiem o tym i to właśnie był ten osobisty powód.- rzekła lekko wyzywająco, czując, że tej walki nie wygra. Snape ciągnął dalej:
- Nie tylko, panno Libbot, nie tylko. Pan Potter mógł mi wcześniej podpaść, nie sądzi pani, że to możliwe?
- Być może, ale ja nic o tym nie wiem.
- Co nie znaczy, że tego nie było.- warknął cicho Snape, a twarz mu stężała.- Potter wiele razy łamał przepisy, wymigiwał się a sam dyrektor bronił go. Zawsze mu się udawało, mimo że ja na ten przykład wiedziałem, że jest on winny. Dlatego m.in. się do niego zraziłem- za tę śliskość węża, przebiegłość i wymigiwanie się od winy bez skruchy. Dlatego jego oskarżyłem o kradzież. Bo jest już notowany w mojej pamięci.
- A jeśli to nie on ukradł?
- Jak nie on- to kto?
- Profesorze, nie da się już tego udowodnić, zwłaszcza, że nic niezwykłego pan nie zaobserwował, ale...
- No więc- o czym pani chce ze mną rozmawiać?- zakończył Snape, a w jego oczach lśnił tryumf. Miał trochę racji, ale podstępem doprowadził do takiego obrotu sprawy. Meg zadrżał podbródek i rzęsy, ale natychmiast powiedziała sobie w myślach, że nie wolno jej się rozkleić. Stan milczenia trwał krótką chwilę, podczas której Snape nie spuszczał oczu z Meg. Ta zaś, opanowawszy się, uniosła lekko głowę i rzekła zdecydowanym głosem:
- W takim razie chcę, aby pan traktował Gryfonów na równi ze Ślizgonami. Jest pan rozsądnym, inteligentnym człowiekiem i na pewno mogę oczekiwać od pana, aby był pan jednakowy wobec wszystkich uczniów mimo osobistych urazów. Niech pan daje Ślizgonom taryfę ulgową jak ma pan tylko z nimi lekcję, a wobec innych hogwartczyków- proszę, aby był pan jednakowy.
Snape patrzył na nią bez słowa. Po chwili powiedział:
- A czy prof. McGonagall nigdy nie broniła Gryfonów ani nie miała ulg wobec nich?
- Nie. Profesor McGonagal broniła ich tylko wtedy, kiedy należało to robić, a na lekcji jest równie surowa dla wszystkich.
- Brawo. powiedział z lekkim podziwem Snape.- Udało się pani wygrać ze mną. Przyznaję, że miała pani solidne argumenty i była pani bardzo opanowana. Dziękuję za rozmowę, a co do sprawy Gryffindoru: na razie cofam te punkty na jego rzecz.
Meg nie wierzyła własnym uszom- Severus podziękował jej i przyznał się z klasą do kapitulacji i jej honorowego i zasłużonego zwycięstwa!!! Wstała z najjaśniejszym uśmiechem, na jaki się mogła zdobyć. Uściskawszy dłoń mistrza, podziękowała i radośnie opuściła jego gabinet.

Część 7: Przemiana Snapea.
Kiedy Meg zamknęła za sobą drzwi, Severus odwrócił się tyłem do wejścia i oparł o ławkę. Bał się użyć głosu lub spojrzeć na kogoś, gdyż był w dziwnym stanie. Kiedy Meg uśmiechnęła się tak pięknie i spojrzała na niego tak słodko, poczuł, że nic mu już więcej do szczęścia nie jest potrzebne. Pragnął jej dotknąć, założyć niesforny kosmyk włosów za ucho, patrzeć bez końca w te oczy...nie, nie mógł się już dłużej oszukiwać- on, Severus Snape, zimny mistrz eliksirów w pełnej ciepła i uroku Meg zauważył kobietę; mało tego- była to kobieta jego życia! Nikogo tak nie kochał wcześniej- tylko Lily Evans, przez ten krótki okres, kiedy była jego dziewczyną, teraz przestał już za nią tęsknić i nawet nienawidzić Jamesa, bo poznał JĄ- piękną Meg. Musi jej to powiedzieć, inaczej oszaleje....a co jeśli one nie czuje tego samego, co on? Snape, pogrążony w chaosie tego, co właśnie sobie uświadomił, przystąpił do oceniania prac gryfonów z czwartej klasy. Dzięki tej precyzyjnej robocie, mógł spokojnie wszystko zanalizować.

Część 8: Spotkanie na błoniach.
Meg zaraz po powrocie do wieży zrelacjonowała wszystko gryfonom. Potem udała się do dormitorium, gdyż czuła, że musi się ustatkować. Mile ją zdziwiło zachowanie mistrza eliksirów, ale wiedziała też, że to ją zachwyciło. Bez dwóch zdań zrozumiała, co do niego czuje i to ją przeraziło. Zrozumiała, że straciła dla tego człowieka serce i wiedziała, że jest to wybór z góry skazany na fiasko: on jest profesorem, ona prefektem, w dodatku ona musi jeszcze pracować dla Zakonu Feniksa...

Prawdopodobnie to los i pragnienia obu dusz pokierowały tak , żeby wreszcie prawda mogła osłodzić ich życia w epoce Między Wojnami, ale może to była tez telepatia lub ich zdolności...

Noc zapada we wrześniu szybko i na ogół jest jeszcze ciepła, ale ciemna. Mimo tego, Meg Libbot postanowiła przejść się troszkę po błoniach, gdyż nie mogła spać. Myśli jej były żałośnie zagmatwane- okręcały się wokół tylko jednej osoby, która żyła pod tym samym dachem w tym samym zamku. Meg potrząsnęła głową i pchnęła ciężkie wrota zamku. Tu oślepiła ją jasność bijąca z księżyca, który był w pełni i niezwykle jasno oświetlał błonia. Powoli zstąpiła na miękką i zrudziałą trawę. Szła w kierunku Zakazanego Lasu, myśląc. Pośrodku łąki, w pobliżu jeziora stanęła i obróciła twarz ku księżycowi, skupiając się na jednym życzeniu. Znała ten sposób od lat i zawsze jej pomagał; miała więc nadzieję, że i tym razem jej nie zawiedzie. Po jakimś kwadransie usłyszała ciche kroki, ale za nim się odwróciła usłyszała cichy głos:
- Stój.
Przerażona, wykonała polecenie. Znała jednak ten głos i już wiedziała, że jej już nic nie grozi. Ktoś dotknął jej ramienia i odwrócił ku sobie. Ujrzała profesora Snapea, który powoli chował różdżkę.
- Co ty tu robisz, Meg?- spytał. Nie był już zimny, lecz wręcz...ciepły.
- Musiałam się przejść, nie mogłam zasnąć.
- O tej porze na błoniach nie jest bezpiecznie zwłaszcza w pełnię.
- Mam różdżkę, poza tym nie boję się.
- Kiedy zawołałem, żebyś stała, też się nie bałaś?
- Trochę.- przyznała Meg, spuszczając wzrok.
- Nie lepiej jest medytować w dormitorium, nawet na korytarzu? Jest tam bezpieczniej.- ciągnął. Meg odparła, wciąż na niego nie patrząc:
- Tam nie mogłam się skupić...
- Co cię tak owładnęło?...
Meg, zakłopotana zagryzła wargę. Po chwili zdecydowała się i uniosła wzrok, patrząc Severusowi prosto w oczy.
- Nie domyśla się pan?
Severus patrzył na nią w milczeniu, po czym szepnął:
- Megan...muszę ci coś ....powiedzieć. Może zresztą już wiesz...ale...ja...ja...
Megan szepnęła:
-Ciii...ja wszystko już wiem....i rozumiem. Czy to jest to.. co ja do.. do...
- Mów mi po imieniu, Megan...
- ...do...ciebie czuję?
Severus objął ją delikatnie i szepnął, patrząc jej w oczy:
- Zapewniam cię, że to jest to s-samo uczucie.- tu Snape bezgłośnie wymówił słowo: miłość.
Megan założyła mu ręce na szyję, a Severus przytulił ją do siebie, całując ją. Meg natychmiast poczuła się w jego ramionach bezpiecznie i błogo, a na pocałunek zabrakło jej słów. Oboje stali jeszcze długo, przytuleni do siebie, całując się lub, po prostu patrząc sobie w oczy, aż księżyc zaszedł i zrobiło się chłodniej. Severus odprowadził Meg aż pod sam portret i pożegnał ją gorącym pocałunkiem i spojrzeniem, wiedząc już teraz na pewno, że jest to najwspanialsza kobieta w jego życiu. Meg zaś upewniła się, że Severus jest nie tylko przystojny, ale też ma klasę i jest cudowny. Czuła, że ani on jej ani ona jego nigdy nie opuści. Ich serca złączyły się na zawsze. To była najpiękniejsza noc w życiu Severusa Snapea i Megan Libbot.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin