Wszelki wypadek 8.rtf

(18 KB) Pobierz

Rozdział 8

 

Harry był w trakcie ćwiczenia z Rudolphusem Lestrangem zaklęcia mającego na celu wzmocnienie jego kończyn (w zależności od tego, na które zostanie rzucone) tak, żeby móc zadawać miażdżące kości ciosy, jednocześnie samemu pozostając nawet nie draśniętym, gdy nagłe poruszenie we dworze zaanonsowało powrót Voldemorta i Śmierciożerców. Harry zamarł w bezruchu i zaczął uważnie nasłuchiwać, podobnie jak Rudolphus.

 

- Zanim załatwią wszystko, co trzeba, minie jeszcze trochę czasu – powiedział mężczyzna, domyślając się emocji targających Potterem.

 

Harry oderwał wzrok od drzwi i skupił się na trzymanej w rękach różdżce.

 

- Racja.

 

Powrót do nauki okazał się zaskakująco łatwy. Na początku wyłaził ze skóry, żeby dowiedzieć się, kto wygrał i kto został ranny, ale potem odsunął od siebie uporczywe myśli i tak skoncentrował się na postawionym przed nim zadaniem, że nawet udało mu się poprawnie rzucić czar.

 

- Świetnie! – pochwalił go Lestrange. - Jeszcze raz.

 

Ale w tym momencie drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do środka. Harry domyślił się, kto, gdy tylko zobaczył Rudolphusa kłaniającego się usłużnie. Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z rozwścieczonym Voldemortem. Natychmiast pochylił głowę, jednocześnie umykając przed wzrokiem czarnoksiężnika.

 

Czarny Pan oparł się o ścianę i bez słowa obserwował Harry'ego. Ten był nieco skonsternowany i zerknął na Rudolphusa, który dał mu znak, by wrócić do nauki. Harry denerwował się, wypowiadając zaklęcie przed jednocześnie wrogiem, obiektem westchnień seksualnych i przyszłą ofiarą.

 

- Facere firmum!

 

Nic się nie stało.

 

- Poprzednim razem ci się udało. Skup się – poinstruował go Lestrange.

 

Harry całą siłę woli przelał w zaklęcie. Powtórzył inkantację i zobaczył, jak błękitna mgiełka wylatuje z jego różdżki i przylepia się do rąk, od nadgarstków aż po łokcie. Rudolphus uniósł metalowy kij i z rozmachu uderzył nim Harry'ego. Normalnie złamałby mu rękę, ale zaklęcie zadziałało i Harry nic nie poczuł, za to kij wygiął się niemal pod kątem prostym.

 

Harry uśmiechnął się szeroko, na chwilę zapominając o obecności Voldemorta. Rzucił czar jeszcze kilka razy, za każdym razem odnosząc sukces.

 

- Nie chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka? – zapytał Czarny Pan, sprawiając, że Harry podskoczył.

 

Nastolatek odwrócił się do czarnoksiężnika z pytaniem na końcu języka. W ostatniej chwili zreflektował się i odparł najuprzejmiej, jak tylko umiał:

 

- Tylko jeśli raczysz mi powiedzieć, panie.

 

Rudolphus zakrztusił się z wrażenia, natomiast Voldemort zmrużył groźnie oczy.

 

- Zostaw nas samych – rozkazał Śmierciożercy.

 

Harry'emu przebiegł dreszcz po plecach, i to wcale nie z powodu erotycznych snów. Ze strachem obserwował, jak Lestrange znika za drzwiami, a potem powoli przeniósł wzrok na Voldemorta.

 

- Pytam raz jeszcze. Chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka?

 

Harry był przerażony. Co takiego zrobił, że rozwścieczył Czarnego Pana? Zachowywał się tak, jak na dobrego Śmierciożercę przystało.

 

- Cokolwiek rozkażesz, panie.

 

- Crucio!

 

Harry upadł na podłogę, ale nie krzyknął, nawet kiedy Voldemort nasilił torturę. Nie trwało długo, nim klątwa została cofnięta i Harry mógł stanąć na trzęsących się nogach.

 

- Chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka?

 

- Tak, panie.

 

Kolejny Cruciatus zwalił nastolatka z nóg. Tym razem trwał krócej, był za to bardziej bolesny, jednak i tym razem udało się Harry'emu nie krzyknąć.

 

- Pytam ostatni raz, chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka? – krzyknął Voldemort.

 

Harry nie wiedział, co robić. O co chodzi czarodziejowi? Co ma odpowiedzieć? Nim zdążył cokolwiek wymyślić, znów znalazł się na podłodze, wijąc z bólu i przygryzając wargę do krwi.

 

- Więc? – zapytał Voldemort, gdy tortura dobiegła końca.

 

- Tak, chcę się dowiedzieć! – warknął Harry, nie dbając o karę, jaką zarobi za swoją impertynencję.

 

Ku jego wielkiemu zdumieniu, Voldemort schował różdżkę do rękawa szaty i uśmiechnął się z satysfakcją. Harry wytrzeszczył oczy. Czarny Pan oparł się o ścianę i obserwował, jak Harry powoli podnosi się z klęczek. Dopiero kiedy ten usiadł na jedynym w pomieszczeniu krześle, Czarny Pan przemówił:

 

- Jak zwykle, odnieśliśmy pełny sukces. Pieski Dumbledore'a nie dorastają moim ludziom do pięt – Harry zjeżył się, słysząc, jak Voldemort nazywa jego przyjaciół, ale pozostał cicho, nie będąc pewnym, czy chce rozsierdzić mężczyznę jeszcze bardziej. – Odbiliśmy zakładnika. Dumbledore uciekł, nim zdążyłem się z nim zmierzyć – powiedział ze znaczącym uśmiechem. – To doskonały przykład, dlatego ty też przechodzisz szkolenie. Musisz umieć się obronić – dodał po krótkim namyśle.

 

Harry potrafił się bronić. Przeżył siedemnaście lat, mimo, że na jego życie dybał największy czarnoksiężnik. Oczywiście, nie bez pomocy i ogromnej ilości szczęścia, ale było się czym poszczycić.

 

- Czy teraz zabijesz Dursley'ów? – spytał, ku swemu zdziwieniu, wyjątkowo spokojnie.

 

- Teraz? Po co? Wszystko, co mogło się przez nich stać, już się stało.

 

Harry nie wierzył własnym uszom.

 

- Jeśli Dumbledore uważniej ich przesłucha...

 

- Dumbledore jest głupcem, Harry Potterze – czerwone oczy rozjarzyły się niezdrowym blaskiem. – Nigdy nie uwierzy, że mógłbyś przejść na ciemną stronę. Nigdy nie przyjdzie mu do głowy, że coś pominął. Założę się, że gdy tylko usłyszał o Śmierciożercach, natychmiast zaprzestał dalszego przesłuchania i zmobilizował Zakon.

 

Voldemort zbliżył się do niego, otwierając usta, by powiedzieć coś jeszcze. I wtedy Harry zobaczył swoją szansę. Zamknięte drzwi, a za nimi Śmierciożercy, którzy nie śmieją przeszkodzić swojemu panu. Ma przed sobą tylko jednego czarodzieja, potężnego, to prawda, ale przez ostatni tydzień uczył się wielu rzeczy, które teraz mógł wykorzystać przeciwko niemu. Taka okazja może się nie powtórzyć.

 

A jednak nie mógł nic zrobić. Nie potrafił. Czuł się jak ostatnia oferma. Z mieszanymi uczuciami obserwował zbliżającego się czarodzieja.

 

- Stary piernik karmił cię kłamstwami i stereotypami tak długo, że nie potrafisz dostrzec prawdy, choć masz ją przed oczami.

 

Harry milczał. Nie był pewien, co wydostałoby się z jego ust, gdyby zaryzykował ich otworzenie. Może wykrzyczałby Voldemortowi prosto w twarz, że go nienawidzi. Za to, że zamordował tylu niewinnych ludzi (przede wszystkim jego rodziców, choć wymienienie ich jako najważniejszych było takie egoistyczne...), za to, że śni o nim każdej nocy, i jeśli nie są to koszmary, to sny z drugiego bieguna, i wreszcie za to, że kiedy podjął decyzję o zabiciu go, nie był w stanie wyrządzić mu krzywdy. Harry Potter nie chciał skrzywdzić Voldemorta. Świat zwariował.

 

- Przejdźmy się – zaproponował starszy czarodziej.

 

Harry bezwolnie skinął głową i ruszył w ślad za Czarnym Panem. Jego czarna szata powiewała, gdy przemierzali kolejne korytarze. Spotykani po drodze Śmierciożercy witali swojego pana pełnymi szacunku ukłonami, ale Harry nie zwracał już na to uwagi. Po tygodniu obserwowania tego typu zachowań zapewne zareagowałby w podobny sposób, chcąc się przywitać z obcą osobą.

 

- Jesteś taki cichy – mruknął Voldemort bardziej do siebie, niż do Harry'ego.

 

Weszli do ciemnej kuchni, gdzie na stole stała taca owoców. Mężczyzna usiadł przy stole i oparł brodę na dłoniach. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Spod półprzymkniętych powiek śledził ruchy nastolatka, który ostrożnie usiadł po przeciwnej stronie niewielkiego stołu.

 

Mijały długie minuty, a oni siedzieli pogrążeni w milczeniu. Voldemort bezwstydnie wpatrywał się w Harry'ego, który zerkał na niego co jakiś czas i gdy odkrywał, że wciąż jest obserwowany, szybko odwracał wzrok.

 

- Czemu tu przyszliśmy? – zapytał w końcu zielonooki, nie mogąc dłużej wytrzymać ciszy.

 

- Myślałem, że ty mi powiesz – odparł Czarny Pan.

 

Harry spojrzał na niego pytającymi oczami. Czyżby upadł na głowę? Przecież to on ich tu przyprowadził...

 

- Wydaje ci się, że tak trudno cię rozgryźć? – wysyczał Voldemort, pochylając się w stronę zielonookiego. – Jesteś jak otwarta księga, Harry.

 

Złoty Chłopiec wyprostował się i wpatrzył z nienawiścią w czerwone, błyszczące w półmroku oczy.

 

- Tak się składa, że wiem, co ci chodzi po głowie – ciągnął Czarny Pan. – I nie, nie obawiam się ciebie. Nie sądzę, żebyś był zdolny mnie pokonać.

 

Dłonie Harry'ego zacisnęły się w pięści. Dlaczego wszystko było takie trudne? Czemu świat dorosłych był taki... zagmatwany?

 

- Właściwe pytanie brzmi, czy jesteś w stanie to zrobić.

 

Wykrzywiona grymasem, blada twarz falowała przed oczami Harry'ego. Gryfonowi było zimno i gorąco na przemian, w uszach mu dzwoniło. Zaślepiała go wrogość, nie widział niczego po za czerwonymi oczami.

 

- Tchórzysz, Harry Potterze?

 

Cichy głos, podobny do syku płomieni w kominku, z opóźnieniem dotarł do mózgu Złotego Chłopca. Harry nagle zorientował się, że trzyma w dłoni nóż do chleba. Nie wiedział, skąd się tam wziął – być może użył bezróżdżkowej magii, w końcu już raz mu się to zdarzyło. To nie był czas, żeby się nad tym zastanawiać.

 

Jeśli miało się udać, musiał być szybki. Tylko wtedy będzie miał szansę. O to, czy ujdzie z tego z życiem, będzie martwił się później. Skumulował całą swoją złość i niechęć do czarnoksiężnika. Wziął głęboki oddech. Był gotowy, ale czy może polegać na swoim refleksie? Jeśli Voldemort wie, że on, Harry, dybie na jego życie, czy dostanie lepszą szansę?

 

Poderwał się na równe nogi, wywracając z hukiem krzesło, i pchnął z całych sił nóż przed siebie. Voldemort uchylił się w ostatniej chwili. Ostrze minęło jego policzek o centymetry. Paskudny uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką Harry zobaczył, nim runął na blat stołu i otoczyła go ciemność.

 

-~v~-

 

Kiedy Harry się ocknął, leżał w swoim łóżku. W pokoju nie było nikogo. Czemu przeżył? Voldemort powinien go zabić. Przecież on, Harry, właśnie próbował...

 

Usiadł i oparł się o poduszki. Co teraz? Czy czekają go tortury i powolna, bolesna śmierć? Czy wydadzą go Zakonowi? Rzucą na niego Imperiusa? Możliwości było tak wiele.

 

- Nie dokładnie to miałam na myśli, mówiąc, że albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz – powiedział cichy głos z fotela.

 

Harry spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Nagini zwiniętą na miękkim siedzisku. Kształtny łeb położyła z gracją na najwyższym zwoju swojego ciała i samymi oczami śledziła ruchy Harry'ego.

 

- Co się stało?

 

- Zemdlałeś – odpowiedziała, nie wiedząc czemu, z dumą w głosie.

 

Harry zamrugał kilka razy, pozwalając, by odpowiedź jak najszybciej odeszła w niepamięć.

 

- Dlaczego jeszcze żyję? – wysyczał Harry.

 

- Powiedziałam Tomowi, że chcę cię pożreć, ale najpierw musisz przytyć.

 

- Dzięki.

 

Zapadła niezręczna dla Harry'ego cisza, podczas której chłopak rozważał wszystkie możliwe opcje. W końcu, kiedy wiedział już, jakie pytanie chce zadać, odezwał się.

 

- Kto jeszcze mnie pilnuje oprócz ciebie?

 

- Ja cię nie pilnuję. Chciałam z tobą porozmawiać.

 

- A Śmierciożercy?

 

- Nikt się ciebie nie boi – prychnęła wężyca. – Jest ich tu czternastu, wykwalifikowanych i zaprawionych w walce. Jeden nastolatek nie stanowi dla nich zagrożenia.

 

Harry rozważał te słowa przez kilka minut. Nadal nie pojmował, dlaczego Voldemort nie zemścił się. „Jeszcze" – dodał w myślach, a na głos wysyczał:

 

- Voldemort... bardzo jest wściekły?

 

- Powiedziałam mu, że nie jesteś w stanie go zabić.

 

- Co? Przecież dopiero co próbowałem...

 

- Nie potrafisz skrzywdzić osób, które uważasz za rodzinę, a co dopiero tych, które kochasz.

 

Harry wpatrywał się oniemiały w Nagini.

 

- Nie uważam go za moją rodzinę – wycedził przez zaciśnięte zęby.

 

- Nie powiedziałam, że tak myślisz – zgodziła się wężyca.

 

Harry'emu opadła szczęka. Co też najlepszego insynuował ten cholerny gad? Toż to absurd, zupełne pomylenie! On lubiący Voldemorta to ostatnia rzecz, jaka jest możliwa na świecie!

 

- Zastanów się, Zielonooki.

 

- Nad czym?

 

Nagini wystawiła swój długi, rozdwojony na końcu język, nim wysyczała:

 

- Jacy są twoi przyjaciele?

 

Harry pomyślał o Ronie i o Hermionie. Była to pierwsza myśl, jaką im poświęcił od dobrych dziesięciu dni. Zawstydziło go to trochę. Jak mógł zapomnieć o swoich najlepszych przyjaciołach? Czy przez ostatni rok rzeczywiście tak bardzo odsunęli się od siebie?

 

Nagini zdawała się domyślać, co przeżywa Harry i pozwoliła mu w spokoju kontemplować swoje uczucia. Jednak po pewnym czasie zaczęła się niecierpliwić i przypomniała Złotemu Chłopcu o swojej obecności.

 

- Przepraszam. Są... zrobią dla mnie wiele – powiedział Harry.

 

- Czy teraz widzisz?

 

- Co mam widzieć?

 

Harry mógłby przysiąc, że wężyca warknęła.

 

- Tom mógłby cię torturować, ale wyżywa się na innych. Mógł zabić twoich krewnych, ale tego nie zrobił, bo nie chciałeś ich śmierci. Mógł zabić ciebie po tym nędznym ataku, ale zachował cię przy życiu – wyliczała, coraz bardziej wściekła, Nagini.

 

Harry zaniemówił. Co chciała mu powiedzieć wężyca? Przecież to...

 

- Niemożliwe. Voldemort nie potrafi kochać.

 

- Dumbledore ci to powtarza?

 

Harry nie odpowiadał, więc Nagini mówiła dalej.

 

- Tom kocha na swój sposób.

 

- Nie chciał zabić mojej matki... Snape go ubłagał, bo ją kochał, a on dotrzymał... prawie... słowa – powiedział nagle Harry, przypominając sobie wizję podesłaną przez Dementorów.

 

Nagini uśmiechnęła się, widząc, że chłopak wreszcie zaczyna rozumieć. Zielone oczy spotkały żółte ślepia i wężyca dostrzegła w nich płomień, kiedy Gryfon uświadamiał sobie, co to oznacza.

 

- Nawet potwory mają serce – zaśmiała się.

 

Harry pomyślał o Voldemorcie, o jego harmonijnej twarzy, delikatnej skórze, wąskich ustach i czerwonych oczach...

 

- Tom nie jest potworem – powiedział z przekonaniem. – Jest tylko mordercą.

 

- Tylko, czy aż? – spytał głos od strony drzwi.

 

Twarz Harry'ego przybrała odcień dojrzałego pomidora, kiedy ten zorientował się, kto stoi w drzwiach.

 

- Nagini, jak ty to robisz, że zawsze masz rację? – zapytał Czarny Pan, wchodząc do środka.

 

Wężyca zaśmiała się tylko i wypełzła z pokoju, zanim Voldemort zdążył zamknąć drzwi i odwrócić się do Złotego Chłopca, który obserwował go z mieszaniną przerażenia i wstydu.

 

- Ja... – zaczął, ale nie wiedział, co powiedzieć dalej.

 

- Nie ukarzę cię, Harry Potterze – odparł Voldemort, siadając w fotelu. – Choć muszę przyznać, że mogłeś spisać się lepiej.

 

Harry milczał, jego twarz płonęła. Unikał wzroku Czarnego Pana, ale ten złapał jego podbródek i odwrócił twarz w swoją stronę, zmuszając chłopaka do spojrzenia sobie prosto w oczy. Kiedy Harry wreszcie to zrobił, dostrzegł w ich koralowym odcieniu coś dziwnego, coś, czego nigdy nie spodziewałby się po Lordzie Voldemorcie.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin