Legendy Toruńskie.docx

(27 KB) Pobierz

Legendy Toruńskie


 

O Piernikarzu i Jego Córce Katarzynie



Od niepamietnych czasów Torun slynie z wypieku najsmaczniejszych pierników. Trudno powiedziec, kto pierwszy zmieszal zytnia make z miodem i przyprawami korzennymi. Wiadomo jednak, ze juz przed wiekami mieszkalo w miescie wielu mistrzów trudniacych sie wypiekiem tych przysmaków. Jeden z nich cieszyl sie wsród torunskich mieszczan szczególnym uznaniem. On wypiekal najsmaczniejsze pierniki, on przygotowywal najciekawsze formy piernikowe, a przy tym byl czlowiekiem bardzo skromnym i dobrym. Mial jedyna córeczke - Katarzyne, która bardzo kochal i która czesto pomagala mu przy wypieku pierników.
Pewnego razu piekarz ciezko zachorowal. Nie mógl juz pracowac i bieda zaczela zagladac do ich domostwa. Poprosil wiec swa córeczke, by sama spróbowala wypiekac pierniki. Kasia, która starala sie we wszystkim pomagac ojcu, z ochota przystala na jego prosbe. Szybko przypomniala sobie, jakie czynnosci wykonywal ojciec przygotowujac piernikowe ciasto. Rozpalila w piecu sluzacym do ich wypieku i zabrala sie do pracy. Nie mogla jednak znalezc drewnianych piernikowych form, wyrzezbionych przez ojca.
Przygotowanie nowych foremek piernikowych to zbyt ciezka praca dla malej dziewczynki, wiec wziela cynowy kubek i zaczela nim wycinac z ciasta okragle medaliony. Ulozyla je obok siebie po szesc sztuk i wlozyla do pieca. Kiedy juz gotowe pierniki wylozyla na stól, zauwazyla, ze ulozone parami medaliony zlepily sie tworzac dziwny ksztalt. Zasmucila sie z obawy, ze pierników o tak dziwnym ksztalcie nikt nie bedzie chcial kupic. Martwila sie niepotrzebnie, bowiem tego samego jeszcze dnia wszystkie pierniki sprzedala. Byly bardzo smaczne, smaczniejsze nawet od tych, które wypiekal stary piernikarski mistrz i ich ksztalt tez wszystkim przypadl do gustu.
Dlugo dyskutowano na torunskim rynku nad sekretem ich wysmienitego smaku. Przewazyla opinia starej torunskiej przekupki, która stwierdzila, ze pierniki przygotowane przez Kasie sa tak dobre, gdyz obok maki, miodu i przypraw wlozyla w ich przygotowanie cale swoje serce i milosc do chorego ojca. Z ta opinia zgodzili sie wszyscy i odtad pierniki w ksztalcie szesciu polaczonych ze soba medalionów zaczeto nazywac "katarzynkami". Nazwe te i smak zachowaly po dzien dzisiejszy.

O Siostrze Katarzynie



Jak wiesc niesie, w miejscu zwanym dawniej Trzeposz pod Toruniem mieszkal zacny mlynarz z zona i przemila córka Katarzyna. Niestety, szczesliwe zycie przerwala smierc matki Kasi, a mlynarz, jak to w zyciu bywa, ozenil sie powtórnie. I jak to bywa, nie tylko w bajkach, druga zona okazala sie straszliwa jedza i sekutnica. Tak dlugo dreczyla biednego mlynarza swoimi awanturami, ze nie pozostalo mu nic innego, jak udac sie w slady pierwszej zony. Osierocona Kasia zaczela przezywac najgorsze chwile swojego zycia, gdyz macocha cala swoja zlosc zaczela wylewac na pasierbice.
Pewnej nocy dziewczynka uslyszala wolanie o pomoc. Wybiegla przed dom, a tam rozgrywala sie straszna scena: ulubiony kot macochy zabieral sie do pozarcia malej myszki, która ludzkim glosem wolala o zmilowanie. Nie namyslajac sie, dziecko uwolnilo zwierzatko z lap rozwscieczonego kocura. Calemu zajsciu przygladala sie z okna macocha i na drugi dzien za kare wyrzucila Kasie z domu. Przerazona i zagubiona dziewczynka udala sie do Torunia, do klasztoru Panien Benedyktynek, gdzie zostala zyczliwie przyjeta. Zaczela pracowac w kuchni i byla z tego powodu bardzo szczesliwa, gdyz przy tych zajeciach mogla zapomniec o calej swojej niedoli.
Po wielu latach Torun nawiedzily wojny, zarazy i glód. Siostry pomagaly, jak mogly, mieszkancom, ale po pewnym czasie i one byly bezradne, gdyz rozdaly mieszkancom wszystko, co mialy. Którejs nocy zmeczonej Kasi wydalo sie, ze ktos ja wola. Zerwala sie z lózka i zobaczyla przed soba myszke uratowana przed laty od niechybnej smierci. Zwierzatko, które okazalo sie mysim królem, przyszlo odwdzieczyc sie za uratowanie zycia. Zaprowadzilo Katarzyne do zapomnianych podziemi klasztoru, gdzie znajdowalo sie mnóstwo skrzyn wypelnionych ciastem piernikowym. Siostry natychmiast zabraly sie do pracy i zaczely wypiekac pierniki. Rano otworzyly brame i zaczely rozdawac glodujacym mieszkancom swoje wypieki. Wdzieczni torunianie na pamiatke tego wydarzenia oraz dzielnej siostry Katarzyny nazwali rozdawane im pierniki - w ksztalcie polaczonych szesciu medalionów - katarzynkami.

O Bogumile i Królowej Pszczól


Przed laty zyl w Toruniu bogaty i szanowany piekarz Bartlomiej, u którego pracowal czeladnik o imieniu Bogumil. Mistrz mial piekna córke Katarzyne, do której co wieczór tesknie wzdychal mlody czeladnik. Mimo iz Katarzyna odwzajemniala uczucia czeladnika, ojciec nie chcial slyszec o ich slubie. Bogumil byl zbyt ubogi, a mistrzowi marzyl sie ziec równie bogaty, jak on sam.
Mlody piekarz lubil wieczorami wychodzic poza obronne mury Torunia, by wsród ptaków rozmyslac o swej ukochanej. Pewnego dnia siedzac zadumany nad podmiejskim stawem, z bukietem kwiatów nazrywanych dla Kasi, dojrzal tonaca pszczólke. Zal mu sie jej zrobilo, wiec podsunal jej listek i wyciagnal z wody. Pszczólka pieknie podziekowala i odfrunela.
Po chwili jednak na ramieniu czeladnika usiadla Królowa Pszczól. Wiedziala juz o szlachetnym uczynku Bogumila i postanowila odwdzieczyc sie za uratowanie swej siostry. Zdradzila mu sekret wypieku smacznych pierników. W sekrecie powiedziala chlopcu, zeby do ciasta dodawal slodkiego miodu i korzennych przypraw. Bogumil podziekowal za rade, wzial przygotowany bukiet kwiatów i wrócil do Torunia. Kiedy przybyl do piekarni, zastal wszystkich przy wytezonej pracy, gdyz niespodziewana wizyte w miescie zapowiedzial król. Równiez i Bogumil od razu zabral sie do wypiekania ciasta przeznaczonego dla króla. Przypomnial sobie rady Królowej Pszczól i nie mówiac nic nikomu dodal do ciasta miodu i korzennych przypraw. Kiedy zas ciasto bylo gotowe wykonal z niego dwa serca, ulozyl je naprzeciw siebie i polaczyl dwoma kólkami, które mialy symbolizowac obraczki.
Rankiem piernik dla króla byl juz gotowy. Kiedy wypiek ujrzal mistrz Bartlomiej, bardzo sie zdenerwowal. Zamiast ladnego piernika ujrzal ciasto o dziwacznym wygladzie. Dwa odwrócone serca i dwie obraczki pod wplywem ciepla polaczyly sie ze soba tworzac niespotykany dotychczas ksztalt.
Niestety, na wypiek innego piernika nie bylo juz czasu. Król bowiem wjezdzal juz do miasta. Burmistrz wraz z Rada Miejska przywitali króla czestujac go wypieczonym przez Bogumila piernikiem. Wielkie bylo zdziwienie mistrza Bartlomieja, gdy króla zachwycil ksztalt i smak piernika. Król poprosil, by przedstawiono mu piekarza, który to piekl. Stanal wiec przed królem Bogumil i tlumaczyl wladcy, ze ksztalt piernika ma symbolizowac dwa zakochane serca polaczone ze soba obraczkami, a swój smak zawdziecza piernik miodowi i korzennym przyprawom dodanym do ciasta. Wyznal tez Bogumil królowi, ze wypiekajac ciasto caly czas myslal o ukochanej Katarzynie, córce piernikarskiego mistrza. Król wysluchal opowiesci Bogumila w milczeniu i natychmiast zwrócil sie do stojacego obok mistrza Bartlomieja z prosba, by zezwolil na slub Katarzyny z mlodym czeladnikiem. Bartlomiej nie smial odmówic królewskiej prosbie. Król nadal tez Bogumilowi tytul piernikarskiego mistrza i hojnie go obdarowal zlotymi dukatami. Miastu zas nadal przywilej wypieku i sprzedazy pierników nie tylko na terenie calego kraju, ale tez poza jego granicami i poprosil torunskich piekarzy, by pierniki w ksztalcie uformowanym przez Bogumila nazwano "katarzynkami" na pamiatke milosci Bogumila i Katarzyny.
 

O Piernikach i Litwinkach



Przed wiekami ksiaze Konrad Mazowiecki sprowadzil na ziemie chelminska zakonników Najswietszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie popularnie zwanych Krzyzakami. Wyruszyli oni na podbój okolicznych ziem, by szerzyc wiare chrzescijanska wsród poganskich dotad Prusów. Krzyzackie oddzialy dotarly nawet na tereny dzisiejszej Litwy i tam w wyniku zwycieskiej bitwy Krzyzacy wzieli do niewoli wiele litewskich dziewczat.
Wkrótce jednak Wielki Mistrz Krzyzacki zrozumial, ze zabieranie w niewole kobiet jest klopotliwe i nalezy otoczyc je nalezna opieka. Przywieziono je wiec na teren ziemi chelminskiej, do Torunia i tutaj ochrzczono, a w roku 1312 wybudowano klasztor, w którym umieszczono litewskie dziewczeta, nadajac klasztorowi regule sw. Benedykta. Siostry Benedyktynki otoczono troskliwa opieka, prowadzily wiec zycie dostatnie i wygodne. Nie lekaly sie o swój materialny byt, a wolny czas wykorzystywaly na przygotowywanie bardzo smacznych potraw. Byl bowiem zwyczaj, ze raz w miesiacu siostry zapraszaly rycerzy krzyzackich na wystawna kolacje. Wtedy to na stolach pojawialy sie przerózne potrawy, którymi benedyktynki staraly sie odwdzieczyc za pomoc i opieke.
Podczas jednej z kolacji podano nieznany dotad przysmak. Przygotowala go siostra Katarzyna, piekac ciasto z zytniej maki, miodu i przypraw korzennych. Przygotowane przez siostre Katarzyne ciasta posiadaly rózne ksztalty, a wsród nich byl piernik w ksztalcie 6 polaczonych medalionów. Wszystkim uczestnikom biesiady pierniki bardzo smakowaly, zastanawiano sie jednak, jak nazwac piernik o tak dziwnym ksztalcie, przygotowany przez benedyktynke. Wówczas krzyzacki komtur zaproponowal, by ów piernik nazwac "Katarzynka" upamietniajac w ten sposób imie siostry, która go przygotowala.
Z biegiem czasu Krzyzacy coraz bardziej zaniedbywali torunskie benedyktynki. Siostry same musialy starac sie o swe utrzymanie i wtedy przypomniano sobie o "katarzynkach". Postanowiono, ze siostry, by zarobic na utrzymanie klasztoru, beda wypiekaly i sprzedawaly pierniki. Tak tez zrobily. W krótkim czasie torunscy kupcy zaczeli masowo je kupowac i wywozic nie tylko do innych miast, ale i do innych krajów. I tak slawa o torunskich "katarzynkach" wkrótce obiegla cala niemal Europe.
 

Jak Swiety Mikolaj od smierci glodowej Torunczyków uratowal



Przed wieloma wiekami, kiedy w Toruniu panowal dobrobyt, a jego mieszkancy zyli w dostatku, zaden z nich nie pomyslal nawet przez chwilke, ze ich zycie moze zmienic sie na gorsze. Do portu nad Wisla zawijaly statki pelne towarów, a w warsztatach rzemieslniczych wrzala praca i nauka. Pewnego razu stalo sie jednak to, czego torunianie sie nie spodziewali. Nadszedl rok nieurodzaju. Brakowalo maki i chleba. Ludzie cierpieli glód, jakiego jeszcze nigdy w tym miescie nie zaznali. I choc burmistrz i rada Miasta rozkazali wydac ostatnie zapasy zboza ze spichlerzy i wypiec z nich chleb, starczylo tego na kilkanascie dni. Tymczasem zblizal sie grudzien. Rozpoczal sie okres Adwentu, a tu ani maki, ani chleba, nie mówiac juz o smacznych piernikach, które w poprzednich latach zawsze o tym czasie wypiekano.

Do mieszkanców miasta nieuchronnie zblizalo sie widmo smierci glodowej. Zwrócili sie wiec o pomoc do swojego biskupa Mikolaja. Ten odpowiedzial: "Proscie Boga o pomoc i miejcie mocna wiare, o On was nie opusci". Torunianie oddali sie goracym modlitwom oczekujac pomocy boskiej. Po kilku dniach, dokladnie 6 grudnia do torunskiego portu na Wisle zawital statek zaladowany po brzegi worami ze zbozem. Biskup Mikolaj poprosil zaloge statku, by podzielila sie zbozem z glodujacymi mieszkancami. Marynarze wspólczuli glodujacym lecz odrzekli: "Chetnie bysmy wam pomogli, lecz statek ze zbozem jest wlasnoscia naszego pana, który kaze nas bardzo surowo, kiedy przekona sie przy sprzedazy , ze zboza brakuje." Na to rzekl biskup Mikolaj: "Pomózcie glodujacym, a nie zabraknie wam nawet ziarenka".
Marynarze dali sie w koncu przekonac i odstapili czesc zboza glodujacym mieszkancom Torunia, ci przekazali je mlynarzom i dalej piekarzom, którzy wypiekli duzo chleba. W taki to sposób biskup Mikolaj uchronil Torun i jego mieszkanców przed smiercia glodowa.
Statek z zyczliwa zaloga pozegnano w Toruniu bardzo serdecznie z zyczeniami pomyslnych wiatrów. Kiedy po wielu dniach statek zawinal do portu przeznaczenia marynarze spostrzegli, ze nie brakuje ani jednego worka ze zbozem. Widzac taki cud zaloga statku opowiadala wszystkim ludziom o tym, ze nie brakuje ani jednego worka ze zbozem. Widzac taki cud zaloga statku opowiadala wszystkim ludziom o tym, co wydarzylo sie 6 grudnia w Toruniu i w jaki sposób przez uzyczone zboze uratowali mieszkanców Torunia od smierci glodowej. O biskupie Mikolaju zaczeto mówic jak o swietym. Od tego czasu ludzie na calym swiecie bardzo polubili i czcili biskupa Mikolaja, a dnia 6 grudnia, na pamiatke tego cudu, zaczeli swoje dzieci obdarowywac slodyczami. Kazdego dnia obdarowujac sie nawzajem jakas drobnostka nie powinnismy zapominac, ze najwiekszym szczesciem jest dac radosc i szczescie innym.
O wielu latach, kiedy powstalo miasto Podgórz jego mieszkancy przypomnieli sobie o biskupie Mikolaju, który uratowal mieszkanców Torunia i okolic od smierci glodowej. Na pamiatke tego wydarzenia miasto podgórz postanowilo umiescic w swoim herbie postac swietego Mikolaja-biskupa, trzymajacego w lewej rece pastoral a w prawej trzy zlote kule.
 

O tym jak Aniol znalazl sie w herbie Torunia



Rok 1500 byl dla mieszkanców Torunia rokiem szczególnym. Powszechnie gloszono, iz bedzie on rokiem ostatnim, poniewaz niebo bardzo sie rozgniewalo i chce ukarac wszystkich mieszkanców za ich grzechy i wystepki zsylajac na miasto koniec swiata.
Wsród placzu i lamentów zaczeto w miescie szukac wyjscia z tej koszmarnej sytuacji. Torunianie wpadli na pomysl, aby przeblagac Boga za grzechy. Odlali wiec wielki dzwon o wadze ponad 7 ton, srednicy 2.17 m i wysokosci 3 m. Zawiesili go na wiezy fary staromiejskiej sw. Jana ofiarujac go na chwale Boza. Pan Bóg widzac starania torunian i wspanialy prezent, który bedzie swym dzwiekiem obwieszczal mieszkancom, ze czas zebrac sie w kosciele i chwalic Pana , zeslal do miasta jednego ze swych aniolów, dal mu do reki klucz od bram Torunia i nakazal objac miasto swymi skrzydlami broniac od wszelkiego zla jakie mu zagrazalo.
Do opieki nad miastem zeslal Bóg swego aniola, a wlasciwie "Anielice", gdyz uwazal, ze kobieta lepiej nadaje sie do tego celu, a matczyna miloscia i cieplem otoczy miasto wraz z mieszkancami. Aniol, jako wyslannik Bozy mial równiez zadbac o to, by ludzie zyli w zgodzie. Po pewnym czasie mieszkancy miasta wyraznie odczuli nad soba opieke boska i postanowili wlaczyc aniola do starego herbu Torunia. Od tego czasu w herbie miasta widnieje aniol, który nieustannie rozposciera swe opiekuncze skrzydla nad basztami, bramami, domami i wszystkimi mieszkancami Torunia.
I faktycznie dzieki Boskiej opiece nasze miasto nigdy nie zostalo calkowicie zniszczone, z róznych opresji wychodzilo obronna reka. Z duma mozemy wiec mówic, ze "Aniol Panski" jest z nami i czuwa. Herb Torunia przedstawia aniola podtrzymujacego tarcze na której widnieje mur z trzema czerwonymi basztami. Srodkowa baszta symbolizuje Rade Miejska, która troszczy sie o dobrobyt obywateli Starego i Nowego Torunia. Stare i Nowe Miasto symbolizuja dwie boczne wieze w murach. Wrota miasta sa zlote gdyz Torun byl przed wiekami bardzo bogatym grodem. Jedna czesc bramy stoi otworem zapraszajac gosci, natomiast druga czesc jest zamknieta dla wroga przed, którym opuszczano potezna brone i zamykano bramy.
Dzis wszystkie torunskie bramy stoja otworem i mamy nadzieje, ze nigdy nie bedziemy musieli ich przed nikim zamykac.
 

O tym, jak powstala nazwa Torunia



Dawno temu, przed wieloma wiekami, w zakolu Wisly powstalo miasto. By jego mieszkancy czuli sie bezpiecznie otoczono je wysokim ceglastym murem, wzmocnionym obronnymi basztami. Jedna z baszt byla szczególnie ciekawa swiata. Zaprzyjaznila sie z przeplywajaca obok rzeka i od niej dowiadywala sie wielu ciekawych rzeczy.
A Wisla niejedno widziala i niejedno slyszala. Plynela od Baraniej Góry, przez Kraków, przez mazowieckie pola i wszystkie nowinki opowiadala baszcie.
Po kilku latach zazylej znajomosci, baszta zaczela zazdroscic rzece i nie chciala juz sluchac jej opowiesci. Jednak Wisla nadal chwalila sie swymi przezyciami i chcac zmusic baszte do sluchania zaczela podmywac jej mury. Baszta nie wytrzymala ciaglego uderzania fal o jej fundamenty i rzekla do Wisly:
* Wislo, Wislo nie plyn tutaj, bo rune!
*To-run - odpowiedziala Wisla swej niedawnej przyjaciólce, a echo ponioslo jej slowa...
W tym czasie do miasta zmierzalo dwóch wedrowców. Ujrzawszy z daleka ceglane mury miejskie, jeden z nich zapytal:
* Ciekawe, cóz to za miasto?
* To-run - uslyszeli echo unoszace w dal slowa wypowiedziane przez Wisle.
Torun - taka wlasnie nazwe naniesli na swoja mape. I w taki oto sposób powstala nazwa naszego miasta.

O Michale Remlau



Torun slynal juz w XIII wieku z wypieku "piernego chleba" lub z "pieprznego ciasta" zwanego pózniej piernikiem. Jednym z wielu torunskich piernikarzy majacy swój dom przy ulicy Piekary 10 byl niejaki Michal Remlau, dzialajacy w drugiej polowie XVII wieku.
Jego wyroby szczególnie przypadly do gustu królowi Janowi III Sobieskiemu, który mial okazje skosztowac je podczas pobytu w Toruniu w 1677 roku. Królowi do tego stopnia zasmakowaly torunskie pierniki, ze zatrudnil Michala Remlau w kuchni swego dworu w Wilanowie w Warszawie.
Kiedy Jan III Sobieski w 1683 roku na czele swych wojsk wybral sie na wyprawe wiedenska przeciwko nawalnicy tureckiej, zabral ze soba równiez mlodego Michala w charakterze dworskiego piekarza. Po zwycieskiej bitwie pod Wiedniem, 12 wrzesnia 1683 roku, zdobyto ogromne ilosci lupów i tysiace Turków wzieto do niewoli, w tym równiez swietnych kucharzy, którzy przyrzadzali potrawy zupelnie nam nieznane, miedzy innymi smazone w tluszczu paczki.
Nasz Michal nauczyl sie tej kulinarnej sztuki i gotowe, pachnace paczki podal na królewski stól. Królowi do tego stopnia smakowal, ze w drodze powrotnej do Warszawy wyslal specjalnego gonca z odpowiednia iloscia, dotad nieznanych wypieków, dla swojej malzonki królowej Marysienki. Smialo wiec mozemy stwierdzic, ze torunski piekarz Michal Remlau rozpowszechnil nie tylko w Polsce, ale równiez w Europie do dzisiaj znane i lubiane drozdzowe smakolyki. Poza tym wymyslil pszenne buleczki w ksztalcie pólksiezyców zwane dzis rogalikami, które uformowal ku wiecznej chwale polskiego króla Jana III Sobieskiego na znak zwyciestwa polskiego orla nad tureckim pólksiezycem. Po wyprawie wiedenskiej wrócil slawny juz piernikarz Michal do swego rodzinnego miasta i tu w Toruniu równiez zaslynal jako wspanialy królewski mistrz, smazac pyszne paczki i wypiekajac pierniki oraz chwalebne rogaliki w ksztalcie tureckich pólksiezyców.,

O flisaku i zabach



Na Rynku Staromiejskim stoi fontanna zwana "Flisakiem". Jest to figurka pochodzaca z 1914 roku, odlana z brazu, przedstawiajaca flisaka i zasluchane w niego zabki. Legenda glosi, ze sredniowieczny Torun nawiedzony zostal przez dokuczliwa plage zab, które w wyniku letnich powodzi zadomowily sie w miescie. Zaby spotkac mozna bylo wszedzie: na ulicach, w mieszkaniach, a nawet w dostojnych salach ratuszowych. Budzily wstret zarówno u torunskich mieszczan, jak i u przyjezdnych kupców. Wszyscy glosno krytykowali burmistrza i rajców za taki stan rzeczy. Grozono nawet ogloszeniem nowych wyborów i zmiana burmistrza.
Tego juz bylo za wiele. Burmistrz wraz z Rada Miejska wydali zarzadzenie, wzywajace mieszczan do walki z zabami na kazdym kroku. Niestety niewiele to pomoglo. Zaby nadal okupywaly miasto. Ogloszono wiec, ze jezeli znajdzie sie smialek, który uwolni miasto od dokuczliwych zab, otrzyma solidna zaplate i reke pieknej córki torunskiego burmistrza. Zglosilo sie wielu mlodzienców zakochanych w pieknej toruniance, którzy próbowali wyprowadzic zaby z miasta. Niestety, zaby nadal królowaly w Toruniu.
W córce burmistrza od dawna zakochany byl mlody flisak. Postanowil takze spróbowac swych sil. Wszem i wobec oglosil, ze uwolni Torun od plagi, lecz nikt nie wierzyl w jego obietnice. Wyszedl wiec na Staromiejski Rynek grajac na swych skrzypkach piekne, flisacze melodie zaslyszane w czasie splywania drewna Wisla do Gdanska. I stalo sie cos, czego sie nikt nie spodziewal. Zaby zasluchane i oczarowane flisaczym graniem zaczely gromadzic sie wokól niego. Powychodzily ze swych kryjówek i wszystkie stanely dookola flisaka. On zas powoli ruszyl w kierunku Bramy Chelminskiej, a zaby podazaly za nim. Poprzez brame opuscil miasto i ruszyl w kierunku przedmiescia Mokre, gdzie znajdowaly sie bagna i mokradla. Dopiero tutaj flisak przestal grac, a zaby rozpierzchly sie po calym przedmiesciu, pozostajac na rozleglych rozlewiskach wody.
Flisak wrócil do miasta ku ogromnej radosci mieszczan. Mniej zadowolony byl burmistrz, który dotrzymal jednak danego slowa.
Wkrótce odbyl sie slub pieknej burmistrzanki i biednego flisaka, a Rada Miejska wyplacila z miejskiej kasy nalezna sume zlotych dukatów. Huczne wesele trwalo siedem dni i siedem nocy. Mlodzi zyli w Toruniu dlugo i szczesliwie, a burmistrz, który bardzo polubil muzykalnego flisaka doczekal sie siedmiu wnuczek i siedmiu wnuków.

Gospoda "Pod Modrym Fartuchem"



Dawno temu, okolo roku 1489 byl wlascicielem gospody przy Rynku Nowego Miasta Torunia czlowiek bardzo pracowity i prawy, który od wczesnego ranka do póznego wieczora krzatal sie po gospodzie, aby swoich gosci godnie obsluzyc. Troszczyl sie o czystosc a nawet przyrzadzal potrawy w kuchni, a trzeba zaznaczyc, ze byl wysmienitym kucharzem, gdyz gospoda slynela w calym miescie z bardzo dobrej kuchni. Niestety, jak to bywa w zyciu, mial zone leniwa i wyjatkowo zlosliwa. Przez caly dzien gderala i co chwile przesylala zapracowanemu mezowi wyzwiska, a kiedy ten siadal ze zmeczenia ona krzykiem i kijem zmuszala biedaka do pracy. Pewnego dnia zawital do gospody mlody wedrowiec, któremu z oczu bila dobroc i zyczliwosc. Dla goscinnosci, do stolu goscia przysiadl na chwile gospodarz, ale niestety gospodyni natychmiast obsypala biedaka taka lawina wyzwisk, ze ten natychmiast opuscil swojego goscia. Zlosliwa zona nie zauwazyla, ze przez ciagle gadulstwo i bluznierstwa, twarz jej zaczela sie zmieniac do tego stopnia, ze w miescie zaczeto o niej szeptac, ze jest opetana przez szatana i z dnia na dzien upodabnia sie do czarownicy. Chcac nieszczesliwemu gospodarzowi pomóc w jego troskach, mlody wedrowiec doradzil mu, aby przy nastepnej awanturze wypisal na progu gospody czarnym weglem znak "X", jakiego nie znosza czarownice. Kiedy dojdzie do awantury, ma wypowiedziec zaklecie: "raz, dwa, trzy, wylec czarownico przez sciane albo drzwi". Gospodarz podziekowal nieznajomemu przybyszowi, lecz nie wierzyl, ze pozbedzie sie tymi czarami okropnej zony. Kiedy jednak doszlo do nastepnej awantury, wypisal gospodarz weglem ów znak czarowny na drzwiach gospody i wypowiedzial zaklecie. W tej samej chwili gospoda zadrzala, a nieznosna zona w mgnieniu oka pobiegla na strych do skrzyni, w której zlozyla swoje kosztownosci i ciezko zapracowane przez gospodarza pieniadze. Zabrala wszystko , zbiegla do gospody, aby jak najszybciej opuscic dom. Okazalo sie jednak, ze rzeczywiscie czarny znak na progu mial swoja czarodziejska moc. Nie majac innego wyboru, wyleciala baba z calym dobytkiem przez sciane na rynek. Gospodarz widzac ze utraci caly swój majatek, dopadl zone, aby jej choc troche zabrac. Niestety, zdazyl tylko chwycic za modry fartuch, który ciagle zla czarownica nosila na sobie i ten mu zostal na rekach na pamiatke. Na scianie frontowej gospody pozostala duza dziura przez, która wyleciala czarownica. Chcac dziure zalatac, zawiesil gospodarz na niej wspomniany modry fartuch, który jednoczesnie mial oznajmiac, ze zlym kobietom jest do gospody wstep wzbroniony. W niedlugim czasie po owych wydarzeniach zaczeto mówic o gospodzie "Pod Modrym Fartuchem" i tak pozostalo do dzisiaj. Na pamiatke tej historii sliczne kelnerki nosza modre fartuszki, a stoliki nakryte sa modrymi obrusami.
 

O kocie, który bronil miasta



Przed wiekami, kiedy torunskie spichlerze byly pelne zboza, w miescie zadomowily sie wielkie ilosci myszy. Burmistrz nakazal wiec sprowadzic koty, których zadaniem byla walka z tymi dokuczliwymi gryzoniami. Wsród sprowadzonych do miasta kotów byl jednak kot bardzo leniwy.
Niezbyt chetnie uganial sie za myszami, za to wieczorami, kiedy inne koty wyruszaly na lowy, ten przechadzal sie po miejskich murach szukajac przyjaciól wsród miejskich strazników. Torunscy straznicy polubili go, czesto dostawal od nich odpadki po posilkach, a niekiedy nawet spory kawal miesa.
Nastal dzien 16 lutego 1629 roku. Pod miejskie mury zblizyli sie Szwedzi, chcac zdobyc miasto. Mieszczanie broniacy miasta z trudem odpierali ataki nieprzyjaciela. Dochodzilo do walki wrecz i wtedy okazalo sie, ze leniwy dotad kocur meznie bronil rodzinnego grodu. Swymi pazurami naznaczyl niejednego nieprzyjaciela. Po dlugich walkach wróg zostal pokonany. Wladze miasta dostrzegly bohaterskie wyczyny walecznego kota. Na ratuszowych salach sporo czasu zastanawiano sie, jak wynagrodzic jego mestwo. Postanowiono wiec, ze odtad nazwy niektórych torunskich baszt beda przypominaly o jego wyczynach. Baszty broniace miasta od strony pólnocnej nazwano wiec: Kocim Lbem, Kocim Ogonem, Kocimi Lapami, a barbakan broniacy Brame Chelminska nazwano Kocim Brzuchem. Do dzis niewiele zachowalo sie miejskich baszt i murów, po których przechadzal sie kot. Jedyna pozostaloscia tamtych czasów jest okragla baszta przy ulicy Podmurnej, zwana Kocim Lbem.

O kucharzu Jordanie



Bylo to w lutym 1454 roku. Na zamku krzyzackim odbywala sie uczta na czesc dostojnych gosci przybylych na zamek. Tymczasem pod zamkowym murem zbierali sie torunscy mieszczanie przygotowujacy sie do zdobycia i zniszczenia zamku. Juz od dawna torunscy mieszczanie mieli bowiem dosc krzyzackiego panowania. Krzyzacy juz od kilkudziesieciu lat ograniczali przywileje miasta, przejmowali kontrole nad wislanym handlem.
Zaprzyjazniony z mieszkancami miasta zamkowy kucharz Jordan czekal, az biesiadujacy rycerze uracza sie miodem i winem z zamkowych piwnic, by dac torunskim mieszczanom znak do ataku na znienawidzony zamek. Stanal wiec na zamkowej wiezy ze swa nieodlaczna chochla. Gdy nastala odpowiednia chwila dal nia umówiony znak i mieszczanie przystapili do szturmowania zamkowych murów. Kucharz ciekawy byl jaki bedzie efekt ataku, stal wiec dluzsza chwile na zamkowej wiezy obserwujac przebieg walk. Zaskoczeni Krzyzacy nie byli przygotowani do obrony. Tymczasem atakujacy mieszczanie szybko pokonali zamkowe fosy i mury. W pierwszej kolejnosci postanowili jednak wysadzic w powietrze zamkowa wieze. Szybko zalozono i podpalono lont. Niestety Jordan nie zdazyl zbiec z wysokiej wiezy. Wybuch zastal go w polowie drogi. Sila wybuchu byla tak wielka, ze kucharz wylecial wysoko w powietrze. Dlugo szybowal, az wyladowal na jednej z torunskich bram - na Bramie Chelminskiej.
Blady ze strachu siedzial na bramie tak dlugo, az walki ustaly i mieszczanie szczesliwi z odniesionego zwyciestwa wracali do swych domów. Wsród okrzyków radosci zdjeto Jordana z bramy, a szczesliwi torunianie postanowili w szczególny sposób wynagrodzic dzielnego kucharza.
Na bramie, na której wyladowal, zawieszono tabliczke przedstawiajaca Jordana z chochla w reku, przypominajaca o wyczynie kuchcika. Wisiala tam przez wiele lat. Obecnie mozna ja ogladac w torunskim muzeum mieszczacym sie w ratuszu.

O grzechu Krzyzaka, czyli legenda o Krzywej Wiezy



W torunskim zamku mieszkalo 12 Krzyzaków. Wsród nich jeden byl czlowiekiem szczególnie urodziwym. Spacerujac po Toruniu spotkal równie urodziwa torunianke i zakochal sie w niej od pierwszego wejrzenia. Zupelnie zapomnial o tym, ze byl nie tylko rycerzem, ale takze zakonnikiem.
Czesto spotykal sie z piekna mieszczka wieczorami w staromiejskich zaulkach. Pewnego razu zostali zauwazeni przez mieszkanców miasta i wiesc o ich romansie rozniosla sie szeroko. Dowiedzieli sie o tym zarówno czlonkowie Rady Miejskiej, jak i krzyzacki komtur. Dlugo zastanawiano sie, jaka kare wymierzyc nieszczesnym kochankom i kto ponosi wieksza wine za to, co sie stalo. W koncu uznano, ze wina jest równorzedna, a ich spotkania niegodne sa wzorowej obywatelki miasta, a tym bardziej rycerza-zakonnika.
Sad torunski skazal wiec dziewczyne na 25 batów wymierzonych przy Bramie sw. Jakuba na Nowym Miescie. Decyzja w sprawie kary dla zakochanego Krzyzaka nalezala do komtura. Ten zas nakazal nieszczesnikowi wybudowanie wiezy obronnej, która bylaby odchylona tak od pionu, jak jego zycie odchylone bylo od reguly zakonnej. Rycerz wybudowal wiec Krzywa Wieze, odchylona od pionu o 1,4 m, która ogladac mozemy po dzien dzisiejszy i która przypomina o niegodnym wystepku rycerza.
Torunska Krzywa Wieza jest wiec symbolem grzechu. Jest jednak takze miejscem, gdzie sprawdzic mozna swoja niewinnosc. Stojac pod wieza z plecami przypartymi do pochylego muru, dotykajac pietami jego cegiel i wyciagajac przed siebie obie rece sprawdzamy swe sumienie. Jezeli uda nam sie przez dluzsza chwile wytrzymac w takiej pozycji, oznacza to, ze jestesmy bez grzechu, jezeli nie, to znaczy, ze na naszym sumieniu ciaza jakies przewinienia...

O najstarszym torunskim dzwonie "Tuba Dei"



Niemal 500 lat temu, kiedy konczono prace zwiazane z rozbudowa najstarszego torunskiego kosciola - staromiejskiej fary p.w. sw. Janów okazalo sie, ze zabraklo pieniedzy na nowy dzwon. Dlugo zastanawiano sie, skad je wziac, a musialo ich byc sporo, bo dzwon powinien byc wielki, godny wspanialego miasta i wspanialej swiatyni. W koncu Rada Miejska postanowila zdobyc je podstepem. Zblizal sie rok 1500 i rozgloszono, ze nadchodzi koniec swiata. Torunscy mieszczanie szybko uwierzyli w te przepowiednie i radzili jak uchronic sie przed zblizajacym sie kataklizmem. Burmistrz oglosil wiec, ze jezeli do 31 grudnia 1500 na torunskiej farze zawisnie dzwon nazwany ku chwale Bozej "Tuba Dei", co w tlumaczeniu na jezyk polski znaczy "Traba Boza" - Bóg da sie przeblagac i zapomni o ludzkich niegodziwosciach.
W torunskich mieszczan wstapila nadzieja. Zaczeli znosic do ratusza cenne kruszce i pieniadze potrzebne do odlania dzwonu. Hojnosc mieszczan byla wielka i wkrótce mozna bylo zamówic u znanego odlewnika Marcina Schmidta odlanie dzwonu. Odlewnik wykonal wielka forme, rozpalil ogien w ogromnym piecu, w którym roztopil srebrne, cynowe, a nawet zlote naczynia zebrane przez mieszczan. Odlal wielki dzwon. Wazyl on 7238 kilogramów, mial wysokosc 2,76 metra i 2,17 metra srednicy. Wielka byla radosc mieszkanców Torunia, kiedy 22 wrzesnia 1500 roku dzwon zostal uroczyscie poswiecony. Potem zaczeto zastanawiac sie, jak ten wielki dzwon wciagnac na koscielna wieze. Projektów bylo wiele, ale w koncu zdecydowano sie na budowe bardzo dlugiej pochylni. Pochylnia ta, zbudowana ponad dachami torunskich kamieniczek, miala swój poczatek daleko poza miejskimi murami i prowadzila na wieze swietojanskiej swiatyni. Na wiezy usadowiono 12 wolów, których zadaniem bylo poruszanie urzadzenia do wciagania ogromnego dzwonu.
Ta skomplikowana operacja udala sie. Dokladnie 31 grudnia 1500 roku "Tuba Dei" po raz pierwszy wydal z siebie glos, który rozchodzil sie bardzo daleko, docierajac do nieba, gdzie cudowny jego ton zostal zapewne przychylnie przyjety.
Konca swiata nie bylo. Torunski dzwon sluzy miastu do dnia dzisiejszego. Podczas wielkich uroczystosci mozna uslyszec jego piekny ton, a co bardziej zapobiegliwi mieszkancy miasta, gdy milknie dotykaja lewa reka miejsca, gdzie uderza serce dzwonu. Podobno przynosi to szczescie. Ci, którzy to uczynili twierdza, ze torunski dzwon "Tuba Dei" naprawde przynosi szczescie.

Szwedko



Przed wiekami schwytano w Toruniu wlóczege oskarzonego o dokonanie licznych kradziezy. Nie byl to zapewne jedyny zlodziej w miescie.
Tego jednak udalo sie schwytac w momencie, gdy kradl dostojnemu mieszkancowi miasta sakiewke pelna zlotych dukatów. Szybko odbyla sie w sali sadowej ratusza rozprawa, a wydany wyrok mial odstraszyc innych przed zuchwalymi kradziezami. Sad torunski wydal wiec wyrok bardzo surowy. Nieszczesnika skazano na smierc i postanowiono niezwlocznie powiesic go na szubienicy.
Miejsce stracen znajdowalo sie o mile od murów miejskich, na wzgórzu, które zwano "wiesiolkiem". Bylo to niewielkie wzniesienie porosniete krzewami, na którym od niepamietnych czasów stala szubienica. Torunscy mieszczanie starali sie omijac to miejsce z daleka, ale w chwilach wykonywania wyroków tlum mieszczan chetnie przygladal sie egzekucji.
Tak bylo i tego dnia - 16 lutego 1629 roku, kiedy miala nastapic egzekucja wlóczegi-zlodzieja. Pomimo zimna, tlum mieszczan otoczyl przygotowana do wykonania wyroku szubienice. Kiedy kat przygotowal petle, skazanca wprowadzono na drabine. Spojrzal wiec nieszczesny zlodziejaszek ostatni raz na swiat, który mial wkrótce opuscic i rozgladajac sie wokól ujrzal wielka liczbe zblizajacych sie zolnierzy i kolorowych sztandarów. Krzyknal wiec przerazony "Szwedzi ida" i wskazal reka miejsce, z którego nadciagal nieprzyjaciel. Wladze miasta i tlum mieszczan w poplochu opuscili ponure "wiesiolki", oczywiscie zapominajac o wykonaniu wyroku smierci. Za nimi, uciekajac przed Szwedami, pobiegl skazaniec. Zdazyl wbiec do miasta zanim pozamykano bramy. Niebawem 8000 zolnierzy pod dowództwem generala Wrangla i pulkownika Teuffla stanelo pod miejskimi murami.
Mieszkancy miasta bronili sie bardzo dzielnie i juz nastepnego dnia wojska szwedzkie zmuszone byly wycofac sie. Wielka byla radosc z odparcia oblezenia. Swietowano je bardzo hucznie i dopiero po kilku dniach przypomniano sobie o zlodzieju, który ostrzegl mieszczan przed wrogiem. Odszukano go w jednej z torunskich gospod. Bladego ze strachu ponownie przyprowadzono przed oblicze torunskiego sadu. Ten jednak wspanialomyslnie darowal mu kare i podziekowal za uratowanie miasta. Na pamiatke tego wydarzenia nazwano go "Szwedko". "Szwedko" pozostal w Toruniu i przez dlugie jeszcze lata zyl cieszac sie szacunkiem jego mieszkanców.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin