Historia Rosalie - Rozdział IV i V.doc

(45 KB) Pobierz

Rozdział IV

 

Gdy znów otworzyłem oczy leżałem na drewnianej ławce otoczony wianuszkiem wiernych. Nade mną stał ojciec i pastor Gorlick rozmawiali cicho… nie zauważyli nawet że się ocknąłem.  Gdzieś w tle słyszałem jak matka uspokaja Alexandra. W głowie mi huczało a przed oczami latały kolorowe plamki. 

- Ludzie odsuńcie się trochę… chłopak potrzebuje tlenu.

W moją stronę szedł doktor Jackson, ludzie rozeszli się szepcząc między sobą. Spróbowałem podnieść się ale poczułem na ramieniu rękę doktora.

- Leż.

Leżałem.

Posłusznie odpowiadając na pytania o mój stan zdrowia. Wszystko przebiegło jakoś tak szybko…

Lekarz zbadał mi ciśnienie, ostukał, osłuchał…

Nie pamiętam nawet jak wróciłem do domu… wszystko było takie szybkie. Myślałem że wariuje…

Niedziela dobiegała końca. Siedziałem na łóżku, w ciemnym pokoju, głowa mnie już nie bolała ale nie chciałem schodzić na dół, wolałem być sam.

I byłem.

Myślałem… o wszystkim…

O Rosalie i o ostatniej nocy…

O tych wszystkich morderstwach które dokonały się w Rochester w ciągu jednego miesiąca…

Nie mogłem się wyzbyć wrażenia że te morderstwa miały związek z Rosalie…

I z Roycem juniorem…

Bo w końcu trupami byli jego kumple…

Bogaci, zepsuci… gnojki… łajdaki… dupki…

Cieszyłem się że nie żyją…

Teraz moje myśli powędrowały ku mojemu niedoszłemu szwagrowi…

Gdzie ten bydlak jest?

Znajdę go i spytał co zrobił mojej siostrze…

Siedziałem tak i wyobrażałem sobie jak zmuszam Royca do mówienia…

I wtedy ktoś zastukał do drzwi.

Stuk, stuk, stuk…

Puk, puk, puk…

Powtarzałem te rytmiczne uderzenia w głowie…

Wariuje!

I przez co? Przez coś co najprawdopodobniej nigdy się nie wydarzyło…

Wpatrywałem się w drzwi jak głupi, aż pukanie ustało.

- Mark? – drzwi się lekko uchyliły wpuszczając do mojego pokoju wiązkę pomarańczowego światła.

Do środka weszła matka zamykając za sobą drzwi. – Jak się czujesz?

- Jakoś.  – próbowałem się uśmiechnąć.

Bo co miałem powiedzieć?

„Wiesz mamo? Mam wrażenie że wariuje, ale jest dobrze… posiedzę tu sobie trochę, nikomu krzywdy nie zrobię a jak mi się pogorszy zamkniecie mnie w jednym z tych ośrodków dla obłąkanych i będę dostawać regularne elektrowstrząsy. Pytasz się co ja ci wygaduje? Oj… mamo to ja ci nie powiedziałem? Wczoraj a raczej dziś w nocy rozmawiałem z Rosalie… tak z naszą Rose. Była blada, zimna i miała czerwone oczy … a i była szybka… no chyba była szybka bo najpierw była a potem jej nie było…”

Nie powiedziałem tego tylko nadal się próbowałem uśmiechać, nawet poczułem że kąciki moich ust idą delikatnie ku górze.

- Och Mark… - Matka usiadła obok mnie i objęła ramieniem. – Powiedz mi prawdę… jak się czujesz?

Spojrzałem na jej twarz, ale mrok pozwalał mi zobaczyć jedynie jej rysy i oczy które się we mnie wpatrywały.

- Nie wiem mamo… nie wiem… - oparłem głowę na jej ramieniu – To wszystko jest takie… dziwne. Zniknięcie Rose… te morderstwa… i…

Zamilkłem.

Mama pogłaskała mnie po głowie.

- Boże… synku… przepraszam to moja wina… powinnam była wziąć się w garść po zniknięciu Rosalie… nic dziwnego że tak zareagowałeś na wieść ze Royce nie żyje…

Już miałem zaprzeczyć że to nie jest jej wina gdy dotarło do mnie to co powiedziała o Roycu.

- Royce nie żyje? – wyprostowałem się i zapaliłem lampkę która stała na stoliczku przy łóżku.

W rozświetlonym pokoju zobaczyłem  bladą twarz matki i swoje odbicie w jej oczach… odbicie szaleńca.

- Nie pamiętasz? – złapała mnie za rękę i lekko ścisnęła – Pastor mówił o tym podczas kazania.

Oczywiście że nie pamiętałem. Całą mszę… no okey do chwili w której nie straciłem kontaktu z rzeczywistością, rozmyślałem  o siostrze.

- Jak to się stało? Kiedy?

- Dziś w nocy. Pani Heyzer powiedziała że słyszała od komendanta że Royca znaleźli w jego starym mieszkaniu…  - mówiła coraz ciszej – był cały połamany, gorzej niż jego koledzy. Najdziwniejsze było to że był w garniturze ślubnym… i… - mówiła już szeptem nie patrząc na mnie – zostawił list w którym wyjaśnia że jest winny zniknięciu twojej siostry…

Już nic do mnie nie docierało. Milczałem wpatrując się w swoje dłonie. Znów zaczęła mnie boleć głowa. Cholera wszystko było takie dziwne… nie na moją głowę… stanowczo nie!

- Mark źle się czujesz?

Pokręciłem przecząco głową, spojrzałem na mamę. Wyglądała na zmęczoną.

- Mamo połóż się…

Uśmiechnęła się.

- Leżałam prawie miesiąc ale masz racje pójdę się położyć. – westchnęła – Mark pamiętasz  ze chciałam z tobą porozmawiać?

Pokiwałem twierdząco głową. To było głupie… albo kiwałem albo kręciłem głową… miałem wrażenie że w mojej głowie są jakieś regały i za każdym razem gdy tak kiwałem i kręciłem głową  z tych regałów wypadały książki robiąc dużo hałasu. Wykrzywiłem się z bólu

Uśmiechnęła się do mnie.

- Połóż się synku… porozmawiamy później… mamy czas.

Pocałowała mnie w czoło i wyszła. Znów byłem sam w swoim azylu. Zgasiłem światło i położyłem się na łóżku.

Moje myśli znów płynęły bez kontroli.

Royce nie żył…

Rosalie żyła…

Nie…

Royce nie żył a Rose zniknęła… nie wiem czy żyła…

Nic nie wiedziałem…

Zaczął padać deszcz wybijając rytm na parapecie okna…

Wbiłem wzrok w okno i ciemną przestrzeń za nim. W ciemności majaczyły szkarłatne źrenice i blade ręce…

Wzdrygnąłem się i odwróciłem wzrok od okna.

Zamknąłem oczy.

Zasnąłem.

 

Rozdział V

 

Obudziłem się gwałtownie, byłem cały spocony i dyszałem. W pokoju było ciemno a za oknem szalała burza. Wiatr wył a deszcz lał nadal uderzając o parapet. Wstałem  z łóżka wciąż głęboko oddychając. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz miałem koszmar. To było… przerażające.

Nie wiele pamiętałem z tego snu…

Cienie błąkające się po ścianach, krzyki bólu i szyderczy śmiech… pełno krwi… trzask drzwiami albo oknami… nie wiem… i ten potworny ból…

Poczłapałem się do łazienki i opłukałem twarz zimną wodą.

Gdzieś w pobliżu uderzył piorun, musiał być blisko… grzmot był przeraźliwie głośny. Słyszałem jak Alex z płaczem biegnie do sypialni rodziców.

Spojrzałem na siebie w lustrze. Już nie pamiętałem o czym był mój koszmar bo znów moje myśli zaczęły żyć własnym życiem. 

To zaczynało być irytujące.

Usiadłem na chłodnej podłodze zamykając oczy.

Wczoraj w nocy Rosalie… TAK! Do cholery! To była Rosalie! Uderzyłem się otwartą ręką w głowę. Nie zwariowałem… wiedziałem ze wczoraj tam była… była na strychu i ze mną rozmawiała…

I zabrała suknie ślubną…

Royca znaleźli w ślubnym garniturze…

Niemalże wbiegłem na strych. Chciałem zapalić światło ale nie mogłem przypomnieć sobie gdzie jest włącznik. Było ciemno ale co jakiś czas pomieszczenie oświetlał piorun. Mało co nie przewróciłem się gdy zobaczyłem nieskazitelną białą suknie ślubną Rose. Wisiała na wieszaku, tam gdzie wisiała przez cały czas… 

Byłem pewien że wczoraj jej nie było…

Podszedłem bliżej i dotknąłem materiału. Był jedwabisty  i pachniał kwiatowo…

Znałem ten zapach, tak samo pachniała Rosalie…

Mój wzrok mimowolnie przeniósł się na wieko skrzyni jakby wiedział ze coś tam znajdę.

Pożółkła koperta.

Zaadresowana do mnie.

Znałem pismo.

Rosalie.

Jednym ruchem otworzyłem kopertę i wyjąłem list.

 

Mark,

 

Sama nie wiem co mam Ci napisać. Chciałabym Ci się  wytłumaczyć, powiedzieć Tobie co się wydarzyło… że to te wydarzenia miały wpływ na to kim teraz jestem. Ale nie mogę, Oni powiedzieli że tak będzie lepiej… że wtedy nie będziesz w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tego bym nie zniosła… i umarłabym po raz drugi.

Jestem morderczynią… to ja jestem odpowiedzialna za te siedem morderstw które dokonały się w naszym mieście… to była moja zemsta. Nie będę Ci pisać za co, to dla mnie zbyt bolesne i nie chce byś cierpiał ani się obwiniał… Bo to nie Twoja wina, to tylko moja, moja wina!

Jestem okropnym stworzeniem, sama nie wiem jak udało mi się zapanować wczoraj nad sobą… Nie wiem… Oni też nie wiedzieli…

Och Mark… uwierz mi tęsknie za wami… za Tobą i Twoimi słowami otuchy… za całym Tobą, za moim bratem…

Chce tylko żebyś przysiągł mi, wiem że to dziwne, ale przysięgnij mi że nigdy nie będziesz starał się mnie szukać… Bo nie możesz…

Nie chce Cię zranić… nie chce by ktoś taki sam jak ja Cię zranił…

Mam nadzieję że mi kiedyś wybaczysz, że wrócisz do normalnego życia…

Przepraszam Cię Braciszku…             

Na wieki będziesz w mojej pamięci i w moim sercu.

 

Rosalie

 

Zgniotłem list w jednej ręce.

Nie wierzyłem.

Nie chciałem.

Nie wiedziałem co myśleć.

Nie chciałem myśleć.

Czułem pustkę…

Wyszedłem z domu w ciemną noc, w deszcz…

Biegłem nie zważając na krople deszczu które uderzały w moje ciało, przenikając  przez cienki materiał koszuli…

Zatrzymałem się w parku, zmęczony biegiem. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa.

Odchyliłem głowę pozwalając kroplom deszczu muskać moją twarz.

Drżałem z zimna…

Nadal ściskałem w ręku list…

Rozwinąłem go i czytałem raz po raz, dopóki deszcz nie rozmazał do końca liter.

Rzuciłem mokry papier na chodnik i zacząłem go z wściekłością deptać aż na chodniku pozostały strzępki które nic nie znaczyły.

Niebo zaczęło szarzeć, deszcz przestał padać…

Powoli wracałem do domu.

Wiedziałem już czego chce…

Musiałem teraz tylko się dowiedzieć jak mam to osiągnąć…

A zdolny byłem do wszystkiego…

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin