Sandemo Margit - Opowieści 21 - Przybysz z dalekich stron.rtf

(285 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

PRZYBYSZ Z DALEKICH STRON

Z norweskiego przełożyła

LUCYNA CHOMICZ-DĄBROWSKA

POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.

Otwock 1997

ROZDZIAŁ I

Pięć dni po Wielkanocy rozdzwoniły się kościelne dzwony, a wokół pól i łąk ruszyła procesja wiernych z krzyżami i obrazami świętych. Na jej czele szedł ksiądz z kropidłem i święcił ziemie przeznaczone pod uprawy.

Z przodu, tuż za kapłanem i zakonnikami, kroczyły dwie młodziutkie panny: Tova, najmłodsza latorośl rycerza Gudmunda, uwielbiana przez swego ojca, oraz Sigrid, córka najbogatszego gospodarza we wsi. Takiego wyróżnienia dostąpiły nieprzypadkowo. W górskich wioskach nadal żywa była wiara, że dziewice mogą wybłagać urodzaj - pozostałość po pogańskich obyczajach.

Sigrid, bardzo przejęta swą rolą, zaciskała kurczowo dłonie wokół krzyża i zanosiła gorące modlitwy do nieba o łaskę dla ziemi budzącej się powoli z zimowego snu:

- Ziemio czarna, przyjmij nasze ziarna na siew i otul je starannie. Chroń kiełki od mrozu i suszy! Pozwól słońcu je ogrzać, ale nie za bardzo, bo i deszcz jest im potrzebny! Dobry Boże, spójrz na nas łaskawym okiem i obdarz urodzajem!

Ale choć modliła się z żarem, nietrudno się było domyślić, że tak naprawdę kieruje się dość egoistycznymi pobudkami. Zdawało się, że powtarza po cichu: Spraw, o Panie, by zboże pięknie urosło, żeby wszyscy mnie chwalili za skuteczne modły.

Myśli Tovy nie były takie pobożne.

Ta dziewczyna o łagodnym spojrzeniu i promiennym uśmiechu, już nie dziecko, a jeszcze nie kobieta, miała dość złożoną osobowość. Bardzo wrażliwa, kierowała się szczerym współczuciem wobec bliźnich i wierzyła, że w każdym człowieku tkwi dobro. Pod względem wierności i lojalności nie miała sobie równych. Ale mina niewiniątka mogła zwieść niejednego! Figlarne błyski, zapalające się w oczach dziewczyny, zdradzały nieprawdopodobną radość życia, której nie stłumiły ani ciężkie czasy, ani ciągłe utyskiwania matki.

- Najświętsza Matko naszego Pana - szeptała Tova, uśmiechając się przekornie na widok rozmodlonej Sigrid. - Spraw, bym przeżyła coś niezwykłego! Wiesz, czego pragnę najgoręcej: miłości. Nie pozwól, bym została poślubiona jakiemuś nudnemu właścicielowi bogatego dworu, wybranemu przez ojca. Bo ojciec, niestety, nie ma dobrej ręki. Co prawda moje starsze siostry, dumne panie na włościach, wydają się być zadowolone z wyboru, jakiego dla nich dokonał, ja jednak wiem, że nie byłabym na ich miejscu szczęśliwa.

Tova za wszelką cenę usiłowała zagłuszyć w sobie wewnętrzny głos, który podpowiadał, że, niestety, jej losy potoczą się dokładnie tak samo jak losy jej sióstr.

Na ustach dziewczyny znów pojawił się figlarny uśmiech. Ciekawe, co zakonnicy noszą pod habitem, zastanawiała się nieprzystojnie, z trudem tłumiąc ogarniającą ją wesołość. Na przykład ci dwaj młodzi, którzy mają takie smutne twarze?

Sigrid chyba dosłyszała parsknięcie, bo popatrzyła na Tovę surowo. Ale córka rycerza szybko przybrała poważną minę. Ksiądz, który także odwrócił głowę, na widok czystego, niewinnego spojrzenia dziewczęcia poczuł zalewającą go falę wzruszenia.

Myśli Tovy tymczasem znów odbiegły od religijnej ceremonii.

Niebawem osiągnie dojrzałość do małżeństwa. Dreszcz lęku, a zarazem oczekiwania wstrząsnął jej ciałem. Zrozumiała, że budzi się w niej kobieta.

Ojciec nie rozmawiał z nią jeszcze o zamążpójściu. Matka miała zresztą o to ciągłe pretensje. „Nie chcesz jej stracić”, wyrzucała mężowi. „Pozostałym dzieciom pozwoliłeś odejść, ale tej najmłodszej, która urodziła się, gdy tamte były już dorosłe, nie masz serca oddać nikomu. W okolicy aż huczy od plotek o tym, jak ją rozpieszczasz”.

Akurat w tej sprawie matka Tovy żywiła niesłuszny żal. Rycerz, właśnie dlatego, że bardzo kochał swą najmłodszą córkę, okazywał jej szczególną surowość. Nie pozwalał jej nigdzie samej chodzić, nie wolno jej było bawić się z innymi dziećmi ani przebywać na powietrzu w chłodne dni.

Najbardziej lubił te chwile, kiedy zasiadała u jego stóp i wysłuchiwała opowieści z dalekiego świata, którego taki kawał przemierzył. Z ochotą przekazywał córce swą mądrość i doświadczenie, może dlatego, że nikt poza nią nie miał cierpliwości go słuchać?

Tova zamyślona przyspieszyła kroku i omal nie zaplątała się w habit idącego przed nią zakonnika. Przystanęła więc i zaczekała na Sigrid. Kiedy ta jednak posłała jej pełne wyrzutów spojrzenie, Tova z wysiłkiem przybrała śmiertelnie poważną minę.

 

Wysoko na wzgórzu, pod szczytem Skarvannfjell, zatrzymali się dwaj jeźdźcy i powiedli nieprzychylnym wzrokiem po przechodzącej procesji.

- Tam jest - odezwał się jeden z nich głosem śliskim jak skóra węgorza. - Idzie tuż za mnichami! Ta jasnowłosa dziewczyna z prawej strony to właśnie córka rycerza Gudmunda. Co prawda nie widać jej stąd dokładnie, ale zapewniam cię, że to niezwykle urodziwe dziecko. Przyjrzałem się jej kiedyś z bliska. Spójrz na te włosy połyskujące złotem w promieniach słonecznych! A cerę ma delikatną jak płatki róży. Zapamiętaj ją, Ravn!

- Po co?

- Dowiesz się, kiedy wrócimy do naszego dworu nad fiordem. Teraz obejrzyj sobie dwór rycerza i zwróć uwagę na rozkład zabudowań. Widzisz ten lśniący dach? Tam mieszka dziewczynka. Chodź już, wracamy!

 

Następnego dnia późnym wieczorem dwaj ciemnowłosi mężczyźni dotarli do dworu Grindom położonego nad wodami fiordu. Skierowali się w stronę starego pałacu należącego niegdyś do potężnych jarlów. Obecnie mieszkał tam cieszący się złą sławą zawistny i podejrzliwy Grjot.

Nie została mu przyznana godność rycerza, choć w jego rękach znajdował się najpotężniejszy dwór nad fiordem. Nie miał spadkobierców, gdyż „czarna śmierć” przed trzydziestoma laty zabrała mu żonę. Wiedział, że jeśli nie poślubi kobiety, która równa mu będzie stanem, skaże swój ród na wymarcie. Nałożnice i dzieci z nieprawego łoża wszak się nie liczyły.

Dwaj przybyli mężczyźni zbliżyli się do stojącego na podwyższeniu wysokiego krzesła, na którym zasiadał dostojny Grjot.

- Ravn ją widział - oznajmił Fredrik, mężczyzna w średnim wieku. - Wie już, co ma robić.

- Nie - zaprotestował młodzieniec. - Nikt mi jeszcze nie wyjawił, jakie mnie czeka zadanie.

Ciemne oczy i niesforne czarne włosy zdradzały jego obce pochodzenie. Dawno temu, kiedy norwescy jarlowie zostali zmuszeni do oddania swych najlepszych lenn u wybrzeży Morza Śródziemnego królowi Szkocji, jeden z przodków Grjota przywiózł z Katanii do Norwegii niewolnika, którego potomkiem był właśnie Ravn.

Przebiegły Grjot wziął osieroconego we wczesnym dzieciństwie chłopca na wychowanie. Wpoił mu hart, bezwzględność i wierność aż po grób. Chłopak otaczał swego opiekuna największym uwielbieniem, uznawał wyłącznie jego autorytet i gotów był spełnić każdy jego rozkaz. Grjot zamierzał uczynić z niego wojownika - najlepszego z najlepszych, wolnego człowieka, bo, jak powtarzał, nie wierzy, iż przodkowie chłopca byli niewolnikami. W głębi serca Ravn również przeczuwał, że pochodzi ze znamienitego rodu. Chłopak dorastał w świecie mężczyzn, twardych mężczyzn. Żadna kobieta nie miała prawa zakłócić reguł jego wychowania dobrocią i sentymentalną czułostkowością. Ravn trwał więc w przekonaniu, że okrucieństwo i przemoc stanowią kwintesencję życia, i nie zdawał sobie sprawy, jak wielką krzywdę wyrządził mu opiekun, pozbawiając go wszelkiego człowieczeństwa i całkowicie podporządkowując go swoim kaprysom.

- Posłuchaj, Ravn - zaczął Grjot. - Wiesz, że niegdyś mój ród panował nad tą krainą. Okoliczne wioski należały do mych przodków, zanim postanowili wyprawić się na zachód i dalej na południe. Kiedy powrócili z Katanii do kraju, ród Gudmunda zdążył zagarnąć wszystko. Jedyne, co nam pozostało, to wąski pas nabrzeża. Żyzne pola i obfitujące w zwierzynę lasy zostały nam odebrane. Uczepiliśmy się tego skrawka ziemi, tego ugoru, który ledwie jest w stanie nas wyżywić.

Mówiąc tak mocno przesadzał, gdyż u wód fiordu plony były zawsze lepsze niż w głębi lądu. Kiedy tu już zieleniły się brzozy, wysoko w górskich wioskach drzewa trwały w zimowym uśpieniu. Ale Grjot chętnie garnął do siebie wszystko, nawet cudzą własność.

- Prosiłem Gudmunda, by oddał mi ziemie, które mi się prawowicie należą. Groziłem mu, żebrałem, błagałem. Próbowałem układów, uciekałem się do przemocy. Niestety, na darmo. Gudmund jest silny i wie o tym doskonale. Odkryłem jednak jego słaby punkt... - Grjot zamilkł na chwilę, Ravn zaś czekał cierpliwie. Jego twarz o obcych rysach zdawała się nieruchoma, niczym wykuta w kamieniu. - Tym czułym punktem jest jego córka - wycedził Grjot, pochylając się do przodu. - Przyprowadź mi to dziecko, Ravn! Tylko ty jesteś na tyle sprytny i nieulękły, by tego dokonać.

- Po co ci ona, panie?

Grjot wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, a jego długi spiczasty nos omal nie zetknął się z wystającą brodą.

- Zażądam od Gudmunda zwrotu wszystkich dóbr zagarniętych przez jego ród w zamian za uwolnienie jego córki.

- To może okazać się trudne - wtrącił Fredrik przymilnym głosem. - Król...

- Król? - parsknął Grjot. - Królem jest dziecko, które nie opuszcza granic Danii i pozwala rządzić swej matce. Norweskie prowincje nic go nie obchodzą! Zapamiętaj tylko jedno, Ravn - zwrócił się do swego wojownika. - Dziewczynie włos nie może spaść z głowy, bo stanie się dla nas bezwartościowa. Od tego zależy życie, twoje i jej! Rozumiesz?

Ravn skinął głową.

- Może byś ją poślubił, panie? - zapytał Fredrik. - Nie sądzisz, że to dobry pomysł?

- Poślubić? - zaśmiał się szyderczo Grjot - Ostatnio gdy ją widziałem, nie umiała jeszcze dobrze mówić. A to było nie tak znów dawno. Jeszcze wiele lat upłynie, nim dziewczyna osiągnie odpowiedni do zamążpójścia wiek. Nie zamierzam czekać tak długo.

Fredrik pokiwał głową z udawanym zrozumieniem.

- Rzeczywiście, masz rację, panie. Jest za młoda - stwierdził, a w myślach dopowiedział: A ty jesteś stary cap, umrzesz, nim ta mała dorośnie.

Potem razem z Grjotem przedstawił Ravnowi plan uprowadzenia dziewczyny. Młody wojownik przysłuchiwał się uważnie, wykrzywiając usta w okrutnym uśmieszku. Oczy w oprawie ciemnych gęstych rzęs zalśniły stalowym blaskiem. Jego twarz byłaby niezwykle urodziwa, gdyby nie ten przerażający chłód, jaki się zawsze na niej malował.

 

Dwa dni później Tova pomagała swej matce wietrzyć zimową odzież. Stanęła w drzwiach i marszcząc brwi, popatrzyła na stojącą obok chatę.

Matka podeszła bliżej i chwyciła ją za ramię.

- Wejdź do środka i pomóż mi wreszcie - powiedziała ostro. - Znów ci się coś roi w głowie.

- Mamo, czy jesteś pewna, że nikt tu nie mieszka?

- Od śmierci twego dziadka ze strony ojca nikt. A to już wiele lat.

- Ale ja...

- Przywidziało ci się! Doprawdy dość już mam wysłuchiwania bzdur o postaciach krążących nocą w pobliżu chaty, o szeptach i cichych rozmowach!

- Czy mogłabym spać gdzie indziej, mamo? Okno alkierza wychodzi prosto na tę okropną ruinę.

- Porozmawiam o tym z ojcem. Uważam, że stanowczo zbyt długo prześladują cię te koszmary. Przecież to zaczęło się już podczas przesilenia wiosennego!

- Najlepiej byłoby spalić tę chatę - stwierdziła Tova i poczuła przebiegający jej po plecach dreszcz.

- Zwariowałaś? Budynki stoją tak blisko siebie, ogień rozprzestrzeniłby się w okamgnieniu. Lepiej przestań ciągle o tym myśleć! Doprawdy, martwię się o ciebie, Tova.

Dziewczyna popatrzyła na matkę z wyrzutem.

- Przecież każdy wie, że istnieje świat ukryty przed ludzkim wzrokiem!

- To prawda, ale istoty nadprzyrodzone nie wyglądają tak, jak je opisujesz. Nikt jeszcze nie widział takich okropności, o których ciągle bredzisz: mężczyzna z kamienną głową, kobiety ciągnące trumnę ze zwłokami... Drzwi do chaty są zamknięte, klucz dawno gdzieś zaginął, niemożliwe więc, by ktoś mógł wejść do środka. Chodź już i pomóż mi, dziecko!

Tova posłusznie zajęła się pracą, ale nie przestawała rozmyślać. Trzy razy w mroku wiosennych nocy widziała zjawy, słyszała szepty. Czy to mogły być senne koszmary? O, nie!

Do izby weszła służąca i ukłoniła się z pokorą.

- Ksiądz dobrodziej życzy sobie widzieć panienkę Tovę. Przysłał mnicha. Wprowadziłam go do sali rycerskiej. Czy zechce pani pójść do niego?

- A po co księdzu Tova? - matka dziewczyny zdumiała się tak bardzo, że ze zdenerwowania wszystko wypadło jej z rąk.

Służąca potrząsnęła głową.

- Nie wiem. Chyba chodzi o jakieś nabożeństwo.

- Akurat teraz, kiedy mój mąż wyjechał i wszystko na mojej głowie! Nie, Tova, ty tu poczekasz. Sama pójdę do sali rycerskiej i porozmawiam z mnichem. Dowiem się, o co chodzi.

Ale Tova nie należała do tych dziewcząt, które, siedzą tam, gdzie im kazano. Wychowana wśród kochających ją ludzi wyrosła na osobę pewną siebie. Odczekała chwilę, a potem podkradła się do masywnych drzwi prowadzących do sali rycerskiej i zajrzała przez szparę.

Obok matki stał odwrócony plecami do Tovy wysoki mnich z pokornie pochyloną głową.

Matka dostrzegła córkę i trochę rozgniewana jej nieposłuszeństwem, zawołała ją do środka. Ale nie łajała jej przy gościu.

- Chodzi o poświęcenie pól należących do kościoła - wyjaśniła. - Ksiądz był bardzo zadowolony z twojego udziału w procesji. Przysłał mnicha, żeby przyprowadził cię do doliny. Uroczystości nie potrwają długo, nim zapadnie wieczór, wrócisz do domu. Ale oczywiście nie możesz iść sama, zdecydowałam, że pójdę z tobą.

Mnich podniósł głowę, ale jego twarz pozostała przysłonięta kapturem.

- To niemożliwe - powiedział. - Zgodnie z nakazem duchownego wstęp na kościelne pola mają dziś wyłącznie osoby czyste i niewinne.

- W takim razie poślę którąś ze służących.

- Cóż można wiedzieć o służących? - rzucił mnich nieoczekiwanie ostrym tonem, ale zaraz dodał łagodniej: - Proszę się nie obawiać, łaskawa pani, pod moją opieką pani córka będzie całkowicie bezpieczna. Zatroszczę się, by wróciła do domu cała i zdrowa przed zachodem słońca.

Tova popatrzyła na jego szerokie barki, rysujące się pod zarzuconą na habit peleryną, i poczuła mrowienie w całym ciele. Głos mnicha wywoływał w niej dziwne wibracje.

Nagle znowu wróciła nieznośna myśl, prześladująca ją od dawna: „Co też zakonnicy noszą pod habitem?” i z trudem powstrzymała się od śmiechu.

Matka, dumna z zaszczytu, jaki przypadł jej córce, ale zdenerwowana tym, że musi sama podjąć decyzję, w końcu niechętnie wyraziła zgodę, by córka poszła z mnichem sama.

- Idź szybko do swojego pokoju i załóż odświętną suknię, ale nie wkładaj żadnych ozdób! I rozpuść włosy. Najlepiej ubierz się tak samo, jak ostatnio. Nie zapomnij o pelerynie! Dziś jest chłodno.

Tova pomknęła jak strzała do swego pokoju. W gorączkowym pośpiechu przebrała się w odświętną suknię.

Chociaż uczestnictwo w nabożeństwach nie wydawało jej się znów takie fascynujące, jednak stanowiło urozmaicenie w dość jednostajnym życiu, jakie wiodła we dworze. Tova lubiła chodzić do wsi, mijać po drodze pola i zagrody sąsiadów, patrzeć na rzekę płynącą przez dolinę.

A to dopiero! pomyślała nie bez złośliwej satysfakcji. Ta zarozumiała dewotka Sigrid nie znalazła łaski w oczach duchownego!

Kiedy Tova wyszła na dziedziniec, przebrany za zakonnika Ravn wielce się zadziwił, gdyż dopiero teraz dokładnie przyjrzał się córce rycerza Gudmunda. Przecież to nie jest dziecko, pomyślał zaskoczony, to dorosła już prawie panna o promiennej urodzie, pąk najpiękniejszego kwiecia, który wnet zacznie rozkwitać. Jasne włosy dziewczyny lśniły w promieniach słońca, cera wydawała się tak delikatna jak płatki róży, a spojrzenie pięknych, dużych oczu wyrażało coś więcej aniżeli tylko naiwność. Ale co? Ciekawość? Apetyt na życie? A może mądrość, choć to przecież niemożliwe u kobiety. I poczucie humoru, choć akurat na ten temat Ravn niewiele wiedział, gdyż w swym życiu nie spotykał wesołych ludzi.

Zorientował się, że wpatruje się nieprzyzwoicie długo w dziewczynę, i pośpiesznie spuścił wzrok. Odwrócił się na pięcie i dał znak Tovie, by podążyła za nim.

Nie mógł jednak opanować wzburzenia. Dlaczego nikt go nie uprzedził, że dziewczyna jest już prawie dorosła? Może Grjot ani Fredrik nie zdawali sobie z tego sprawy?

W milczeniu szli drogą w dół i skręcili w dukt prowadzący do doliny. Zniknął im z oczu dwór rycerza i zagrody położone w górach.

Tova posuwała się kilka kroków za mnichem, który stawiał zdecydowane, a przy tym pośpieszne i niecierpliwe kroki. Bez trudu jednak za nim nadążała. Dziwiła się tylko, patrząc na jego stopy. Zawsze sądziła, że zakonnicy chodzą w sandałach, nie w ciężkich butach ze skóry.

W lesie było pięknie, podszycie bieliło się od przebiśniegów, ale on parł przed siebie, jakby tego nie zauważając. Dziewczynę ekscytowała świadomość, że idzie oto leśną drogą razem z mężczyzną. Oczywiście szkoda, że ten mężczyzna jest mnichem, choć mnich mnichowi nierówny, pomyślała rozbawiona, przypomniawszy sobie twarz, która mignęła pod kapturem. Nie zdążyła się wprawdzie przyjrzeć dokładnie, ale wydała jej się wyjątkowo urodziwa. Znacznie bardziej pociągająca niż twarze mężczyzn z najbliższego otoczenia. Lodowate oczy zalśniły jakimś takim osobliwym blaskiem. Zęby błysnęły bielą, gdy wykrzywił usta w gniewnym grymasie. Poza tym ten jego niezwykły głos, daleki od pokory, wprawiał w wibracje każdy nerw jej ciała...

Nagle mnich zboczył z drogi i zachrypniętym głosem nakazał jej, by podążyła za nim.

- Ale ta droga prowadzi do letnich zagród w górach - powiedziała dziewczyna zdezorientowana.

- Musimy zabrać coś po drodze - odburknął nieuprzejmie. - To niedaleko.

- Czy moja mama wie o tym? - zapytała Tova, marszcząc brwi.

- To ona mnie o to prosiła.

Tova nie odezwała się więcej i posłusznie ruszyła za zakonnikiem, choć jego słowa nie uciszyły wątpliwości, jakie zakradły się do jej duszy.

Po dłuższej chwili skręcił na zachód.

- Nie tędy - zaprotestowała dziewczyna.

- Wiem, co robię! - warknął.

Teraz już zupełnie nie przypominał pokornego mnicha. Tova zorientowała się, że zamiast na wschód do wsi kierują się na zachód w stronę morza. Wyszli na drogę u stóp szczytu Skarvannfjell i ich oczom ukazał się rozległy widok na okolicę. W dole zalśniły dachy chat należących do rycerskiego dworu.

- Z tej strony nie ma żadnych letnich zagród - odezwała się Tova lekko drżącym głosem.

- Chodźże wreszcie, nie dowierzasz pobożnemu mnichowi? - rzucił szyderczo.

Gdy przedostali się na drugą stronę pasma gór i domostwa zniknęły im z oczu, dziewczyna straciła resztki odwagi. Dławiący strach chwycił ją za gardło. Okolica wydała jej się obca i jakby wymarła.

Pośpiesznie przeszli przez stary las brzozowy, a gdy zostawili z tyłu rozległe torfowiska, Tova całkiem straciła orientację w terenie.

Dziewczyna należała do osób pogodnych i ufnych. Nie lubiła ranić innych, ponieważ sama była bardzo wrażliwa i byle co potrafiło ją dotknąć. Kiedy ktoś się na nią gniewał, cierpiała. Teraz jednak uznała, że już zbyt długo podporządkowuje się woli mnicha, i zatrzymała się gwałtownie.

- Wracam do domu! - oświadczyła stanowczo, sama zaskoczona, że zdobyła się na taką odwagę.

Zakonnik odwrócił się i utkwiwszy w niej zimne jak metal spojrzenie, podszedł bliżej.

- Nie sądzę - rzekł z lodowatym uśmiechem. - Grzecznie pójdziesz za mną.

- Nie jesteś wcale mnichem! - krzyknęła z nagłą pewnością.

Roześmiał się złowrogo, ale dziewczynę mimo to urzekła jego piękna, choć dzika twarz.

- To prawda, nie jestem.

Tova rzuciła się do ucieczki, ale przebiegła zaledwie kilka kroków, gdy dłoń mężczyzny zacisnęła się w żelaznym uścisku na jej ramieniu.

- Czego ode mnie chcesz? - krzyknęła.

- Jeśli przypuszczasz, że chcę cię zgwałcić, to pewnie cię rozczaruję. Nie będzie aż tak miło. Otrzymałem rozkaz, by przyprowadzić cię do mojego pana.

- Pana? A więc jesteś tylko zwykłym sługą?

- No, no, miej się na baczności! - ostrzegł ją. - Nie jestem prostakiem, w moich żyłach płynie królewska krew. Daleko ci do mnie!

- Nie ma się czym chwalić, na świecie roi się od potomków dziewek, z którymi baraszkowali wikińscy władcy. Kim jest pan, który ma tak znamienitego sługę?

- Nie jestem sługą, a moja matka nie była nałożnicą żadnego wikińskiego władcy! - wysyczał. - Jestem najlepszym wojownikiem pana Grjota i właśnie do niego cię prowadzę.

- Do pana Grjota - powtórzyła zdumiona. - Słyszałam to imię, ale nie wywołuje we mnie zbyt miłych skojarzeń. Czegóż on może ode mnie chcieć?

- Nic - zarechotał. - Zupełnie nic. Mam rozkaz, by włos ci nie spadł z głowy.

- W takim razie puść mnie! - rzekła drżącym głosem, ale w jej oczach zalśniły figlarne błyski. - Bo cała będę posiniaczona.

Nie puścił dziewczyny, choć jego uścisk nieco zelżał.

- Muszę cię trzymać, bo inaczej znów zaczniesz uciekać - mruknął.

- Oczywiście - odpowiedziała, usiłując ukryć strach. - A biegam dość szybko.

Na te słowa zareagował serdecznym śmiechem.

- Nie sądzę, że uda ci się ode mnie uciec, ale próbuj, to może być nawet zabawne...

Zamilkł, jakby na moment zapomniał, o czym rozmawiali, i zatrzymał wzrok na obcisłym staniku sukni, piersiach, które świadczyły o tym, że dziewczyna przemienia się w dojrzałą kobietę, powiódł spojrzeniem po szczupłej talii, łagodnie zaokrąglonych biodrach.

- Ile właściwie masz lat? - zapytał z agresją w głosie.

- Siedemnaście. Po świętym Olafie skończę osiemnaście.

- Przeklęty Fredrik! Przeklęty Grjot! - wymamrotał. - Mówili, że to dziecko, które w razie czego będę mógł wziąć na ręce. Czy nie potrafią liczyć lat? Co mam z tobą zrobić? Związać cię?

Tova nie przejęła się bynajmniej kłopotliwą sytuacją, w jakiej się znalazł fałszywy mnich. Miała własne zmartwienia.

- Jeśli pan Grjot nie chce mnie skrzywdzić, to dlaczego ucieka się do tak ohydnego podstępu? Czy nie mógł przyjść z podniesionym czołem do mego ojca i uczciwie przedłożyć sprawę? Dlaczego kazał mnie uprowadzić? Czy mam być zakładnikiem?

Tego właśnie się Ravn obawiał. Ta dziewczyna nie była w ciemię bita!

- Możliwe - odburknął.

- Dlaczego? I kim właściwie jest ten pan Grjot?

Nie pojmował, że ktoś może nie znać pana Grjota.

- Na pewno go kiedyś spotkałaś. Mieszka we dworze Grindom nad fiordem.

- A, to ten głupiec - stwierdziła Tova bez odrobiny szacunku, a jej oczy w zamyśleniu spoglądały na zmarznięte krzewinki moroszek rosnące nieopodal. Nie zauważyła, że mężczyzna podniósł dłoń, by ją uderzyć, ale natychmiast się pohamował. - Ten, który chciałby zagarnąć ziemie należące do mojego ojca - dodała.

- Te ziemie kiedyś były własnością Grjota - przypomniał dziewczynie.

- Tak, przed sześciuset laty! Jakie to ma dzisiaj znaczenie?

Może ma rację? pomyślał, ale przecież ślubował wierność swemu panu.

- Jak się nazywasz? - zapytała, n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin