1. FIDEL CASTRO DEMASKUJE MIĘDZYNARODOWY TERRORYZM ORGANIZOWANY W STANACH ZJEDNOCZONYCH.docx

(44 KB) Pobierz

FIDEL CASTRO DEMASKUJE MIĘDZYNARODOWY TERRORYZM ORGANIZOWANY W STANACH ZJEDNOCZONYCH (IV)
I UJAWNIA TAJNĄ MISJĘ KOLUMBIJSKIEGO PISARZA
GABRIELA GARCII MARQUEZA W WASZYNGTONIE

Słowa Fidela Castro Ruz
wygłoszone na Trybunie Antyimperialistycznej im. José Martí 20 maja 2005 roku

Drodzy rodacy!

To, co zaraz wam przeczytam, opracowano na podstawie licznych dokumentów archiwalnych. Miałem na to bardzo mało czasu i polegałem na współpracy kilku towarzyszy, ponieważ obiecałem, że to będzie gotowe na dziś o godzinie 6 po południu. Postanowiłem nadać temu tytuł

"INNA POSTAWA"

12 kwietnia 1997 roku: Wybucha bomba w dyskotece "Aché" hotelu Meliá Cohíba. Była to pierwsza akcja z serii zamachów terrorystycznych na hotele, przeprowadzonych przez siatkę zmontowaną w Ameryce Środkowej przez Luisa Posadę Carrilesa i finansowana przez Narodową Fundację Kubańsko-Amerykańską.

30 kwietnia 1997 roku: Siły wyspecjalizowane Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zdołały rozbroić ładunek wybuchowy, odkryty na piętnastym piętrze hotelu Meliá Cohíba.

12 lipca 1997 roku: Prawie jednocześnie następują dwie eksplozje w hotelach Capri i Nacional. Cztery osoby odniosły rany.

4 sierpnia 1997 roku: Eksplozja terrorystyczna w hotelu Meliá Cohíba.

11 sierpnia 1997 roku: Rada Dyrektorów Narodowej Fundacji Kubańsko-Amerykańskiej publikuje triumfalistyczne i cyniczne przesłanie, przedstawiając wybuchy bomb w hotelach dosłownie jako "incydenty rebelii wewnętrznej, które w ostatnich tygodniach zdarzają się na całej wyspie" i oświadczając, że "Narodowa Fundacja Kubańsko-Amerykańska (...) bez ogródek i bez wahania popiera" takie czyny.

4 września 1997 roku: Eksplozje w hotelach Copacabana, Chateau i Tritón oraz w La Bodeguita del Medio. W pierwszym z wymienionych hoteli ginie młody turysta włoski Fabio di Celmo.

Poczynając od aktów terrorystycznych popełnionych od 17 października 1992, za okres do 30 kwietnia 1997 roku sporządzono listę trzynastu groźnych aktów tego rodzaju, wymierzonych zwłaszcza przeciwko instalacjom turystycznym i prawie w całości finansowanych przez Narodową Fundację Kubańsko-Amerykańską, oraz opracowano sprawozdanie i za pośrednictwem wybitnej osobistości politycznej, która na początku maja złożyła prywatną wizytę na Kubie, przekazano je prezydentowi Stanów Zjednoczonych.

Liczne noty o tych faktach wysłano również do rządu Stanów Zjednoczonych za pośrednictwem Sekcji Interesów Stanów Zjednoczonych (SINA) w Hawanie.

1 października 1997 roku: O 11 wieczorem do Ministerstwa Spraw Zagranicznych dzwoni Michael Kozak, kierownik SINA, aby przekazać informację pochodzącego z trzeciego kraju, z której wynika, że w ciągu najbliższych 24 godzin, w dniach 1 lub 2 października, może dojść do kolejnego zamachu bombowego w instalacji turystycznej na terenie Hawany; nie może potwierdzić tej informacji, ale chce, abyśmy ją znali.

2 października 1997 roku: W godzinach porannych kierownik SINA został wezwany do MSZ, aby sprecyzował szczegóły poprzedniej informacji i aby oficjalnie podziękować mu za wiadomość.

5 października 1997 roku: Kierownika SINA wezwano do MSZ, aby odczytać mu następujące przesłanie i przekazać jego kopię:

"W związku z informacją o możliwym zamachu bombowym w instalacji turystycznej w Hawanie w dniach 1 i 2 października, pragniemy stwierdzić, że choć nie doszło do żadnej eksplozji, udało się potwierdzić, że ta informacja była bardzo ścisła, a jej cechy charakterystyczne były podobne do poprzednich planów.

"Uważając, że może to interesować władze północnoamerykańskie i być dla nich użyteczne, pragniemy poinformować, że źródło, które ją udostępniło, okazało się prawdomówne. Postąpiono z maksymalna dyskrecją, o jaką nas poproszono. Wyrażamy podziękowanie."

Kierownik SINA odpowiedział, że przekazana mu informacja jest użyteczna; że uzyskali ją, ale nie można było jej potwierdzić, gdyż chodziło o pogłoskę; że teraz mogą mieć większe zaufanie do źródła; że w następną niedzielę pojedzie do Waszyngtonu i zabierze ze sobą tę informację, którą uważa za pozytywną; że jeśli więcej uzyskają z tego źródła, będą wiedzieli, jak postąpić; że w dochodzeniach prowadzonych w Stanach Zjednoczonych nie znaleziono nic więcej, ale prowadzą je nadal w Ameryce Środkowej, przede wszystkim po artykule opublikowanym w "Miami Herald". Powiedział, że każda informacja, którą będzie posiadała Kuba i będzie mogła zostać przekazana Stanom Zjednoczonym, była bardzo użyteczna, i zakończył wskazując, że "to dobra rzecz".

7 marca 1998 roku: Kierownik SINA poprosił o przyjęcie go w trybie pilnym w MSZ, ponieważ chce przekazać wrażliwą informację. Powiedział, że ma informację z nieokreślonego źródła w wysokim stopniu godnego zaufania, że między 7 a 8 marca grupa emigrantów kubańskich planuje przeprowadzenie zamachu bombowego na Kubie. Nie zna miejsca, godziny i konkretnego celu, ale według źródła materiały wybuchowe są już na Kubie.

9 marca 1998 roku: Ministerstwo Spraw Zagranicznych przyjęło kierownika SINA i odczytało mu następującą notę:

"W związku z informację przekazaną ustnie w zeszłą sobotę 7 marca o planach zamachów terrorystycznych organizowanych przez emigrantów kubańskich, do których to zamachów może dojść w dniach 7 i 8 bm., i o tym, że materiały wybuchowe są już na Kubie, pragniemy zakomunikować co następuje:

"1. Że jeszcze raz okazuje się, iż źródła informacji władz Stanów Zjednoczonych o tej działalności są absolutnie wiarygodne.

"2. Że w zeszłą środę, 4 marca, w godzinach wieczornych aresztowano dwie osoby przybyłe z zagranicy i znaleziono u nich materiały wybuchowe i środki, za pomocą których, w zamian za obietnicę zapłaty określonej sumy pieniędzy w gotówce za każdą bombę, zamierzały dokonać czterech aktów terrorystycznych, podobnych do dokonanych poprzednio, zorganizowanych w ten sam sposób, w tych samych celach i przy zastosowaniu takich samych metod.

"3. Władze kubańskie starają się zebrać możliwie jak najwięcej dodatkowych informacji.

"4. Te zbrodnicze czyny są niezwykle poważne i godzą nie tylko w Kubę i w Stany Zjednoczone, ale również w inne kraje regionu. Mamy obowiązek uniemożliwić ich bezkarne popełnianie. Nie będzie to trudne, jeśli Stany Zjednoczone i Kuba, za pośrednictwem odpowiednich organów, skoordynują walkę z takimi działaniami. Tak postąpiono, z absolutną powagą i dyskrecją, w określonych przypadkach przemytu narkotyków.

"5. Dotąd nie poinformowaliśmy publicznie o tych wydarzeniach, ponieważ w toku są pewne zabiegi i śledztwa, ale nie będzie możliwe nie podać ich w odpowiedniej chwili do wiadomości publicznej.

"6. Szczerze dziękujemy za dostarczoną informację."

Po zakończeniu lektury, natychmiastowa reakcja kierownika SINA polegała na złożeniu podziękowań i gratulacji władzom kubańskim za skuteczność. Dodał, że jeśli mamy więcej informacji lub tropów, po których można by pójść, aby określić, kto popiera lub kontroluje tę działalność, byłoby bardzo pożyteczne, gdybyśmy je przekazali, ponieważ rząd północnoamerykański już podjął stanowczą decyzję o ściganiu tych, którzy są odpowiedzialni za te czyny, i o zastosowaniu wobec nich prawa. Kładł nacisk na to, że jeszcze nie mają informacji o tym, kto sprawuje dowództwo nad sprawcami tych czynów, że są różne osoby z przeszłością, ale nie wszystkie mieszkają lub pracują w Miami czy tam bywają, a nawet nie bywają w Stanach Zjednoczonych; że niektóre przebywają w innych krajach, co utrudnia działania przeciwko nim; że rząd Stanów Zjednoczonych uważa, iż takie czyny nikomu nie przynoszą korzyści. Urzędnik SINA, który mu towarzyszył, dodał, że dla nich okazało się bardzo interesujące to, co w telewizji powiedział pułkownik Rabeiro, wspominając, że mamy nagrania rozmów telefonicznych Salwadorczyka z Ameryką Środkową, że ta informacja byłaby bardzo użyteczna, ponieważ ułatwiłaby lokalizację tych, którzy kontrolują tę działalność. Dodali, że po wojnie w Ameryce Środkowej, w tamtejszych krajach pozostało wiele skrajnie prawicowych osób, które angażują się w działalność przestępczą; wysoko ocenili to, że mogą potwierdzić, iż ich źródło jest godne zaufania i zrozumieli wagę współpracy w tej dziedzinie. Na koniec ponownie położyli nacisk na pożytek płynący z dzielenia się każdą informacją.

18 kwietnia 1998 roku: W związku z pozytywnymi wymianami informacji i poglądów, o których wyżej była mowa, i wiedząc, że wkrótce do Stanów Zjednoczonych pojedzie pisarz Gabriel García Márquez i że przy tej okazji spotka się z Williamem Clintonem, podobnie jak wiele innych osób na świecie czytelnikiem i sympatykiem jego książek, z którym autor miał wcześniej kontakty, postanowiłem przekazać prezydentowi Stanów Zjednoczonych posłanie, które osobiście zredagowałem.

W posłaniu krótko i syntetycznie podjąłem siedem wątków. Ograniczę się do włączenia do tego sprawozdania pierwszego, najbardziej bezpośrednio związanego z groźnymi wydarzeniami, które mają dziś miejsce: aktami terrorystycznymi organizowanymi i finansowanymi ze Stanów Zjednoczonych przeciwko narodowi Kuby.

Było zatytułowane następująco:

"SYNTEZA SŁÓW WYPOWIEDZIANYCH DO GABRIELA GARCII MARQUEZA, KTÓRE MOŻE ON POUFNIE PRZEKAZAĆ PREZYDENTOWI CLINTONOWI.

"Punkt 1" (dosłownie i bez żadnych skreśleń):

"Ważna sprawa. Podtrzymuje się plany działalności terrorystycznej przeciwko Kubie, opłacane przez Narodową Fundację Kubańsko-Amerykańską, z wykorzystaniem najemników środkowoamerykańskich. Przed wizytą papieża i po tej wizycie, w naszych ośrodkach turystycznych przeprowadzono już dwie nowe próby zamachów bombowych. W pierwszym przypadku, odpowiedzialne za nie osoby zdołały zbiec, powracając drogą lotniczą do Ameryki Środkowej bez zrealizowania swoich zamiarów i porzucając środki techniczne i materiały wybuchowe, które przejęto. W przypadku drugiej próby, aresztowano trzech najemników, u których znaleziono materiały wybuchowe i inne środki. Są narodowości gwatemalskiej. Za każdą z czterech bomb, które miały wybuchnąć, otrzymaliby 1500 dolarów.

"W obu przypadkach zostały zwerbowane i wyposażone przez agentów siatki stworzonej przez Narodową Fundację Kubańsko-Amerykańską. Obecnie planują - i podejmują w tym kierunku kroki - spowodowanie wybuchów bomb w samolotach kubańskich linii lotniczych lub samolotach innego kraju, latających na Kubę i przewożących turystów z krajów latynoamerykańskich i do nich. Metoda jest podobna: polega na umieszczeniu w ukrytym miejscu samolotu niewielkiego urządzenia, potężnego materiału wybuchowego, detonatora kontrolowanego przez zegar cyfrowy, który można zaprogramować nawet z wyprzedzeniem 99 godzin, i opuszczeniu samolotu w miejscu przeznaczenia. Eksplozja nastąpiłaby na ziemi lub w późniejszym locie. Prawdziwie diaboliczne procedury: łatwe do zmontowania mechanizmy, prawie niemożliwe do wykrycia komponenty, minimalne szkolenie w zakresie posługiwania się nimi, niemal totalna bezkarność. Bardzo niebezpieczne dla linii lotniczych, instalacji turystycznych lub jakichkolwiek innych. Narzędzia, które można użyć do popełniania bardzo poważnych zbrodni i przestępstw. Jeśli takie możliwości rozpowszechnią się i staną się znane, mogą spowodować epidemię, jak to w przeszłości stało się z porwaniami samolotów. W tym kierunku zaczynają podążać inne grupy ekstremistyczne pochodzenia kubańskiego mające swoje siedziby w Stanach Zjednoczonych.

"Agencje policyjne i wywiadowcze Stanów Zjednoczonych posiadają wiarygodne i wystarczające informacje o głównych osobach odpowiedzialnych. Jeśli rzeczywiście tego pragną, mogą na czas doprowadzić do fiaska tej nowej formy terroryzmu. Nie można jej zahamować, jeśli Stany Zjednoczone nie spełnią elementarnego obowiązku i nie będą jej zwalczać. Nie można zrzucić odpowiedzialności za walkę z nią na barki samej Kuby - bardzo szybko ofiarą takich aktów mógłby paść jakikolwiek kraj na świecie."
7 maja 1998 roku: Spotkanie Gabo w Białym Domu.
RAPORT GABRIELA GARCII MARQUEZA NA TEMAT MISJI, O KTÓRĄ GO POPROSZONO, POLEGAJĄCEJ NA DOSTARCZENIU POSŁANIA PREZYDENTOWI CLINTONOWI
Dosłowna kopia, w której nie opuszczono ani słowa:
"Pod koniec marca, gdy potwierdziłem Uniwersytetowi Princeton, że od 25 kwietnia zrobię tam warsztaty literackie, poprosiłem przez telefon Billa Richardsona, aby załatwił mi prywatną wizytę u prezydenta Clintona, aby opowiedzieć mu o sytuacji kolumbijskiej. Richarson poprosił mnie, abym zadzwonił do niego na tydzień przed wyjazdem, gdyż wtedy udzieli mi odpowiedzi. W kilka dni później pojechałem do Hawany w poszukiwaniu pewnych danych, których mi brakowało do artykułu prasowego o wizycie papieża na Kubie, i rozmawiając z Fidelem Castro wspomniałem o możliwości swojego spotkania z prezydentem Clintonem. Stąd wziął się pomysł wysłania przez Fidela poufnego posłania o złowieszczym planie terrorystycznym, który właśnie odkryła Kuba i który mógł ugodzić nie tylko w oba kraje, ale również w wiele innych. On sam postanowił, że nie będzie to jego osobisty list, aby nie zobowiązywać Clintona do udzielenia odpowiedzi; wolał syntezę na piśmie naszej rozmowy o spisku i innych sprawach interesujących obie strony. Na marginesie tekstu, zasugerował mi dwa ustne pytania, które mógłbym zadać Clintonowi, gdyby okoliczności były sprzyjające.
"Tamtej nocy uświadomiłem sobie, że moja podróż do Waszyngtonu doznała pewnego nieprzewidzianego i ważnego zwrotu i że nie mogę traktować jej jako zwykłej wizyty osobistej. Tak więc, nie tylko potwierdziłem Richardsonowi datę swojego przyjazdu, ale zawiadomiłem go przez telefon, że przywożę pilne posłanie dla prezydenta Clintona. Ze względu na poszanowanie uzgodnionej tajemnicy nie powiedziałem mu przez telefon, od kogo jest to posłanie - choć musiał on to sobie wyobrazić - ani nie omieszkałem dać mu odczuć, że zwłoka mogłaby być przyczyną wielkich katastrof i śmierci niewinnych ludzi. Jego odpowiedź nie nadeszła w ciągu tygodnia, który spędziłem w Princeton, a to skłoniło mnie do mniemania, że również Biały Dom ocenia to, iż powód mojej pierwszej prośby uległ zmianie. Doszło nawet do tego, że zacząłem uważać, iż audiencja nie zostanie mi udzielona.
"Gdy tylko w piątek 1 maja przyjechałem do Waszyngtonu, jeden z asystentów Richardsona poinformował mnie przez telefon, że prezydent nie będzie mógł mnie przyjąć, ponieważ aż do środy 6 maja będzie przebywał w Kalifornii, a ja przewidziałem, że dzień wcześniej wyjadę do Meksyku. W zamian zaproponowano mi spotkanie z dyrektorem Narodowej Rady Bezpieczeństwa Urzędu Prezydenckiego, Samem Bergerem, który w imieniu prezydenta może odebrać ode mnie posłanie.
"Miałem chorobliwe podejrzenie, że stawiają mi warunki po to, aby posłanie trafiło do służb bezpieczeństwa, a nie do rąk prezydenta. Berger był obecny na audiencji, której Clinton udzielił mi we wrześniu 1997 r. w Gabinecie Owalnym Białego Domu i jego rzadkie uwagi o sytuacji na Kubie nie były sprzeczne z wypowiedziami prezydenta, ale również nie mogę powiedzieć, że podzielał je bez zastrzeżeń. Tak więc, nie czułem się upoważniony, aby na własną rękę i na swoje ryzyko zaakceptować alternatywę polegającą na tym, że zamiast prezydenta przyjmie mnie Berger, przede wszystkim w sytuacji, w której chodziło o tak delikatne posłanie, które ponadto nie było moje. Osobiście uważałem, że mogę przekazać je tylko do rąk Clintona.
"Jedyną rzeczą, która raptem przyszła mi do głowy, było poinformowanie biura Richardsona, że jeśli zmiana rozmówcy wynika tylko z nieobecności prezydenta, mogę przedłużyć swój pobyt w Waszyngtonie aż do jego powrotu. Odpowiedziano mi, że go zawiadomią. Trochę później zastałem w hotelu notatkę telefoniczną ambasadora Jamesa Dobbinsa, dyrektora do spraw międzyamerykańskich w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa (NSC), ale wydało mi się, że lepiej nie potwierdzać jej otrzymania, dopóki nie odpowiedziano mi na propozycję, że poczekam na powrót prezydenta.
"Nie spieszyło mi się. Na idyllicznym campusie w Princeton napisałem ponad dwadzieścia użytecznych stron swoich wspomnień i rytm nie osłabł w bezosobowej alkowie hotelu w Waszyngtonie, gdzie doszło do tego, że pisałem nawet dziesięć godzin dziennie. Jednak, choć sam się do tego przed sobą nie przyznawałem, prawdziwym powodem zamknięcia było pilnowanie posłania, który schowałem do kasy pancernej. Na lotnisku w Meksyku zgubiłem płaszcz, bo jednocześnie uważałem, żeby nie zgubić przenośnego komputera, teczki, w której miałem brudnopisy i dyskietki książki, którą właśnie pisałem, oraz oryginał posłania bez kopii. Sama myśl o tym, że mogę go stracić, przyprawiała mnie o paniczne dreszcze, nie tyle z powodu samej utraty, ile łatwości, z jaką zidentyfikowano by jego pochodzenie i przeznaczenie, toteż poświęciłem się pilnowaniu go, pisząc, jedząc i przyjmując gości w hotelu, którego kasa pancerna w moich oczach nie zasługiwała na najmniejsze zaufanie, ponieważ nie zamykała się na kombinację, lecz na klucz, który wyglądał tak, jakby kupiono go na rogu w sklepie żelaznym. Cały czas nosiłem go w kieszeni i po każdym nieodzownym wyjściu sprawdzałem, czy papier nadal leży na swoim miejscu i w zapieczętowanej kopercie. Tyle razy go czytałem, że prawie nauczyłem się na pamięć, aby czuć się pewniej, gdybym w chwili przekazywania miał mówić o którymś z wątków.
"Poza tym cały czas uważałem za pewne, że rozmowy telefoniczne, które w tych dniach prowadziłem - podobnie jak rozmowy moich rozmówców - są podsłuchiwane. Jednak spokój pozwalała mi zachować świadomość, że jestem w nienagannej misji, która jest pożyteczna zarówno dla Kuby, jak i dla Stanów Zjednoczonych. Innym moim poważnym problemem było to, że nie miałem z kim rozwiać wątpliwości nie gwałcąc zasad ostrożności. Przedstawiciel dyplomatyczny Kuby w Waszyngtonie, Fernando Remírez, oddał się całkowicie do mojej dyspozycji, aby zapewnić, że kanały łączności z Hawaną będą otwarte. Jednak z Waszyngtonu poufna łączność jest tak powolna i ryzykowna - szczególnie w takiej wymagającej tyle ostrożności sprawie, jak ta - że w naszym przypadku problem rozwiązał specjalny emisariusz. Odpowiedzią była uprzejma prośba, abym poczekał w Waszyngtonie tyle, ile to będzie konieczne i aby starania przyniosły efekt - tak, jak postanowiłem - oraz polecono, abym był bardzo ostrożny, tak, aby Sam Berger nie poczuł się zlekceważony, ponieważ nie zaakceptowałem go jako rozmówcy. Uśmiech na zakończenie posłania nie wymagał podpisu, aby wiedzieć, kto go przesyła: "Życzymy Ci, abyś dużo napisał".
"Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, w poniedziałek wieczorem były prezydent [Kolumbii] César Gaviria zorganizował prywatną kolację z Thomasem "Mack" McLartym, który właśnie zrezygnował ze stanowiska doradcy prezydenta Clintona do spraw Ameryki Łacińskiej, ale nadal był jego najstarszym i najbliższym przyjacielem. Poznaliśmy się w zeszłym roku i od tego czasu rodzina Gaviria planowała kolację, mając dwa cele: chodziło o to, aby porozmawiać z McLartym o nieczytelnej sytuacji w Kolumbii i sprawić przyjemność jego żonie, która pragnie wyjaśnić ze mną pewne swoje niepokoje związane z moimi książkami.
"Okazja wydawała się dziełem opatrzności. Gaviria jest wielkim przyjacielem, inteligentnym, oryginalnym i jak nikt poinformowanym o realiach Ameryki Łacińskiej oraz bacznym i pojętnym obserwatorem realiów kubańskich. Przyjechałem do niego godzinę wcześniej i nie mając czasu na skonsultowanie tego z kimś, pozwoliłem sobie ujawnić mu istotę swojej misji, aby mnie na nowo oświecił.
"Gaviria ukazał mi prawdziwy wymiar problemu i uporządkował jego składniki. Wytłumaczył, że ostrożność doradców Clintona jest całkiem normalna, ze względu na ryzyko polityczne i ryzyko w sferze bezpieczeństwa, jakie dla prezydenta Stanów Zjednoczonych pociąga za sobą otrzymanie tak delikatnej informacji do rąk własnych i nienormalnym kanałem. Nie musiał mi tego tłumaczyć, gdyż natychmiast przypomniałem sobie wymowny precedens: na kolacji w Marta's Vineyard, podczas kryzysu, jaki wybuchł z powodu masowej emigracji 1994 r., prezydent Clinton pozwolił mi, abym mu o tym opowiedział, a także o innych gorących tematach kubańskich, ale wcześniej uprzedził, że on nie może powiedzieć ani słowa. Nigdy nie zapomnę skupienia, z jakim mnie słuchał, i tytanicznych wysiłków, na jakie musiał się zdobyć, aby nie replikować przy niektórych wybuchowych wątkach.
"Gaviria zwrócił mi również uwagę na to, że Berger to sprawny i poważny urzędnik, z którym należało bardzo się liczyć w stosunkach z prezydentem. Poza tym uświadomił mi, że sam fakt, iż zlecono mu, aby się mną zajął, to szczególna uprzejmość na wysokim poziomie, gdyż zwykle takie prywatne prośby, jak moja, krążą latami po peryferyjnych biurach Białego Domu lub przekazuje się je pomniejszym funkcjonariuszem CIA lub Departamentu Stanu. W każdym razie Gaviria wydawał się pewien, że tekst przekazany Bergerowi dotarłby do rąk prezydenta, a to było najistotniejsze. Na koniec, tak, jak o tym marzyłem, zapowiedział, że po kolacji zostawi mnie samego z McLartym, aby utorował mi bezpośrednią drogę do prezydenta.
"Wieczór był miły i owocny; byliśmy tylko my i rodzina Gaviria. McLarty jest południowcem, tak, jak Clinton, i obaj tak łatwo i natychmiast nawiązują stosunki, jak ludzie na Karaibach. Od początku na kolacji przełamano lody, przede wszystkim w związku z polityką Stanów Zjednoczonych wobec Ameryki Łacińskiej, a zwłaszcza w związku z narkoprzemytem i procesami pokojowymi. "Mack" był tak dobrze poinformowany, że znał nawet drobne szczegóły audiencji, jakiej we wrześniu zeszłego roku udzielił mi prezydent Clinton, i podczas której była mowa o zestrzeleniu dwóch awionetek nad Kubą oraz wspomniano o pomyśle, aby podczas wizyty na Kubie papież był mediatorem Stanów Zjednoczonych.
"Generalne stanowisko McLarty'ego w sprawie Kolumbii - wydaje się on gotów pracować po linii tego stanowiska - jest takie, że polityka Stanów Zjednoczonych wymaga radykalnej zmiany. Powiedział nam, że rząd gotów jest nawiązać kontakt z każdym prezydentem, który zostanie wybrany, żeby dogłębnie pomóc w osiągnięciu pokoju. Lecz ani on, ani inni urzędnicy, z którymi później rozmawiałem, nie mają jasności, n czym te zmiany miałyby polegać. Dialog był tak szczery i płynny, że gdy Gaviria i jego rodzina zostawili nas samych w jadalni, McLarty i ja wyglądaliśmy na starych przyjaciół.
"Bez żadnych oporów ujawniłem mu treść posłania dla jego prezydenta i nie ukrywał swojego zatrwożenia planem terrorystycznym, choć nie znał przerażających szczegółów. Nie był poinformowany o mojej prośbie o spotkanie z prezydentem, ale obiecał, że porozmawia z nim o tym, gdy tylko ten wróci z Kalifornii. Ożywiony łatwością dialogu, ośmieliłem się zaproponować, aby towarzyszył mi w rozmowie z prezydentem i zasugerowałem, aby odbyła się bez udziału żadnego innego urzędnika - tak, abyśmy mogli szczerze porozmawiać. Jedyne pytanie, jakie mi w tej sprawie zadał - nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego - dotyczyło tego, czy Richardson zna treść posłania. Odpowiedziałem, że nie. Wtedy zakończył rozmowę obiecując, że porozmawia z prezydentem.
"We wtorek wczesną porą poinformowałem Hawanę zwykłym już kanałem o najważniejszych sprawach, o jakich była mowa przy kolacji, i pozwoliłem sobie zadać właściwe pytanie: jeśli w końcu prezydent postanowi mnie nie przyjąć i zleci zadanie McLarty'emu i Bergerowi, któremu z nich dwóch powinienem przekazać posłanie? Wydaje się, że w odpowiedzi skłaniano się ku McLarty'emu, ale należało uważać, żeby Berger nie poczuł się zlekceważony.
"Owego dnia jadłem obiad w restauracji Provence z panią McLarty, gdyż nasza rozmowa o literaturze nie była możliwa podczas kolacji u Gavirii. Jednak pytania, które miała zanotowane, wkrótce się wyczerpały i pozostało tylko jej zaciekawienie Kubą. Wyjaśniłem jej wszystko, co mogłem i myślę, że stała się spokojniejsza. Podczas deseru, choć jej o to nie prosiłem, zadzwoniła przy do męża, a ten powiadomił mnie, że jeszcze nie widział prezydenta, ale ma nadzieję, że w ciągu dnia przekaże mi jakąś wiadomość.
"Rzeczywiście, przez drugą jeden z jego asystentów poinformował mnie za pośrednictwem gabinetu Cesara Gavirii, że spotkanie odbędzie się następnego dnia w Białym Domu, z McLartym i trzema wysokimi urzędnikami Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Pomyślałem, że jeśli jednym z nich byłby Sam Berger, wymieniono by jego nazwisko, i teraz moje odczucie było przeciwne: zaalarmowało mnie to, że ma go nie być. Do jakiego stopnia przyczyną była moja nieuwaga w jakiejś podsłuchiwanej rozmowie telefonicznej? Teraz to już nie było ważne: ponieważ McLarty załatwił sprawę z prezydentem, musiał on już wiedzieć o posłaniu. Tak więc, moja decyzja, żeby dłużej nie czekać, była natychmiastowa i nie przekonsultowana: pójdę na spotkanie, aby oddać posłanie McLarty'emu. Byłem tego tak pewien, że zarezerwowałem miejsce w samolocie lecącym bezpośrednio do Meksyku następnego dnia o wpół do szóstej po południu. Byłem tym zajęty, gdy otrzymałem z Hawany odpowiedź na swoje ostatnie pytanie; zawierała ona najbardziej angażujące mnie upoważnienie, jakiego kiedykolwiek mi udzielono: "Mamy zaufanie do twojego talentu".
"Spotkanie było o 11:15 w środę 6 maja w gabinetach McLarty'ego w Białym Domu. Przyjęło mnie trzech zapowiedzianych urzędników Narodowej Rady Bezpieczeństwa (NSC): Richard Clarke, główny dyrektor do spraw wielostronnych i doradca prezydenta we wszystkich sprawach polityki międzynarodowej, a zwłaszcza w sprawach walki z terroryzmem i narkotykami; James Dobbins, główny dyrektor NSC do spraw międzyamerykańskich w randze ambasadora i doradca prezydenta w sprawach Ameryki Łacńskiej i Karaibów, oraz Jeff Delaurentis, dyrektor do spraw międzyamerykańskich w NSC i doradca wyspecjalizowany w sprawach Kuby. W żadnej chwili nie powstała koniunktura sprzyjająca zadaniu pytania, dlaczego nie ma Bergera. Trzej urzędnicy byli uprzejmi i zachowywali się z wielką poprawnością zawodową.
"Nie miałem ze sobą notatek osobistych, ale znałem posłanie na wylot i w notesie elektronicznym zanotowałem jedyną rzecz, której bałem się zapomnieć: dwa pytania poza tekstem. "Mack" kończył naradę w innym gabinecie. Gdy na niego czekaliśmy, Dobbins przedstawił mi raczej pesymistyczną panoramę sytuacji w Kolumbii. Miał takie same dane, jak McLarty podczas poniedziałkowej kolacji, ale posługiwał się nimi z większą znajomością rzeczy. W poprzednim roku powiedziałem Clintonowi, że polityka antynarkotykowa Stanów Zjednoczonych jest czynnikiem fatalnie pogłębiającym historyczną przemoc w Kolumbii. Dlatego zwróciło moją uwagę to, że wydawało się, iż ta grupa NSC - nie odnosząc się, oczywiście, do moich słów - zgadzała się, że trzeba ją zmienić. Bardzo uważali, aby nie wygłaszać sądów o rządzie ani o obecnych kandydatach, ale nie pozostawili wątpliwości co do tego, że sytuacja wydaje im się katastrofalna, a przyszłość niepewna. Nie ucieszyły mnie zamiary skorygowania ich polityki, ponieważ kilku obserwatorów naszej polityki w Waszyngtonie komentowało alarmująco: "Teraz, gdy naprawdę chcą pomóc, są bardziej niebezpieczni niż kiedykolwiek - powiedział mi jeden z nich - ponieważ chcą się wtrącać do wszystkiego."
"McLarty w skrojonym na miarę garniturze i z dobrymi manierami wszedł w pośpiechu właściwym komuś, kto przerwał załatwianie jakiejś sprawy o kapitalnym znaczeniu, aby nami się zająć. Jednak narzucił na spotkaniu odprężoną atmosferę, która była pożyteczna, i dobry humor. Od kolacji podobało mi się, że mówi zawsze patrząc w oczy. Tak też było na tym spotkaniu. Po gorącym uścisku usiadł naprzeciwko mnie, położył dłonie na kolanach i rozpoczął rozmowę tak dobrze wypowiedzianym frazesem, że zabrzmiało to jak prawda: "Jesteśmy do pańskiej dyspozycji".
"Chciałem od razu wyjaśnić, że będę mówił we własnym imieniu, nie mając do tego żadnego tytułu ani mandatu poza kondycją pisarza, zwłaszcza, że chodzi o tak wyboisty i ryzykowny przypadek, jak Kuba, toteż zacząłem od wyjaśnienia, które nie wydawało mi się zbędne, mając na uwadze ukryte magnetofony: "To nie jest oficjalna wizyta".
"Wszyscy zaaprobowali moje słowa skinieniem głów i zaskoczyła mnie ich niespodziewana powaga. Wtedy prostym językiem, w stylu domowej narracji, opowiedziałem, kiedy, jak i dlaczego odbyłem rozmowę z Fidelem Castro, z której wynikły nieformalne notatki, jakie powinienem przekazać prezydentowi Clintonowi. Podałem je McLarty'emu w zaklejonej kopercie i poprosiłem, aby je przeczytał i mógł skomentować. Było to tłumaczenie na angielski siedmiu ponumerowanych wątków na sześciu kartkach zapisanych z podwójnym odstępem: spisek terrorystyczny, względne zadowolenie z zapowiedzianych 20 marca kroków, które zmierzają do wznowienia lotów ze Stanów Zjednoczonych na Kubę, podróż Richardsona do Hawany w styczniu 1998 roku, uargumentowane odrzucenie pomocy humanitarnej przez Kubę, uznanie dla korzystnego sprawozdania Pentagonu o sytuacji wojskowej Kuby" - to było sprawozdanie, w którym stwierdzano, że Kuba nie stanowi żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, ja to dodaję - "aprobata dla rozwiązania kryzysu irackiego i wdzięczność za komentarze, jakie Clinton zrobił na temat Kuby wobec Mandeli i Kofi Annana."
Tu, jak widać, wylicza pozostałe punkty.
"McLarty nie przeczytał tego na głos, jak tego się spodziewałem i jak niewątpliwie uczyniłby, gdyby zawczasu znał tekst. Przeczytał tylko dla siebie, jak się wydaje, metodą szybkiej lektury, którą modną uczynił prezydent Kennedy, ale zmiany emocji odbijały się na jego twarzy jak odblaski na wodzie. Czytałem to tyle razy, że prawie mogłem wywnioskować, któremu punktowi dokumentu odpowiadała każda zmiana nastroju.
"Pierwszy punkt, o spisku terrorystycznym, wyrwał z niego pomruk: "To straszne." Później pohamował krzywy uśmiech i nie przerywając lektury zawołał: "Mamy wspólnych wrogów." Myślę, że powiedział to w związku z punktem czwartym, w którym opisuje się konspirację grupy senatorów usiłujących sabotować uchwalenie projektów Torresa-Rangela i Dodda i dziękuje się Clintonowi za wysiłki na rzecz jego ratowania.
"Po zakończeniu lektury przekazał papier Dobbinowi, a ten Clarke'owi, którzy czytali go, podczas gdy "Mack" wychwalał osobowość Mortimera Zuckermana, właściciela czasopisma "US News and World Report", który w lutym odwiedził Hawanę. Skomentował wzmiankę, którą właśnie przeczytał, w punkcie szóstym dokumentu, ale nie odpowiedział na zawarte w niej implicite pytanie, czy Zuckerman poinformował Clintona o dwóch dwunastogodzinnych rozmowach, jakie odbył z Fidelem Castro.
"Punktem, który po lekturze zajął prawie cały użyteczny czas, był plan terrorystyczny, gdyż na wszystkich zrobił on wrażenie. Opowiedziałem im, że po zapoznaniu się z nim leciałem do Meksyku i z duszą na ramieniu, bo musiałem opanować lęk, że wybuchnie bomba. Chwila wydała mi się odpowiednia do zadania pierwszego osobistego pytania, które zasugerował mi Fidel: czy nie byłoby możliwe nawiązanie przez FBI kontaktu z jego kubańskim odpowiednikiem w celu podjęcia wspólnej walki z terroryzmem? Zanim zareagowali, dodałem coś z własnego zbioru: "Jestem pewien, że odpowiedź władz kubańskich byłaby pozytywna i szybka."
"Zaskoczyła mnie natychmiastowość i energia reakcji całej czwórki. Clarke, który wydawał się najbliższy tym sprawom, powiedział, że to bardzo dobry pomysł, ale ostrzegł mnie, że FBI nie zajmuje się sprawami, o których pisze się w gazetach, dopóki objęte są dochodzeniem. Czy Kubańczycy byliby gotowi zachować sprawę w tajemnicy? Pragnąc jak najszybciej zadać drugie pytanie, odpowiedziałem, aby spowodować odprężenie:
"Kubańczycy niczego tak nie lubią, jak dochowania tajemnicy."
"Z powodu braku odpowiedniego powodu do zadania drugiego pytania, postanowiłem przedstawić je jako moje twierdzenie: współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa mogłaby stworzyć klimat sprzyjający ponownemu zezwoleniu na podróże Północnych Amerykanów na Kubę. Wybieg się nie udał, ponieważ Dobbinowi się pomieszało i powiedział, że to zostanie rozwiązane, gdy wdroży się posunięcia zapowiedziane 20 marca.
"Po wyjaśnieniu pomyłki, mówiłem o presji, jaką poddaje mnie wielu Północnych Amerykanów z różnych środowisk, którzy zwracają się do mnie z prośbami, abym pomógł im nawiązać na Kubie kontakty handlowe czy rozrywkowe. Wśród nich wymieniłem Donalda Nowhouse'a, wydawcę różnych publikacji periodycznych i prezesa Associated Press (AP), który zaprosił mnie na wspaniałą kolację w swojej wiejskiej willi w New Jersey, gdy skończyłem warsztaty na Uniwersytecie Princeton. Jego obecnym marzeniem jest pojechać na Kubę, aby bezpośrednio z Fidelem omówić sprawę zainstalowania w Hawanie stałego biura AP, podobnego do tego, które ma tam CNN.
"Nie mogę tego powiedzieć z całą pewnością, ale wydaje mi się, że w ożywionej rozmowie w Białym Domu było jasne, iż nie mają, nie znają albo nie chcą ujawnić żadnego zamiaru wznowienia w najbliższym czasie podróży Północnych Amerykanów na Kubę. Muszę natomiast podkreślić, że ani przez chwilę nie było mowy o reformach demokratycznych ani o wolnych wyborach, ani o prawach człowieka, ani o żadnym z batożków politycznych, którymi Północni Amerykanie usiłują uwarunkować jakikolwiek projekt współpracy z Kubą. Przeciwnie, moje najwyraźniejsze wrażenie z tej podróży to pewność, że pojednanie zaczyna wyklarowywać się w zbiorowej podświadomości jako coś nieodwracalnego.
"Clarke przywołał nas do porządku, gdy rozmowa zaczęła dryfować i wyjaśnił mi - co być może było posłaniem - że poczynią na bieżąco pierwsze kroki zmierzające do wypracowania przez Kubę i Stany Zjednoczone wspólnego planu walki z terroryzmem. Dobbins, kończąc długie zapiski, które robił w swoim notesie, oświadczył, że skomunikują się ze swoją ambasadą na Kubie, aby uruchomić projekt. Zrobiłem ironiczny komentarz na temat rangi, którą nadaje Biuru Interesów w Hawanie, na co Dobbins replikował w dobrym humorze: "To, co tam mamy, to nie ambasada, ale to jest dużo większe niż ambasada." Nie bez pewnej przewrotności wszyscy zaśmiali się porozumiewawczo. Nie dyskutowano innych punktów, bo prawdę mówiąc nie o to chodziło, ale ufam, że zanalizowali je później w swoim gronie.
"Spotkanie, uwzględniając spóźnienie "Macka", trwało pięćdziesiąt minut. "Mack" zakończył je rytualnym frazesem: "Wiem, że przed powrotem do Meksyku ma pan napięty program, a my też mamy przed sobą wiele rzeczy do zrobienia". Następnie z jego ust padła krótka i zwięzła wypowiedź, która wydawała się formalną odpowiedzią na nasze zabiegi. Nierozważna byłaby próba przytoczenia jej dosłownie, ale sens i ton jego słów wyrażał wdzięczność za posłanie wielkiej wagi, godne jak największej uwagi jego rządu, posłanie, którym zajmą się w trybie pilnym. Jakby na pomyślne zakończenie, patrząc mi w oczy, ukoronował mnie osobistym laurem: "Pańska misja rzeczywiście była misją najwyższej wagi i bardzo dobrze pan się z niej wywiązał". Ani nieśmiałość, której mam w nadmiarze, ani skromność, którą nie grzeszę, nie pozwalają mi pominąć tego zdania wypowiedzianego ku efemerycznej chwale mikrofonów ukrytych w wazonach.
"Wyszedłem z Białego Domu mając wyraźnie wrażenie, że wysiłek i niepewność minionych dni były warte świeczki. Wydawało mi się, że to, iż nie przekazałem posłania prezydentowi do rąk własnych, zrekompensowało coś, co było bardziej nieformalną i operatywną naradą, a na jej dobre wyniki nie trzeba będzie czekać. Ponadto, wiedząc o pokrewieństwie Clintona i "Macka" i ich przyjaźni od szkoły podstawowej, byłem pewien, że prędzej czy później, w atmosferze jakiejś poobiedniej pogawędki, dokument dotrze do rąk prezydenta. Po spotkaniu eleganckim gestem zaznaczył również swoją obecność urząd prezydencki: gdy wychodziłem z gabinetu, portier wręczył mi kopertę ze zdjęciami z mojej poprzedniej wizyty, zrobione sześć miesięcy wcześniej w Gabinecie Owalnym, toteż w drodze do hotelu jedyna rzeczą, która mnie frustrowała, było to, że dotychczas nie odkryłem cudu kwitnących czereśni tej wspaniałej wiosny i się nim nie nacieszyłem.
"Zaledwie miałem czas spakować walizkę i złapać samolot, który miał odlecieć o piątej po południu. Ten, którym czternaście dni wcześniej przyleciałem z Meksyku, musiał powrócić do swojej bazy z uszkodzoną turbiną i na lotnisku czekaliśmy cztery godziny, aż w końcu znaleziono inny nadający się do użytku samolot. Ten, którym wracałem do Meksyku po spotkaniu w Białym Domu, spóźnił się w Waszyngtonie półtorej godziny, podczas gdy z pasażerami na pokładzie naprawiano radar. Przed lądowaniem w Meksyku pięć godzin później, z powodu pasa, który nie był zdatny do użytku. Odkąd zacząłem latać pięćdziesiąt dwa lata temu, nigdy nic takiego mi się nie przydarzyło. Nie mogło być jednak inaczej w przypadku pokojowej przygody, która w moich wspomnieniach zajmie uprzywilejowane miejsce. 13 maja 1998 roku.
Tu kończy się historyczne sprawozdanie.
9 maja 1998 roku: W MSZ przyjęto pełniącego obowiązki kierownika SINA, Johna Boardmana. Celem jego wizyty było przekazanie posłania, o którym otrzymał on instrukcje 8 maja wieczorem; miał przekazać go Alarconowi i MSZ - niewątpliwie tego samego dnia dotarło posłanie lub miało skutki, których spodziewał się Gabo. P.o. kierownika powiedział, że jakąś drogą, której on nie zna, rząd Kuby zawiadomił rząd jego kraju, iż nasze władze żywią uzasadniony niepokój, iż organizacje mające swoje siedziby w Stanach Zjednoczonych mają zamiar przeprowadzić przeciwko Kubie akcje terrorystyczne, zwłaszcza w sferze turystyki, a szczególnie akcje przeciwko samolotom pasażerskim z turystami podróżującymi na Kubę i z Kuby.
Przekazana tą drogą odpowiedź rządu Stanów Zjednoczonych była następująca:
"? Rząd Stanów Zjednoczonych nie ma informacji o powiązaniach istniejących między obywatelami Stanów Zjednoczonych a aktami terrorystycznymi, które popełniono w hotelach. Prasa opublikowała spekulacje, ale rząd Stanów Zjednoczonych nie ma w tej sprawie poważnych informacji.
"? Rząd Stanów Zjednoczonych przedstawił liczne noty dyplomatyczne wskazujące na gotowość do zanalizowania jakiejkolwiek informacji czy fizycznego dowodu posiadanych przez rząd Kuby i uzasadniających takie informacje.
"? Rząd Stanów Zjednoczonych pragnie potwierdzić, że jest to poważna oferta. Jest przygotowany do przyjęcia każdej informacji i skorzystałby z jakiejś okazji, przy której jego eksperci mogliby zbadać jakikolwiek dowód fizyczny, który w tej sprawie może posiadać rząd Kuby.
"? Rząd Stanów Zjednoczonych wyraża swoje zaniepokojenie tymi akcjami terrorystycznymi i jest gotów działać na podstawie tych informacji, aby wymusić przestrzeganie prawa i zwalczać międzynarodowy terroryzm.
"? Rząd Stanów Zjednoczonych prosi rząd Kuby o podzielenie się z innymi rządami odpowiednimi informacjami, które mogą mieć związek z niebezpieczeństwem popełnienia aktów terrorystycznych podczas przelotów z ich terytoriów na Kubę."
11 maja 1998 roku: Remírez informuje, że został wezwany przez Departament Stanu na spotkanie z Johnem Hamiltonem, który oświadczył mu co następuje:
"1) Celem spotkania jest potwierdzenie stanowiska przedstawionego w zeszłą sobotę przez SINA, polegającego na udzieleniu odpowiedzi na nasze zaniepokojenie działalnością terrorystyczną przeciwko Kubie przy wykorzystaniu, w celu usprawnienia, "double track diplomacy" (dyplomacji dwutorowej).
"2) Podobnie jak przy poprzednich okazjach, przyjęli z powagą nasze zaniepokojenie aktami terrorystycznymi przeciwko instalacjom turystycznym i samolotom.
"3) Zgodnie z przeprowadzonymi weryfikacjami, nie ma elementów wskazujących na istnienie planów, które miałyby być realizowane z terytorium Stanów Zjednoczonych.
"4) W przeszłości, wobec naszych twierdzeń, że osoby lub organizacje w Stanach Zjednoczonych mogą być zamieszane w akty terrorystyczne przeciwko Kubie, poproszono nas o dowody, które mogłyby być interesujące dla dochodzenia w tej sprawie.
"5) W tej chwili chcą podkreślić powagę oferty Stanów Zjednoczonych polegającej na zbadaniu każdego dowodu, który możemy mieć, i podjęciu odpowiednich działań. Nie jest to próba przerzucenia piłki na nasze boisko ani formalność.
"6) Poważnie chcą razem zbadać każdy dowód, który możemy mieć, i prześledzić sprawę aż do jej wyjaśnienia. Ze swojej strony dziękujemy za tę ofertę zapewniając, że przekażemy ją naszym władzom i pytamy, czy oferta obejmuje współpracę obu krajów w ewentualnym procesie dochodzeniowym, na co Hamilton odpowiada, że zakłada, iż tak jest. Powtórzył, że oferta jest poważna - nie jest to zwykła odpowiedź dyplomatyczna - dodając, że ze względu na swoją wagę to jest jedyny cel tego spotkania."
12 maja 1998 roku: MSZ wezwał p.o. kierownika SINA i wręczył mu następującą odpowiedź na prośbę przekazaną w minioną sobotę 9 maja w imieniu rządu Stanów Zjednoczonych.
Proszę pamiętać, że spotkanie Gabo w Białym Domu odbyło się 8 maja. Nasza odpowiedź brzmiała:
"Nasze informacje są bardzo pewne, ale uzyskujemy je drogami, które są bardzo wrażliwe na rozpowszechnianie źródeł. Nie możemy pracować tak, jak proponujecie. Zadowala nas to, że wiemy, iż jesteście czujni i zwracacie uwagę na problem."
P.o. kierownika SINA zaakceptował szybką odpowiedź i za nią podziękował oraz wyraził gotowość przekazania każdej informacji, którą uznamy za właściwą bez narażania źródła. Towarzysząca mu osoba, którą przedstawiono jako urzędnika SINA odpowiedzialnego za sprawy związane z przestrzeganiem prawa i sprawy bezpieczeństwa, zabrała głos, aby potwierdzić, że na wszelkie możliwe sposoby będą śledzić z bliska tę sprawę, za pośrednictwem wszystkich swoich agencji i w kontakcie z różnymi grupami. Zweryfikują również ze służbami innych krajów. Powiedział, że uważają, iż "w tej sytuacji, jakiekolwiek zagrożenie tego rodzaju jest niedopuszczalne".
20 maja 1998 roku: Alarcón dostaje z Waszyngtonu od Hamiltona telefon, w którym Hamilton wyjaśnia, że dzwoni do niego osobiście ze względu na wagę sprawy i że pragnie powiedzieć mu co następuje:
"? O zagrożeniu samolotów latających na Kubę aktami terrorystycznymi: bardzo poważnie biorą pod uwagę informację, którą przekazała im Kuba, i podejmą środki bezpieczeństwa na samolotach wylatujących ze Stanów Zjednoczonych.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin